„Przez niedopatrzenie omal nie doprowadziłam do katastrofy na krajową skalę. Byłam pewna, że szef mnie wywali na bruk”

przerażona kobieta dzwoni do pracy fot. Adobe Stock, fizkes
„Pewnego popołudnia postanowiłam wyjść wcześniej. Był piątek, więc szef już dawno zniknął; również inni pracownicy pakowali swoje rzeczy. Szybko skończyłam wprowadzać tabele przejazdów na popołudnie i noc, niecierpliwie czekając na Grzegorza. Młody praktykant miał dyżur wieczorny”.
/ 06.06.2023 22:00
przerażona kobieta dzwoni do pracy fot. Adobe Stock, fizkes

Może się wydawać, że robota informatyka to jedno z najspokojniejszych zajęć na współczesnym rynku pracy. Oczywiście zdarzają się nierealistyczne terminy, odkrywane w przeddzień inauguracji systemu błędy czy ataki wirusów na firmowe serwery, ale trudno za biurkiem zmarznąć, zachorować bądź zostać rannym.

Po prostu siedzi się bezpiecznie, z dala od realnego świata, i patrzy w cyferki. Dlatego wręcz zazdrościłam ratownikom górskim, marynarzom i policjantom, którzy doświadczali emocji i konsekwencji swojej pracy niemal natychmiast.

Byłam informatykiem w jednej ze spółek transportowych

Teoretycznie „pracowałam na kolei”, ale w rzeczywistości prawdziwe pociągi widywałam tylko, dojeżdżając podmiejską kolejką do pracy. Zwykle przychodziłam o ósmej do dyspozytorni w brzydkim budynku w pobliżu dworca i przez osiem godzin siedziałam nad tabelami przejazdów naszych pociągów transportowych; pilnowałam, aby zapełnić wszystkie czasowe okienka, jakie zostawiały nam składy pasażerskie, i wysyłać w dalszą trasę nasze ciuchcie tak sprawnie, jak tylko się dało.

Przy tak mrówczej robocie, z ogromną ilością danych, niemożliwe było, aby ludzie porównywali rozkłady, nanosili poprawki wynikłe z opóźnień czy zmian w planach PKP. Zadanie to wykonywały maszyny, a my tylko pisaliśmy i sprawdzaliśmy zawiłe skrypty informatyczne, kompilujące nieskończenie długie ciągi danych.

Na szkoleniu BHP tłumaczono nam wagę tego zadania

Każdy błąd informatyka, z naszej albo siostrzanej spółki kolejowej, wprowadzał chaos w rytm kursowania pociągów na zatłoczonych polskich trasach. Oczywiście przed posłaniem dwóch pasażerskich pociągów na jeden tor, naprzeciw siebie, chroniły nas procedury i zdrowy rozsądek maszynistów, ale w teorii mogliśmy spowodować poważny wypadek, wciskając zbyt dużo składów w wolne okienko między kursami pasażerskimi czy ignorując opóźnienia jadących już pociągów.

Znalazłam tę pracę niedługo po studiach, kiedy już wyzbyłam się dziecinnych marzeń o projektowaniu gier oraz emocjonującej pracy w cyberochronie wielkiej korporacji. Z początku cieszyłam się na nie najgorzej płatne, przyjemne i odpowiedzialne stanowisko.

Dopiero po kilku latach zrozumiałam, że zarządzanie rozkładowym kryzysem na polskich torach nie jest niczym nadzwyczajnym, a moja praca nie ratuje systemu, ale zapewnia mu zwykły, przewidywalny tok działania.

Poza tym, gdy wypaliła się moja ciekawość odnośnie działania struktury, odkryłam bezdenną nudę wklepywania i porównywania kolejowych rozkładów w nasz komputer. I pewnie to nuda uśpiła moją czujność…

Pewnego popołudnia postanowiłam wyjść wcześniej

Był piątek, więc szef już dawno zniknął; również inni pracownicy pakowali swoje rzeczy od czternastej. Szybko skończyłam wprowadzać tabele przejazdów na popołudnie i noc, niecierpliwie czekając na Grzegorza. Młody praktykant miał dyżur wieczorny.

Był nowy, niedoświadczony, ale na dyżurach nadzorowało się tylko wcześniej wprowadzone dane. Jeśli ja wykonałam dobrze swoją pracę, mój następca nie musiał się niczego obawiać.

– No, wreszcie jesteś – powitałam praktykanta. – Ty, student, nie wiesz, że weekend zaczyna się w piątek o czternastej?

– Mieszkam poza mistem – wyjaśnił, wyraźnie zły. – Musiałem tu dojechać, a kolejka stała chyba kwadrans, puszczając priorytety na wysokości Dworca Zachodniego. Nie widziałaś komunikatu o opóźnieniach?

– Co, jeszcze powiesz, że to moja wina? – prychnęłam, a on zrobił tak zbolałą minę, że nie powstrzymałam śmiechu.

