„Przez pijanego kierowcę mogła zginąć nasza rodzina. Mąż postanowił wymierzyć sprawiedliwość i skatował go na śmierć”

Wypadek samochodowy fot. Adobe Stock
Nie potrafię podjąć decyzji o rozwodzie, trudno mi też wyobrazić sobie, że wrócę do męża i wszystko będzie jak dawniej. Nie będzie.
/ 22.02.2021 12:09
Wypadek samochodowy fot. Adobe Stock

Od roku tkwimy z mężem w separacji, bo nie potrafię podjąć ostatecznej decyzji o rozwodzie. Rozważam wszystkie za i przeciw, analizuję swoje uczucia i wspominam zdarzenia, które doprowadziły do tego stanu. Córeczki nawet przestały pytać, kiedy tatuś wróci do domu... Mateusz to wspaniały mąż i ideał ojca, choć jego nadopiekuńczość bywała czasami męcząca, szczególnie dla dziewczynek.
– Są takie kruche i delikatne – powtarzał często. – Praktycznie bezbronne wobec otaczającego je świata.

Z maniackim uporem podwoził i odwoził małe do szkoły, bo, według niego oczywiście, wokół roiło się od dewiantów wszelakiej maści.
– To tylko dwie ulice od domu – tłumaczyłam. – Magda ma sześć lat, więc tu zgoda, ktoś powinien ją eskortować, ale ośmioletnia Paulina to już spora panna i czasami chciałaby się przejść z koleżankami, a nie z tatusiem. Robisz jej obciach.

To nie był argument, który by męża przekonał. Tyle dobrego, że jego praca pozwalała mu na wyjścia o dowolnej porze i nie wymagał ode mnie, abym to ja przejęła „obowiązek”. Zastanawiałam się czasem, kiedy, jego zdaniem, dziewczynki będą na tyle duże, żeby mogły same chodzić po ulicy i obawiałam się, że nie przewidywał takiej opcji. Na nastolatki czyha przecież o wiele więcej niebezpieczeństw niż na małe dzieci!

Niby miał rację, ale było w tym jakieś szaleństwo

Serdeczną nienawiścią Mateusz darzył szczególnie kierowców, którzy nie przestrzegali ograniczenia prędkości na naszym osiedlu. To z jego inicjatywy na wewnętrznych drogach powstały poprzeczne garby uniemożliwiające szybką jazdę. Administracja osiedla miała inne, ważniejsze ich zdaniem plany do zrealizowania, ale Mateusz był tak namolnym petentem, że inwestując w garby, kupowali sobie spokój. Mąż odetchnął z ulgą, ale piraci drogowi nadal byli jego wrogami.

Raz o mało nie oberwał od jakiegoś osiłka, kiedy próbował przemówić mu do rozumu na parkingu przed sklepem. Pajac rzeczywiście powinien dostać mandat za „palenie gum” między ludźmi z wózkami wypełnionymi zakupami…

Skończyło się na przepychankach, ale obawiałam się, że dla męża mogło się to nie skończyć szczęśliwie, bo osiłek przerastał go o głowę. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że Mateusz nie stchórzył, a rajdowiec-amator zrezygnował z popisów i odjechał.
– Po co się narażasz?! – naskoczyłam na męża, kiedy wrócił. – Od tego jest policja!
– Jakby każdy tak myślał – odpowiedział – to gówniarz niedługo by do sklepu wjechał. A dzieci? Popatrz, ile ich się tu kręci. Aż mi się słabo robi na myśl, że jedna z dziewczynek mogłaby wpaść pod ten samochód i to w miejscu w miarę bezpiecznym.

Nie dyskutowałam z nim. Wiedziałam, że ma rację, ale przecież dokładnie tak jak ja, myśleli wszyscy dookoła. Nie był jedynym tatusiem na tym parkingu, a jednak żaden z mężczyzn nie przyszedł mu z pomocą, kiedy łysy osiłek tarmosił klapy jego marynarki. Metoda Mateusza przypominała walkę Don Kichota z wiatrakami – błędny rycerz ze swoimi ideami nijak nieprzystającymi do współczesnego świata.

