„Mój ojciec straszy swoje wnuki przed snem diabłami i szatanami. Jego metody sprawiły, że mam w domu 2 aniołki”

Szczęśliwa mama fot. Adobe Stock, Konstantin Yuganov
„Mój ojciec zawsze miał dar do opowiadania historii. Całe życie pracował w kopalni, a tam, pod ziemią, różne rzeczy człowiekowi przychodzą do głowy. Jak sam wspominał, wiele się nasłuchał od starszych kolegów, a jeszcze więcej sam wymyślał, byle tylko zająć czymś głowę i nie myśleć o swojej ciężkiej pracy”.
/ 17.03.2023 08:30
Szczęśliwa mama fot. Adobe Stock, Konstantin Yuganov

– Chodźcie, chodźcie, opowiem wam bajkę! – gdy mój tata to mówił, nigdy nie brakowało mu chętnych słuchaczy. Nawet ja, choć byłam już całkiem dorosła, zagnałam do saloniku swoje dzieci – Piotrusia i Majkę – po czym sama usiadłam na kanapie. Na niedzielnym obiedzie zwykle zbierała się cała rodzina. Moja mama witała nas rosołem i pieczenią, a tata przy deserze puszczał wodze fantazji. Dzieciaki go uwielbiały.

– O czym będzie ta bajka? O czym? – dopytywały.

– O tym, jak kot palił fajkę, a kocica papierosa.

– A fuj! – oburzyła się moja Majka. – Palenie jest be.

– Tak, tak – zgodził się dziadek. – Nie tylko palenie papierosów jest złe, sam ogień też może narobić wiele szkód. A już zwłaszcza ogień piekielny. Słyszeliście o takim?

– W piekle mieszka diabeł – odezwał się Olo, syn mojego brata, który był ministrantem i o takich sprawach wiedział najwięcej.

– Ano mieszka – przytaknął dziadek. – Ale nie sam jeden, bo diabłów pod ziemią siedzi więcej, niż ktokolwiek zdołałby policzyć. A nawet i to nie jest najgorsze, że tam siedzą. Gorzej, że w każdej chwili mogą stamtąd wyjść!

– O nie, naprawdę? – piszczały dzieci.

– Może nie zawsze i nie każdy – łagodził złe wrażenie bajarz. – Z piekła może wyślizgnąć się tylko taki diabeł, który dostał specjalną misję. Musi oszukać człowieka i podstępem zabrać mu duszę.

– A jak to się robi? – chciała wiedzieć zaciekawiona Majka.

Wymieniłyśmy z mamą rozbawione spojrzenia. Mój ojciec zawsze miał dar do opowiadania historii. Całe życie pracował w kopalni, a tam, pod ziemią, różne rzeczy człowiekowi przychodzą do głowy. Jak sam wspominał, wiele się nasłuchał od starszych kolegów, a jeszcze więcej sam wymyślał, byle tylko zająć czymś głowę i nie myśleć o swojej ciężkiej pracy. Gdy byłam mała, uwielbiałam jego bajki, a teraz – w licznym gronie zasłuchanych wnuków – jego talent jeszcze bardziej się rozwinął.

Rzucił wszystko i poszedł w świat

– Opowiem wam pewną historię – podjął po chwili pełnej napięcia ciszy. – O moim dziadku, który był kiedyś bardzo majętnym człowiekiem. Miał dworek i służbę, i wszystko, o czym tylko zamarzył. Ale nie zdobył tego uczciwie, więc spotkała go
sroga kara.

Uśmiechnęłam się do siebie. Dobrze znałam tę historię. Była najlepsza ze wszystkich, bo chyba zawierała ziarnko prawda. Przynajmniej mój ojciec zaklinał się na wszystkie świętości, że tak jest.

