„Przez stres w pracy byłam wrakiem człowieka. Sytuacja w metrze uświadomiła mi, że muszę zmienić coś w swoim życiu”

kobieta, która chce zmienić swoje życie fot. iStock by Getty Images, elenaleonova
„Wysiadłam i chwiejnym krokiem dotarłam do pierwszej z brzegu ławki. Musiałam szybko usiąść, bo inaczej z pewnością bym się przewróciła. Coraz bardziej kręciło mi się w głowie, zupełnie jakbym przed chwilą wychyliła duszkiem kilka kieliszków wina. Miałam wrażenie, że nie daję rady zaczerpnąć wystarczająco dużo powietrza, więc oddychałam coraz szybciej i coraz głębiej”.
/ 10.05.2023 20:30
kobieta, która chce zmienić swoje życie fot. iStock by Getty Images, elenaleonova

Wyszłam z pracy zła jak osa. Szef znów mnie ignorował, a współpracownicy wkurzali. Odkąd przeniosłam się z małej firmy do korporacji, nie było dnia, żebym nie czuła się jak niewolnik. Tyrałam od rana do nocy i co? I nic. Ani dziękuję, ani pocałuj mnie w... i tak dalej. Doprawdy, nie sądziłam, że tak to wszystko będzie wyglądać. I jeszcze mój mąż się dziwi, że palę jak smok i wlewam w siebie hektolitry kawy. Przecież gdyby nie to, zwyczajnie bym nie wyrobiła!

Z ponurą miną weszłam do zatłoczonego do granic metra. Ludzie ściśnięci jak sardynki w puszcze stali jeden na drugim, więc mogłam zapomnieć o tym, że sobie usiądę. W środku było koszmarnie duszno, a co gorsza w tym ścisku nie dałam rady rozpiąć płaszcza. Zaczęłam oddychać coraz głębiej, bo brakowało mi powietrza.

W pewnym momencie poczułam, że robi mi się słabo. „Jeszcze tylko kilka stacji” – pomyślałam, ale to było marne pocieszenie. Kiedy metro zatrzymało się na stacji Centrum i zobaczyłam tłum ludzi napierających na drzwi, stwierdziłam, że nie dam rady.

Nie miałam pojęcia, co się ze mną dzieje

Wysiadłam i chwiejnym krokiem dotarłam do pierwszej z brzegu ławki. Musiałam szybko usiąść, bo inaczej z pewnością bym się przewróciła. Coraz bardziej kręciło mi się w głowie, zupełnie jakbym przed chwilą wychyliła duszkiem kilka kieliszków wina. Miałam wrażenie, że nie daję rady zaczerpnąć wystarczająco dużo powietrza, więc oddychałam coraz szybciej i coraz głębiej. Myślałam, że to pomoże, ale stało się odwrotnie. Nagle zaczęły mi drętwieć palce u rąk!

„Co u licha? – pomyślałam z lekką paniką. – To już nie jest śmieszne!”. Ale miało być jeszcze gorzej…

Zawroty głowy przybierały na sile, a ja z przerażeniem odkryłam, że drętwieją mi już nie tylko palce lecz całe dłonie, a potem ręce aż do łokci. W dodatku to samo zaczyna dziać się z moimi ustami. Moje wargi drżą, po czym zwijają się w dzióbek, jak u tego chłopca z filmu: „Chce się żyć”. Teraz strach ogarnął mnie już na dobre. Jęknęłam głośno, ale nikt nie zareagował, choć wokół było pełno ludzi.

Wyciągnęłam przed siebie rękę i zobaczyłam, że moje palce powyginały się nienaturalnie i zastygły w bezruchu. Nie miałam pojęcia, co się dzieje i to przerażało mnie najbardziej. Może mam wylew albo udar. Może będę sparaliżowana do końca życia.

– Pomosssy – wymamrotałam, a parę osób posłało mi ciekawskie spojrzenia.

W pewnym momencie zwrócił na mnie uwagę ksiądz. Podbiegł i próbował dowiedzieć się, co mi jest, ale kiepsko mu szło, bo dźwięki, które z siebie wydawałam nie przypominały mowy. Zadzwonił więc na pogotowie. Kiedy to zrobił, nieco się uspokoiłam i dolegliwości powoli zaczęły mijać. Przynajmniej na tyle, bym mogła skomunikować się z moim wybawcą.

– Zasłabłam – wydusiłam. – Zdrętwiały mi dłonie i… O nie, znowu…

Panika tylko pogorszyła sytuację

Poczułam, że wszystko wraca jak bumerang. Z oczu pociekły mi łzy, znów ogarnął mnie paniczny lęk.

– Proszę oddychać spokojnie, karetka już jedzie – powiedział ksiądz.

Kiedy po piętnastu minutach, które mnie wydały się całą wiecznością, na peron metra wpadli ratownicy medyczni, znów poczułam się odrobinę lepiej. Choć wciąż kręciło mi się w głowie i miałam w rękach nieprzyjemne mrowienie, wsparta o dwóch mężczyzn pokuśtykałam w stronę ruchomych schodów, a stamtąd do zaparkowanej „na patelni” karetki.

Opowiedziałam wszystko od początku do końca. Pytali, czy jestem w ciąży. Nie, nie jestem. Czy przyjmuję jakieś leki. Nie, nie przyjmuję. Czy miałam stresujący dzień. Cóż…

To atak hiperwentylacji – orzekł ratownik, po zrobieniu mi badań.

– Co takiego? – nie zrozumiałam.

– Tak zwany szok tlenowy – wyjaśnił. – Duży stres powoduje niekiedy wrażenie niedotlenienia. Zaczyna się wtedy szybciej i głębiej oddychać, co zaburza pracę układu nerwowego. Do tego dochodzi panika i mamy dokładnie to, co pani opisała. W skrajnych przypadkach może dojść do omdlenia.

Czy to jest niebezpieczne?

– Nie bardzo. Jeśli powodem rzeczywiście jest stres. Bo, niestety, istnieje prawdopodobieństwo chorób układu krążenia lub oddechowego. Na wszelki wypadek proszę iść do internisty, który wypisze pani skierowanie na badania. Proszę unikać nikotyny, kofeiny. Wszystkiego, co podnosi ciśnienie.

Powiedzieli jeszcze, że jeśli zdarzy mi się coś podobnego następnym razem, mam przede wszystkim nie panikować, a oddychać powoli i spokojnie. Ech, łatwo powiedzieć, kiedy samemu nie było się w takiej upiornej sytuacji...

Ta sytuacja miała jednak swoje pozytywne strony. Uświadomiła mi, że muszę coś zmienić w swoim życiu, bo stres, w którym żyję, dobija mnie. To właśnie tamtego dnia postanowiłam zmienić pracę i to był strzał w dziesiątkę.

Czytaj także:
„Szef wyżywał się na mnie i na każdym kroku upokarzał. Dałam mu solidną nauczkę, miałam dość bycia popychadłem”
„W korporacji płacili dobrze, ale codziennie kpili ze stażystów. Rzuciłem papierami, bo miałem dość tego bagna”
„Stres w pracy doprowadził mnie na skraj załamania nerwowego. Przez moją głupią pomyłkę ucierpiał niewinny człowiek”

Redakcja poleca

REKLAMA