„Przez przypadek wysłałam do klienta obraźliwego e-maila. Myślałam, że się wkurzy, ale on... zaprosił mnie na randkę”

pracownica, która się pomyliła fot. Adobe Stock, Anatoliy Karlyuk
„Czytałam jego odpowiedź i zastanawiałam się, czy nie powinnam wyjechać na Alaskę i nigdy tu nie wracać. Nie ma mowy, żebym spotkała się z tym facetem twarzą w twarz! Za żadne skarby! Coś jednak musiałam mu odpisać. W końcu to ważny klient”.
/ 23.04.2022 05:12
pracownica, która się pomyliła fot. Adobe Stock, Anatoliy Karlyuk

Zawsze byłam niecierpliwa i roztrzepana. W szkole rozwiązywałam dobrze zadanie, a na samym końcu podawałam zły wynik. Zamiast sprawdzić obliczenia, bo miałam czas, wolałam oddać klasówkę wcześniej i zająć się czymś ciekawszym. Albo nieuważnie czytałam polecenia, więc, na przykład, opowiadanie z angielskiego pisałam w pierwszej, a nie w trzeciej osobie.

Prawdziwym polem do popisu jest dla mnie wysyłanie esemesów i mejli, zwłaszcza służbowych. Raz na przykład usłyszałam, że koleżanka zmienia stanowisko. Nie byłam pewna, czy to wiadomość oficjalna i czy mogę już o tym gadać, więc wysyłam do szefa esemes: „Czy o Gośce to już oficjalne?”. A ponieważ pisałam o Gośce i myślałam o Gośce, to właśnie ją wybrałam z listy i do niej wysłałam wiadomość. Oczywiście informacja nie była oficjalna, Gośka zadzwoniła do szefa, a potem on do mnie mnie z pretensjami…

Raz moja mejlowa wtopa skończyła się utratą znajomej. Chodziło o zrzutkę na prezent na urodziny naszego dobrego kolegi. Po pięćdziesiąt złotych od osoby. Beata odpisała, że ona z mężem dorzucą się, ale tylko pojedynczą składkę. Wkurzyłam się i przesłałam ten mejl innej koleżance, z komentarzem: „Jak się chcą złożyć jako jedna osoba, to ciekawe, czy będą siedzieć na jednym krzesełku i zjedzą jeden kawałek tortu…”. Pointa jest oczywista. Ta uwaga trafiła do Beaty. A ona obraziła się na dobre.

Wydawałoby się, że po takich występach zrobię się już rozsądniejsza. Ale gdzie tam! Ciągle mi się zdarza robić głupoty. Ostatnią spektakularną wpadkę zaliczyłam zaledwie miesiąc temu…

Znalazłam go na Facebooku

Cała sprawa zaczęła się od dość obcesowego mejla od jednego z klientów. Miał jakieś absurdalne wymagania, pouczał mnie i straszył konsekwencjami prawnymi. Mocno się zirytowałam. Przesłałam więc jego wiadomość do koleżanki, dopisując: „Przygotuj temu nadętemu bufonowi jakąś ofertę. Nie lubię takich wrednych typów, pewnie jest strasznie brzydki”. Alina odpowiedziała mi jakimś żarcikiem, ja jej. Tak sobie pogadałyśmy, na koniec Alina w tę samą wiadomość wkleiła propozycję dla klienta. A ja mu ją przesłałam… Oczywiście nie wycinając naszej wcześniejszej korespondencji na jego temat.

Jak tylko wcisnęłam guzik „wyślij”, zrozumiałam, co zrobiłam. Nie pomogły moje histeryczne telefony do informatyka – wysłanego mejla nie da się już nijak cofnąć. Mogłam tylko czekać i modlić się…

Klient odpowiedział po kwadransie. Niestety, doczytał wiadomość do końca.

„Szanowna Pani Agnieszko. Za propozycję dziękuję. Porozmawiam z szefem i dam znać. Natomiast co do charakterystyki mojej osoby, którą Pani sformułowała, proponuję omówić ją na spotkaniu przy winie. Spróbuję Panią przekonać, że nie jest ze mną aż tak źle. Z poważaniem – Rafał M.”.