– Gdy mój dziadek Stefek był młody, był biedny jak mysz kościelna – zaczął swoją opowieść. – Jego ojciec był kowalem, a to niby nie najgorsza kariera, ale pił, narobił długów i w końcu stracił wszystko. Stefek nie miał więc czego szukać w wiosce, w której wszyscy wytykali go palcami, i postanowił ruszyć w świat. Marzyło mu się, jak wielu młodym, że zdobędzie majątek i zostanie panem. Jak zamierzał tego dokonać? Tego nie wiedział. W kieszeni miał zaledwie parę groszy, zatem nawet nie było go stać na podróż i nocleg. Szedł na piechotę, a nocował najczęściej pod gołym niebem albo w opuszczonych szopach.

– I nie był głodny? – zainteresował się Piotruś, prawdziwy łakomczuch.

– Ano był, i to nieraz! – śmiał się dziadek. – Ale młody organizm wiele zniesie, więc szedł przed siebie, licząc na szczęście. Czasami zatrudniał się u jakiegoś chłopa i posługiwał za dobry obiad. Mijało już niemal pół roku, odkąd wyruszył w drogę, a nic nie osiągnął. Nie był zbyt mądry ten mój dziadek Stefek, o nie. Ale wtedy stał się cud!

– Spotkał anioła? – podrzuciła rozmarzona Majka.

– Gorzej! – dziadek z uciechy klasnął w dłonie. – Diabła!

– O nie! – przejęła się moja córeczka.

– Diabelskiego sługę spotkał, tylko jeszcze o tym nie wiedział – opowiadał dalej dziadek. – Pewnego pięknego, jesiennego dnia napotkał na drodze bogatego pana. Koń go poniósł, a potem zrzucił na gościńcu jak worek kartofli. Stefek wszystko widział i pomógł poturbowanemu szlachcicowi. Napoił go wodą, którą miał przy sobie, i opatrzył rany. Wielki pan był pijany jak bela i nie bardzo wiedział, co się z nim dzieje, ale pomoc docenił. Razem, ramię w ramię, dowlekli się do najbliższej karczmy. Pan był już człowiekiem w sile wieku i z pewnością majętny. Było to widać po ubraniu i sposobie bycia. Gdy tylko usiedli przy stole, zamówił mnóstwo jadła i napitku, aż Stefkowi oczy wyszły na wierzch. Od dawna nie widział tyle jedzenia w jednym miejscu.

„Częstuj się, chłopcze – powiedział pan. „Przynajmniej tak mogę się odwdzięczyć”. „Dziękuję, dziękuję” – mamrotał zachwycony Stefek i napychał policzki jak chomik.

Nie można jej nikomu oddać

Dzieci się zaśmiały, dziadek wyglądał na zadowolonego.

– Stefek i szlachcic przypadli sobie do gustu, w dalszą drogę ruszyli razem. Mój dziadek został kimś w rodzaju jego podręcznego. Bogaty pan musiał być bardzo samotny, bo cieszył się z towarzystwa. Był też dziwny. Dużo pił, jakby chciał o czymś zapomnieć, i podczas drogi nieustannie oglądał się za siebie. Bał się czegoś lub kogoś. Podczas nocnego wypoczynku spał też niespokojnie, mamrotał przez sen i często się budził. Stefek wypytywał, co się dzieje i jak mógłby pomóc, ale pan tylko kręcił głową. Dużo czasu zajęło, zanim postanowił wyznać prawdę.

„Widzisz, mój Stefku – odezwał się pewnego wieczoru, gdy naprawdę dużo wypił i język mu się rozwiązał. – Ja popełniłem w życiu straszny błąd”.

„Ale jak to? – dziwił się Stefek. – Pan jest bogaty, dobrze ubrany i zawsze najedzony. Nie wyobrażam sobie, jakie ktoś taki może mieć problemy”.

„To wszystko kłamstwo – przyznał pan. – Ja jestem prostym synem chłopa, ale miałem szczęście. Ktoś mi pomógł”.

– Kto, kto? – dopytywały dzieci.

