„Jestem Zosią Samosią, nikogo do szczęścia nie potrzebuję. Gdy ktoś zechce moje serce, musi je zdobyć jak K2”

dumna kobieta fot. Adobe Stock, Ridofranz
„Moja siła gdzieś uleciała. Coraz bardziej doskwierała mi również samotność. Przypomniałam sobie o niedoszłej randce ze Sławkiem i zrobiło mi się jeszcze smutniej. No nic”.
/ 03.06.2023 20:30
dumna kobieta fot. Adobe Stock, Ridofranz

Zaklęłam pod nosem i kuśtykając, ustawiłam się na końcu kolejki. Było okropnie gorąco. W rogu pomieszczenia rzęził stary klimatyzator, nie dając niczego prócz uporczywego hałasu.

– Następny, proszę! – huknęła przez szparę w drzwiach pielęgniarka.

Kolejka przesunęła się o jakieś pół metra. Rany, zaraz zemdleję. Popatrzyłam żałośnie na siedzących przede mną ludzi, błagając w myślach, by ktoś wpuścił mnie bez kolejki lub choć pozwolił przycupnąć na brzegu krzesła. Marzenie ściętej głowy. Wszyscy tu cierpieli katusze. U mnie rwący ból promieniował od kostki aż po udo, nie dając o sobie zapomnieć nawet na sekundę. W końcu dotarłam pod drzwi gabinetu, gdzie robiono zdjęcia rentgenowskie.

– Sama pani przyjechała? – zagadnęła pielęgniarka, odprowadzając mnie po wszystkim do drzwi.

Kiwnęłam głową, zaciskając z bólu zęby.

– Z tą nogą? Przecież wygląda paskudnie. – obrzuciła mnie badawczym spojrzeniem, a potem powiodła do gabinetu lekarza.

Obyło się bez operacji

Rzeczywiście, noga wyglądała źle i spuchła jak balon. A jeśli pielęgniarka miała na myśli wynik prześwietlenia, nie wróżyło mi to nic dobrego. Skoro to wytrzymałam, musiałam być w szoku, plus usilnie wmawiałam sobie, że to nic takiego, że pewnie zaraz przejdzie – tak jak miałam w zwyczaju przez całe życie.

Wciąż dbałam o innych, o sobie zapominając lub stawiając się na ostatnim miejscu. W dusznej poczekalni, na klejącym się do ud plastikowym krześle, uświadomiłam sobie moje nieciekawe położenie. Właśnie rozpoczynało się lato, a mnie czekał przynajmniej miesiąc uziemienia w domu z nogą w gipsie.

– Za dwa tygodnie proszę się zjawić na kontroli – powiedział lekarz, nie podnosząc na mnie wzroku znad dokumentacji.

Złamałam sobie nogę i miałam szczęście, bo gdyby kość pękła na pół, trzeba by przeprowadzić operację, żeby ją złożyć. No, farciara ze mnie, że hej. Czekając na taksówkę, analizowałam przebieg tego parszywego dnia. Byłam umówiona ze Sławkiem, którego poznałam kilka tygodni wcześniej w klubie dyskusyjnym w bibliotece.

Wiązałam z nim pewne nadzieje, byłam zatem wniebowzięta, gdy zaprosił mnie do kawiarni. Dzień był upalny, więc postanowiłam wyjąć jeden z moich słomkowych kapeluszy, które trzymałam w pudle na pawlaczu. Niefortunnie nadepnęłam na stopień drabinki i spadłam, wykręcając sobie nogę. W całym tym zamieszaniu nawet nie pomyślałam, by poinformować Sławka.

Ból nie pozwalał mi się skupić na niczym innym poza szybkim dotarciem do szpitala. Zawsze radziłam sobie sama, więc i tym razem nie mogło być inaczej. Wezwałam taksówkę i dokuśtykałam na izbę przyjęć. Telefon milczał jak zaklęty przez cały ten czas. Najpewniej Sławek pomyślał, że wystawiłam go do wiatru.

– Mógł chociaż napisać – mruknęłam, z trudem sadowiąc się na tylnym siedzeniu taksówki.

– Niech pani przesunie tę nogę. Jak nie zamknę drzwi, to nie pojedziemy!

