„Przez moje skąpstwo narzeczona oddała mi pierścionek. Żal mi jej, bo choć mnie nie kochała, to była z niej niezła laska”

porzucony narzeczony fot. Adobe Stock, Руслан Галиуллин
„Poczułem się doceniony, serce zabiło mocno i pomyślałem, że słowa narzeczonej, jej uśmiech i ciepły pocałunek to zapowiedź gorącej nocy. Byle tylko tego nie spartolić, bo moja dziewczyna była dość… zmienna”.
/ 03.02.2023 15:15
porzucony narzeczony fot. Adobe Stock, Руслан Галиуллин

Chciałem tamtego lata przyoszczędzić. Pomyślałem sobie, że osiem tysięcy za tydzień w Turcji to trochę dużo. Zwłaszcza że zamierzaliśmy się pobrać w grudniu i pojechać na miodowe dwa tygodnie na narty do Włoch. Uznałem, że tydzień letniego urlopu za dwa tysiące nad pięknym polskim jeziorem to idealna opcja. Basia nie była zachwycona, ale zbytnio się też nie opierała.

Po trzech dniach pobytu w niewielkiej urokliwej wsi na Pojezierzu Drawskim, oboje byliśmy zakochani w okolicy, w jeziorze oddalonym o pięćdziesiąt metrów od wynajętego domku, i w samej chacie z drewnianych bali w góralskim stylu, w której mieszkaliśmy. Rankiem wychodziliśmy prosto na pomost, z którego skakaliśmy do ciepłej wody. Posiłki – przepyszne – mieliśmy wykupione u gospodarzy mieszkających sto metrów dalej.

– Dziękuję – powiedziała Basia czwartego dnia wieczorem, gdy siedzieliśmy przy ognisku i jedliśmy pieczone kiełbaski. – Tu jest naprawdę wspaniale.

Poczułem się doceniony, serce zabiło mocno i pomyślałem, że słowa narzeczonej, jej uśmiech i ciepły pocałunek to zapowiedź gorącej nocy. Byle tylko tego nie spieprzyć, bo moja dziewczyna była dość… zmienna.

Kochałem ją już od pięciu lat, od kiedy przyszła do firmy, w której wówczas pracowałem. Była w moim typie – niewysoka, z kręconymi włosami i piegowatą skórą, na widok której swędziały mnie palce. Nie było łatwo namówić ją na pierwszą randkę. Udało się po prawie roku, a kolejny etap zrobiliśmy rok później. W końcu, po trzech latach randkowania, zgodziła się za mnie wyjść. Kiedy powiedziała „tak”, poczułem się, jakbym znalazł mojego osobistego św. Graala.

Basia nie była trudna we współżyciu

Ale miała humory, jak to kobiety. Mam dwie siostry, więc byłem przyzwyczajony i wiedziałem, jak sobie radzić. Żałowałem jedynie, że nie była bardziej wylewna w uczuciach. Ale, tłumaczyłem sobie, ona po prostu jest taka skryta, wycofana. I że pewnego dnia – może w dniu ślubu, to byłby idealny moment – wyzna mi miłość. Wystarczy raz. Zapamiętam tę chwilę i będę ją sobie odtwarzać w myślach, kiedy będę chciał.

Tak sobie myślałem o tych sprawach piątego dnia pobytu nad jeziorem, kiedy oboje leżeliśmy na pomoście wbijającym się w zielonkawe wody jeziorka. W pobliskich szuwarach coś kwakało, na niebie goniły się pierzaste chmurki, a słońce przypiekało jak, nie przymierzając, w Turcji. Kątem oka widziałem opalające się obok smukłe ciało Basi, którego mi tutaj nie żałowała, jakby i ją ta cisza i ten wakacyjny żar roznamiętniły.

To był raj. I to za dwa tysie, nie osiem. Byłem z siebie dumny. Czas popływać – pomyślałem, i wskoczyłem do wody. Zanurkowałem niemal do samego dna. Już chciałem się wynurzyć, kiedy promień słońca, który przebił się przez czyste wody, zamigotał gdzieś przy podstawie pomostu.

