– I co? – Adam spojrzał na mnie z wyczekiwaniem.
– Jajco! – odparłam wściekła. Znów nie byłam w ciąży.
Wyszłam od psychiatry zszokowana. Nawet nie miałam ochoty rozważać jego propozycji.
Lekarze zapewniali, że z medycznego punktu widzenia wszystko jest z nami w porządku. A jednak co miesiąc doznawałam tego samego uczucia rozczarowania i zaczęło mnie to doprowadzać do szału. Ani razu nie zdarzyło mi się cierpliwie doczekać do przewidywanego dnia miesiączki, nie kupując testu ciążowego.
Chciałam od razu znać odpowiedź.
– Nie możesz się teraz obrażać! – wściekałam się, kiedy mąż robił mi wyrzuty, że traktuję go instrumentalnie. – Mam dzisiaj owulację! Nie będę czekać kolejny miesiąc, bo masz focha!
– A ty możesz mieć, tak?
– Nie w te dni! W te dni nigdy nie mam fochów! – wściekałam się.
Nasze małżeństwo, dotąd zgodne i szczęśliwe, nagle stało się polem walki. Żadne z nas nie miało już ochoty na czułości, bo ważna była tylko prokreacja. Bywały chwile, że wątpiłam, że marzenie o dziecku spełni się kiedykolwiek. Wszędzie wokół widziałam mamusie z dziećmi, kobiety w ciąży, sklepy z ubrankami i wózkami, a reklamy mleka dla niemowląt i pieluszek doprowadzały mnie do łez. Pod łóżkiem schowałam pudło z pięknymi ubrankami, które zdarzało mi się kupować w tajemnicy przed mężem. Wszystkie moje koleżanki albo już miały dzieci, albo się ich spodziewały. Kiedy po raz kolejny dowiadywałam się, że któraś z moich przyjaciółek będzie mamą, gratulowałam serdecznie i za wszelką cenę starałam się ukryć zazdrość. Miałam wrażenie, że tylko ja byłam felerna!
Łykałam witaminy, zdrowo się odżywiałam, a nawet doprowadziłam dom do takiego stanu, że był już niemal sterylny.
– Po co ty ciągle sprzątasz? Jest już tak czysto, że można jeść z podłogi? – dziwiła się mama.
– Jak to po co? Ma obsesję! – odparł Adam, a ja rzuciłam mu lodowate spojrzenie. Dbałam o porządek, bo nie chciałam wyrzucać sobie, że to z powodu jakichś bakterii albo kurzu mój organizm stawia opór. Liczyłam, że jeśli będę zdrowa, silna i nie będę narażać się na kontakt z toksynami, to w końcu nam się uda.
Moja mama bardzo się o mnie martwiła i wiedziałam, że chce dobrze, ale nie byłam w stanie wszystkiego jej wytłumaczyć. Ona zaszła w ciążę, urodziła mnie i moją siostrę, ledwie postanowili z tatą, że czas na dziecko. Siostra urodziła już dwójkę, a ja ani jednego! Od czterech lat byłam mężatką, miałam mieszkanie i ustabilizowaną sytuację zawodową. Ludzie mówią, że nigdy nie jest dobry czas na dziecko. U mnie był! Doskonały! Kiedy pewnej nocy przewracałam się w łóżku zapłakana, nie mogąc zasnąć, Adam powiedział, że się o mnie martwi i powinnam pójść do psychologa.
– Nie jestem wariatką! Chcę mieć dziecko! To nie jest choroba!
– Paulina, martwię się. Jesteś kłębkiem nerwów. Może masz depresję.
– Od gadania nie zaciążę! – warknęłam i obróciłam się na drugi bok.
Wyglądał na zabiedzonego i tak przeraźliwie smutnego
Nie miałam zamiaru chodzić na terapię, ale kiedy w pracy zaczęłam zawalać terminy, bo nie mogłam się skupić na niczym poza ciążą, uznałam, że może Adaś ma rację i faktycznie popadam w paranoję. Zadzwoniłam do psychologa, który specjalizował się w takich przypadkach jak mój i umówiłam się na wizytę. Mama, kiedy się o tym dowiedziała, spojrzała na mnie zdumiona.
– Idziesz do psychologa? Bo nie możesz zajść w ciążę? Jeśli nie chcesz mieć z nim dziecka, to nie wiem, w jaki sposób miałby ci pomóc!
– Adam podejrzewa, że mam depresję. A mnie się wydaje, że raczej obsesję. Tak się zafiksowałam na to dziecko, że nie mogę myśleć o niczym innym. Może jak z nim pogadam, to coś mi się w głowie ułoży.
