„Przez pracę kuratora straciłem wiarę w młodzież. Nie chcę mieć własnych dzieci, bo boję się, że wyrosną na przestępców”

mężczyzna który nie chciał mieć dzieci fot. Adobe Stock, pressmaster
Praca kuratora w sądzie dla nieletnich potrafi człowieka wypaczyć. Jestem tego najlepszym przykładem. Zbliżając się wielkimi krokami do czterdziestki, straciłem wiarę w dzisiejszą młodzież. Do tego stopnia, że ostatnią rzeczą, której pragnąłem było posiadanie własnych dzieci… Już na samą myśl o tym dostawałem dreszczy.
/ 14.06.2021 14:23
mężczyzna który nie chciał mieć dzieci fot. Adobe Stock, pressmaster

Idąc do tej pracy, spodziewałem się, że spotkam tzw. trudną młodzież. I faktycznie niemal codziennie trafiały do mnie sprawy nastolatków łysych jak kolano: jak nie pobicie, to próba gwałtu albo jeszcze jakieś inne cuda. Zdarzały się też oczywiście sprawy bardziej spektakularne: znęcanie się nad zwierzętami, ściąganie haraczu… Czego te ,,dzieci” jeszcze nie wymyśliły, naprawdę, to przechodzi ludzki pojęcie… Przynajmniej moje.

Ktoś mógłby powiedzieć: ,,no tak, ale poza nimi są też te mądre, grzeczne dzieci.” Nieprawda. Wszystkie są takie same. Wśród nich też bywają sprawcy pobić, gwałtów czy bijatyk stadionowych. Jakże często zdarza mi się brać udział w sprawach młodzieży z ,,dobrych domów”. Ile razy musiałem spokojnie wysłuchiwać zapłakanych matek, ojców ubranych w dyrektorskie garnitury, zaklinających się, że tego nie mogło zrobić ich dziecko. A potem, po sprawie odchodzili czerwoni ze wstydu jak buraki. Przyznam, że czasami dawało mi to niesamowitą satysfakcję.

Co zabawniejsze historie krążyły między pracownikami. Na początku wydawało mi się to dziwne. Ale tylko do czasu, aż jeden ze starszych kolegów wytłumaczył mi, o co chodzi:
– Stary, to wszystko jest straszne. Dlatego albo nauczysz się z tego śmiać albo ześwirujesz – powiedział.

Od tamtego czasu przestałem tak bardzo przeżywać sprawy moich podopiecznych

Po kilku dniach nawet się już uśmiechałem, słuchając kolejnych historii. Aż wreszcie zacząłem chichotać ze wszystkimi. Gdy dotarło do mnie, co się dzieje, co robię, poczułem, jakby umarła we mnie cząstka człowieczeństwa. Na szczęście to uczucie szybko zniknęło.

Jest jednak jedna sprawa, która utkwiła niczym ostry cierń głęboko w moim sercu. Właśnie zaczynała się majówka, za oknem świeciło piękne słońce. Siedziałem na jednym z warszawskich komisariatów. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie, co tam wtedy robiłem, jednak nie ma to większego znaczenia dla tej historii. Wprowadzili trzech młodych chłopaków, mieli długie włosy schowane pod kapturami, a za dumnymi spojrzeniami krył się niepokój związany z najwyraźniej niecodzienną dla nich sytuacją. Byli przesłuchiwani. Policjanci mnie dobrze znali i lubili, a że upał był wprost nie do zniesienia to nikt nie fatygował się zbytnio do zamknięcia drzwi. Słyszałem więc całą rozmowę.

Chłopcy kończyli właśnie gimnazjum, cała trójka miała ambitne plany: dobre liceum, potem studia. Wszyscy byli bardzo inteligentni i mądrzy, byli z tej samej klasy i utrzymywali się ze swoimi wynikami w ścisłej czołówce rówieśników. Przeskrobali sporo, nie do końca wiem, o co chodziło, z trudem usłyszałem wymamrotane ze wstydem słowo ,,kradzież”, a resztę zagłuszył ryk śmiechu policjantów… Szkoda, że nie mogłem pośmiać się razem z nimi… Pewnie sprawa rozeszłaby się po kościach, gdyby nie to że znaleziono też przy nich marihuanę, a to już bardzo komplikowało sprawę.

