„Przez okrutny żart moich uczniów chciałam odebrać sobie życie. Zrozumiałam, że jestem tylko pośmiewiskiem”

Kobieta rozważająca samobójstwo fot. Adobe Stock
Zawsze przychodzi taki moment, że człowiek zaczyna się zastanawiać nad swoim życiem. I czasem uznaje je za bezsensowne.
/ 24.03.2021 10:24
Kobieta rozważająca samobójstwo fot. Adobe Stock

Jestem nauczycielką angielskiego w gimnazjum i zawsze mi się wydawało, że dzieci w tym wieku zaczynają już odrobinę dorośleć. Jasne, generalnie bywają nieznośne, rozrabiają na lekcjach i często dostają głupawki, ale to głównie wina hormonów. Większość z nich zaczyna jednak rozumieć podstawowe emocje rządzące ludzkimi istotami: czego każdy z nas pragnie, czego unika jak ognia. Byłam niezmiernie dumna z tego, że pracowałam nad tym, by moi uczniowie rozumieli świat jeszcze lepiej.

Byłam taka podekscytowana

Niestety, nie wszystkie dzieci wykorzystują swoją nowo nabytą wrażliwość we właściwy sposób. Zaczęło się od kilku niepozornych wiadomości na portalu społecznościowym. Mężczyzna w moim wieku napisał do mnie przez przypadek, pomyliwszy mnie ze znajomą sprzed lat, i tak od słowa do słowa, zaczęliśmy ze sobą regularnie rozmawiać. Miał na imię Łukasz. Prędko odkryliśmy, że mamy ze sobą wiele wspólnego. Znał każdy zespół, który lubiłam; oglądał dokładnie te same filmy i seriale; jego ulubioną książką także było „Sto lat samotności” Marqueza.

Trwało to niecałe dwa tygodnie – wracałam z pracy i klikałam z nim do późnej nocy – aż w końcu stwierdziliśmy, że musimy się spotkać na żywo. Przykro mi to teraz przyznać, ale zdążyłam coś do niego poczuć, mimo że znałam go tylko ze zdjęcia przesłanego na portalu i kilkudziesięciu godzin rozmów na odległość. Umówiliśmy się na głównym placu w mieście. On miał włożyć fioletową koszulę, ja fioletową spódniczkę. „To mój ulubiony kolor” – napisałam do niego, wyjaśniając swoją decyzję. „Mój też” – odpowiedział. Bo przecież nie mogło być inaczej.

Pamiętam, że uśmiech nie schodził mi z twarzy przez dobrych kilka godzin. Zaczęłam myśleć, że może istnieje coś takiego jak dwoje ludzi stworzonych dla siebie… W dzień spotkania usiadłam na ławce pod rozłożystym dębem na środku placu i nerwowo wykręcając ręce, czekałam na Łukasza. Była sobota, więc w okolicy kręciło się kilkoro moich uczniów. Chodzili po parku, jeździli na rolkach, wałęsali się, jak to nastolatkowie. Witali się przy tym ze mną z szerokimi uśmiechami i z początku nie dostrzegłam w tym niczego podejrzanego. Byłam zbyt zestresowana perspektywą spotkania z moim idealnym facetem.

To był zwykły żart...

Ale gdy minęło półtorej godziny i Łukasz nadal się nie zjawił, natomiast chichocząca grupka uczniów minęła mnie po raz trzeci, w jednej druzgocącej chwili zrozumiałam, w czym tak naprawdę uczestniczę… Nie było żadnego Łukasza! Padłam ofiarą żartu. Bezlitosnego, choć zarazem typowego, szczeniackiego kawału, jaki złośliwe dzieciaki mogą zrobić samotnej nauczycielce – zwłaszcza takiej, która urządza niespodziewane kartkówki ze słówek i wpisuje jedynki połowie klasy. A teraz przyszły się napawać swoim małym zwycięstwem.

Nerwy wzięły nade mną górę. Zerwałam się z miejsca, podeszłam do roześmianej grupki przyglądającej mi się z ławki po drugiej stronie placu i w gniewie rzuciłam:
– To, co zrobiliście, jest bardzo złe. Nie zapomnę wam tego nigdy. Pomyślcie, jakbyście się czuli, gdyby was ktoś tak potraktował. Robicie aferę z powodu pryszcza albo nieprzyjemnego wpisu na fejsbuku, więc co by było, gdyby ktoś z was tak okrutnie zakpił, gdyby was publicznie upokorzył, zadrwił z waszych uczuć? Pożałujecie!

Po czym odmaszerowałam do domu, nim z ich pobladłych twarzy zniknął wyraz zaskoczenia. Nie mogłam udowodnić tego, co zrobili, ale sama świadomość, że wiedzą, że ja wiem, w zupełności mi wystarczyła. Przecież nie zamierzałam się na nich mścić.

Poczułam bezsens życia

Dopiero następnego dnia w całości dotarło do mnie, co się wydarzyło. Łukasz, mój idealny facet, nie istniał. Moi uczniowie okrutnie sobie ze mnie zażartowali. Nadal byłam sama w nieprzyjaznym świecie – bez miłości, bez kogoś, na kim można się oprzeć. Przestałam dbać o to, co pomyślą o mnie uczniowie. Nie tylko ci okrutni żartownisie, ale wszyscy co do jednego. Do tej pory zawsze skrupulatnie prowadziłam lekcje, starałam się przygotowywać ciekawe materiały – pokazać uczniom, że mogą się nauczyć języka z piosenek czy filmów, które lubią. Teraz, szczerze powiedziawszy, miałam to gdzieś. Ze względu na nich, na ich niewdzięczność i pustkę, którą czułam w sobie. Zostawiałam ich po prostu sam na sam z podręcznikiem, żeby w ciszy czytali przygotowane teksty i notowali niezrozumiałe słówka, a sama wyglądałam przez okno, starając się uporządkować rozbiegane myśli.

