„Gdy mój mąż był ciężko chory, odkryłam że miał romans. Kochanka opuściła go w chorobie, ale ja nie...”

umierajacy maz i lojalna żona fot. Adobe Stock
„Antek dobiegał 70-tki, ale był bardzo aktywny. Lekarzy bał się jak diabeł święconej wody. Namówiłam go na USG. Szybko była diagnoza, operacja... Gdy był umierający, odwiedziła go kochanka. Jeden, jedyny raz. Odeszła. Ja zostałam przy nim.”
/ 23.03.2021 09:56
umierajacy maz i lojalna żona fot. Adobe Stock

Najpierw była niespodziewana choroba Antka, która wszystko odmieniła. A później rewelacja, która jeszcze raz wszystko odmieniła. Niesamowite, jakie emocje się zazębiły, jaka wynikła z nich życiowa łamigłówka. Egzystencjalna, rzekłabym. Ja zawsze miałam kłopoty ze zdrowiem, urodziłam się z wadą serca, żyłam z nią, czasem bardzo lekkomyślnie. Przez te wszystkie lata niezbyt dbałam o siebie, więc różne inne sprawy się przyplątywały. Ale Antek? Mnie nieustannie ochrzaniał w autentycznej trosce, a sam mógł służyć jako wzorzec zdrowego życia w czasach, gdy jeszcze nikt o zdrowym życiu nie myślał.

Mój mąż nigdy nie palił papierosów, alkohol pił okazjonalnie, zdrowo i z umiarem się odżywiał, chodził spać i wstawał o tej samej porze, a wolny czas spędzał na pieszych i rowerowych wycieczkach. Odkąd pamiętam i na pewno dużo wcześniej. Nigdy nie pasowaliśmy do siebie.

Nasze małżeństwo jest największą zagadką nowożytnej historii

Ja roztrzepana wariatka z tysiącem głupich pomysłów na minutę, i mój stabilny jak skała mąż. Ja z pociągiem do wszelkich możliwych nałogów, i on, całkowicie ich pozbawiony. Ja dusza każdego towarzystwa, kochająca ludzi z wzajemnością, gadatliwa, wiecznie roześmiana, i on – mruk naturalnie niezdolny do istnienia w stadzie, jak sam to zgrabnie określa.

A jednak udało nam się przejść razem przez życie. Może nie zawsze był to miły spacerek pod rączkę, częściej raczej bieg przez płotki z przeszkodami, ale jednak! Jak to było możliwe? Właściwie nie było. Ale rozstanie też nie wchodziło w rachubę. Niektóre z moich koleżanek się rozwiodły, z własnej czy też męża inicjatywy, niektóre owdowiały, i bez względu na to, czy wybrały samotność, czy też samotność je wybrała, jakoś dały sobie radę.

Chociaż w naszym pokoleniu rozwód był dużo trudniejszy niż dziś, mniej społecznie akceptowalny, ale też bardziej skomplikowany w wymiarze praktycznym. Gdyby nie to, pewnie odeszłabym od męża. Tylko co bym ze sobą zrobiła? Gdzie bym się podziała albo gdzie on by się podział? Chyba na poważnie nigdy nie braliśmy tego pod uwagę, bo jaka była opcja? Dalsze mieszkanie pod jednym dachem, tylko w separacji? Słyszeliśmy o takich przypadkach. Kryminogenne.

Więc skakaliśmy przez te płotki, omijaliśmy przeszkody bądź też ciężko się o nie rozbijaliśmy i życie jakoś tak niechcący zleciało. Trudno uwierzyć, że tak prędko. Miałam 60 lat i silne poczucie niespełnienia, Antek kilka lat więcej i – jak sądziłam – jeszcze większą frustrację niż ja.

Bo mnie bliższe zawsze było łagodne pogodzenie z życiem i optymizm wbrew wszelkim okolicznościom, a on najwyraźniej miotał się i szamotał, jakby wciąż nie mógł uwierzyć w coś, co powoli stawało się coraz bardziej oczywiste: że trzydziestka stuknęła mu już bardzo dawno temu. Bo może kobietom paradoksalnie jest jednak łatwiej? Szybciej dostają po głowie.