– Spokojnie, zaraz wszystkiego się dowiecie. Szlachcic wyciągnął z kieszeni monetę. Widać, że starą i już brudną. Było to zaledwie dziesięć groszy.

„To szczęśliwa moneta – powiedział pan. – Gdy trzymasz ją w kieszeni, pieniądze same się pomnażają. Gdy tylko pomyślisz o jakiejś kwocie, już masz ją przy sobie. Tylko trzeba uważać, bo jak zażyczysz sobie za dużo, pieniądze zaczynają się wysypywać”. – Stefek ani trochę w to nie uwierzył, ale wtedy bogaty pan poprosił, aby podał dowolną sumę, i zaprezentował swoją sztuczkę. Po chwili na jego ręce znalazło się dokładnie tyle monet, ile chciał Stefek. Nie mógł już dłużej wątpić. Czary działały!

„I co trzeba zrobić, żeby dostać taką monetę?” – zapytał śmiało Stefek.

„Oho – zaśmiał się pan. – Trzeba ją odkupić”.

„Głupoty! – nie uwierzył Stefek. – Kto by sprzedał taki cud? I za ile?”.

– I ile kosztowała ta moneta? – zapytał praktyczny Piotruś.

Dziadek zaśmiał się w głos.

– Już wam mówię – zapewnił. – Pan odpowiedział Stefkowi, że moneta jest jedyna w swoim rodzaju i ciężko ją zdobyć, ale on żył już na tym świecie długo, zgromadził spory majątek, który wystarczy mu na resztę życia. Dlatego odsprzeda Stefkowi monetę za najniższą możliwą kwotę. Było to dziewięć groszy.

„Taka jest zasada – wyjaśnił. – Monety nie można oddać, trzeba ją sprzedać za niższą kwotę, niż samemu się ją nabyło. Trzeba tylko uważać, bo gdy ostatni nabywca zejdzie do jednego grosza… Z nim moneta zostanie na zawsze”.

– Stefek był młody i naiwny – opowiadał dziadek. – Historia wydała mu się co prawda dziwna, ale czym prędzej skorzystał z okazji, ciesząc się, że spotkał tak uczynnego pana. Nie zainteresowało go, skąd wzięła się moneta ani dlaczego pan tak łatwo się z nią rozstał. Uznał, że ma dobre serce. A gdy tylko transakcja się dokonała, szlachcic
zniknął jak kamfora. Stefek zaczął zaś używać zaczarowanej monety.

– Stał się bogaty? – dopytywała Majka.

– Och, bajecznie! – wzdychał dziadek. – Moneta działała bez zarzutu, przyniosła mu mnóstwo pieniędzy. Stefek wrócił do rodzinnej wsi i kupił opuszczony dworek po dawnym panu. Wyremontował go, ożenił się z ładną dziewczyną i żył jak król. Ludzie plotkowali, że dorobił się majątku na wojnie, a on chętnie zgrywał bohatera. Można by pomyśleć, że lata będą mu mijać beztrosko, a jednak tak nie było. Stefek, tak jak wcześniej bogaty pan, czuł coraz większy niepokój. Nie mógł w nocy spać, bo dręczyły go koszmary. Widział w nich jakiś mroczny cień, roztańczone sylwetki na tle ognia i czarną postać, która unosiła się nad tym wszystkim jak duch. Gdy był sam, słyszał za plecami upiorny śmiech. I zawsze było mu gorąco, jakby gdzieś w jego pobliżu płonął ogień. Nie rozumiał, co się dzieje, i żaden ze znajomych, często bardzo uczonych, nie potrafił mu pomóc. W końcu to żona Stefka znalazła rozwiązanie.

„Dla mnie to brzmi, jakby dręczyło cię nieczyste sumienie, albo i sam diabeł zakradał się do twoich snów – powiedziała. – A ratunku przed diabłem najlepiej szukać w kościele”.