Gdy funkcjonariusz powiedział, jakby od niechcenia, że wystarczy poinformować szkołę o tym, co się stało, a snute przez chłopców plany na przyszłość odejdą bezpowrotnie do sfery marzeń, widziałem, jak ich twarze nagle pobladły, a ręce zacisnęły się kurczowo. Cała wcześniejsza duma momentalnie wyparowała. Byli jednak twardzi, starali się robić dobrą minę do złej gry, ale bez zbędnej arogancji.

Przesłuchanie skończyło się chwilę po tym, jak załatwiłem swoje sprawy, ale postanowiłem posłuchać do końca. Gdy znajomy policjant, Paweł, wyszedł na zewnątrz, podszedłem do niego.
– I co zamierzasz z nimi zrobić? – spytałem wprost. – Zawiadomisz szkołę?
– Hej, czyżbyś nie wiedział, że nie ładnie jest podsłuchiwać? – odparł z uśmiechem.
– Wiesz, jeśli chcesz zachować coś w tajemnicy, to następnym razem chociaż zamknij drzwi – odgryzłem mu się. – Pytam poważnie – dodałem po chwili.
Nie wiem, chyba powinienem to zrobić, narkotyki to już nie jest zabawa
– Proszę cię, daj im szansę. To dobre dzieciaki, pobłądziły, ale to nie znaczy, że powinniśmy niszczyć ich przyszłość, a dobrze wiesz, że zawiadomienie szkoły to właśnie będzie oznaczało – odpowiedziałem lekko uniesionym głosem.
– No, nie wiem… Sprawa i tak pójdzie do was… A czemu właściwie tak ci zależy na tych chłopakach?
– Nie wiem… – odpowiedziałem po chwili milczenia. – Może dlatego, że przypominają mi mnie samego sprzed kilkunastu lat? Paweł, to dobre dzieciaki, wiesz o tym tak samo dobrze jak ja. Też byłeś młody, też robiłeś głupstwa… Chciałbyś, żeby jedno potknięcie zrujnowało ci przyszłość? Nie rób im tego.
– Eh! Dobra, zobaczę, co da się zrobić, ale nic nie obiecuję. Wiesz, jak to bywa…

Wiedziałem, że już go przekonałem, ale tak jak powiedział, to nie było jeszcze nic pewnego. Musiałem jeszcze, jako ich kurator, do tego samego przekonać sąd. I zrobiłem to...
Od tamtej sprawy minął ponad rok. Na szczęście udało się powstrzymać zbędną korespondencję. Chłopaki dostali po kilkadziesiąt godzin prac społecznych i na tym sprawa się skończyła. Cieszyłem się ze spełnienia dobrego uczynku. W jakiś sposób mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że uratowałem wtedy tę trójkę. Prawdopodobnie nie zdają sobie sprawy, kto im pomógł, a ja do dziś uśmiecham się w myślach na wspomnienie ich min, gdy usłyszeli od policjantów:
– Macie wielkie szczęście, że już na samym początku ktoś się za wami wstawił. Tylko dzięki temu szkoła nie zostanie o niczym powiadomiona. Nie zmarnujcie starań tego człowieka, on naprawdę nie musiał tego robić.

Niestety, tamten incydent jeszcze bardziej zachwiał moją wiarę w młodych

Pewnego dnia dostałem niecodzienne zaproszenie. Jako przedstawiciel sądu miałem poprowadzić szkolenie poświęcone pieczy zastępczej. W ciągu kilku lat trafiło się sporo spraw temu poświęconych, więc temat nie był mi obcy. W samym szkoleniu nie byłoby nic dziwnego, gdyby nie fakt, że miałem szkolić nastolatków!

Przyznam szczerze, że się zdziwiłem. Potrafiłem uwierzyć, że są jeszcze młodzi nieprzewijający się przez sądy i komisariaty. Z trudem, ale jednak jeszcze dałbym radę przychylić się do tezy, że znajdzie się jedna czy dwie osoby, które chciałaby zrobić cokolwiek pożytecznego… Ale cała grupa? Nie, to nie mieściło się w mojej głowie! Tym bardziej nie wypadało odmówić.

Szkolenie miało odbyć się już za dwa tygodnie. Co prawda spodziewałem się spotkać na nim raczej znudzone dzieciaki zmuszone do wzięcia udziału w szkoleniu przez rodziców cierpiących na nadmiar ambicji, patrzących na zegarki lub bez skrępowania zasypiających w fotelach. Jednak gdyby jakimś cudem zdarzyło się inaczej, nie chciałem się skompromitować. Dlatego też postanowiłem solidnie się przygotować.