Gdzieś po czterdziestce zaczynają być coraz mniej widzialne. Jakimś cudem znikają. Dotychczas atrakcyjne, zwracające uwagę, czy chcą, czy nawet nie chcą, nagle jakby przestawały istnieć. Więc coraz dłużej wpatrują się w lustro i widzą – opadające powieki, policzki, podbródki i pośladki. Co za nagromadzenie „po”, nieprzypadkowe. Tak – jest już „po”, ha, ha, ha. Koniec balu, panno Lalu.

Następnie przychodzi menopauza, a dalej napięcie tylko rośnie. Czyli spada. Najpierw to szok, ale w końcu można się przyzwyczaić. Jest na to dużo czasu. W okolicy siedemdziesiątki kobieta staje się już starannie uformowaną babcią, określa się ją w ten sposób, nawet jeśli nie ma wnuków: miła babcia. Co rzecz jasna lepsze niż wstrętna starucha. I jeśli nawet próbuje się z roli zgrzybiałej staruszki wymiksować, to skazuje się jedynie na śmieszność i szybko sama to rozumie. Czy zostaje jej inne wyjście niż „łagodne pogodzenie”? O ile chce dalej żyć…

A z facetami chyba jest inaczej. Oni nigdy nie są tak bardzo uzależnieni od wyglądu, męskości wiek niemal służy, bo przynosi pozycję i pieniądze. Nawet jeśli starszy pan wciąż dyszy seksualnym zapałem, to wstydu nie ma. Przeciwnie. Przekonałam się o tym, cholera.

Choroba Antka walnęła nas lewym sierpowym

Facet codziennie ćwiczył pompki i brzuszki, a na rowerze potrafił i sto kilometrów przejechać, podczas gdy ja bałam się na rower wsiąść. Chodził na siłownię i trenował w domu każdego ranka. Nie mógł pół dnia usiedzieć na tyłku. Teraz to się nie dziwię…

Na badanie usg sama go namówiłam, bo lekarzy bał się zawsze bardziej niż diabeł kościoła. Ja chodziłam do prywatnej przychodni i zapisałam go, niech się przebada, w tym wieku warto. Wynik był bardzo zły. Kilka tygodni później Antek znalazł się na operacyjnym stole.

Zawsze byłam zdolna do silnych emocji w stosunkach z mężem, ale wyłącznie do emocji negatywnych. Ach, te przesławne awantury! Rzucałam talerzami, kieliszkami i sztućcami. Pewnego razu, w przypływie szału, mało Antka nie zabiłam. Chciałam go wypchnąć z balkonu, a mieszkaliśmy na dziesiątym piętrze. Innego razu rzuciłam się na niego z nożem. Nie miałam szans, bo drobna jestem, a on wielki, ale liczą się intencje. Wiem, że takie emocje świadczą o uczuciach, na pewno nie o ich braku.

Ale w drugą stronę to już nie grało. Nie byłam w stanie wykrzesać z siebie cienia czułości w stosunku do człowieka, z którym tyle lat spędziłam pod jednym dachem. Aż do momentu jego choroby. Zdenerwowanie, przerażenie, lęk, troska – zmiażdżyły mnie. Nie czułam się na siłach, by cokolwiek robić, z kimkolwiek rozmawiać, ja, taka zawsze towarzyska dusza, zamknęłam się w sobie na zasuwę.

Dziubdziuś i Sikoreczka, niezły duecik tworzyli

Gdy już mi się zdawało, że wariuję, nagle wpadła mi do głowy genialna myśl. Nie wiadomo, skąd się wzięła, bo nie mam wnuczki ani nawet żadnej małej dziewczynki w rodzinie. Tymczasem postanowiłam szyć ubranka dla lalki. Jedną taką kupiłam kiedyś w szmateksie, dla siebie, ha, ha, ha. Spodobała mi się po prostu. To w moim stylu, kieruję się odruchami, więc kupiłam sobie lalkę – na starość. I dla tej lalki szyłam, obsesyjnie, dniem i nocą, właściwie mało czym innym się zajmowałam.

