„Przez niespełnione ambicje męża prawie straciłam syna. Zimny egoista robił z niego ofermę przy kolegach”

matka pociesza syna fot. iStock, Egoitz Bengoetxea Iguaran
„Mój błąd, moja wina. Boże, jakże żałowałam, że nie zmusiłam syna do rozmowy! Ani wtedy, po awanturze z ojcem, ani wcześniej. Wolałam wierzyć, że jakoś się dogadają, że jakoś to będzie”.
/ 21.09.2023 19:49
matka pociesza syna fot. iStock, Egoitz Bengoetxea Iguaran

Pamiętam trzecie urodziny naszego syna. Ja kupiłam Kubusiowi jakieś autka, a Marian dał mu w prezencie piłkę. Od razu poszli na podwórze wypróbować nowy nabytek i bawili się przednio.

Ja też z zadowoleniem im się przyglądałam – do momentu, kiedy Marian trochę za mocno kopnął piłkę i Kuba przewrócił się na trawę. Wybiegłam z domu przestraszona, zamierzając męża zbesztać, ale gdy zobaczyłam, jak synek wstaje i ze śmiechem biegnie po piłkę, uspokoiłam się. Mój mały twardziel – pomyślałam z czułością.

Kiedy Kubuś skończył sześć lat, Marian zapisał go na treningi. Mieszkamy w niewielkiej miejscowości, więc nie wróżyłam synowi zbyt wielkich szans na karierę. Nie dlatego, że brakowało mu talentu lub samozaparcia. Po prostu dzieci z prowincjonalnych miasteczek mają uboższe zaplecze treningowe i gorsze warunki do ćwiczeń.

W stolicy znalezienie boiska do gry w piłkę to pewnie żaden problem, ale w większości gmin dwie bramki i połać wyleniałej trawy to często wszystko, co dzieciaki mają do dyspozycji. Wiem, gdyż dawniej lubiłam grać w piłkę ręczną, ale z braku warunków musiałam zarzucić tę pasję.

Mimo wszystko życzyłam synowi jak najlepiej i starałam się mu pomagać. Kiedy mąż musiał zostać dłużej w pracy, to ja odwoziłam Kubę na treningi. Lubiłam patrzeć, jak prowadzi piłkę, oddaje strzał, walczy o pozycję, ale najwięcej radości sprawiało mi oglądanie uśmiechu na jego buzi. Nie ma dla matki piękniejszego widoku niż uszczęśliwiona twarz własnego dziecka. Czasem stawałam przy linii bocznej i dopingowałam mojego małego sportowca.

Nie podpowiadałam mu, jak ma grać – to nie była moja rola – za to motywowałam go i kibicowałam mu z całych sił, bo wiem, jakie to ważne, bez względu na dziedzinę. Pomyślałam, że nieźle się spisuję, skoro po jakimś czasie Kuba poprosił, bym to ja woziła go na treningi. Gdy Marian rzucił: „Jadę z wami”, synek się skrzywił, ale nic nie powiedział.

Nie wiedziałam, o co chodzi

Chłopcy przebrali się w szatni i wbiegli na murawę. Po kilkunastu minutach rozgrzewki przyszła pora na ćwiczenia, slalom z piłką, podania, strzały. Kuba radził sobie niezgorzej. Naprawdę miał do tego dryg, ale z drugiej strony sam talent to za mało, by stać się wielkim piłkarzem. Potrzeba wytrwałości, wyrzeczeń i dużo, dużo ciężkiej pracy.

Gdy chłopcy skończyli ćwiczenia, dostali wreszcie pozwolenie na mecz. Ci, którzy spisali się lepiej, wyszli w pierwszym składzie. Pozostali powędrowali na ławkę. Jeden chłopiec aż się popłakał z tego powodu. Trener próbował go pocieszać, ale pomyślałam, że chyba niepotrzebnie. Młody powinien się nauczyć, jak znosić porażki, bo przecież różnie w życiu i sporcie bywa. Chociaż…

Powiedzieć ośmiolatkowi: „Jak się nie nadajesz, to do domu, a jak uważasz, że się nadajesz, to do roboty” – to też przesada. Z zamyślenia wyrwały mnie pokrzykiwania Mariana, który pouczał naszego syna. Publicznie i głośno.