Mama pokręciłam głową z niedowierzaniem. Kobietom w jej wieku, kiedy starały się zajść w ciążę, coś takiego nie przeszłoby nawet przez myśl. Dla mojej mamy słowo psycholog oznaczało tylko jedno. Wariatkowo! Ja jednak poszłam na wizytę, bo czułam, że moje obsesyjne myśli wpływają już źle na moje życie prywatne i zawodowe.
Lekarz wysłuchał mojej historii, a mnie od samego mówienia o tym wszystkim zrobiło się lżej na duszy. Miałam wrażenie, że w końcu słucha mnie ktoś, kto nie jest w to w żaden sposób zaangażowany, nie ocenia mnie i nie próbuje przekonać, że wszystko samo się ułoży.
– Pani Paulino. Emocje, które pani towarzyszą, są bardzo częste wśród osób, które są zafiksowane wokół jakiejś idei. To może być posiadanie dziecka, ale też zrobienie kariery czy zawarcie małżeństwa. W takich przypadkach mówienie komuś, żeby przestał o tym myśleć, nie ma sensu, bo to potęguje frustrację, dlatego jest pani tak zmęczona dobrymi radami wszystkich wokół. Lubi pani zwierzęta?
– Lubię, a czemu pan pyta?
– Proszę rozważyć adopcję psa.
– Mam mieć psa zamiast dziecka? I to jest pana rada?! – parsknęłam.
Miałam ochotę trzasnąć drzwiami i wyjść, a już na pewno nic nie płacić konowałowi, który do czasu pomysłu z psem, wydawał się całkiem sensowy.
– Nie zamiast. Pies stanie się nowym źródłem emocji i skieruje pani myśli na inny temat. Nie zajdzie pani dzięki jego obecności w ciążę, ale myśli będą miały się czym zająć, więc czas między jedną szansą na zapłodnienie a drugą, nie będzie się tak dłużył, a działania nie będą tak jednotorowe. Zapewniam panią, to nie jest żart – odparł.
Wyszłam z gabinetu zdezorientowana. Nie miałam ochoty nawet rozważać jego propozycji, ale jak to w życiu bywa, niekiedy zrządzenia losu pojawiają się właśnie wtedy, gdy ich potrzebujemy, a jedne zdarzenia prowadzą do kolejnych jak po sznurku. Tak właśnie stało się tym razem.
Nagle okazało się, że moja koleżanka z pracy zaczęła działać w schronisku dla zwierząt. Była tak przejęta tym faktem, że wciąż wszystkim wysyłała zdjęcia porzuconych zwierząt. W pewnym momencie pokazała mi na swoim telefonie czarnego kundelka o wielkich oczach. Wyglądał na wychudzonego i przeraźliwie smutnego. To sprawiło, że wyczułam w nim bratnią duszę. Nie mogłam się na niego napatrzyć. Poprosiłam koleżankę, żeby wysłała mi zdjęcie i od razu je przekazałam je SMS-em Adamowi. Ani słowem nie wspominałam mu o propozycji psychologa.
„A co to za słodziak?” – odpisał, a ja poczułam, że to chyba może być to.
Coś, na co liczyłam i o co się modliłam, nagle stało się faktem
Następnego dnia poszliśmy razem do schroniska i spojrzeliśmy Rokforowi prosto w oczy. I od razu pozbyliśmy się wszystkich, najmniejszych nawet wątpliwości. Musiał iść z nami.
Na początku wymagał sporo uwagi i troski. Biedak przeszedł swoje i trochę czasu minęło, zanim nabrał do nas zaufania. Był dobrze wytresowany i posłuszny, ale bardzo strachliwy i nerwowo reagował na hałas. Spacerowałam z nim trzy razy dziennie i odkarmiałam, żeby nabrał trochę ciałka.
Faktycznie cała moja uwaga skupiła się na nim do tego stopnia, że choć wcześniej wydawało mi się to niemożliwe, naprawdę przestałam myśleć o dziecku, a mój związek z Adamem odżył. Cały mój szalejący instynkt macierzyński znalazł ujście w opiece nad Rokforkiem. Tak bardzo go pokochałam, że nie mogłam przypomnieć sobie, jak wyglądało moje życie, zanim się pojawił, a już tym bardziej nie mogłam sobie wyobrazić, żeby nagle z niego zniknął. Stał się częścią naszej rodziny.