To, co spotkało nas tamtego pamiętnego dnia na pustej drodze, mogło mieć szczęśliwe zakończenie, gdyby nie obłęd męża. Długi weekend nad morzem był świetnym pomysłem. Pogoda nam dopisała, choć w telewizji straszyli deszczem, pusta plaża prowokowała do wspólnych wygłupów. Budowaliśmy zamki, zakopywaliśmy się nawzajem w piaskowych grobach, by po „zmartwychwstaniu” wskoczyć w fale wzburzonego morza.

Woda była zimna i trochę martwiłam się o dziewczynki, ale mąż jest zwolennikiem hartowania i nie było mowy o tym, żeby któraś z nas mogła zdezerterować. Potem, w ramach rekompensaty, zaprosił nas na gorącą czekoladę i gofry z dodatkami w ilości hurtowej. To były wspaniałe dwa dni, które spędziliśmy wspólnie. Jak się wkrótce okazało, ostatnie dla naszej rodziny.

Czy można było uniknąć przeznaczenia?

W niedzielę o świcie mieliśmy ruszać w drogę powrotną.
– To najlepsza pora na podróż – przekonywał, bo nikomu nie chciało się tak wcześnie wstawać. – Droga będzie pusta i do domu zajedziemy przed wieczornymi korkami. Postawił na swoim i wyruszyliśmy równo ze wschodem słońca. Dziewczynki były nieprzytomne i zaraz po wejściu na tylne siedzenie, pozwijały się w kłębki i zasnęły.
– O nie, drogie panie – zaprotestował mąż. – Proszę usiąść i zapiąć pasy.
– Jezu – jęknęłam. – Daj im dospać. Jesteś strasznie upierdliwy z tymi zasadami.

Nie zgodził się, dziewczynki musiały usiąść i zapiąć pasy bezpieczeństwa. Trochę grymasiły, ale wiedziały, że nie wygrają, więc uciszyły się, ulokowały jak mogły najwygodniej i znowu zasnęły. Ja trzymałam się trochę lepiej, bo łyknęłam piekielnie mocnej kawy, ale pora i dla mnie była za wczesna.

Nie chciało mi się rozmawiać, nastawiłam więc cicho radio i zapadłam w głąb siebie i fotela, obserwując mijane krajobrazy spowite jeszcze odcieniami szarości. Przenikliwy klakson mijającego nas pojazdu i nagłe odbicie kierownicą w prawą stronę, wyrwało mnie z błogostanu. Koła samochodu zjechały na miękkie pobocze i zarzuciło nami niebezpiecznie.
– Cholerny świr! – zaklął mąż, kurczowo ściskając kierownicę. – Bez świateł, bez kierunkowskazu, cud, że mi w tyłek nie wjechał.

Przed nami czerwony golf, pełen młodych ludzi, próbował wyprostować tor jazdy, co przy tej szybkości i przeciążeniu nie było sprawą prostą. Zarzuciło nim w prawo, potem w lewo, ale nie zwolnił. Miałam wrażenie, że raczej przyśpieszył, zanim zniknął za zakrętem. Spojrzałam na męża: był blady jak ściana. Przejechał jeszcze kilkadziesiąt metrów, zatrzymał samochód i wyszedł na zewnątrz. Roztrzęsionymi rękami próbował wyciągnąć papierosa z paczki, a gdy już mu się udało, zapalił i głęboko się zaciągnął.

Dzień wcześniej oficjalnie rzucił palenie, ale nie miałam pretensji o złamanie słowa. Nawet się ucieszyłam, że nie wywalił wszystkich fajek, bo nikotyna wyraźnie go uspokajała. Kiedy zgasił niedopałek i wrócił na miejsce za kierownicą, był w całkiem dobrej formie, ale uparłam się, żeby zrobił sobie mały spacerek, zanim ruszymy.