Syknęłam z bólu, gdy taksówkarz przesunął mi zapakowaną w gips nogę.
Mieszkałam na parterze, więc jakoś dałam radę wdrapać się po schodach, uwieszona na poręczy. Łzy napłynęły mi do oczu, gdy w końcu dotarłam do mieszkania i jak długa runęłam na łóżko. Czułam się, jakbym przebiegła maraton. Noga cały czas pulsowała bólem, mimo że dostałam środki znieczulające. Wciągnęłam sztywną kończynę na łóżko, a potem… nie pamiętam. Zasnęłam.

Obudził mnie wdzierający się przez żaluzje świt. Ostre promienie porannego słońca zapowiadały kolejny gorący dzień. Przeciągnęłam się, pociągnęłam nosem… Oho, powinnam wziąć prysznic. Tylko jak, do diabła, mam to zrobić? Pytanie za sto punktów. Dokuśtykałam do łazienki, opracowując w głowie plan kąpieli. Musiało to wyglądać co najmniej komicznie, gdy brałam prysznic z wyciągniętą poza kabinę nogą. Przy okazji zalałam pół łazienki.

– Jeszcze tego brakuje, bym złamała drugą nogę – pomstowałam, usiłując wyjść z brodzika bez poślizgnięcia się. Kurczowo trzymałam się, czego popadnie, zmierzając w stronę szafy. Znieruchomiałam, gdy rozbrzmiał dzwonek do drzwi. – Kogo diabli niosą? – mruknęłam.

– Niespodzianka! – do moich uszu dobiegł tubalny głos, którego nie potrafiłam w pierwszej chwili zidentyfikować.

Gdy otworzyłam drzwi, w oczy rzuciła mi się para kul inwalidzkich. Chwilę mi zajęło, zanim zorientowałam się w sytuacji. Tymczasem mężczyzna zdążył wejść do przedpokoju i zdjąć buty, najwyraźniej czując się jak u siebie w domu.

– Mirek, co ty tutaj robisz? – wybąkałam niepewnym głosem, ponieważ zdałam sobie sprawę, że stoję przed nim w samym szlafroku, na dokładkę w nie najlepszej formie. Na policzki wypełzły rumieńce. Wolałam nie zastanawiać się, jak wyglądam.

– Widziałem, jak wysiadałaś wczoraj z taksówki – odparł, wsuwając dłoń pod mój łokieć, by pomóc mi dowlec się do kanapy w salonie. – Trochę to trwało, wiesz… dużo roboty w sklepie. A potem już było za późno. No ale w końcu jestem. Cześć.

– To miłe, ale… naprawdę nie musiałeś. – czułam, że czerwienię się coraz bardziej. Łącznie z szyją i dekoltem. Nie byłam przyzwyczajona do otrzymywania od kogokolwiek pomocy czy wsparcia.

Jak ja mu się odwdzięczę?

Mirek był moim znajomym, a właściwie bratem koleżanki ze szkoły. Od wielu lat prowadził sklep ze sprzętem medycznym i rehabilitacyjnym. Nie powinien mnie zatem dziwić jego widok z kulami w dłoniach. Bardziej zaskoczyło mnie to, że ujrzałam go na progu mojego mieszkania. Przyjaźniłam się z jego siostrą, nie z nim. Nie bardzo wiedziałam więc, jak zareagować. Paraliżowało mnie zakłopotanie i wstyd, że pokazuję się komukolwiek – a szczególnie mężczyźnie – w takiej sytuacji.

Mirek bardzo szybko przejął inicjatywę. Usadził mnie na kanapie, kule oparł o fotel, a sam poszedł do kuchni, by zrobić coś do picia.

– Dobrze cię znam, nie poprosiłabyś o pomoc za nic w świecie. Nawet gdybyś umierała – prychnął, stawiając szklankę z mrożoną herbatą na stoliku tuż przede mną.

– Masz rację. Teraz również czuję się niekomfortowo – wyznałam, zasłaniając połami szlafroka gołe obojczyki. – Nie wiem, jak ci się odwdzięczę…

– Będę wpadał na kawę i herbatę, to wystarczy – roześmiał się.

– Ile jestem ci winna? – skinęłam głową w stronę kul, gdy zbierał się do wyjścia.

– Daj spokój – machnął ręką. – Wypożyczam ci je tylko. Na koszt firmy.