Czerwona jak burak byłam już w połowie pierwszego zdania. Przy podpisie zastanawiałam się, czy nie powinnam wyjechać na Alaskę i nigdy tu nie wracać. Nie ma mowy, żebym spotkała się z tym facetem twarzą w twarz! Za żadne skarby! Coś jednak musiałam odpisać. W końcu to ważny klient. Pokazałam treść mejla Alinie. Ta bez słowa otworzyła internet.

– O! Są jego zdjęcia – ucieszyła się. – Niezły, ja bym brała – zawyrokowała.

 – Głupia jesteś – warknęłam. – Przecież ten facet ma mnie za jakąś debilkę, która nie umie poczty obsłużyć. Chce się spotkać, żeby się zemścić. W życiu!

Uciekłam do siebie, po czym weszłam do internetu raz jeszcze. Wyszukałam faceta na Facebooku. Nie udostępniał informacji o swoim stanie cywilnym, ale wstawił trochę zdjęć z wakacji. Na żadnym z nich nie było widać kobiety u jego boku. To dobrze wróżyło.

– Przestań, idiotko – upomniałam się i zamknęłam przeglądarkę.

Próbowałam skupić się na pracy, ale jakoś nie bardzo mi to szło. Wiedziałam też, że coś mu w końcu muszę odpisać. Tuż przed pójściem do domu zebrałam się w sobie i wystukałam:

„Szanowny Panie Rafale. Dziękuję za odpowiedź. Czekam na informację w sprawie propozycji służbowej. Co do drugiej, jest Pan pewien, że nawet nie aż tak bardzo nadęty bufon i niefrasobliwa kretynka, to dobrany duet? Z poważaniem, Agnieszka Sz. P.S. Jak się Pan zapewne domyśla, obejrzałam Pana w internecie. Mogę potwierdzić, że nie jest tak źle”.

Wcisnęłam „wyślij” od razu. Wiedziałam, że jak zacznę myśleć, to się wycofam.

Zamknęłam komputer i uciekłam do domu. Wolałam nie wiedzieć, czy odpowiedział, a jeśli tak, to co napisał. Pewnie znowu bym się spaliła ze wstydu. Uznałam, że bezpieczniej poczekać z tym do jutra…

Oczywiście wieczorem nie wytrzymałam. Zalogowałam się do służbowej poczty. Aż podskoczyłam, widząc nowego mejla od Rafała M. Bardzo go chciałam przeczytać, ale oczywiście jak na złość komputer się zawiesił. Wyłączyłam go, włączyłam… I wtedy zadzwoniła mama, żeby opowiedzieć, że moja cioteczna siostra Eliza chyba jest w ciąży, bo to przecież niemożliwe, żeby tak utyć przez kilka tygodni…

– Jak dużo je, to tyje – zbyłam mamę, bo już nie mogłam się doczekać sprawdzenia, co kryje wiadomy mejl.

W końcu się udało. „Pani Agnieszko, chyba pani widzi, że jesteśmy sobie pisani? Proponuję kolację w sobotę o 19.00. Nie wiem, czy dobrze się Pani przyjrzała moim zdjęciom, więc na wszelki wypadek będę mieć ze sobą czerwoną różę. Rafał”.

Wiedziałam, że przyjmę zaproszenie. Ale przecież nie mogłam tak odpisać od razu. Dlatego dopiero następnego ranka odpowiedziałam, że zgoda i przyjmuję wyzwanie.  

W sobotę szykowałam się już od południa. Przebierałam się chyba z siedem razy. Wcześniej długo oglądałam stronę winiarni w internecie, próbowałam się zorientować, czy to miejsce bardzo eleganckie, czy nieformalne. Była osiemnasta, a ja ciągle nie mogłam się zdecydować, czy lepiej być „overdressed” – i założyć czerwoną sukienkę – czy „underdressed” – i postawić na dżinsy. Stanęło na sukience… Jednak gdy już miałam wybiegać do taksówki, zmieniłam zdanie i jednak wskoczyłam w dżinsy.

Oddzielał życie prywatne od zawodowego

Mężczyzna przy stoliku, na którym leżała czerwona róża, miał na sobie elegancki szary garnitur i krawat. Rozważałam, czy nie uciec, ale najwyraźniej on też mnie podejrzał w internecie.

