Gdy mój mąż był w dobrym humorze, mówił do mnie „małpko”. Jeśli coś przeskrobał, narozrabiał, przepuścił za dużo kasy, miał nową kochankę, zmieniałam się w „małpeczkę”. Na co dzień byłam po prostu „małpa”, czyli zwyczajna, niezbyt ładna, trochę od niego starsza, śmieszna...Pogodziłam się z tym, choć mam całkiem ładne imię – Wiktoria.
– Wiktoria się kojarzy z królową – mówił. – A ty jesteś małpa i już!
Sama go błagałam, żeby się ze mną ożenił! Przysięgłam, że się na wszystko zgodzę, nie będę miała o nic pretensji, że nie dopuszczę do intercyzy, żeby moi rodzice nie wiem jak się upierali.
– Teraz tak gadasz – droczył się. – A jak przyjdzie co do czego, to się zaczną afery! Zresztą, czy ja głupi jestem żeby się wiązać, i to jeszcze z... kimś takim.
„Kimś takim”... I tu dochodzimy do sedna sprawy – jestem niepełnosprawna. Cóż, taka się urodziłam... Nie będę opisywała moich defektów, wystarczy, że je widać i już. Nauczyłam się z nimi żyć. Skończyłam studia, prowadzę samochód. Wprawdzie wiele czynności mnie przerasta, ale z większością nieźle daję sobie radę. Mogę funkcjonować samodzielnie.
Mój tata, gdyby mógł, owinąłby mnie w watę i oprawił w ramki, ale mama jest mądra! Wcześnie mnie rzuciła na głęboką wodę i to jej zawdzięczam, że nie potrzebuję opieki ani nawet pomocy.
Gdyby jeszcze mamie się udało mnie zaszczepić na nieszczęśliwą miłość, mogłabym uznać, że nie jest tak źle, ale na to, niestety, mama chyba nie miała patentu. Dlatego, kiedy pierwszy raz zobaczyłam tego blondyna z piwnymi oczami, kompletnie straciłam głowę. Zakochałam się na śmierć i życie, beznadziejnie, szaleńczo, rozpaczliwie, namiętnie. To nie mija, chociaż tyle przeszłam, tak się nacierpiałam, że niejednej by wystarczyło, żeby powiedzieć „Dosyć”! Mnie nie wystarcza.
Skusiły go pieniądze... jak wszystkich
Najpierw usłyszałam jego głos... Leżałam na kanapce poddawana zabiegom rehabilitacyjnym, a on był po drugiej stronie białego parawanu. Rozmawiał z masażystką. Uwodził ją, czarował, mówił komplementy... Ona się śmiała. Mówiła, że jest młodą mężatką i takie akcje na nią nie działają. Zorientowałam się, że on wzmacnia i usprawnia nogę po złamaniu. Opowiadał o szaleństwie na snowboardzie, planował następne wyprawy, wspominał różne miejsca, w których był, i przygody, które przeżył. Słuchałam jak w hipnozie!
Wyobraziłam sobie, że jest szczupłym brunetem z niebieskimi oczami, ale był zupełnie inny. Miał bardzo jasne, gęste, falujące włosy i oczy w kolorze kasztanów. Był bardzo wysoki, potężnie zbudowany, przystojny jak grecki bożek, jak Achilles albo inny heros, który przeniósł się z dawnych czasów do współczesności i stanął przed moimi zachwyconymi oczami.
Zorientowałam się, że mamy zabiegi wyznaczone na tę samą godzinę. Postanowiłam przyjeżdżać chwilę wcześniej i czekać w samochodzie, aż się pojawi przed budynkiem. Tak parkowałam auto, żeby wchodzić razem z nim. Miałam nadzieję, że mnie zauważy, choć byłam przy nim jak mrówka przy paziu królowej.
Miałam rację. Za trzecim razem nie przeskoczył po trzy stopnie w górę, tylko zatrzymał się i nawet uchylił przede mną drzwi. Popatrzył tymi oczami przypominającymi gorącą, mocna kawę...i utonęłam!
– To pani samochód? – zapytał z uśmiechem. – Sama pani prowadzi?
– Sama. Radzę sobie – odpowiedziałam.