Podpłynąłem. Zaczepiony o wystające gwoździe tkwił tam złoty łańcuszek z jakimś medalikiem. Czułem, że w płucach zaraz zabraknie mi powietrza, więc szybko odwinąłem łańcuszek i wynurzyłem się na powierzchnię. Po drabince wspiąłem się na pomost.

– Popatrz, co znalazłem – powiedziałem do Basi i podałem jej łańcuszek.

Łańcuszek nie był zerwany, a medalik to była złota blaszka z wygrawerowanymi na niej dwoma splecionymi sercami. Założyłem łańcuszek Basi na szyję, mówiąc, że to los zesłał nam znak. Uśmiechnęła się. Dwie godziny później poszliśmy na obiad do gospodarzy. Jak tylko pani Wandzia zobaczyła łańcuszek, tak z jej ręki wypadła miska z ziemniakami i walnęła o stół, rozsypując po blacie parujące kulki.

– Och, Panienko Przenajświętsza! Medalik Grażynki! A skąd go macie?

Basia natychmiast zdjęła łańcuszek i, przepraszając, oddała go gospodyni. A ja wyjaśniłem. Pani Wandzia, cała drżąc, przytuliła łańcuszek do serca i wyszła szybko z jadalni, zapewne nie chcąc przy nas płakać. Jej mąż siedział przy stole z ponurym wyrazem twarzy. Po chwili wstał, wyciągnął z kredensu butelkę wódki, postawił na stole trzy kieliszki i polał. Wiedzieliśmy, że nie ma się co kłócić i wypić trzeba. Wypiliśmy. Po trzecim kieliszku gospodarz opowiedział historię Grażyny, ich córki.

Miała dwadzieścia siedem lat, kiedy zdecydowała się wyjść za mąż za syna sołtysa, który wypatrywał za nią oczy już od podstawówki. Nie kochała go, ale nie było nikogo, kto by poruszył jej serce, a czas był najwyższy, by założyć rodzinę i zacząć normalne życie. Poza tym, mało kto we wsi żenił się z miłości, bardziej z żądzy lub z rozsądku.

Kilka miesięcy po ślubie młodzi postanowili zająć się agroturystyką i nad jeziorem wybudować trzy domki dla letników. Ściągnęli więc górali, którzy za znośne pieniądze mieli im te drewniane chaty zbudować. Ich majstrem był Jan.

– Widziałem, jak na nią patrzył, i widziałem, że ona na niego patrzyła tak samo – opowiadał gospodarz. – Przeczuwałem kłopoty, ale moja żona twierdziła, że Grażynka nie z tych, co to męża porzucają dla spóźnionej miłości. Gadała z córką i ta płakała, ale rozumiała, że „jej łódź” już odpłynęła. Niestety, rozum jedno, a serce drugie. O ciele nie wspominając. Minął miesiąc, kończyła się budowa trzeciej chaty, a silna wola Grażynki kruszyła się jak wyschnięta glina. A gdy żona ujrzała na szyi córki złoty łańcuszek z medalikiem w serca, zrozumiała, że stało się to, co stać się nie powinno.

Nie tylko pani Wanda to wiedziała

Pół wioski słyszało awanturę w domu Grażyny i Witka, kiedy on oskarżył ją o zdradę, a ona oznajmiła, że odchodzi z góralem. Witek wyszedł z domu, trzaskając drzwiami. Wrócił po północy, pijany. Bez słowa położył się spać. A rano cieśle z gór zauważyli niedaleko pomostu w jeziorze martwe ciało majstra.

Lekarz patolog podczas sekcji ocenił, że w krwi góral miał prawie półtora promila alkoholu, a na ciele ślady od ciosów. Witek twierdził, że owszem, poszedł do majstra spuścić mu łomot, że mu żonę bałamuci. Bili się, Witek wygrał i góral przysiągł, że już więcej Grażynki nie tknie. Napili się więc, by umowę przypieczętować. Witek potem wrócił do domu. A tamten pewnie poszedł pływać i się utopił.

