Żeby zarobić na czesne, pracuję w pubie znajdującym się dwie przecznice od mojej uczelni. Przychodzi tam sporo studentów, czasami zajrzy jakiś pracownik naukowy, bo u nas oprócz dobrego piwa można szybko i nieźle zjeść, przy tym za przyzwoitą cenę, więc na ogół nie ma wolnych miejsc.
Ale choćby był największy tłok, jedno krzesełko pod oknem jest zawsze zarezerwowane. Goście wiedzą, że tam się nie siada, bo ten mikroskopijny stoliczek w rogu sali czeka na stałego klienta: starszego pana z zieloną torbą, w której trzyma jakieś papiery, skoroszyty i dokumenty.
Rozkłada je na blacie
Jeśli mu się uda znaleźć takiego, który chce z nim rozmawiać, zaczyna opowiadać historię swojego życia. Wszyscy ją tutaj już znają…
Jedno zdarzenie zmieniło jego życie w koszmar. Pan jest emerytowanym kolejarzem. Całe życie przepracował na dalekobieżnych pociągach, prowadząc lokomotywy od miasta A do miasta B. Był bardzo dobrym pracownikiem aż do tego wypadku, w którym zginęli ludzie, którzy samochodem wjechali na otwarty przejazd kolejowy.
To nie była wina maszynisty, ale on po tym co zobaczył w zmiażdżonym aucie, już nigdy nie wrócił do pracy i do pełnego zdrowia. Lekarze stwierdzili zespół stresu powypadkowego i odesłali go na rentę chorobową.
Pan (nazwijmy go Józefem, chociaż ma inaczej na imię), a więc pan Józef był wdowcem wychowującym jedynego syna; bardzo zdolnego chłopca, laureata wielu olimpiad przedmiotowych, chlubę ojca i całej rodziny. Pan Józef, gdyby tylko mógł, zdjąłby z nieba najdalszą gwiazdkę, żeby tylko ucieszyć swą latorośl. Brał dodatkowe kursy, dorabiał jako „złota rączka”, żeby tylko kupić najnowszy sprzęt audio, nowy komputer, telefon i tak dalej…
Chłopiec rósł w przeświadczeniu, że jest wyjątkowy i że na to wszystko po prostu zasługuje, więc nie czuł szczególnej wdzięczności ani szacunku do ojca, bo jeśli komuś się coś należy, to czemu miałby za to dziękować?
Tak było do tego nieszczęśliwego wypadku!
Niestety, życie ojca i syna zmieniło się prawie z dnia na dzień; zaczęło być krucho z pieniędzmi, bo pan Józef nie miał żadnych finansowych zabezpieczeń, a renta wynosiła zaledwie połowę tego, co zarabiał i dorabiał do tej pory. Nadeszły lata chude…
Na szczęście jego syn był już wtedy studentem prestiżowego kierunku na uniwersytecie. Dostał stypendium naukowe, wyjeżdżał za granicę, jednym słowem robił błyskotliwą karierę, stając się coraz bardziej znanym specjalistą w swojej dziedzinie wiedzy.
Można by pomyśleć, że teraz on będzie dbał o swego tatę… Nic bardziej mylnego! Na zajmowanie się chorym, coraz bardziej bezradnym człowiekiem nie miał czasu. Nie miał też ochoty, bo po co młodemu, obiecującemu mężczyźnie stary ojciec wymagający czasu i opieki?
Zamienił ich trzypokojowe mieszkanie na dwupokojowe i kawalerkę z podstawowymi wygodami w postaci zlewu i bieżącej wody. Do ogrzewania był tam kaflowy piec, a ubikacja znajdowała się na końcu długiego korytarza i służyła czterem rodzinom. Uznał, że dla pana Józefa to będzie miejsce w sam raz!
Przez trzy lata czekał, aż synka ruszy sumienie
Nie doczekał się jednak. Natomiast w międzyczasie sam miał dwukrotnie zapalenie płuc, raz złamał nogę, a raz o mało się nie zaczadził, próbując rozpalić w dymiącym piecu.
Syn przebywał wtedy za granicą, więc o niczym nie wiedział… Kiedy wrócił, nawet nie odwiedził ojca, choć pan Józef wysłał wiele listów, w których opisał swoje choroby i narzekał na coraz trudniejsze życie.
Wtedy pan Józef nagle się zbuntował. Zażądał, żeby jego synalek wziął sobie kawalerkę ze zlewem i bieżąca wodą, a jemu oddał M-3, które w międzyczasie wynajmował za niezłe pieniądze. Oczywiście, synek odmówił! Wobec tego pan Józef zaczął opracowywać pisma procesowe, ponieważ postanowił dochodzić sprawiedliwości na drodze sądowej.
Szło mu kiepsko, dlatego siadywał w kącie pubu i grzecznie prosił o pomoc każdego, o którym wiedział, że choć trochę się zna na prawie.