– Podaj na prawo! Szybciej! I biegnij w pole karne! Jak mogłeś tego nie trafić, do cholery?!

Przysłuchiwałam się temu z rosnącym wstydem i powoli zaczynało do mnie docierać, dlaczego Kuba chciał jeździć na treningi ze mną. Nie dziwota, że wolał mój cichy doping od wrzasków taty… Jak na zawołanie Marian poderwał się z ławki i krzyknął:

– Wstawaj, łamago, i zabierz mu tę piłkę! No, dalej, Kuba, dalej!

Pomyślałam, że się przesłyszałam

Ale po tym, jak Kuba ze strachem popatrzył w naszą stronę, zrozumiałam, że Marian rzeczywiście skierował te słowa do naszego syna. Nie dość, że go poniżał i krytykował, to jeszcze robił to przy jego kolegach i trenerze.

– Uspokój się, to tylko dziecko – mitygowałam męża. – Stara się, jak mo…

– Milcz, kobieto! – przerwał mi. – Od kiedy to znasz się na piłce? – odwarknął.

– Wiem więcej, niż podejrzewasz, i nie chodzi mi o definicję spalonego. Chcesz go zniechęcić tymi wrzaskami?

– Po prostu się nie wtrącaj. Wiem, co robię.

Nic więcej nie powiedział. Patrzył jedynie na boisko dziwnie niewidzącym wzrokiem, jakby myślami przebywał zupełnie gdzie indziej. Chyba wiedziałam, gdzie. Marian przed laty na poważnie grał w piłkę nożną, nawet próbował swoich sił w okręgowej lidze, ale nigdy nie dotarł wyżej. Rzadko o tym opowiadał, czasem tylko na imprezach rodzinnych, przy wódce. Wtedy Marianowi wymykało się parę słów o nieudanej karierze.

– Podobno nie pracowałem dostatecznie ciężko. Powinienem był zostawać po treningach i nadal ćwiczyć do upadłego, do bólu mięśni, niechby i do naderwanych ścięgien, może nawet trzeba było darować sobie szkołę, żeby w pełni skupić się na grze… – mruczał, a potem wychylał kolejny kieliszek i milkł na dłuższą chwilę.

Ja jednak wiedziałam, że to nie brak pracy pogrzebał szanse Mariana na grę w wyższej lidze. Po prostu brakowało mu pasji. Dostrzegałam to nawet w naszym codziennym życiu. Wpadał na jakiś pomysł, przez pewien czas się nim ekscytował, ale w końcu mu się nudziło i odpuszczał, kwitując swoją decyzję słowami: „To bez sensu”.

Straż sąsiedzka, wędkowanie, sklejanie modeli, stolarka, zaangażowanie w lokalne organizacje, nawet zapisał się do jednej z partii politycznych – ze wszystkiego wcześniej czy później rezygnował. Czasem odnosiłam wrażenie, że ze mnie też powoli zaczyna rezygnować. Stawał się rutyniarzem w życiu i małżeństwie. Odklepać swoje w pracy, wrócić do domu, zjeść obiad, zalec w fotelu przed telewizorem, pójść spać, żeby następnego dnia znowu powlec się do roboty.

Żar w jego spojrzeniu widziałam tylko podczas treningów Kuby, ale szczerze mówiąc, ten żar bardziej przypomniał mi jakiś amok i wolałabym, żeby Marian wrócił na fotel i stamtąd oglądał mecze, zamiast wydzierać się na nasze dziecko.

Przez jakiś czas był względny spokój. Do momentu, kiedy Kuba zachorował. Miał wtedy dwanaście lat i złapał jakąś infekcję. Niby nic poważnego, mimo gorączki – wystarczyło wyleżeć, wygrzać, no i nie przemęczać się przez parę dni. Akurat robiłam synkowi herbatę, gdy do pokoju jak burza wparował Marian. W ręce trzymał sportową torbę Kuby.

