Ta kawa jest zimna!!! – jego wrzask słychać było w całym biurze. – Nawet kawy nie umiesz porządnie zrobić. Jak cię w końcu zwolnię, nawet do zamiatania ulic cię nie zatrudnią.
To nie była pierwsza i jedyna tego typu akcja mojego szefa. I chociaż nie byłam ani jego sekretarką, ani asystentką, ani osobistym baristą i do moich obowiązków nie należało robienie kawy przełożonemu, pod tym pretekstem też potrafił mnie gnębić przy wszystkich. Każda okazja była dobra. Odkąd rzucił palenie i przeszedł na ostrą dietę stał się po prostu nie do zniesienia.
Szukał sobie w biurze ofiary, na którą mógłby wylewać wszystkie swoje frustracje i wyładowywać stres. No i trafiło na mnie. Pracowałam w tej firmie już szósty rok. Zajmowałam się pisaniem projektów na pozyskiwanie funduszy z Unii Europejskiej. Bardzo odpowiedzialna funkcja. Stawałam na głowie, nie spałam po nocach, żeby tylko pozyskać kolejne dotacje na rozwój naszej firmy. Szło mi bardzo dobrze, szef był ze mnie zadowolony. W ciągu kilku lat mojej pracy do kasy spółki i jeszcze jednego przedsiębiorstwa, które prowadził mój szef, wpłynęło kilka milionów złotych. Ale zamiast podwyżki i dowodów uznania dostawałam codzienną porcję upokorzenia.
Zaczęło się od publicznego zwracania mi uwagi. A to, że spóźniłam się pięć minut, a to, że jestem analfabetką, bo zrobiłam w mejlu błąd ortograficzny, a to, że siedzę przed komputerem z miną, jakbym pracowała za karę.
– Demotywujesz zespół – wypalił któregoś dnia szef przy wszystkich.
On chciał mnie wykończyć
Nie miałam pojęcia, o co mu chodzi. Siedziałam w biurze jak zwykle od sześciu lat, miałam słuchawki na uszach, żeby się nie rozpraszać i rozliczałam jakiś projekt. To był pierwszy znak, że dzieje się coś złego. Ludzie w pracy zaczęli szeptać, że chyba szef przeznaczył mnie już do odstrzału.
– Dagmara, przecież każdy widzi, że pracujesz jak zwykle, a on nagle zaczął się na tobie wyżywać. Gołym okiem widać, że chce cię zmusić do odejścia.
Nie brałam pod uwagę takiej ewentualności. Niby dlaczego miałabym się zwalniać? Po tylu latach ciężkiej pracy? Oddałam serce tej firmie i teraz mam po prostu odejść, bo szef ma problemy z rzuceniem palenia? Nonsens.
– Jak chce, to niech mnie sam zwolni, a wtedy pójdę do sądu pracy – powiedziałam koleżankom.
– Przecież on cię nie zwolni, nie znasz go? – powiedziała z absolutną pewnością w głosie Gośka, z którą siedziałam biurko w biurko. – Nie ma w całej Polsce większego dusigrosza. Jak cię zwolni, będzie ci musiał zapłacić odprawę. Przecież nie zlikwiduje kluczowego stanowiska w firmie. A jak sama odejdziesz, to zatrzyma w kieszeni kilkanaście tysięcy.
Brzmiało to wiarygodnie, ale rzecz w tym, że Krystian, mój szef, chyba nie chciał się mnie pozbywać. On po prostu czerpał przyjemność z poniżania mnie. Byłam jego workiem treningowym, na którym wyładowywał wszystkie złe emocje. Wybrał sobie mnie, bo wiedział, że jestem twarda i wiele zniosę. Zwłaszcza, że bardzo lubiłam swoją pracę.
Ale w tamten piątek to już po prostu przegiął. Była godzina szesnasta z minutami. Uwijałam się jak w ukropie, bo następnego dnia rano miałam lecieć z całą rodziną na wymarzony, pierwszy od trzech lat dwutygodniowy urlop. Byliśmy już spakowani, gotowi do drogi. Marzyłam o tych wakacjach jak o niczym innym w życiu. W końcu miałam odpocząć, wyciszyć umysł tak piekielnie obciążony toksycznym szefem.
Wszystko było przygotowane w firmie na moją nieobecność. Przez ostatni miesiąc pracowałam niemal podwójnie, żeby nadgonić, bo przecież nikogo nie było na moje zastępstwo. Gdy już powoli zbierałam się do wyjścia, Krystian wyszedł ze swojego gabinetu i podszedł do mnie. Po minie już widziałam, że coś knuje.
