„Przez lata interesowało mnie tylko robienie kasy i kolejne kochanki. Ocknąłem się dopiero, gdy żona zażądała rozwodu”

żona, która chce rozwodu fot. Adobe Stock, fizkes
„Zobaczyłem swoją sytuację w trochę innym świetle. To żona wychowała moje dzieci, zawsze czekała na mnie w domu. To ona swego czasu chciała rozmawiać o naszym związku… A ja co? Przyjeżdżałem z tej Warszawy niczym jakiś królewicz i zawsze tylko żądałem. Uważałem, że mam prawo, skoro zarabiam”.
/ 29.03.2023 17:15
żona, która chce rozwodu fot. Adobe Stock, fizkes

Byłem wściekły, że muszę jechać do tej dziury, w której kiedyś mieszkałem i spowiadać się obcym ludziom ze swojego małżeństwa. Próbowałem wymóc na swoim adwokacie, żeby przeprowadził ten rozwód sam. Przecież na wszystko się zgadzam, Beata dostanie to, czego chce. Niestety, ponieważ mamy dzieci, to moja obecność w sądzie jest konieczna.

– Musicie państwo udowodnić, że będziecie wychowywali je zgodnie – usłyszałem i krew mnie zalała.

Wychowywać? Śmieszne! Maciek miał już siedemnaście lat i jedną nogą stał w dorosłości. Kalina w tym roku kończyła piętnaście, wyrosła na prawdziwą piękność, jak niegdyś jej mama i… co tu dużo gadać, nie była mi życzliwa. Uważała, że skrzywdziłem ich wszystkich, zwłaszcza Beatę.

– Porzuciłeś nas! – mówiła.

Kiedy przyjeżdżałem do domu, przyznaję, że rzadko – ale to inna historia – nawet nie chciała ze mną rozmawiać. Od dawna nie miałem żadnego wpływu na jej wychowanie i jakaś durna rozprawa sądowa na pewno tego nie zmieni. W dalszym ciągu więc nie miałem pojęcia, po co zasuwam ponad trzysta kilometrów do tej mieściny, w której wszyscy się znają.

Zacisnąłem ręce na kierownicy, aż zbielały. Nie miałem najmniejszej ochoty na zderzenie z przeszłością. Gdyby nie konieczność, moja noga zapewne więcej nie postałaby w tamtym miejscu. Już od dawna nie należałem do tamtego miasteczka, do tamtej społeczności. I wcale nie uważałem, że to moja wina – moja żona przecież także miała wybór. No i wybrała…

Chciałem zrobić prawdziwą karierę

Kiedy przed laty gruchnęła wieść, że znany koncern ma zamiar postawić niedaleko nas fabrykę, zapanowała euforia. Fabryka oznaczała bowiem pracę, a tej od dawna brakowało. Ja także, przyznaję, nieco się napaliłem, miałem nadzieję na zmianę. Byłem w końcu po studiach ekonomicznych, a zasuwałem jak dziki, prowadząc punkt pocztowy. Nie przynosiło to wielkich zysków, a już na pewno nie dawało najmniejszej nawet satysfakcji. Kiedy więc dowiedziałem się o nowej możliwości, natychmiast wysłałem do tego koncernu swoje CV. I zostałem przyjęty do pracy.

Ależ się cieszyłem! Kiedy fabryka ruszyła, dostałem stanowisko księgowego i wreszcie robiłem to, co zawsze robić chciałem. Do pracy chodziłem w eleganckim garniturze, stać mnie było na całkiem niezły samochód. Dostawałem regularnie podwyżki, aż w pewnym momencie przyszła prawdziwa szansa – awans do centrali.

Pamiętam dobrze ten dzień, kiedy przyleciałem do domu jak na skrzydłach i powiedziałem mojej żonie o tej propozycji. Byłem pewien, że i ona zacznie skakać do góry z radości, ale wcale tak się nie stało. Beata piętrzyła trudności. Stwierdziła, że nie bardzo widzi przeprowadzkę całej rodziny do stolicy. W końcu stanęło na tym, że tylko ja się przeprowadzę.

Wyjechałem i przez kolejne lata robiłem karierę w centrali, a jednocześnie zasuwałem co weekend do domu. Wiecznie w rozjazdach, wiecznie w pośpiechu. W końcu zacząłem mieć tego serdecznie dość. Zacząłem zauważać, że coraz mniej mamy sobie z żoną do powiedzenia. Coraz mniej także poważają mnie dzieci, dla których jestem tylko dostawcą kasy, a nie ojcem z autorytetem. Ani syn, ani córka nie słuchali mnie, nie rozmawiali ze mną szczerze. Wszyscy odsuwaliśmy się od siebie.