– Autko z najwyższej półki, jak widzę... Mógłbym zobaczyć środek?
– Oczywiście – serce we mnie zaśpiewało ze szczęścia. – Po zabiegach zapraszam...
Już wtedy wiedziałam, jaka jest siła pieniędzy. Koleżanki były dla mnie miłe, bo dostawały upominki. Mogły u mnie przesiadywać całe dnie, jeść, pić, oglądać telewizję, siedzieć w necie. Wszystko po to, żebym nie czuła się samotna. Myślę, że nie bez znaczenia było także to, że każda czuła się przy mnie pięknością i modelką! To im dobrze robiło na samoświadomość. Lubiły mnie, bo przy mnie mogły lubić siebie. Postanowiłam spróbować, czy piękny blondyn jest odporny na kasę.
– Ma pan prawo jazdy? – zapytałam – To wsiadamy. Odwiezie mnie pan do domu, jakoś dzisiaj gorzej się czuję... Zrobi pan dobry uczynek!
Wyraźnie zaskoczyła go ta propozycja, bo kto rozumny daje nieznajomemu kluczyki od swojego wypasionego auta? Pewnie pomyślał, że jestem ułomna nie tylko fizycznie, ale ja wiedziałam, co robię. Chciałam, żeby zobaczył nasz dom, bo naprawdę robił duuuże wrażenie!
– No, noo – powiedział, kiedy podjechaliśmy – Nieźle pani sobie mieszka! Sama?
– Sama w połowie willi, druga należy do rodziców, ale nie wchodzimy sobie w drogę. Jak pan widzi dom jest duży...
– Ogromny – przyznał. – I piękny, w środku zapewne same luksusy?
Na to czekałam.
– Proszę sprawdzić, zapraszam... Później pana odwiozę. Albo lepiej zrobi to kierowca mojego taty! Idziemy?
Oczywiście, że dał się przekonać. Był w szoku, najwyraźniej pierwszy raz otarł się o wielkie pieniądze. Połknął haczyk...
Moja mama tylko raz na niego spojrzała i od razu wiedziała, co jest grane.
– Chcesz go sobie kupić? – zapytała. – To nie będzie trudne, bo on ma chytrość w oczach, ale zastanów się – po co ci to?
Nie warto było ściemniać, więc szczerze przyznałam, że chcę z nim być za wszelką cenę. Najlepiej na zawsze... Mama wiedziała, że jak się uprę, to nie ma zmiłuj.
Oboje rodzice bardzo mnie kochają, jestem jedynaczką, skarbem, trochę niewydarzonym i ze skazami, ale przychyliliby mi nieba, gdyby mogli. Skoro czegoś chciałam, to się starali, żebym to miała. Wynagradzali mi w ten sposób to, czego mieć nie mogłam; normalne życie bez ciekawskich spojrzeń i komentarzy, zwyczajny wygląd i nadzieję, że ktoś mnie pokocha.
Na szczęście dosyć szybko pojęłam, że to niemożliwe, i postanowiłam, że skoro inaczej się nie da, wezmę siłą albo podstępem wszystko, czego zapragnę.
– I tak los mnie nie oszczędzał, więc czemu mam być lepsza niż inni, zdrowi, sprawni, silni, ładni? Wystarczająco się nacierpiałam i jeszcze nacierpię, mam prawo do paru chwil szczęścia!
Mój wybranek miał na imię Tomek. Był bez stałej pracy, ledwo skończył szkołę średnią, nie miał żadnego zawodu, mieszkał kątem albo u kolegów, albo w wynajętych pokojach. Jedyne, co doprowadził do końca, to kurs na prawo jazdy. Faktycznie auta były jego pasją – jeździł fantastycznie, pewnie, bezpiecznie i z wyobraźnią. Niestety, nie stać go było na własny samochód! W tym zobaczyłam swoją szansę...
Poprosiłam, żeby był moim kierowcą i bodyguardem – ze względu na kalectwo mężczyźni często mnie zaczepiali, szczególnie wtedy, gdy wsiadałam albo wysiadałam z mojego auta. Dogadywali, bywali agresywni i prowokujący. Tomek mógł mi naprawdę pomóc.