Wyciągałam z szafy niepotrzebne ubrania, cięłam je, kroiłam kiecki, spódnice, bluzki, spodnie, kurtki, żakiety, piżamy i nocne koszule. Wyczarowałam buciki (kilka par, a jakże), rękawiczki, torebki, szaliki. Ogarnęła mnie istna mania. Póki szyłam, póty żyłam. I Antek. Wierzyłam w to. Uwierzyłam w magiczny wymiar moich działań, w to, że swoją manią ocalę męża. Głupie, nie?

Podczas operacji siedziałam oczywiście w szpitalu, potem też. Opłaciłam mu pielęgniarkę, ale sama też czuwałam. Minęło kilka dni i wtedy ją spotkałam. Przyszła Antka odwiedzić. Szykowna, umalowana, najwyraźniej jego zdrowie snu z powiek jej nie spędzało. Na mój widok zakłopotała się lekko, lecz wyszła z wdziękiem, zostawiając za sobą zapach pierwszorzędnych perfum. Jeszcze nie weszła w niewidzialną fazę. O połowę młodsza. Na pewno młodsza od naszej córki.

– Antek, kim jest ta kobieta?
– Chyba nie chcesz urządzać awantur nad łóżkiem umarlaka, Hanka – sapnął z trudem. – Jesteśmy w szpitalu, więc sobie już daruj.

Nie darowałam. Po powrocie do domu od razu poszłam do jego pokoju (tak, on miał swój pokój, ja swój, były to również od lat nasze sypialnie). Nigdy takich rzeczy nie robiłam, słowo daję, pierwszy raz. Przerzuciłam szuflady, szafki. Otworzyłam jego laptop – tak był mnie pewien, że nawet nie wylogował się z poczty. Przeczytałam maile, obejrzałam zdjęcia. Dwoje radosnych ludzi, na rowerach, na pieszych wycieczkach. Oboje z plecaczkami, w markowych sportowych butach i kurteczkach.

Sama mu je kupowałam! Listy pełne czułych zdrobnień i miłosnego szczebiotu. Myślałam, że się porzygam. Ubranka wraz z lalką (doskonale na niej leżały, wszystkie) spakowałam do wielkiej wiklinowej skrzyni. Skrzynię zaniosłam do butiku. Jej zawartość wywołała sensację. Dwie szykowne właścicielki (podobne do kochanki mojego męża, prawie identyczne) zamówiły natychmiast kolejne ciuszki. Były gotowe dostarczać mi lalki. Ale ja nie miałam zamiaru więcej szyć. Gorzej z ubrankami męża.

Co miałam zrobić? Kazać kochance, żeby to ona odebrała ze szpitala swojego Dziubdziusia?

A cóż ja jej mogłam kazać. Zdaje się, że to była pierwsza i ostania jej wizyta u „umarlaka”… Operacja nie pomogła. Przeżyliśmy jeszcze wiele ciężkich chwil razem, ale nigdy na dobre się nie pojednaliśmy. Niestety. Może nawet dałabym mu szansę, w końcu w obliczu spraw ostatecznych… jakie to już miało znaczenie? Ale to on nie dał szansy mnie. Chyba bardzo tęsknił za swoją Sikoreczką. Cierpiał nie tylko fizycznie. Brakowało mu jej przy łóżku. Wybaczyłam Antkowi. Na koniec życia – chociaż kto wie, co działo się wcześniej – znalazł trochę szczęścia, którego ja najwyraźniej nie umiałam mu dać. Tak jak i on mnie. Nie znalazł spełnienia – tak jak i ja. Takie życie.

Czytaj więcej prawdziwych historii:
Daria jako 8-latka widziała śmierć swojego brata. Wmówiła sobie, że to ona go zabiła
Marek był 19 lat starszy. Od zawsze mi imponował, ale... gardził mną
Wyglądam bardzo młodo. Powinnam się cieszyć, a to moje przekleństwo

Redakcja poleca

REKLAMA