Do dzisiaj nie mogę sobie darować tego pomysłu – gdybyśmy wtedy odjechali, uniknęlibyśmy tego, co nam szykowało przeznaczenie. Chociaż, czy można zmienić to, co jest zapisane w gwiazdach? Po dziesięciu minutach Mateusz wsiadł do auta, pocałował mnie w czoło i stwierdził, że wszystko jest OK. Rzeczywiście, wyglądał dużo lepiej niż poprzednio. Poprawiłam poduszki pod głowami dziewczynek, które przespały cały incydent jak kocięta i ruszyliśmy w dalszą drogę.

Jakieś pięć kilometrów dalej pokonywaliśmy właśnie serię zakrętów, zjeżdżając ze sporego wzniesienia, kiedy przed nami pojawił się ten sam czerwony golf, jadący tym razem nam naprzeciw. Wyniosło go na naszą stronę drogi i nagle wszystko zaczęło się dziać jak w zwolnionym tempie. Widziałam przed sobą wystraszoną twarz młodego kierowcy, który siłował się z kierownicą, próbując zjechać na swój pas. Prędkość samochodu i siła odśrodkowa były jednak stanowczo za duże, żeby mógł coś zrobić w tej kwestii. Potrzebowaliśmy cudu, żeby uniknąć zderzenia czołowego… I cud się stał.

Wykazując nadzwyczajny refleks, mąż odbił kierownicą i wjechał na lewy pas ruchu. Przez chwilę wydawało się, że samochody miną się bezkolizyjnie, tyle że po nieprawidłowych pasach… Czerwony Golf przejechał tuż za moją szybą, tak blisko, że dostrzegłam kropelki potu na skroniach siedzącego w nim chłopaka. Jechał sam, widocznie musiał gdzieś wysadzić pasażerów, z którymi widziałam go kilkadziesiąt minut wcześniej.

Całą wieczność trwało to mijanie, i gdy już nabierałam pewności, że nic się nie stanie, usłyszałam łoskot zderzających się blach. Brzmiał przerażająco, choć jak się później okazało, zostaliśmy tylko draśnięci tuż przy tylnym nadkolu. To wystarczyło jednak, żeby samochód stracił sterowność. Zarzuciło naszym tyłem, auto znowu znalazło się na prawym pasie, po czym łamiąc krzaki, wypadło z drogi i trafiając kołami w pustkę, odwróciło się na dach, by znów stanąć na kołach, tyle że parę metrów poniżej drogi.

Cała ta karuzela trwała dwie, trzy sekundy, a ja zdążyłam zidentyfikować krzew, po którym się przetaczaliśmy... To była czeremcha. Jakim cudem mogłam tego dokonać, nie wiem, żadna ze mnie botaniczka, nawet nie umiem odróżnić jabłoni od śliwki, chyba że mają owoce. Czeremchę sklasyfikowałam jednak bez trudu i najdziwniejsze, że miałam rację, bo sprawdziłam później w atlasie.

On nic nie pamięta, a ja nie mogę zapomnieć

Kiedy samochód się zatrzymał, zapadła niesamowita cisza. Nie słyszałam pracy silnika, tylko jakieś głuche dudnienie. Pomyślałam, że to chyba krew pulsuje mi w skroniach, ale nie to mnie niepokoiło. Nie słyszałam dzieci. Boże, co z dziewczynkami? Odwróciłam się do tyłu… Siedziały mocno ściśnięte pasami bezpieczeństwa, z szeroko otwartymi oczami, w których ujrzałam strach i zdumienie.
– Żyjecie? – spytałam głupio i wtedy dopiero zaczęły płakać.

Chciałam odpiąć pas i przejść do nich do tyłu, ale coś się zablokowało i nie mogłam się wyswobodzić. Cały czas dudniło mi w uszach. Mąż siedział nieruchomo, kurczowo ściskając kierownicę i gapiąc się pustym wzrokiem przed siebie. Po policzku i po czole spływały mu strumyczki krwi, ale rany nie wyglądały groźnie. Szyba z jego strony rozsypała się w drobny mak i  szklane konfetti zaścielało jego kolana, włosy i ubranie.