– Pani Agnieszka, prawda? – zerwał się z krzesła, pocałował mnie w rękę i odsunął krzesło. – Bałem się, że pani nie przyjdzie.

Przy drugim kieliszku przeszliśmy na ty, przy trzecim zaczęłam się zastanawiać, czy w ślubnym welonie byłoby mi do twarzy… Pewnie rozmawialibyśmy całą noc, ale w końcu – pół godziny po zamknięciu – kelner nas wyrzucił. Rafał wezwał taksówkę i dopiero, gdy upewnił się, że siedzę wygodnie, zamknął drzwi i wsiadł z drugiej strony. Po drodze wymieniliśmy się telefonami i umówiliśmy na kolejne spotkanie. Na koniec Rafał odprowadził mnie pod same drzwi i… grzecznie powiedział dobranoc.

A ja, kretynka – jeszcze tej nocy znowu to zrobiłam. „Ten facet nie jest z XXI wieku! To jakiś cholerny dżentelmen. Szczegóły w poniedziałek” – ten esemes miał trafić do Aliny. Oczywiście trafił do Rafała.

Odpowiedź przyszła natychmiast: „W gazetach pisano, że dinozaury dawno wyginęły. Widać się pomylili. Miłych snów”.

Postanowiłam już nie dotykać telefonu. Lepiej nie ryzykować.

W poniedziałek zaciągnęłam Alinę do swojego pokoju i wszystko jej opowiedziałam. Także o esemesie. Alina trochę zgasiła mój entuzjazm.

Może to jakiś psychopata? Taki grzeczny, rączki całuje, krzesło odsuwa, a potem chlast – poderżnie ci gardło. Pamiętasz jego pierwszy mejl? Jak to było: oczekuję, domagam się, firma jest zobowiązana?

Nakrzyczałam na Alinę, że przesadza, ale trochę zaczęłam się martwić.

Na następnym spotkaniu zapytałam:

– Rafał, ja kto jest, że ty, taki dżentelmen, w kontaktach służbowych zachowujesz się obcesowo jak jakiś nieokrzesany burak? Pamiętasz ten mejl, od którego wszystko się zaczęło? Pouczałeś mnie, nawet straszyłeś. Dlatego nazwałam cię bucem. Rafał z tamtego mejla w ogóle nie pasuje do tego, którego mam przed sobą.

– Oj , Agnieszko, Agnieszko. Krótko pracujesz w tej branży! – Rafał zaczął się śmiać. – Kontrahenta trzeba najpierw sobie ustawić. To taka strategia, żeby uzyskać jak najwięcej. Zazwyczaj skutkuje – twoja firma przecież zaproponowała mi wszystko, czego się domagałem. A jakbym był miły i ugodowy, niczego bym nie wywalczył. Taka praca.

Musiałam mu przyznać rację. Rafał był profesjonalny. Potrafił oddzielić życie zawodowe od prywatnego. Ja miałam z tym problem… Co czasem kończyło się wysłaniem obraźliwego mejla do klienta. Jakby czytał mi w myślach:

– Nie martw się, nie pokazałem tamtego mejla szefowi. On nie ma poczucia humoru. A jak nasza znajomość będzie się rozwijać, to przekażę kontakty z twoją firmą komu innemu. Żebyś już nigdy nie musiała spotkać tamtego Rafała. Zgoda?

– Jasne!

Nie podejrzewałam, że zawróci mi w głowie facet, który nosi garnitur i krawat, a na każdą randkę przynosi kwiaty. Może dlatego, że wcześniej nikogo takiego nie znałam?

Czytaj także: 
„Nie miałam szans na normalny związek, więc stworzyłam sobie jego namiastkę. Wystarczyło tylko dobrze zapłacić”
„Mówiła wszystkim, że bierze ślub. Kupiła suknię ślubną i koszulę dla narzeczonego. Tylko że on nigdy nie istniał”
„Mój szef to nadęty bufon, który ma podwładnych za bandę nierobów. W końcu dopadła go karma i najadł się wstydu”

Redakcja poleca

REKLAMA