– I Stefek udał się do księdza. Opowiedział mu o tajemniczym szlachcicu, monecie i jej czarodziejskiej mocy. A zszokowany ksiądz aż złapał się za głowę.

„Synu, czy ty wiesz, coś ty zrobił?! Tyś duszę szatanowi sprzedał! Jak myślisz, skąd się wzięła ta moneta i dlaczego zostanie na zawsze z tym, kto ostatni ją kupi? Bo diabeł nie może odejść do piekła z pustymi rękami. Zawsze ktoś mu zostanie do zabrania. Słyszałem ja już o tym, ponoć kilka takich monet krąży po świecie i biada temu, kto ich dotknie!”.

„To co ja mam robić, ojcze? – zatroskał się Stefek. – Sprzedać ją? Tak jak zrobił poprzedni pan?”.

„Bój się Boga, człowieku! – zaprotestował. – Przecież to grzech kogo innego na zgubę skazywać, żeby siebie samego ratować”.

Znalazła rozwiązanie

– Co dalej? Co zrobił Stefek? – dopytywały dzieci.

– Najpierw próbował postąpić uczciwie. Wyspowiadał się, poszedł na pielgrzymkę, dużo się modlił. Monetę próbował wyrzucić do rzeki, zakopać, a nawet przetopić u kowala, ale nic to nie dało. Zawsze wracała do niego i po jakimś czasie znajdował ją w kieszeni. A diabeł już domyślił się, co planuje, więc dręczyły go coraz gorsze sny i zaczął podupadać na zdrowiu. Wtedy znowu wkroczyła jego mądra żona. Podała mu osiem groszy i powiedziała:

„Tak jak kupiłeś tę monetę, tak teraz mnie ją sprzedaj, a ja się jej pozbędę”.

– To była mądra kobieta. Poszła do gospody w przebraniu chłopki i przegrała monetę w kości. Przecież według zasad nie mogła jej oddać, ale o grze nikt nie wspominał! No i nie było jej szkoda człowieka, do którego moneta trafiła, bo wszak hazard to też grzech. Gdy przeklęta moneta w końcu zniknęła, cała rodzina udała się na kolejną pielgrzymkę przebłagalną, po czym Stefek sprzedał cały majątek, który tak źle mu się kojarzył, i wyniósł się do miasta. Niestety, tam szczęście opuściło rodzinę, jakby wściekły diabeł rzucił na nich klątwę. Żona i dzieci chorowały, każda inwestycja Stefka okazywała się trefna. Ostatecznie znów stali się biedni, ale też naprawdę wolni. Diabeł odpuścił i Stefek wraz żoną w szczęściu dożyli sędziwego wieku – zakończył opowieść dziadek.

– A moneta? – spytał Piotruś. – Co z monetą?

Dziadek uśmiechnął się przebiegle.

– Kto wie? Może dalej gdzieś krąży po świecie, żeby kusić niemądrych ludzi. Dlatego pamiętajcie, dzieci, nie ma nic za darmo. Na wszystko trzeba samemu uczciwie zapracować, bo inaczej można ściągnąć na swoją głowę tylko kłopoty.

Westchnęłam, zgadzając się w duchu z moim ojcem. Ciekawa bajka z mądrym morałem… Dlatego właśnie uwielbiałam nasze rodzinne obiady. To był czas spędzony lepiej i bardziej wartościowo niż kolejne popołudnie przed ekranem telewizora albo smartfona. Każdemu maluchowi życzę właśnie takiego dziadka.

Czytaj także:
„Mój dziadek wyrwał się z biedy, babcia była szlachcianką. Historię tego mezaliansu poznałam dzięki staremu albumowi”
„Narzeczony stracił pracę, straciłam ukochanego dziadka. Chciałam mieć ślub z głowy, niech się skończy to fatum”
„Moi dziadkowie byli kuzynostwem i poznali się, kiedy dziadek był żonaty. Ich miłość pokonała wszelkie przeszkody”

Redakcja poleca

REKLAMA