– Wstawaj, młody! – rzucił od progu. – Spóźnisz się na trening.

– Ale tato, jestem chory, nie dam rady…

– Nie jęcz! Michael Jordan grał z czterdziestostopniową gorączką i wygrał. Choroba to wymówka mięczaków. Wstawaj!

– Zostaw go, Marian, no co ty?! – odezwałam się. – Nigdzie nie pojedzie, a już na pewno nie będzie trenował w takim stanie.

– Ty się nie wtrącaj. Już ci to kiedyś powiedziałem – nawarczał na mnie, a na syna krzyknął: – No dalej, rusz dupsko!

Rzucił ciężką torbę na łóżko Kuby i zaczął zdzierać z niego kołdrę.

– Marian, opanuj się!

Miał studiować na AWF-ie

Chwyciłam męża za rękę, ale mnie odepchnął. Tak mocno, że upadłam. Marian stał nade mną, ciężko dysząc. Bałam się go, naprawdę się go wtedy bałam. Wyglądał tak, jakby był gotów mnie uderzyć, a potem siłą zaciągnąć Kubę na trening. Na szczęście opamiętał się i wyszedł. Wrócił późno w nocy, pijany. Tłukł się chwilę po domu, po czym zasnął na kanapie.

Nigdy nie rozmawialiśmy o tym incydencie, ale też Marian nigdy więcej do tego stopnia nie stracił panowania nad sobą. Może sam uznał, że posunął się za daleko. Może wiedział, że jeśli jeszcze raz się tak zachowa – straci rodzinę. Co nie znaczy, że nagle w kwestii treningów Kuby stał się przykładem ojcowskiej wyrozumiałości.

Nadal miałam zastrzeżenia do jego postawy, ale skoro nasz syn nie protestował i dalej lubił grać, nie interweniowałam. Wciąż się zastanawiam, czy gdybym jednak to zrobiła, inaczej by się sprawy potoczyły… Chyba nigdy nie przestanę się obwiniać.

Kuba był już w drugiej klasie liceum. Gdzieś tak po feriach przyszedł do mnie do kuchni i powiedział:

– Mamo, chcę z tobą porozmawiać.

– Coś się stało? – zaniepokoiłam się.

– Nie, nic, ja tylko…

Zamilkł, westchnął i dokończył:

– Nie chcę grać w piłkę. I nie pójdę na AWF.

Milczałam przez chwilę, zastanawiając się.

– Jesteś pewny? – zapytałam w końcu.– Przemyślałeś to dobrze?

Pokiwał głową.

– Nie będziesz żałował?

Pokręcił głową.

– To nie graj.

Tata się wścieknie. Trenuję od szóstego roku życia, jeśli z dnia na dzień rzucę piłkę, znienawidzi mnie.

Uśmiechnęłam się pocieszająco.

– Już nie przesadzaj, synku. Wiadomo, że zachwycony nie będzie i na pewno spróbuje skłonić cię do zmiany zdania, ale skoro to przemyślałeś, ustąpi. Będzie musiał. W końcu jesteś prawie dorosły. Ojciec za ciebie życia nie przeżyje. Ani ty za niego – dodałam nieco ciszej, bardziej do siebie niż do Kuby.

– Czyli mam mu powiedzieć?

– A co? Sam się ma domyślić?

Kuba wziął głęboki oddech i poszedł do salonu, gdzie Marian siedział przed telewizorem. Miałam nadzieję, że do awantury nie dojdzie, choć się jej spodziewałam. Nie sądziłam jednak, że Marian wpadnie w szał. Darł się, wyzywał, przeklinał, miotał się, groził, że wyrzuci Kubę z domu, jeśli ten zmarnuje swój talent, zaprzepaści lata treningów. Wrzeszczał, że skoro jest taki dorosły, to niech się sam utrzymuje, bo on mu grosza nie da, jeśli postąpi wbrew jego woli i wybierze inne studia oraz rzuci futbol.

