Psów bałem się od wczesnego dzieciństwa. Myślę, że przez mamę. Zawsze gdy na naszej drodze pojawiał się pies, brała mnie za rączkę i mówiła z przerażeniem w oczach: „Nie bój się, synku, ten piesek nic ci nie zrobi”. I szybciutko przeprowadzała mnie na drugą stronę ulicy. Nie pamiętam, czy się wtedy bałem, bo byłem przedszkolakiem, wiem natomiast, że zaszczepiony przez nią strach pozostał.
I wraz z wiekiem narastał. Nie zgadzałem się na żadnego psa w domu, czego nigdy nie mogły zrozumieć moje dorosłe już dziś dzieci i zmarła niestety żona.
Próbowałem walczyć ze swoją przypadłością, która nie tylko utrudniała mi życie, ale również pozbawiała marzeń o własnym zwierzęciu. Bo paradoksalnie bardzo lubiłem psy. Tłumaczyłem więc sobie, że nie ma się czego bać, że mój lęk tkwi tylko w głowie. Niestety, nie pomagało. W końcu więc się poddałem.
Pogodziłem się z myślą, że nigdy nawet nie pogłaszczę psa. Aby jednak nieco złagodzić swój ból i rozczarowanie, oglądałem wszystkie filmy dokumentalne o psach i chodziłem do parku, w którym spotykali się właściciele czworonogów. Siadałem na ławce w rogu i z daleka obserwowałem, jak bawią się ze swoimi pupilami.
O Boże, jak ja im zazdrościłem! Szczególnie lubiłem patrzeć na sąsiada z klatki obok, Andrzeja, i jego kundelka Reksa. Gdy patrzyłem, jak Andrzej rzuca patyczek swojemu pupilowi, przez myśl mi nawet nie przeszło, że wkrótce znajdę się na jego miejscu. A jednak…
To było wczesną jesienią, rok temu
Jak zwykle poszedłem popatrzeć na biegające i szczekające radośnie psy i ich właścicieli. Pogoda była dość kiepska, więc nie spodziewałem się tłoku. Rzeczywiście, w parku był tylko Andrzej ze swoim Reksem. Wyglądało na to, że jak zawsze świetnie się bawią.
Nie zdążyłem jednak dobrze usadowić się na ławce, gdy zorientowałem się, że z sąsiadem dzieje się coś złego. Nagle złapał się za pierś, zachwiał, a potem osunął na ziemię. Odruchowo zerwałem się na nogi i zacząłem biec na pomoc, ale przerażony zatrzymałem się w pół drogi. Obok Andrzeja siedział przecież Reks! Nie byłem w stanie podejść bliżej. Spanikowany chwyciłem za komórkę i zadzwoniłem na pogotowie.
– W parku niedaleko wejścia od ulicy Dąbrowskiego leży starszy człowiek, chyba ma zawał serca! – krzyknąłem do słuchawki.
– Czy jest przytomny? Oddycha?
– Nie wiem, stoję dość daleko!
– To niech pan podejdzie bliżej.
– Nie mogę! – zawołałem.
– Dlaczego?
– Bo obok niego siedzi pies.
– Jakiś groźny? Trzeba wzywać weterynarza ze środkiem usypiającym?
– Nie, jest łagodny. Znam go z widzenia. Nikomu nie zrobi krzywdy.
– To dlaczego pan nie chce podejść?
– Bo… Bo panicznie boję się wszystkich psów! – wyjaśniłem.
– Aha, rozumiem, karetka już jedzie. Może pan wyjść im naprzeciw? Żeby nie szukali?
– To mogę! – krzyknąłem i ruszyłem w stronę ulicy.
Pogotowie przyjechało po kilku minutach
Wskazałem im drogę i z daleka obserwowałem akcję ratunkową. Andrzej był chyba przytomny, bo coś tam tłumaczył jednemu z ratowników. W pewnym momencie ten wziął smycz, przypiął Reksa i zaczął z nim biec w moją stronę. Tknięty złym przeczuciem zacząłem się wycofywać.
– Niech pan zaczeka! – krzyknął ratownik.
– Nie mam czasu! – odkrzyknąłem.
– Niech się pan nie wygłupia! Ten mężczyzna powiedział, że zaopiekuje się pan jego psem!
– Mowy nie ma! Boję się psów! – przyspieszyłem kroku.
Ratownik był jednak szybszy. Chwilę później już stał przede mną z Reksem na smyczy. Byli bardzo blisko, zdecydowanie za blisko… Głowa mówiła mi, żeby uciekać, ale nogi ze strachu odmówiły posłuszeństwa.
– Tu są klucze od mieszkania, karma jest w plastikowym pudle w przedpokoju. Tamtemu panu jest wszystko jedno, czy będzie pan mieszkał z psem u niego czy u siebie. Najważniejsze, żeby go pan nie zostawił.
