„Przez ojca bałam się wychodzić z domu. Jego praca zrujnowała mi dzieciństwo”

Zatroskana kobieta fot. iStock by GettyImages, martin-dm
„Przez całe życie miałam problemy przez pracę mojego ojca. W pewnym momencie musiałam uciekać na drugi koniec Polski. Ale okazało się, że są też ludzie, którzy doceniają go za to, co robi”.
/ 18.09.2023 21:20
Zatroskana kobieta fot. iStock by GettyImages, martin-dm

Któregoś wieczoru odebrałam telefon od brata.

– Ojciec przeszedł drugi zawał – Bartek brzmiał, jakby to on leżał na OIOM-ie, nie tata. – Musisz przyjechać, Sis – Zawsze tak mnie nazywał. Sis, od angielskiego „sister”. – Z tatą nie jest dobrze…

– Aż tak niedobrze, że przestał palić? – zapytałam nie bez zjadliwości.

Poprosił, żebym przestała się wyzłośliwiać. Naprawdę był zmartwiony. Obiecałam, że odwiedzę ojca, chociaż miałam przeczucie, że on przeżyje nas wszystkich.

W domu Mariusz zapytał, dlaczego nie jadę do rodzinnego miasteczka swoim nowym samochodem.

– Oszalałeś? – warknęłam.

– Momentalnie ktoś mi przebije opony, porysuje karoserię, albo tak jak ostatnim razem napisze, że to powinnam być ja… Mam tego dosyć. Jadę pociągiem.

Wszyscy są wpatrzeni w mojego ojca

Mariusz widział swojego teścia tylko kilka razy w życiu i, co tu kryć, bardzo go podziwiał. To oczywiste, bo tata miał ogromną charyzmę i potrafił każdego przekonać do wszystkiego. Cokolwiek mówił, miało się wrażenie, że to najświętsza prawda.

Brzydziło mnie to, że nawet mój Mariusz wpadł we wszystkie psychologiczne pułapki taty. Co prawda próbowałam mu powiedzieć, że to tylko gra, że ojciec jest wyśmienitym manipulatorem i potrafi sterować emocjami innych ludzi, ale niestety, nic to nie dało.

Mój mąż, jak rzesza innych ludzi, uwierzył w to, że jego teść jest kimś w rodzaju anioła.

– On ujmuje się za tymi, za którymi nikt się nie wstawi – tłumaczył mi Mariusz, nieświadomy tego, że powtarza słowa, które słyszałam przez całe dzieciństwo.

– Za złodziejami, bandytami. Taki z niego anioł, że przez niego największe męty wychodzą na wolność albo ponoszą śmiesznie niskie kary za to, co zrobili innym ludziom!

– Ej, on nie jest sędzią. Wydawanie wyroków to nie jego praca! – zaoponował Mariusz, znowu nie wiedząc, że ten argument też słyszałam przez dziesiątki lat.

– Nie – przyznałam zła. – On jest tylko adwokatem. Znakomitym adwokatem. Który z maniackim uporem broni największych szumowin!

To dlatego wyprowadziłam się z rodzinnego miasta. To dlatego umarła moja mama, przynajmniej to wykrzyczałam ojcu, kiedy lekarze zasugerowali, że to długotrwały stres przyczynił się do jej udaru. Dlatego mój brat nie skończył szkoły średniej, a ja musiałam wynosić się z domu tuż przed maturą. Właśnie dlatego, że za życiową misję mój tatko obrał sobie bronienie wyrzutków społeczeństwa.

Kiedy miałam kilka lat, na dźwięk tłuczonego szkła zaczynałam uciekać w przeciwnym kierunku. Byłam po prostu przyzwyczajona, że ktoś co rusz wybijał nam szyby w domu.

Kiedy byłam nastolatką, nie wolno mi było samej wychodzić po zmierzchu, zawsze odprowadzał mnie tata albo Bartek. To dlatego, że krewni ofiar, których oprawców bronił ojciec, często szukali zemsty. Opowiedziałam to Mariuszowi, jeszcze zanim poznał tatę.

– Mama nie pozwalała nam wyjmować korespondencji ze skrzynki. Dostawaliśmy za dużo pogróżek. Nie zliczę, ile razy nasz samochód był u blacharza, bo był porysowany albo ktoś na nim napisał coś wulgarnego… W szkole wszyscy wiedzieli, czyimi jesteśmy dziećmi. Wiesz, że w klasie maturalnej Bartka pobito tak, że musiał spędzić w szpitalu i na rehabilitacji cztery miesiące? Nie wrócił już do liceum, nigdy nie zdał matury…

Mama dostała wtedy histerii. Wrzeszczała, że to wina ojca, że przecież mógłby bronić w innych sprawach albo w ogóle zrezygnować z prawa karnego. Groziła mu rozwodem.