Wybiegłam z kuchni i stałam w progu salonu, zszokowana, przerażona, słuchając tych gróźb oraz wyzwisk. Znowu się bałam własnego męża, jak wtedy, gdy mnie popchnął.

Znowu coś go opętało, wpadł w amok

Najwyraźniej cały czas miał w sobie przyczajonego demona gniewu, który nie podnosił łba, póki Kuba trenował, póki się nie sprzeciwiał ojcu. W pewnym momencie Marian zamachnął się na syna. Ja krzyknęłam: „Nie bij go!”, a Kuba zrobił unik. Marian stracił równowagę i upadł, ale zaraz się zerwał z podłogi. Wycedził, że jeśli Kuba opuści choć jeden trening, to może od razu zacząć się pakować, a potem wyszedł z domu, trzaskając drzwiami. Kuba zamknął się w pokoju, nie chciał rozmawiać. Czułam się tak, jakbym go zawiodła. Marian wrócił pijany późno w nocy.

Przez kolejne dni w domu panowała napięta atmosfera. Mąż i syn się ignorowali. Ja próbowałam ich pogodzić, ale daremnie. Kiedy Kuba poszedł na następny trening, nie ukrywam, odetchnęłam z ulgą. Myślałam, że potrenuje do matury, a potem się zobaczy. Może przecież złożyć papiery do paru uczelni. Marian do tego czasu pogodzi się z sytuacją – tak sobie myślałam.

Mój błąd, moja wina. Boże, jakże żałowałam, że nie zmusiłam syna do rozmowy! Ani wtedy, po awanturze z ojcem, ani wcześniej. Wolałam wierzyć, że jakoś się dogadają, że jakoś to będzie. Siedząc przy szpitalnym łóżku, już wiedziałam, że to właśnie moje myślenie życzeniowe skończyło się skomplikowanym złamaniem, zerwaniem ścięgna, gipsem, nogą na wyciągu i perspektywą długiej rehabilitacji.

Ja się martwiłam o zdrowie mojego syna, a Marian…? Pierwsze pytanie, jakie zadał lekarzowi, brzmiało:

– Kiedy zdejmiecie mu ten cholerny gips?

– Za jakieś dwa miesiące, a potem…

Mój mąż nie pozwolił ortopedzie dokończyć.

– Chryste, dwa miesiące bez treningów! – złapał się za głowę.

– Marian, na Boga, są ważniejsze rzeczy niż treningi – jęknęłam.

– Jakie?! Od tego zależy jego przyszłość! Zmądrzał, przestał się durnie buntować, a tu taki pech! Jak to się w ogóle stało? Dowiem się wreszcie? – spojrzał na Kubę takim wzrokiem, jakby miał do niego pretensje.

Ty to zrobiłeś specjalnie?!

– Kolega wszedł nakładką… – zaczął Kuba.

– Co?! – rozdarł się Marian. – Pozwiemy tego gnojka! Zniszczymy go!

– Nikogo nie pozwiemy, tato!

– Przecież on zniszczył twoje marzenia, twoją przyszłość, nie rozumiesz, idioto?

Jeśli już, to zniszczył twoje marzenia. Grałem w tę cholerną piłkę dla ciebie, nie dla siebie! – wykrzyczał Kuba.

Lekarz taktownie wyszedł, choć syn i mąż byli tak wzburzeni, że nie zważali na nic. Nawet na to, że za drzwiami słychać ich dyskusję.

– Przestań bredzić! – wrzasnął Marian. – W ten pusty łeb też cię walnęli?!