Nim zdążyłam wymyślić jakąś ripostę, Mirka już nie było. Drzwi trzasnęły, a ja zostałam sama. No, może nie do końca sama… Miałam dwie nowe towarzyszki: smukłe kule oparte o poręcz fotela. Westchnęłam, a potem wstałam. Wsunęłam ramiona w uchwyty, oparłam się na kulach i zrobiłam nieporadny krok. To było okropne, od razu zachciało mi się płakać. Ostatnio coś za często rozczulałam się nad sobą.

– To tylko złamanie, wkrótce nie będą ci potrzebne – mówiłam, próbując dodać samej sobie otuchy.

Daremnie. Moja siła gdzieś uleciała. Coraz bardziej doskwierała mi również samotność. Przypomniałam sobie o niedoszłej randce ze Sławkiem i zrobiło mi się jeszcze smutniej. No nic. Chociaż się ubiorę, by nie smucić się w szlafroku. Wydobyłam ubranie z szafy. Naciągnęłam starą spódnicę, która nie krępowała ruchów, a na górę ulubioną bluzkę bez rękawów.

Z nudów wyjęłam laptopa, który leżał w czeluściach biurka. Otworzyłam urządzenie, które w odpowiedzi mruknęło jakby z zadowoleniem. Włączyłam internet i przejrzałam portale plotkarskie, błędnie sądząc, że to dobry sposób na zabicie czasu. Potem odruchowo kliknęłam ikonkę programu do pisania. Powitała mnie biel, zachęcająca do postawienia pierwszej litery, która złoży się w słowo, a potem zdanie.

Pamiętam dzień, w którym ze złością wepchnęłam laptopa do szafki w biurku. Dopadła mnie niemoc twórcza, a przecież nie chciałam pisać wiekopomnej powieści. To miał być zwykły pamiętnik. Po prostu. Sposób na uwolnienie się od nagromadzonych emocji, na refleksję, na podsumowanie dnia, tygodnia, roku, na relacje, do których można wrócić, gdy się o czymś zapomni, na rozmowę z własnym wnętrzem.

Coś mnie jednak blokowało. Trudno, widać jestem dobra tylko w czytaniu i polecaniu pozycji książkowych petentom. Byłam mistrzem w odnajdywaniu tytułów powieści, które czytelnik kojarzył wyłącznie po kolorze okładki.

– Wie pani, to była taka nieduża książka z czerwonym grzbietem – mówił ktoś, a ja po chwili zastanowienia wstawałam i zaczynałam krążyć po alejkach. Wracałam z pozycją, którą uradowany czytelnik porywał w ramiona. 

Wyglądało więc na to, że moim przeznaczeniem jest praca w bibliotece, a nie kariera kronikarki własnego życia. Kilkukrotnie próbowałam pisać sztambuch, bo koleżanki pisały, bo babcia miała cały karton zeszytów ze wspominkami i przepisami, bo przyjaciółka, notabene siostra Mirka, poradziła mi, bym przelewała na papier to, co mnie cieszy, martwi, o czym marzę, bo inaczej kiedyś pęknę od duszenia tego w sobie. Więc próbowałam. Mój największy sukces: pięć zdań. Dosłownie. Mało budujące.

Przy nim się otworzyłam

Mimo wszystko znów wyjęłam laptopa i nie wiem, co tym razem mnie opętało, co się zmieniło, ale zamiast myśleć nad każdym wyrazem, pozwalałam im płynąć przez siebie i… stukałam w klawisze jak w transie. Nawet nie zauważyłam, że poranek zmienił się w późne popołudnie. Z wiru wspomnień wyrwał mnie dopiero dzwonek do drzwi. Wsunęłam niesforną grzywkę za ucho, obciągnęłam spódnicę, a potem o kulach doczłapałam do drzwi.

– Musisz zostawiać mi klucz pod wycieraczką, żebyś nie musiała wstawać.
To był Mirek, z torbą pełną zakupów. Patrzyłam oszołomiona, jak wchodzi i stawia siatę na stole w kuchni.

– No co tak patrzysz, Justysiu? – roześmiał się, ubawiony moją skonsternowaną miną. – Ktoś w końcu musi się tobą zaopiekować.
No i mnie załatwił. Łzy napłynęły mi do oczu, serce i gardło ścisnęły się ze wzruszenia. Przełknęłam ślinę.