Piecza zastępcza… temat jakże popularny na świecie i jak bardzo kulejący w Polsce! Ile różnych legend krąży na ten temat, o tym jakie to piękne życie pełne kasy i spokoju, albo wręcz przeciwnie- jaka to droga przez mękę, porażka następująca po porażce, ciężka praca bez żadnych efektów… No i oczywiście, jak to w życiu bywa, prawda leży po środku. Wiele razy spotkałem osoby związane z Rodzinnymi Domami Dziecka albo Rodzinami Zastępczymi. Zawsze podziwiałem tych ludzi. To prawda, ma to swoje zalety, ale ile jest wad? Wychowywanie nie swoich dzieci, często bardzo zaniedbanych lub chorych. Ataki spowodowane bezmyślnością i brakiem zrozumienia instytucji takich jak szkoły, media. Rozpacz, jak po stracie własnego dziecka, gdy wychowanek wraca do swojej rodziny, co przecież powinno cieszyć…, ale jednak powoduje cierpienie z powodu rozstania. I zawsze słyszę te same słowa: ,,To dla dobra dzieci, dla lepszego jutra. Żeby uczynić ten świat lepszym”. Osobiście uważam, że to ludzie o złotych sercach, współcześni bohaterowie.

W dniu szkolenia byłem lekko zdenerwowany. Różnego rodzaju konferencje i debaty nie były mi obce, sam kilka prowadziłem. Ale pierwszy raz miałem mieć przed sobą ludzi, których zwykle spotykałem na ławie oskarżonych. Było w tym coś ekscytującego, emocjonującego, ale i niepokojącego. Przywitała mnie kobieta, która przedstawiła się jako opiekun całego projektu. Poszliśmy razem do przygotowanej wcześniej sali.

I tutaj przeżyłem kolejny szok

Spodziewałem się znudzonych twarzy, a tutaj… czujnie wpatrywało się we mnie kilkanaście par oczu. Kilka osób trzymało na kolanach notatniki, inni dopijali pośpiesznie kawę. Zatkało mnie. Odpaliłem laptopoa, podłączyłem pendrive'a i zacząłem wykład. Przewidziałem go na jakieś pół godziny, w porywach do czterdziestu minut. I faktycznie, mniej więcej w tyle czasu bym się wyrobił, gdyby nie to, że... zostałem zasypany wręcz gradem pytań i bynajmniej nie były to pytania głupie lub proste… No, przynajmniej w większości.

Koniec końców, wykład trwał ponad dwie godziny. Jednak kilka osób męczyło mnie jeszcze, gdy pakowałem sprzęt, i jeszcze, gdy piliśmy razem kawę. Między nimi, trochę z tyłu, trzymał się chłopak, którego skądś kojarzyłem, ale nie mogłem sobie przypomnieć skąd
Wreszcie wyszedłem na zewnątrz, z ulgą witając świeże powietrze. Tuż za mną wysunął się z budynku trzymający się w cieniu chłopak. I gdy tak szedł do mnie, w końcu go rozpoznałem. To był jeden z tej trójki z komisariatu, jeden z tych chłopaków, którym ,,uratowałem przyszłość”… A przynajmniej taką zawsze miałem nadzieję.
–  Czy mógłbym pana odprowadzić? – spytał cicho, wbijając wzrok w ziemię.
– Jasne – odpowiedziałem zmieszany.

Szliśmy w ciszy. Gdy stanęliśmy przy moim samochodzie, powiedziałem:
– Czy ty…?
– Tak, to ja – odpowiedział cicho.
Znów zapadła cisza.
Dziękuję, gdyby nie pan… – wykrztusił, wyciągając rękę w moją stronę.
– Nie, to ja dziękuję – odpowiedziałem, odwzajemniając uścisk dłoni.

Wtedy po raz pierwszy od dawna uwierzyłem, że jednak nie wszystko stracone, że moja praca ma sens, że jest nadzieja dla tych młodych ludzi. To właśnie za to mu podziękowałem.

Czytaj także:
„Zrezygnowałam ze swoich marzeń, by pomóc spełnić wnukom ich własne. I wiecie co? Nie żałuję”
„Przez 30 lat myślałam, że zostawił mnie, bo wylądowałam na wózku. Wszystko ukartowała moja wyrachowana matka”
„Przyjaźnię się z byłym mężem przyjaciółki. To, że ona wykreśliła go ze swojego życia, nie znaczy, że ja też muszę”

Redakcja poleca

REKLAMA