– Nie bredzę! Może kiedyś lubiłem grać, ale już tego nie pamiętam. Trenowałem, żebyś dał mi spokój, ale ty i tak wiecznie byłeś niezadowolony, wiecznie mnie krytykowałeś. Przyłaziłeś na treningi, choć obiecałeś matce, że nie będziesz tego robił! Jakby tego było mało, nagrywałeś nasze mecze, a potem w kółko je analizowałeś, do wyrzygania! I oczywiście wytykałeś mi błędy. Od lat wstyd mi robisz przed kolegami i trenerem! Zachowujesz się jak nawiedzony! Jak przemądrzały palant! Wyśmiewają się ze mnie przez ciebie. Mam dosyć, słyszysz! Nienawidzę grania przez ciebie!

– Jak śmiesz, gówniarzu? Uważaj sobie! Jak śmiesz się tak do mnie odzywać?!

– Jak to… nienawidzisz grać? – wyjąkałam; starałam się zrozumieć, co tu się dzieje, i czułam, że wyjaśnienie mnie załamie.

– Tak! Celowo się podłożyłem!

– Co ty mówisz… – przerażona uniosłam dłoń do ust.

– Prawdę. Dlatego nikogo nie pozwiemy. Zresztą, gdyby pozywać wszystkich faulujących zawodników, piłkarze z sądu by nie wychodzili. Kolega wchodził nakładką, widziałem to, i specjalnie mu się podłożyłem. Wiedziałem, że ryzykuję kontuzję, i właśnie dlatego to zrobiłem.

– Boże, dlaczego, synku, dlaczego taką krzywdę sobie zrobiłeś? – szeptałam wstrząśnięta.

– Bo wolę być kaleką, niż dalej grać! Lekarz mówił, że czeka mnie rehabilitacja, że jak coś pójdzie nie tak, mogę utykać do końca życia, ale mam to gdzieś. Najważniejsze, że teraz już nie mam szans na profesjonalną karierę. Czy teraz wreszcie się ode mnie odczepisz? – krzyknął w stronę ojca. – Dasz mi żyć, dasz mi odetchnąć?

Marian milczał, zaciskając usta w wąską kreskę. Czy coś do niego w ogóle dotarło? Czy rozumiał, do jakiej desperacji doprowadził własne dziecko?
A ja? Nie byłam wiele lepsza. Czemu wcześniej nie zareagowałam, czemu bardziej nie dociekałam, jak to naprawdę wygląda między nimi?

Chyba dlatego, że gdzieś w głębi serca też uważałam, że mój syn ma talent i szansę na karierę, na sławę i pieniądze, więc mimo trudności nie powinien rezygnować. Czemu myśląc o jego odległych sukcesach i dobrym życiu w przyszłości, zapominałam o zwykłym prawie do bycia szczęśliwym tu i teraz?

Oboje z mężem zawiniliśmy

Tyle że Marian nie zamierza się do tego przyznać. Zachowuje się tak, jakby Kuba go zdradził, oszukał, jakby stracił syna. Nie odwiedzał go w szpitalu, a od kiedy Kuba wrócił do domu, traktuje go jak powietrze. Niby nie wspomina już o wyrzuceniu syna z domu ani o tym, że nie będzie go utrzymywał, ale… niechby tylko spróbował. Od razu złożyłabym pozew o rozwód.

Nie wiem, jak długo potrwa ta chora sytuacja. Nie wiem nawet, czy w ogóle chcę czekać, aż Marian się ogarnie, opamięta. Ja też już mam dość takiego życia, takiego małżeństwa. Skoro Marian nie docenia swojej rodziny i nie zamierza się zmienić, chyba naprawdę powinniśmy się rozstać, ostatecznie, oficjalnie. Niech żyje sam, niech sam siebie niszczy. 

Czytaj także:
„Mąż chciał się wyszaleć przed moim porodem. Tak go ponioslo, że w sypialni znalazłam majtki jego kochanki”
„Mój facet przehulał cały majątek i wpędził nas w długi. Zabiorę mu dzieci tak, jak on zabrał moje oszczędności”
„Widziałam, jak mąż zdradził mnie ze swoją przyjaciółką w dniu jej ślubu. Jeśli się przyznam, zniszczę dwa małżeństwa”

Redakcja poleca

REKLAMA