– Mirek, ja naprawdę nie wiem, jak mam… – chciałam mu szczerze podziękować, zarazem wyjaśnić, że cała ta sytuacja mnie krępuje. Wolałam pozostać niezależna albo móc jakoś się odwdzięczyć za okazaną pomoc. Nie dokończyłam jednak myśli, bo Mirek nie zamierzał się przejmować moimi „ale”. Raz-dwa zakręcił się w kuchni i wkrótce siedzieliśmy razem w salonie, sącząc dla odmiany mrożoną kawę.

– Nie sądziłam, że da się zrobić taką w domu – zachwycałam się, zanurzając wargi w słodko-chłodnym, aromatycznym napoju.

Potem rozmowa potoczyła się sama

Wyznałam Mirkowi, że piszę pamiętnik. Kiedy poprosił, żebym dała mu kilka stron do przeczytania, oblałam się zimnym potem. Uległam jednak i podsunęłam mu laptopa. Co chwilę zerkałam na jego twarz, by wyczytać z niej jakąkolwiek reakcję.

– Sporo się o tobie dowiedziałem, a chciałabym jeszcze więcej, i to od dawna, więc pisz, pisz – powiedział z uśmiechem, jakimś takim ujmującym, obiecującym.

Nie powiedział nic o stylu, ale i tak uznałam jego słowa za najwspanialszą recenzję. Pamiętniki tworzy się dla siebie, ewentualnie dla kilku najbliższych osób. Mało kto staje się na tyle sławny, by obcy ludzie chcieli zgłębiać jego prywatne losy. Ale Mirek nie był obcy, a sądząc z tego, jak ruszył mi na pomoc, chciał stać się kimś więcej niż znajomym, niż bratem przyjaciółki. A może to była tylko moja nadinterpretacja, może był taki miły dla każdego…?

Spojrzałam na niego z nieuświadomionym pytaniem w oczach. Odpowiedział, ujmując moją dłoń, którą pocałował. Przeszły mnie ciarki, policzki zapłonęły, a gdy zawstydzona chciałam cofnąć rękę, nie pozwolił. Lekko ścisnął moje palce i powiedział:

Chyba się... zakochałam

– Będzie dobrze. Od dziś pamiętaj, że masz mnie, zanotuj to sobie na marginesie.

Potem puścił do mnie oko, błyskawicznie sprzątnął kubki ze stołu i już go nie było. Cały Mirek. Odtąd łapałam się na tym, że wyczekuję jego odwiedzin. To były najprzyjemniejsze chwile w ciągu całego dnia. Mieszkanie wypełniało się aromatem kawy lub herbaty, a od ścian odbijał się nasz śmiech i echo prowadzonych godzinami rozmów.

Ja, milczek z natury, dzięki pamiętnikowi i Mirkowi zmieniałam się w gadułę i śmieszkę. Słuchaczem też byłam pilnym. Pochyleni nad partyjką warcabów albo scrabble’a, wymienialiśmy się opowieściami. Mirek, z typowym dla siebie wdziękiem muśniętym kpiną, w autoironicznym stylu, zwierzał mi się ze swoich losów, od czasów liceum aż do teraz.

Opowiadał o nieudanym małżeństwie, o żonie, która uciekła za granicę, o chorobie mamy, o sporach z siostrą, o trudnych klientach, o wielu innych smutkach, które nie wydawały się aż tak dołujące, gdy okraszał je żartami i relacjami ze swoich małych sukcesów. Muszę się od niego nauczyć tego optymizmu i dystansu do siebie. Mamy czas. Co nie znaczy, że zamierzam marnować choćby jedną chwilę… O! Zgrzyt drzwi. To Mirek! 

Czytaj także:
„Córka zakochała się w synu mężczyzny, który złamał mi serce. Nie mogę pozwolić jej na dołączenie do tej rodziny”
„Zakochałem się w sąsiadce, ale nie miałem odwagi zagadać. Obserwowałem ją więc codziennie przez lornetkę”
„Zakochałam się w nauczycielu mojego syna. Dziecko myślało, że podrywam belfra, żeby stawiał mu lepsze stopnie!”

Redakcja poleca

REKLAMA