Rodzice mnie poparli. Zaproponowali mu stałe zatrudnienie, z pensją i ubezpieczeniem. Powiedzieli też, że może u nas mieszkać, dostanie pokój z łazienką, jeżeli będzie czasowo dyspozycyjny i zapewni mi ochronę. Miał mieć prawo do czasu wolnego i urlopu, oczywiście pod warunkiem, że wcześniej to ze mną ustali.
Chyba od razu się pokapował, o co tak naprawdę chodzi, nie mógł przecież być ślepy na moje zapatrzenie. Wszystko było szyte tak grubymi nićmi, że tylko głupi by nie zrozumiał, czego od niego chcę. Mógł się nie zgodzić, mógł szczerze powiedzieć, że go taki układ nie interesuje, ale przynęta była zbyt smaczna. Połknął ją bez wahania. Dopiero po jakimś czasie poczuł haczyk i zaczął się niespokojnie kręcić, bo czuł, że nie do końca może płynąć tam, gdzie by chciał, że jest jednak na uwięzi.
– Czego ty jeszcze chcesz? – pytał z westchnieniem. – Jestem przy tobie właściwie bez przerwy, na każde twoje skinienie. Robię, co wymyślisz. Jeszcze ci mało?
– Ożeń się ze mną – odpowiadałam. – Wtedy będę pewniejsza, że tak szybko ode mnie nie zwiejesz. Już mój ojciec ze swoimi prawnikami tak mnie zabezpieczy finansowo, że ci się nie będzie opłacało uciekać. Wiem, że mnie nigdy nie pokochasz. Nie szkodzi. Wystarczy, że ja kocham ciebie. To się nigdy nie zmieni.
To nie tak miało wyglądać...
Mama prosiła, żebym oprzytomniała.
– To nie jest miłość, to jest choroba umysłowa – mówiła. – Idziesz nad przepaścią po cienkiej lince, a masz lęk wysokości. Nie boisz się, że w końcu spadniesz?
– Ani trochę – wzruszałam ramionami. – Powiedz mi, mamo, co jest lepsze: spaść i nawet zginąć, ale wcześniej zobaczyć, jaki świat może być piękny i zaznać trochę szczęścia, czy siedzieć bezpiecznie na pupie i umierać ze smutku? No zdecyduj! Przecież mnie kochasz, chcesz dla mnie jak najlepiej, to wybierz za mnie.
–Skąd wiesz, że on ci da szczęście?
– Wiem. Jestem tego pewna, bo kiedy jest blisko, wszystko staje się znośne i do wytrzymania. On jest moim lekarstwem na życie, bez niego wszystko mnie boli. Chcesz mi odebrać lekarstwo?
Ksiądz odmówił udzielenia nam sakramentu małżeństwa. Powiedział, ze jego sumienie kapłana na to nie pozwala, bo widzi, że musiałby uczestniczyć w świętokradztwie. Nie zależało mi. I tak nie miałabym białej sukni z długim welonem. Ostatecznie ślub był cywilny.
Od początku było jasne, że śpimy osobno. Nigdy w życiu nie rozebrałabym się przed Tomkiem, fizyczna strona naszego związku w ogóle nie wchodziła w grę. Jemu tez kamień spadł z serca, kiedy pojął, że nie chodzi o seks i że się nie musi do niczego zmuszać. Całą resztę mógł jakoś zorganizować i wytrzymać.
Miał mnie wozić, gdzie tylko chciałam. Miał być w dobrym humorze i nie okazywać zmęczenia lub niechęci. Miał ze mną rozmawiać, oglądać telewizję, grać w karty, jeść posiłki. Musiał być uśmiechnięty, zadowolony, uprzejmy i miły. Nie musiał: nosić obrączki, okazywać mi czułości, rezygnować z swoich przyjemności, w tym seksu (ale tak, żebym o tym nie wiedziała); zapoznawać ze swoją rodziną, zabierać mnie do swoich kumpli.
Mógł to wszystko robić bez małżeństwa, to prawda, ale ja nie nosiłabym wówczas jego nazwiska i nie byłabym prawnie do niego przypisana. Może to dla wielu nieważne, dla mnie było sprawą życia i śmierci. Jeśli kobieta nie ma szans na normalne życie, a nagle trafia się jej taka podróbka, która udaje normalne życie, to i tak jest zadowolona. Ze mną tak właśnie było.