Adam zupełnie oszalał na jego punkcie. Temat dziecka zszedł na dalszy plan. Dla tego kochanego psiaka porzuciłam moją obsesję czystości i uznałam, że kilka kłaków na fotelu czy plam w łazience jeszcze nikogo nie zabiło! Postanowiłam też przestać liczyć dni płodne, żeby nie trzymać się ich z taką precyzją. Początkowo nie było to łatwe, bo wciąż miałam poczucie uciekającego czasu, ale po kilku tygodniach, moje myśli były już tak skupione na Rokforku, że nie musiałam nawet za bardzo się pilnować. Większą uwagę przywiązywałam do kalendarza szczepień psa.
Oczywiście nie umykało mojej uwadze, że miesiączka pojawia się regularnie jak z zegarku. Na domiar złego moje samopoczucie nie było najlepsze. Wciąż coś mnie bolało i czułam się opuchnięta. Miałam wrażenie, że coś mi dolega, ale starałam się ignorować znaki, które dawał mi organizm. Dopiero po jakimś czasie zrozumiałam, że ewidentnie dzieje się ze mną coś niedobrego. Pewnego dnia obudziłam się takim bólem jajników, że od razu chwyciłam za telefon i umówiłam się na wizytę do ginekologa.
W internecie przeczytałam, że przyczyną mogą być cysty. Oczywiście natychmiast dopisałam to sobie w głowie jako powód, dla którego dotąd nie mogłam zajść w ciążę. Z ulgą odnotowałam, że to raczej łatwo uleczalna przypadłość, więc na wizytę do ginekologa poszłam przekonana, że czeka mnie operacja.
Powiedziałam lekarzowi o moich obawach i podejrzeniach, a on postanowił zrobić mi USG i sprawdzić, czy mam rację
– Pani Paulino, kariery ginekologicznej to ja pani nie wróżę. Trafiła pani z tymi cystami jak kulą w płot.
– Nie rozumiem… – wybąkałam.
– Jest pani w ciąży! Widzi pani ten pęcherzyk? To pani dziecko.
– To przecież niemożliwe! Ja dopiero co miałam miesiączkę!
– Cóż, zdarza się. Rzadko, ale jednak się zdarza. To, co widzę, jest niepodważalne. Będzie dzidziuś. To moim zdaniem już dziesiąty tydzień.
Pogratulował mi, jakbym zdała jakiś trudny egzamin, a ja podziękowałam, jakby ten sukces był moją zasługą.
W głębi duszy nie mogłam uwierzyć, że to prawda. Coś, na co liczyłam i o co się modliłam od tak dawna, nagle nie było już nierealnym marzeniem, ale stało się faktem! Łzy same napłynęły mi do oczu i zaczęłam płakać ze szczęścia, a lekarz spojrzał na mnie spokojnym ciepłym wzrokiem.
– Wiem, że pani bardzo tego chciała, pani Paulino. Cieszę się, że się udało. Niech pani się tylko o nic już nie martwi. Wszystko będzie dobrze. Osobiście o to zadbam – zapewnił.
Wróciłam do domu jeszcze przed Adamem i spojrzałam na Rokforka, który jak zwykle na mój widok poderwał się na równe nogi i przybiegł się przywitać. To, co doradził mi psycholog, wydawało mi się jeszcze kilka miesięcy temu absurdem, ale okazało się, że miał rację. Rokfor tak skupił moją uwagę, że w ciągu ostatnich kilku tygodni zupełnie nie myślałam o dziecku. Daleka jestem od stwierdzenia, że każda kobieta, która ma problemy z zajściem w ciążę, powinna sprawić sobie czworonoga, ale wiem, że pies dał mi emocjonalny spokój, a to wpłynęło dobrze i na moje małżeństwo i na organizm, w którym zaczęło bić maleńkie serduszko.
Wiedziałam, że bycie mamą będzie moją rolą życia
Ciążę przeszłam zupełnie bezproblemowo. W przeciwieństwie do samego zachodzenia w ciążę, tych dziewięć miesięcy były wspaniałym dla mnie czasem. Odkąd urodziła się Ania, Rokforek czuwa przy niej i jest jej najlepszym przyjacielem. Wiedziałam, że bycie mamą będzie moją rolą życia i nie myliłam się. Kocham całą moją rodzinę bezgraniczną miłością za cierpliwość, którą ofiarowali mi, gdy tego najbardziej potrzebowałam i za ciepło, które dali mi i dają po dziś dzień.
Więcej prawdziwych historii:
„Nie chciałam zostawić męża i rodziny, by uciec z kochankiem. Straciłam za to ich wszystkich…”
„Moja nastoletnia córka jest w ciąży. Gówniara nie widzi nic złego w tym, że zmarnuje sobie życie”
„Matka zostawiła mnie, by pić ze swoim gachem gdzieś w melinie. Po śmierci ojca znowu pojawiła się w moim życiu”