Córka obrońcy bandziorów

Przede wszystkim jednak wysłano mnie do ciotki, do innego miasta, żebym tam dokończyła edukację. Mama bała się, że i ja padnę ofiarą jakiejś zemsty za winy tatusia. Wyobrażała sobie, że potencjalny oprawca wybierze jeszcze okrutniejszy sposób…

Maturę zdałam w Gdyni, potem przeprowadzałam się jeszcze kilka razy po całej Polsce. Mama zmarła. Bartek zaczął chodzić na siłownię i zatrudnił się w firmie budowlanej. Z czasem zaczął wyglądać tak, że nikt już nie odważyłby się do niego podskoczyć. Ja zmieniłam nazwisko i żyłam szczęśliwym życiem.

Ale ojciec nadal był aktywny zawodowo. Nie przeszedł na emeryturę, mówił, że nie wyobraża sobie życia w bezczynności.

– To może chociaż wyobrazisz sobie życie bez codziennej pracy z przestępcami? – sarkałam.

– Kochanie, oczywiście, że mógłbym się zająć na przykład prawem cywilnym, ale powiedz mi, czy chciałabyś robić coś aż tak nudnego? Ja żyję misją i dobrze o tym wiesz. To, że pomagam ludziom, których wszyscy dookoła już skazali, i to jeszcze przed procesem, to moja siła napędowa. 

Tak nam to tłumaczył. Że nikt nie jest niewinny, ale to nie robota adwokata, żeby oceniać winę. Sprawiedliwe społeczeństwo – mówił – daje każdemu prawo do obrony. Jeśli odmówimy jej oskarżonym, wrócimy do czasów palenia czarownic i wbijania ludzi na pal, bo „wiadomo, że są winni”.

Ojciec potrafił być tak przekonujący, że czasami nie sposób było się z nim nie zgodzić. Bronił potępionych, tych, na których społeczeństwo wydało wyrok, często nim jeszcze sędzia zapoznał się z aktami sprawy. Przeciwko jego klientom była policja, prokuratura, najczęściej media i społeczeństwo.

– Po prostu czasami nie wierzę, tato, że to, co robisz, jest takie dobre – powiedziałam mu kiedyś.

Wiedziałam, że robię mu przykrość tym stwierdzeniem. Milion razy powtarzał mi, że to nie on wypuszcza przestępców ani nie on zmniejsza im kary, tylko sąd. On tylko wskazywał okoliczności łagodzące, punktował uchybienia policji i strony oskarżyciela albo sprawiał, że nie można było dopuścić dowodów. Wykonywał swoją pracę i wierzył, że jego etycznym obowiązkiem jest wykonywać ją jak najrzetelniej.

„Jesteśmy cywilizowanymi ludźmi – mówił. – Musimy szanować prawo”.

Miałam nadzieję, że nikt mnie nie pozna

Ale to mnie porysowano samochód i poprzecinano opony, kiedy zaparkowałam pod szpitalem po jego pierwszym zawale.

Ojciec w tym czasie prowadził apelację w sprawie mężczyzny skazanego za znęcanie się nad rodziną. Ludzie go za to nienawidzili, chociaż w tej sprawie był adwokatem z urzędu. Takie mamy prawo, do licha! Mnie przy okazji także życzyli jak najgorzej.

Tym razem zatem do szpitala zajechałam taksówką. Miałam nadzieję, że nikt mnie nie pozna. Cóż, myliłam się. W szpitalnej szatni pracowała starsza kobieta, której twarz wydała mi się znajoma. Kiedy na mnie spojrzała, wykrzywiła się w grymasie obrzydzenia i zmięła w ustach obrzydliwe słowo. Celowo rzuciła numerek tak, że spadł, i musiałam się po niego schylić. Nic nie mogłam zrobić. Poszłam szukać sali.

Ojciec wyglądał jak woskowa figura. Oczy miał jednak otwarte.

– Kochanie, dzień dobry! – powitał mnie chrapliwie. Po półwieczu palenia papierosów jego głos był chropowaty jak papier ścierny. – Jak ty wypiękniałaś, moja księżniczko!

Przewróciłam oczami. Żadne nazywanie mnie księżniczką nie zmieniało faktu, że ludzie w tym mieście spluwali na mój widok.

– Dalej palisz trzy paczki dziennie? – przywitałam się, przyglądając się jego pożółkłym od nikotyny palcom.

– Dwie i pół – uśmiechnął się. – Ale codziennie na śniadanie wsuwam boczek. Kiedy umrę, spełni się marzenie sporego tłumu ludzi – puścił do mnie oko.

Mimo wszystko się o niego martwiłam. Ludzie go nie szanowali, praktycznie nie miał przyjaciół, szedł przez życie, pozostawiając za sobą zaciekłych wrogów i zadowolonych bandytów. Niepokoiło mnie, że się starzeje, choruje i nie ma nikogo poza Bartkiem i mną, kto by się o niego martwił.