Ten pozew był już od dawna gotowy, ale pan Józef go nieustannie przerabiał, poprawiał, udoskonalał, szlifował, aż w końcu stało się jasne, że w gruncie rzeczy wcale mu nie chodzi o postawienie syna przed wymiarem sprawiedliwości, tylko o tworzenie pozorów, że coś robi, że się nie godzi na takie postępowanie swojego jedynaka, że protestuje…
Przychodził godzinę po otwarciu lokalu
Zamawiał herbatę, ze swojej zielonej torby wyciągał kanapki i tak siedział całe godziny. Nikomu nie przeszkadzał, był czyściutki, zawsze ogolony, uprzejmy i uśmiechnięty. Wszyscy go lubili…
Szczególnie w chłodniejsze miesiące i zimą dla pana Józefa nasz pub był prawdziwym wybawieniem. W jego kawalerce bez wygód, z kiepskim piecem i z dziurawą stolarką okienną wiatr hulał jak na polu!
Od kiedy wprowadziliśmy do karty ciepłe dania, właściciel pubu zdecydował, żeby pan Józef dostawał jeden posiłek za darmo. Odmówił, twierdząc, że nie jest żebrakiem… Więc ustalono dla niego symboliczną kwotę, jako dla stałego gościa. Na to się zgodził, dziękując za uprzejmość i dobre serce!
– Jakie tam serce? – złościł się na zapleczu właściciel pubu. – Po prostu nie mogę patrzeć, jak przyzwoity chłop marnieje, bo jego synuś padalec ma ojca gdzieś! Gdybym był jego studentem, tobym mu chyba nawtykał, nawet jakby mnie miał oblać na kolokwium… Ty – tu popatrzył na mnie – powinnaś to zrobić! Masz przecież sporo okazji!
– Ja? – zdziwiłam się
– Przecież to twój wykładowca! Nie wiedziałaś?
Nie miałam pojęcia!
Facet, w którym się kochało pół wydziału, elegancki, przystojny, kulturalny, zawsze świetnie przygotowany do zajęć, wymagający, rzetelny i profesjonalny, autor książek i podręczników akademickich miałby być takim draniem? Niemożliwe!
Właśnie ostatnio pisałam u niego referat na trudny i obszerny temat. Sam się zainteresował, czy nie mam kłopotów ze zdobyciem literatury?
– Proszę mi zostawić swój numer telefonu – powiedział. – Spróbuję pomóc. Mam obszerną bibliotekę, pewnie coś się tam znajdzie…
Serce mi biło jak szalone, bo patrzył przy tym na mnie tak, jakby mówił: „Maleńka, bardzo mi się podobasz. Chyba wiesz, że tylko szukam pretekstu, żeby się z tobą spotkać prywatnie… I chyba wiesz, że do ciebie zadzwonię, żeby się umówić!”.
Jak ja czekałam na ten telefon!
Wyobrażałam sobie nasze spotkanie, rozmowy najpierw o referacie, potem już luźniejsze, swobodniejsze, wreszcie początek flirtu, a jeszcze później… Może nawet miłość?
Teraz jednak musiałam sprawdzić te rewelacje opowiedziane przez właściciela pubu. Podeszłam do stolika pana Józefa i, niby zbierając szklankę i talerzyk, rzuciłam okiem na jego papiery i dokumenty. Nazwisko pozwanego i powoda było takie samo. Imię pozwanego brzmiało tak, jak imię mojego profesora… Nie mogłam mieć wątpliwości.
Jednak, aby mieć stuprocentową pewność, zapytałam.
– A pana syn, panie Józefie, to naprawdę jest uczony? Bo tak tutaj mówią…
– Jest, jest – potwierdził z dumą. – To wspaniały chłopak. Mądry, wszyscy go podziwiają… Chwilowo jesteśmy w niezgodzie, ale on zrozumie, że źle postępuje. Ma dobre serce i niedługo się ze mną pogodzi, to tylko kwestia czasu!
W tej samej chwili zadzwoniła moja komórka. Usłyszałam ciepły, niski, modulowany głos:
– Witam śliczną panią. Oferuję swoją wszechstronną pomoc… I w takim razie chcę spytać, kiedy mogę oczekiwać wizyty u siebie? Podać adres?
Popatrzyłam na pana Józefa, który znowu zaczął nerwowo przekładać swoje skoroszyty i papierowe teczki, na jego lichy garniturek, na wystrzępiony kołnierzyk koszuli, na resztki zimnej herbaty w wysokiej szklance i powiedziałam do słuchawki:
– Pomyłka, proszę pana. Proszę więcej do mnie nie dzwonić. Pomyłka!
Czytaj także:
„Podstępny nałóg prawie doprowadził do tragedii. Żeby wykończyć mieszkanie harowałem jak wół. W porę oprzytomniałem”
„Moje małżeństwo było jałowe, a w sypialni wiało nudą. Sądziłem, że mały romans przywróci dawny żar. Przeliczyłem się”
„Ojciec porzucił mamę jak byłam dzieckiem. Gdy nagle wparował w moje życie, wiedziałam, że ma w tym interes”