– No dobra, nie pyszcz, wpisałam ci wszystkie dane do soboty, do południa. Musisz tylko aktualizować opóźnienia, a wszystko będzie dobrze. Ja wychodzę!

– Ale... – chciał mnie zatrzymać, lecz nie dość intensywnie.

Rozpoczęłam weekend

Tego wieczora spadł świeży śnieg, a Warszawa pod śniegiem może być naprawdę piękna. Wybrałam się z przyjaciółmi na nasz typowy obchód po lokalach Traktu Królewskiego, szybko na dobre zapominając o trudach tygodnia.

Grzegorz dzwonił po raz pierwszy o dwudziestej drugiej z minutami. Gdybym wtedy odebrała, pewnie dałoby się jeszcze wszystko odkręcić. Kwadrans później usłyszałam dzwonek, nawet odebrałam, ale nie spojrzałam na numer.

W klubie było zbyt głośno, więc ryknęłam do słuchawki, że cokolwiek się dzieje, musi poczekać do jutra. Grzesiek wysłał SMS-a (nie przeczytałam), a potem, już zrozpaczony, napisał posta na moje fejsbukowej tablicy. To dostrzegłam, kiedy wrzucałam nowe zdjęcie do netu. „POMOCY, MAMY 12 MIN OBSUWY” – alarmował praktykant.

Dopiero wtedy mnie otrzeźwiło

Zamówiłam taksówkę i ruszyłam do dyspozytorni. W drodze czytałam w nieskończoność SMS-a od Grześka oraz komunikaty ze strony internetowej PKP. Alkohol szybko wywietrzał mi z głowy, a ja zaczynałam pojmować swój błąd.

Prawie piętnaście minut! Tyle, ile spóźniła się kolejka mojego zmiennika. Szkolny błąd, powinnam była wprowadzić korektę do tabel. Do niepisanych zasad kontrolerów i informatyków kolejowych należało aktualizowanie danych tuż przed końcem zmiany.

Zator na Zachodnim zaczął się koło trzynastej, a wiadomość przyszła do nas, gdy ja schodziłam ze stanowiska, a mój zmiennik jeszcze się nie zalogował w systemie. Grzesiek odczuł już skutki przesunięcia, ale do mnie nie dotarło, że muszę opisać wszystkie zmiany przed skończeniem pracy.

System komputerowy automatycznie dostosował wartości do spóźnienia, dlatego Grzegorz nie zauważył drobnych niezgodności z pozostawionymi tabelami. I tak każda spółka miała poprawione czasy przejazdów, tylko my używaliśmy moich, automatycznie skorygowanych przez niedokładny system.

To była tylko i wyłącznie moja wina

Kiedy taksówka pędziła ulicami miasta, wyobrażałam sobie najgorsze scenariusze. Nie prowadziliśmy składów osobowych (nad tymi, na szczęście, czuwały większe zespoły kontrolerów), ale wysłanie naszych wolnych pociągów towarowych nawet kilka minut przed czasem mogło spowodować kaskadę nieprawidłowości.

A na kolei każda nieprawidłowość zwiększa szanse wypadku, w tym śmiertelnego. Bez dostępu do systemu mogłam sobie tylko wyobrażać rozmiar nieszczęścia. Gdzieś, nie wiadomo gdzie, nasz leniwy skład z węglem wyjeżdża na odległy odcinek nie za, ale tuż przed pędzącym Inter City.

Osobowy wjeżdża towarówce w tył, lekkie wagony międzymiastowego wywracają się po uderzeniu w ciężki skład. Panika, zabici i ranni, którzy też mogą zaraz umrzeć. Katastrofy nocą, w zimie, podczas opadów śniegu, kiedy pomoc nadchodzi później, zbierały zawsze najobfitsze żniwa.

Kiedy wpadłam do siedziby spółki, byli tam już szef, dwóch informatyków z niedzielnej zmiany i Grzesiek, biały jak kreda. Wszyscy siedzieli w absolutnej ciszy, tylko co kilkadziesiąt sekund rzucając numer korygowanej tabeli. Bez słowa odsunęłam mojego zmiennika od klawiatury, po czym przejęłam jego rolę.

W systemie kolejowym można coś zepsuć od razu, ale naprawa zawsze wymaga czasu. Już po rozpoczęciu korekt zdarzyła się pierwsza stłuczka, na szczęście naszych składów. Towarowy z węglem hamował awaryjnie i lekko stuknął w tył odwożonej do serwisu lokomotywy.

Nawet ostrzegliśmy holownik, ale ci z towarowego kłócili się, mówiąc, że mają aktualne tabele. Ostatecznie zaczęli zwalniać prawie przed holowaną lokomotywą. Nikt nie został ranny, mieliśmy szczęście.