Coraz częściej pojawiały się w nich różne niewesołe rozważania. Co ja w zasadzie robiłam ze swoim życiem? Od siedmiu lat mieszkałam sama, od czterech nie byłam w związku, nie miałam żadnych bliższych znajomych, nie chodziłam na imprezy, jak kiedyś, gdy byłam młodsza. Miałam tylko szkołę i moich uczniów – wyzwania, jakie stawiali przede mną każdego dnia, nowe sposoby nauczania, które specjalnie dla nich obmyślałam. Teraz straciłam nawet to. Moje życie było dla młodzieży żartem… I co gorsza, zaczynałam rozumieć, dlaczego.

Kiedy nadeszły wakacje myślałam, że będę mogła nieco odpocząć od szkolnych spraw. Niestety, odkładane przez rok pieniądze starczyły mi tylko na tygodniowy wypad nad morze. Później znów byłam w domu. Mieszkając w małym miasteczku nie uciekniesz od ludzi, nie schowasz się przed nimi – nawet wyjście do osiedlowego sklepu łączy się ze spotkaniem ucznia albo rodzica. I wszyscy chcą z tobą zamienić parę słów, zapytać o to i owo, przedyskutować wyniki egzaminów. Wystarczyło kilka takich rozmów i praktycznie przestałam wychodzić z domu. Szczególnie że wydawało mi się, iż niektórzy rodzice wiedzą o żarcie i naśmiewają się ze mnie za moimi plecami.

Plan pojawił się w mojej głowie, zanim zaczęłam o nim myśleć świadomie. Z zeszłorocznej kontuzji kolana została mi fiolka mocnych leków przeciwbólowych. Mogłam zażyć je wszystkie i popić alkoholem. Potem wystarczyło już tylko zamknąć oczy i spać… Z daleka od okrutnych żartów, ludzi i życia pozbawionego sensu. Nie wybrałam żadnej daty, nie podjęłam decyzji. A mimo to myśl, raz zagnieżdżona, tkwiła we mnie jak drzazga.

Jedno zdarzenie mnie uratowało

I tak pewnego dnia pod wpływem impulsu dorzuciłam do zakupów w sklepie butelkę wódki i z przekonaniem, że jutro nie będę już mieć żadnych zmartwień, ruszyłam do domu. W drodze powrotnej natknęłam się na uczennicę, która przyszła z mamą do centrum handlowego. Obie były opalone na brąz i bardzo się ucieszyły na mój widok. Nie odwzajemniłam entuzjazmu.
– Jak dobrze, że panią widzimy! – powiedziała matka.
– Ola chciała pani podziękować.
– Mnie? – zdziwiłam się.
– Dopiero co wróciłyśmy z Grecji. I gdyby nie pani, człowiek mógłby stracić życie!

Teraz już kompletnie zgłupiałam. Ola, do niedawna moja uczennica, która wzorowo zaliczyła test gimnazjalny, zebrała się wreszcie w sobie i opowiedziała całą historię. Były na plaży w małej greckiej miejscowości. Pojechali tam zaraz po egzaminach, więc kurort nie był jeszcze zatłoczony. Kąpali się w morzu, kiedy ojciec Oli zauważył leżącego mężczyznę, który musiał zasłabnąć. Żadne z nich nie rozumiało ani słowa z tego, co mówił, ale Grek na szczęście znał też angielski. Oli udało się dogadać z mężczyzną i przetłumaczyć rodzicom, że przy rowerze stojącym w górze ścieżki zostawił swój inhalator na astmę.

Tylko dzięki szybkiej reakcji mojej uczennicy oraz jej wiedzy udało się ocalić tego człowieka.
Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby nie kartkówka z chorób w poprzednim semestrze – zakończyła Ola z szerokim uśmiechem. – Dziękuję. Mówiła pani, że to się przyda i miała pani rację!
Pożegnały się i zostawiły mnie samą z zakupami w rękach oraz chaosem w głowie.

Kiedy wróciłam do domu, ustawiłam na stoliku alkohol i tabletki, po czym długo się im przypatrywałam. Samotność nadal siedziała mi okrakiem na karku, ale jej ciężar nie wydawał mi się już tak nieznośny. Łapałam się na tym, że uśmiecham się, gdy wspominałam podekscytowanie na twarzy uczennicy relacjonującej historię z wakacji. Jedna dobra rzecz – tyle wystarczyło, bym się otrząsnęła. Nawet jeśli cała reszta mojego życia była jedynie żartem, nie miało to większego znaczenia. Moja obecność zmieniła coś w życiu innych.

Wysypałam leki do toalety i spuściłam wodę. Wciąż nie wiem, w jakim nastroju zacznę nowy semestr we wrześniu, wciąż odczuwam ból i pustkę ze względu na to, co zaszło. Ale teraz przynajmniej wiem, jak wygląda dół – najniższy punkt równi pochyłej. I teraz może już być tylko lepiej.

Czytaj więcej prawdziwych historii:
Nie bawi mnie bycie babcią. Nie dla mnie niańczenie 4-latki
Mój 13-letni syn ma konto na portalu erotycznym
Gdy mój mąż umierał, odkryłam że ma romans

Redakcja poleca

REKLAMA