– Ale ja…
– Człowieku, nie ma mowy o żadnym „ale” – przerwał mi. – Właściciel tego psiaka ma ciężki zawał, za chwilę musi znaleźć się w szpitalu. A nie zgadza się jechać, dopóki nie będzie miał pewności, że jego pupil ma opiekę. Rozumiem więc, że już ma – włożył mi do ręki smycz i zanim zdążyłem coś odpowiedzieć, ruszył pędem do karetki.
Nie mam pojęcia, jak długo stałem w parku, trzymając Reksa na smyczy. Ze strachu ciągle byłem jak skamieniały. Zamknąłem oczy, by nie widzieć, co robi. Serce waliło mi jak oszalałe, bo wyobraźnia podpowiadała mi najczarniejsze scenariusze.
Dziś wydaje mi się to śmieszne, ale wtedy naprawdę myślałem, że zaraz umrę. Jak nie na zawał, to pogryziony przez psa. I wtedy nagle poczułem na dłoni coś miłego, ciepłego, mokrego. Ostrożnie otworzyłem oczy. To był Reks. Patrzył na mnie z ufnością i delikatnie lizał moją rękę. Odprężyłem się nieco.
– I co ja mam teraz z tobą zrobić? – zapytałem. Reks wstał i delikatnie pociągnął mnie w stronę bloków. – Aha, rozumiem, idziemy do domu. No dobrze, to chodźmy.
Nogi ciągle miałem jak z waty, ale zrobiłem pierwszy krok i następny. Gdy dochodziliśmy do bloku, szedłem już całkiem żwawo. I wiecie co? Czułem się szczęśliwy i dumny z siebie! Spacerowałem z psem! Niemożliwe stało się możliwe.
Bałem się go okropnie
Pewnie się teraz spodziewacie, że napiszę, że strach przed psami zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i od razu zaprzyjaźniłem się z Reksem. Nie było tak pięknie, oj, nie było. Musiało minąć kilka dni, nim oswoiłem się z jego obecnością. Zabrałem go do siebie, ale na noc zamykałem się na klucz w sypialni, żeby broń Boże nie wskoczył mi do łóżka, zostawiałem zapalone światło w przedpokoju, żeby go nie potrącić, gdy będę wstawał do toalety, a na spacery wychodziłem na bardzo krótko, bo bałem się, że się zdenerwuje i zaatakuje kogoś albo mnie.
Na szczęście Reks był dla mnie bardzo wyrozumiały. Nie narzucał się, nie pchał na kolana, nie próbował się na siłę przymilać. Leżał grzecznie na posłaniu, które zabrałem z domu Andrzeja, i czekał, aż ja dam sygnał, zrobię pierwszy krok. Pogłaszczę, przytulę, potargam za uszkiem. Na spacerach nie wyrywał się, nie ciągnął na smyczy. Jednak gdy wracaliśmy, zawsze spoglądał smutno w stronę drzwi do sąsiedniej klatki.
– Wiem, wiem, tęsknisz za swoim panem. Nie martw się, niedługo wróci – uspokajałem go. Zaczynał wtedy merdać ogonem i poszczekiwać.
To było takie rozczulające… Chyba wtedy po raz pierwszy dotarło do mnie, ile straciłem przez swój strach przed psami. I pomyślałem, że też bym chciał, by ktoś tak czekał niecierpliwie na mój powrót. Gdy Andrzej wyszedł ze szpitala, od razu poszedłem do niego z Reksiem.
Zmieniłem się, to on mnie zmienił
– Słuchaj, przepraszam, że cię tak postawiłem pod ścianą i obarczyłem opieką nad Reksem. Znamy się przecież tylko z widzenia. Ale naprawdę nie miałem go z kim zostawić – zaczął tłumaczyć.
– Oj, masz za co przepraszać…
– Co? Zniszczył coś? Za wszystko zapłacę! – przeraził się.
– Nie zniszczył. Tylko że ja zawsze panicznie bałem się psów!
– Poważnie? Nie wiedziałem. Myślałem, że lubisz psy. Często przychodziłeś do parku.
– Bo lubię. Ale jedno nie wyklucza drugiego – wyjaśniłem.
– I wytrzymałeś z Reksem?
– Sam jestem zaskoczony. I wiesz co? Chyba nawet się troszkę polubiliśmy – uśmiechnąłem się.
To nie było moje jedyne spotkanie z Andrzejem. Po tamtym wydarzeniu bardzo się zaprzyjaźniliśmy. Często wpadam do niego na partyjkę szachów, mecz lub po prostu pogadać. I oczywiście pobawić się z Reksem. Gdy patrzę na niego, coraz częściej w mojej głowie pojawia się myśl, by przygarnąć własnego psiaka…
Czytaj także:
„Mój sąsiad to gumowe ucho, wszędzie wciska swój wścibski nochal. Nie sądziłam, że ta menda uratuje mi kiedyś życie”
„Mój sąsiad to burak. Zachowuje się, jakby cała ulica należała do niego. Człowiek ze wsi wyjdzie, ale wieś z człowieka nigdy”
„Sąsiad to zawistny burak bez honoru. Sądziłem, że jego groźby są wyssane z palca, jednak on posunął się o krok za daleko”