Oczywiście, że Tomek nie był aniołem, ale miał poczucie humoru i potrafił mnie rozśmieszyć. Pięknie opowiadał o wyścigach samochodowych. Kiedy mnie zabierał na wycieczkę za miasto, zachowywał się jak mały chłopiec: biegał, popisywał się swoją zręcznością, właził na drzewa, nawet fikał koziołki, jakby miał dwanaście lat.
Kiedyś oglądaliśmy film przyrodniczy.
– Ale ona jest do ciebie podobna! – zawołał na widok jakiejś egzotycznej małpy. – Kropka w kropkę!
Właśnie tak się urodziło moje przezwisko. Nie obraziłam się, istotnie jestem podobna do małpy. O co tu się obrażać?
Mijały miesiące i lata, ale moja miłość do Tomka nie mijała. Niestety, on zaczął się nudzić i coraz częściej wymykać do swojego świata, gdzie nie było dla mnie miejsca. Siedziałam sama. Cierpiałam. Tęskniłam. Bałam się przyszłości.
Tomek popijał. Zdarzało się, że po drinku wsiadał za kierownicę. Nie zatrzymywałam go. Zresztą i tak by nie posłuchał! Pewnego dnia wypił więcej trochę niż zwykle. Był w fatalnej formie, bo niespodziewanie zaczął się awanturować.
– Uduszę się tutaj! – krzyczał. – Muszę gdzieś uciec. Zwariuję, jeśli tu zostanę choć minutę dłużej! Mam dosyć tej złotej klatki, tego więzienia... Co ty ze mną zrobiłaś? Kukłę, mumię, pajaca! Żywą lalkę! Chciałaś się pobawić w dom i rodzinę z prawdziwym facetem, chciałaś poczuć, jak to jest, a ja, chciwy kretyn, wlazłem w to jak w krowi placek na pastwisku! Jak się stąd nie wyrwę, koniec ze mną!
– Gdzie się wybierasz? – zapytałam, kiedy brał kluczyki. – Jesteś pijany. Nie jedź, jeszcze się gdzieś rozwalisz.
– To się rozwalę! – warknął. – Wszystko jest lepsze od siedzenia z tobą!
Wtedy powiedziałam, że wobec tego lepiej byłoby wziąć motor.
– Masz większe szanse na katastrofę, a jak przeszarżujesz, to nawet pewność!
Mówiłam to całkiem świadomie, spokojnie, wiedząc, że go prowokuję i że na to pójdzie. Nie było mi żal. Dobrze wiedział, co robi, wchodząc do tej klatki, o której mówił. Był dorosły. Chciał korzystać, niczego nie dając w zamian. Tak się nie da! Cóż, wszyscy wiedzą, że małpy są złośliwe…
Los bywa okrutny, a może tylko sprawiedliwy! Tomek się nie zabił, choć wypadek był straszny. Motor wbił się w drzewo. Żyje i będzie żył, ale jest bezwładny, zdany tylko na mnie. Nareszcie mam go całego dla siebie. I to na zawsze. Tylko, że… teraz mnie to trochę męczy. Mam dosyć fizycznego bólu, niepełnosprawności, bezradności i cierpienia. Przerabiam to na co dzień, po co mi dokładka? Wystarczy, że dźwigam swoje nieszczęście, pod cudzym się przewrócę.
Myślałam, że go będę kochała do końca życia, ale to miało być inne życie. Takiego Tomka jest mi żal... Tylko żal. Nie zostawię go bez opieki, ale sama się gdzieś ulotnię. Życie jest dziwne, prawda? Kto mógł przypuszczać, że to wszystko się tak ułoży?
Czytaj także:
„Kolega się do mnie nieporadnie umizgiwał. Zamiast zaprosić mnie na randkę, uszkodził mi auto. Faceci są gorsi niż dzieci”
„Narzeczona rzuciła mnie tuż przed ślubem. Wszyscy zastanawiają się, co zbroiłem, a ja po prostu nie pasowałem jej ojcu”
„Minął rok od śmierci męża, lecz dla mnie nasza miłość umarła wcześniej. Pogrzebał ją, gdy wskoczył innej do łóżka”