– Słuchaj, jak będziesz jechać w poniedziałek na spotkanie do Gdańska, zadzwoń pod ten numer i umów się jeszcze z tym facetem – dał mi jakąś wizytówkę. – Oni wcześniej pisali podobny projekt co my, myślę, że może ci pomóc.
– Do jakiego Gdańska? – aż podskoczyłam na krześle. – Przecież wiesz, że ja jutro lecę do Turcji z rodziną. Od dawna o tym wiedziałeś, kupiłam bilety już pół roku temu, podpisałeś mi urlop. W biurze zapadła grobowa cisza. Wszyscy wiedzieli, że to spektakl pieczołowicie przygotowany przez Krystiana.
– Być może, nie wiem, zapomniałem już – odpowiedział od niechcenia. – Nieważne, tego spotkania nie można przesunąć. Od tego zależy pozyskanie prawie miliona złotych dla firmy. Chyba rozumiesz? Nie ma takiego urlopu, którego pracodawca nie może odwołać. Zrobię ci zwrot za twój bilet na samolot i twoją część rezerwacji w hotelu. Rodzina przecież może jechać bez ciebie.
Przepłakałam pół nocy. Wiedziałam, że Krystian zrobił to specjalnie. To spotkanie wymyślił na poczekaniu, byle tylko zniszczyć moje plany i wyżyć się dodatkowo na mojej rodzinie. Odwołaliśmy te wakacje. Mąż nie chciał jechać sam z dziećmi. Ale przebrała się miarka.
„Możesz robić takie numery mnie, ale nie będziesz dewastował życia mojej rodzinie” – pomyślałam wściekła.
Nigdy nie sądziłam, że się do tego posunę...
O tym, że mój szef ma alternatywną formę dorabiania, wiedziałam od dawna. Kilka lat temu, jak jeszcze pomagałam w księgowości i byłam blisko jego dyrektor finansowej, dotarłam do dowodów. Ale jestem dyskretna.
„Nie moja sprawa, nie wtrącam się, o niczym nie wiem” – powiedziałam sobie wtedy. Teraz sprawa przybrała zupełnie inny obrót. Coś we mnie pękło. Niczego nie pragnęłam bardziej niż zemsty.
Krystian jest właścicielem dwóch firm. Oprócz tego ma niewielkie udziały w trzech innych spółkach. Wszystkie działały na zasadach naczyń połączonych w tym nielegalnym procederze. W firmach byli zatrudnieni legalni pracownicy, ale pojawiali się też „pracownicy widmo”. Przychodzili na cztery, pięć miesięcy do pracy, a potem znikali na długich zwolnieniach lekarskich. Czasem były to kobiety, które zachodziły w ciążę, czasem po prostu ludzie nagle zapadali na choroby kręgosłupa, krążenia, depresje. Wracali po pół roku do pracy i po kilku dniach znów znikali na kolejne pół roku. Dlaczego tak się działo?
Po prostu Krystian zatrudniał tych ludzi na sztuczne stworzone stanowiska. Wcale ich nie potrzebował w firmach, ale oni płacili mu za to, że za chwilę mogli iść na zwolnienie i dostawać duże pieniądze z ubezpieczenia.
Proceder działał tak: Krystian zatrudniał taką osobę, płacił jej wysoką pensję, którą ona mu niemal w całości oddawała „pod stołem”. Fikcyjny pracownik, który zresztą rzadko pojawiał się w biurze, oddawał mu też pieniądze na ubezpieczenie, które odprowadzał Krystian. Później „pracownik widmo” oddawał mu też trzydzieści procent z uzyskanego zasiłku. Ale i tak mu się to opłacało, bo nie robiąc nic, dostawał czystą gotówkę.
Z takiego procederu Krystian zarabiał na czysto przynajmniej kilkadziesiąt tysięcy w roku. Naprawdę nie musiał tego robić, bo z legalnej działalności firmy mógł żyć dostatnio. Ale jest zbyt chytry, pazerny. Na każdą złotówkę się połasi. I skończyło się! W tej chwili musi nadszarpnąć swoje oszczędności i opłacić dobrych prawników. Od miesiąca trwa ostra kontrola w jego firmach, prokuratura już przygotowuje zarzuty przeciwko niemu. Chwilowo mam go z głowy. Ma teraz facet ważniejsze sprawy do załatwienia niż zatruwanie mi życia.
Czytaj także:
„Mama przez 18 lat ukrywała, kto jest moim ojcem. Było jej wstyd, że jestem owocem romansu z... księdzem”
„Przyjaciółka ukradła mi męża. Powiedział, że odchodzi i nie czuje się winny, a ja zostałam sama z dziećmi”
„Moja córka związała się z mężczyzną, który kiedyś… zostawił mnie samą w ciąży. Nikt nie wie, że straciłam to dziecko”