Nikt nie uwierzył w te tłumaczenia, bo jak się mogli pobić, jeśli na ciele Witka śladów pięści górala nie było. Pewnie, mówił prokurator, zdradzony mąż zaatakował konkurenta znienacka. W dodatku znaleziono wiosło, którym bił górala i trzymał potem pod wodą. Witek utrzymywał, że jest niewinny, do chwili, gdy się dowiedział, że jego żona weszła do jeziora. Umarła tam, gdzie jej ukochany. Kiedy ją wyłowiono, nie miała na szyi łańcuszka z medalikiem.

Witek załamał się, bo śmierć ukochanej żony także spadła na jego sumienie. Przyznał się do morderstwa. Zeznał, że myśl o stracie żony sprawiła, że ogarnął go szał, furia. Na kilka godzin stał się innym człowiekiem. On, który nigdy nie był w stanie skrzywdzić nawet głupiej muchy, czuł duchowe uniesienie, kiedy tłukł górala wiosłem i widział, jak umiera drań, który zniszczył mu życie. Życie za życie. Witold dostał dwanaście lat. Kiedy wyszedł po ośmiu, już do wioski nie wrócił. Nie miał po co.

– Własnoręcznie bym go utopił, gdyby się tu pojawił – zakończył opowieść gospodarz.

Pomyślałem sobie, że gdyby Grażyna i Witek nie wymyślili tych domków dla letników, być może nadal żyliby szczęśliwie? Wyjechaliśmy następnego dnia zaraz po śniadaniu. Basia całą drogę była zamyślona, jakby historia Grażyny i Witka wciąż krążyła jej po głowie. Na pół godziny przed dotarciem do domu odezwała się:

– Możesz zjechać na pobocze na chwilkę?

I tak straciłem narzeczoną

Coś było w głosie Basi – jakieś napięcie – że postanowiłem się nie sprzeczać i nie twierdzić, że za pięć kilometrów będzie kolejna stacja benzynowa z toaletą. Przejechałem jeszcze kilkadziesiąt metrów i zjechałem na piaszczystą zatoczkę przed ścianą lasu. Wyłączyłem silnik i spojrzałem na narzeczoną, gotów do zażartowania ze słabego kobiecego pęcherza. Ale na widok twarzy Basi słowa zamarły mi na ustach. Była niesamowicie blada, a jednocześnie, bo ja wiem… zdeterminowana.

– Odchodzę – powiedziała. Patrzyła na mnie, jakby czekała na komentarz, ale ja zapomniałem języka w gębie. – Jestem jak Grażyna. Chciałam wyjść za mąż, bo mam już trzydzieści trzy lata. Ale…

– Nie kochasz mnie – wymamrotałem; właściwie, samo mi się wymamrotało.

Nie spuszczała ze mnie smutnego wzroku, pokręciła delikatnie głową.

– Lubię cię, szanuję. Myślałam, że to wystarczy. Ale tęsknię za miłością – westchnęła. – Nie chcę cię zranić bardziej niż ranię teraz. A tak się stanie, jeśli się pobierzemy, założymy rodzinę, może nawet będziemy mieć dzieci, a ja pewnego dnia spotkam miłość. Bo ja odejdę na pewno. I kto wie, być może historia znad jeziora się powtórzy w ten czy inny sposób. Nie chcę ryzykować.

I tak straciłem narzeczoną. A nic takiego by się nie stało, gdybym nie był taki oszczędny.

Czytaj także:
„Zakochałem się w testerce wierności, którą wynajęła moja narzeczona. Ślubu nie będzie, bo ja spotkałem swój ideał”
„Zostałem kanarem. W tej pracy trudno być uczciwym. Tymczasem moja narzeczona była lepsza niż wykrywacz kłamstw...”
„Złamała serce mojego kumpla i jeszcze rozsiała o nim obrzydliwe plotki. Okazało się, że jego eks to… moja narzeczona”

Redakcja poleca

REKLAMA