Wszystko to zdążyłam ogarnąć wzrokiem i umysłem, szarpiąc się jednocześnie z pasem. Mateusz jakby się ocknął, ale nie interesował się zupełnie tym, co dzieje się obok niego. Głuchy na płacz dziewczynek i jakby wciąż nieświadomy, otworzył drzwi i wysiadł z samochodu. Podszedł do otwartego bagażnika, schylił się po coś i ruszył po stromej skarpie na górę. Nie patrzył w naszą stronę, tylko jak terminator przedzierał się przez połamane krzaki, trzymając w ręku stalową rurkę.

Krzyknęłam za nim, ale nie słyszał. Pokonał stromy brzeg i po chwili zniknął mi z oczu. Dudnienie rozsadzało mi głowę, może jednak uderzyłam się o coś? Jakimś cudem udało mi się wyśliznąć spod pasa i zajęłam się córkami. Wyglądało na to, że najpilniejszą rzeczą jest uspokojenie ich, nie miały żadnych obrażeń, były tylko wystraszone. Nie wiem, ile czasu tuliłam je i zapewniałam, że wszystko będzie dobrze, zanim przestały płakać i mogłam je na chwilę zostawić same.

Niepokoiłam się o męża. Pokonałam stromą skarpę, pełną połamanych gałęzi i wyszłam na skraj drogi. Dudnienie narastało i byłam pewna, że to mój puls oszalał, dopóki po drugiej stronie jezdni nie dostrzegłam czerwonego golfa wbitego w przydrożne drzewo. Łomot dochodził z głośników zamontowanych we wnętrzu. Drzwi od strony kierowcy były otwarte, a chłopak, który prowadził, z zakrwawioną głową leżał na ziemi dwa metry od nich. Nad ofiarą stał przygarbiony Mateusz.

W jego bezradnie zwieszonych rękach nie dostrzegłam stalowej rurki, z którą bez wątpienia tam przyszedł. Rozejrzałam się dookoła, ale nie było jej w zasięgu wzroku. A przecież mi się nie przywidziało! Mąż nie wyglądał lepiej niż poprzednio i wydawało się, że nie zdaje sobie z niczego sprawy. Patrzył obojętnym wzrokiem na zakrwawione ciało pod swoimi stopami i żaden grymas na twarzy nie zdradzał jego uczuć.

Wyciągnęłam telefon i wystukałam numer pogotowia. Wtedy się ocknął.
To już trup – powiedział spokojnie. – Może tak będzie lepiej dla świata. Odwrócił się i poszedł do naszego samochodu. Pogotowie rzeczywiście stwierdziło zgon, którego przyczyną była rana głowy. Młody człowiek odwoził znajomych z całonocnej dyskoteki, był pod wpływem alkoholu i czegoś tam jeszcze. Nikt nie poddał w wątpliwość, że zginął w wyniku wypadku. Nikt poza mną.

Mateusz twierdzi, że niczego nie pamięta, ale ja doskonale pamiętam stalową rurkę, którą wyjął z bagażnika i która przepadła… To już rok, jak mieszkamy osobno, ale wciąż o tym myślę i nie mogę zdecydować, jak dalej żyć. Jakbym nigdy nie odeszła spod krzaka czeremchy.

Zobacz więcej kryminalnych historii:
„Zakochałam się w Januszu od razu. Gdybym wiedziała, że zamorduje mojego męża, dalej bym go kochała”
„Obrobiłem dom bandziora działającego w gangu porywaczy dla okupu. Tak odkryłem, gdzie jest moja siostra”
„Matka chciała mnie tylko dla siebie. Skłamała, że mój ojciec nie żyje. Nie zasłużyła na życie po tym, co zrobiła”

Redakcja poleca

REKLAMA