– Nie martw się o swojego starego – odpowiedział wprost na moje myśli. – Wyjdę z tego – znowu mrugnął.

– To nie jest śmieszne – mruknęłam. – Większość ludzi, którzy cię poznali, życzy ci śmierci. Naprawdę nie chcesz czegoś z tym zrobić na starość?

Rozmawialiśmy jeszcze przez dwie godziny. Ojciec po raz setny przypomniał mi historię świętego Piotra. „Trzy razy wyparł się swojego Pana, ale został wielkim świętym. To potęga nawrócenia, kochanie. Skoro on dostał szansę, dlaczego społeczeństwo odmawia jej innym?”. Nie kłóciłam się z nim.

Potem pojechałam do Bartka. Kiedy włożyłam rękę do kieszeni płaszcza, odkryłam tam coś lepkiego i obrzydliwego. Na wpół przeżute jedzenie… Boże drogi… Ta szatniarka musiała być krewną kogoś niezadowolonego z kolejnej sprawy taty. 

Czy to w ogóle ważne? Potwierdziło się jedynie, że nadal jest tak, jak było. Przyzwoici ludzie nie znosili mecenasa Piotra W., ale Bartek nieraz otrzymywał prośby o jego numer telefonu. U brata spało mi się dobrze. Obudzono mnie dopiero nad ranem. Bartek stał nade mną blady jak trup.

– Sis… dzwonili ze szpitala… Tato… on… umarł…

Skromny pogrzeb

W tej chwili zrozumiałam, że będzie mi brakować ojca. Płakałam w drodze do szpitala i podczas załatwiania formalności pogrzebowych. Płakałam jeszcze bardziej, kiedy restaurator, u którego zamawialiśmy stypę, zapytał, na ile osób ma być przygotowany stół.

– Pewnie będziemy tylko my i może ktoś ze środowiska prawniczego – uznałam. – To nie będzie duża stypa. „Bo ojciec był znienawidzony przez wszystkich” – dodałam w myślach.

Miałam rację. W kościele zebrało się raptem kilkanaście osób, głównie prawników. Było mi smutno na myśl, że śmierć mojego taty nikogo nie obeszła. Ale kto niby miałby przyjść?

– Chodź na zewnątrz – szepnął Bartek, nim msza się zaczęła, i wyciągnął mnie przed kościół. – Zobacz, to ludzie, którzy naprawdę przyszli pożegnać tatę. Posłuchaj ich.

Zobaczyłam kilkanaście osób. Większość z nich miała tatuaże, byli też marnie ubrani. Momentalnie zrozumiałam, kto to: byli więźniowie, ludzie z marginesu – klienci ojca.

Podeszła do mnie młoda kobieta w zaawansowanej ciąży.

– Pan mecenas wywalczył krótszą odsiadkę za dragi mojemu chłopakowi – powiedziała. – Mój Kris to nie jest zły chłopak, tylko strasznie głupi. Inni, mądrzejsi, go wrobili… A pani tata zrobił tak, że on wróci, kiedy nasz synek będzie miał dwa lata – dodała.

Podchodzili też inni. Ktoś wspomniał, że ojciec wybronił go przed niesłusznym oskarżeniem o kradzież. Jakiś starszy mężczyzna o wyglądzie herszta bandy harleyowców wspomniał, że ojciec załatwił mu pracę, kiedy odsiedział swoje, a nikt nie chciał go zatrudnić.

Większość z tych ludzi nie weszła do kościoła. Czekali na zewnątrz. Potem poszli z nami za trumną w ostatnią drogę mojego ojca.

– Bronił nas, kiedy wszyscy byli przeciwko nam. Widział w nas ludzi, a nie wyrzutki społeczeństwa. I pomagał, żebyśmy znowu nie byli jego klientami, ha ha – powiedział ze smętnym uśmiechem ten harleyowiec. – Był dobrym człowiekiem, musi być pani z niego dumna…

Nie byłam w stanie mu odpowiedzieć. Mój ojciec był dla tych ludzi bohaterem. Rozpłakałam się. Trochę ze wzruszenia, a trochę z żalu, że obcy ludzie mieli o moim ojcu lepsze zdanie niż ja. Szkoda, że nie zdążyłam mu powiedzieć, że go kocham. 

Czytaj także:
„Mój ojciec straszy swoje wnuki przed snem diabłami i szatanami. Jego metody sprawiły, że mam w domu 2 aniołki”
„Znalazłem zdjęcia ślubne mamy, ale facet, który wkłada jej obrączkę na palec to nie mój ojciec”
„Przez przypadek dowiedziałam się, że mój ojciec był gwałcicielem. Razem z kolegami wykorzystał moją mamę na imprezie”

Redakcja poleca

REKLAMA