Komputery wykonywały za nas prawdziwą pracę, ale ja patrzyłam na wydruki przejazdów z najwyższym priorytetem. Dzięki Bogu, bo gdybym odkręcała wszystko po kolei, nie zauważylibyśmy opóźnionego pociągu osobowego pod Ciechanowem, który wyruszył tuż za dwudziestoma cysternami paliwa z Płocka.

Nawet nie próbowałam regulować niczego w systemie, tylko wyrwałam słuchawkę szefowi i zaczęłam wydzwaniać do kontrolerów na trasie. Wreszcie połączono mnie ze stacją pod Płockiem, potem z osobowym na trasie. Jeszcze słyszałam w słuchawce, jak maszynista ciągnie za hamulce i rozpaczliwie próbuje zwolnić przed ciężkim cielskiem jadących przed nim cystern.

Prawie mu się udało

Skończyło się na dwóch rannych i jednym lekko uszkodzonym zbiorniku. Ofiarami byli maszyniści, w dodatku jeden z nich kierował lokomotywą w stanie nietrzeźwym. Co prawda jego młody pomocnik dość szybko zahamował, jednak późniejsze dochodzenie skupiło się na biedaku popijającym w pracy.

Źle jest cieszyć się z cudzego nieszczęścia, ale po pierwsze: dzięki temu mało kto interesował się awarią systemu, po drugie: bardzo dobrze, że człowiek z problemem alkoholowym nie kieruje już żadnym pociągiem. W normalnej sytuacji, gdyby obaj motorniczy byli w pełni sprawni, mój błąd przyprawiłby ich tylko o nieco nerwów.

No ale gdyby ten pijak jechał sam, mogłoby zginąć wielu ludzi. A tak, nie licząc rannych maszynistów, stracony towar i uszkodzony sprzęt obliczono na kilkanaście tysięcy złotych. Zaś mnie zamiast obwiniać, pochwalono.

Godzinę później, kiedy już uporządkowaliśmy sprawy wszystkich rozkładów, szef ściągnął z uszu słuchawki, westchnął ciężko, podszedł do swojego biurka i wyjął z niej butelkę dwunastoletniej brandy.

Nalał wszystkim do plastikowych kubków

– Wypijmy za tych wszystkich ludzi, którym nic się nie stało – powiedział i wychylił do dna.

– Szefie... – zaczął Grzesiek.

– Nic nie mów, to nie twoja wina – powiedział dyrektor. – Chyba. Pewnie komputer się pomylił przy automatycznym wprowadzaniu poprawek z centrali. Nie zauważyłeś niezgodności, ale w sumie pracujesz tu dopiero cztery miesiące, a nie było nikogo...

– To chyba moja wina... –  ledwie wyszeptałam przez ściśnięte gardło. – Nie zauważyłam...

– Nie mów bzdur, nie było cię tu – przerwał mi szef. – A dzięki tobie zauważyliśmy te cysterny. Mogły być ofiary, dużo ofiar, a skończy się na kilku szwach. Morał z tego taki, aby nie zostawiać młodych na samotnych dyżurach. Muszę poprosić zarząd o więcej pieniędzy na nadgodziny.

Niewiarygodne, ale po wykryciu jednego błędu ludzkiego ani nasi wewnętrzni kontrolerzy, ani ludzie z PKP innych przewin człowieka nie szukali. Ja jednak nie chciałam kusić losu. Zrezygnowałam z pracy, tłumacząc się problemami nerwowymi, spowodowanymi przeżyciami tej nocy.

Szef wypisał mi wspaniałą opinię, na którą nie zasłużyłam. Na Grześku wyprosiłam milczenie. Obiecałam mu, że jeśli kiedykolwiek jakaś kontrola będzie chciała badać incydent z owej piątkowej nocy, złożę pełne zeznania. Ale na razie nikt nie zauważył mojej niedbałości.

Sumienie mi ciąży, ale nie chcę niszczyć sobie kariery

A tym bardziej narażać kariery niewinnego chłopaka. Pracuję w niewielkiej firmie informatycznej, piszącej proste aplikacje księgowe, a moje zadania są tak nudne i bezpieczne, jak to tylko możliwe. Jednak z okien naszej firmy na warszawskiej Ochocie często widzę mknące pociągi.

Czasem zamykam oczy i wyobrażam sobie straszne sceny: ogień, krew i martwe ciała. Ofiary wypadku krzyczą i przeklinają mnie w nieskończoność. Tak mogłaby się skończyć moja kolejna pomyłka. Podobna odpowiedzialność mnie przerasta, potrzebuję spokojnej pracy.

Czytaj także:
„Sąsiadka traktowała syna i wnuka jak jajko. Wychowała sobie dwóch leniów i chojraków, którzy zrujnowali jej życie”
„Mój przystojny wykładowca, chciał się ze mną umówić. Miałam na niego chrapkę, ale przemówił rozsądek"
„Jestem Zosią Samosią, nikogo do szczęścia nie potrzebuję. Gdy ktoś zechce moje serce, musi je zdobyć jak K2”

Redakcja poleca

REKLAMA