Byłem tym mocno rozgoryczony. Ba! Nawet wściekły! To ja zasuwałem jak mały samochodzik, starając się, aby moja rodzina miała wszystko, czego pragnie, a oni mi się tak odpłacali? Ani trochę nie byli mi wdzięczni? Ani trochę mnie nie poważali?

Dość szybko w moim życiu pojawiła się kochanka. Chyba nie ma w tym nic nadzwyczajnego, w końcu każdy z nas marzy o tym, aby być podziwianym, kochanym, szanowanym. Aneta dawała mi to wszystko, a przede wszystkim patrzyła na mnie z podziwem. Doceniała moje osiągnięcia. Często rozmawiała ze mną o pracy. A poza tym, oczywiście, była atrakcyjna. Miło było się z nią pokazać publicznie i widzieć, że wielu facetów wokół zwyczajnie mi jej zazdrości. Zbliżyliśmy się do siebie na tyle, że zamieszkaliśmy razem. Moja żona przez dwa lata nic na jej temat nie wiedziała, co najlepiej świadczy chyba o tym, jak bardzo się mną interesowała…

Przynajmniej tak sądziłem i to było moje najlepsze usprawiedliwienie skoro ja jej nie obchodzę, to robię to, co chcę, co jest dla mnie wygodne.

Aż w końcu okazało się, że Beata jednak dobrze wiedziała, co się święci. Przeprowadziła ze mną poważną rozmowę, w której wyszedłem na ostatniego drania, który porzucił rodzinę. Wściekłem się! Powiedziałem, że ta rodzina od lat całkiem dobrze żyje z pieniędzy, które zarabiam.

– A może zamiast tych cholernych pieniędzy dzieci wolałyby mieć prawdziwego ojca, a ja męża? – zapytała.

Szczerze mówiąc, wydawało mi się to wtedy mało prawdopodobne. Pół godziny później córka przyszła do mnie z pytaniem, czy opłacę jej wakacyjny kurs językowy za granicą – dwa tygodnie nauki za ponad cztery tysiące złotych! A syn sobie ubzdurał, że zrobi prawo jazdy na motor i ten motor oczywiście także ja miałbym mu kupić. Jasne! Od tego jest tatuś…

Wyszedłem więc z domu, prawie trzaskając drzwiami i znowu zająłem się tym, co umiałem najlepiej – zarabianiem pieniędzy. Wkrótce po tym moja żona wystąpiła o rozwód.

Przyznaję, że widząc pozew, zwyczajnie się wściekłem. No, bo co ja jej zrobiłem? Byłem maszynką do zarabiania kasy. Miała wszystko, co tylko chciała, wygodne życie bez większych trosk. Nawet nie musiała pracować! Robiła to tylko po to, żeby się nie nudzić… Uznałem, że proszę bardzo, jeśli chce rozwodu, to ja jestem za! Nie będę jej o nic prosił. Nie zmusi mnie, abym wrócił do tego grajdołka! A kochanki? No cóż, jestem mężczyzną, i nic co męskie nie jest mi obce. Przecież to żona odmawiała przyjazdu do stolicy. Powinienem był się wykastrować z tego powodu? Przecież miałem swoje potrzeby!

Z Anetą wprawdzie się rozstałem, ale po niej była Ania, a potem Julia. Jedna piękniejsza od drugiej. Uwielbiałem się z nimi pokazywać publicznie, wtedy czułem, że żyję.

Oho, komuś tu się dobrze powodzi...

Jechałem na rozprawę nabuzowany. Byłem już w połowie drogi, kiedy poczułem, że mój mercedes dziwnie tańczy po szosie. Zatrzymałem się na pasie awaryjnym i obszedłem go dookoła. W jednej z opon tkwił gwóźdź. Nie miałem pojęcia, skąd się tam wziął, ale spowodował, że z opony uciekało powietrze. Wściekły podjechałem na najbliższą stację, gdzie napompowałem koło. Miałem nadzieję, że to wystarczy i dojadę na miejsce, ale nic z tego. Powietrze nadal schodziło w szybkim tempie i stało się jasne, że muszę podjechać do wulkanizatora.

„Spóźnię się na bank!” – pomyślałem. Usiłowałem dodzwonić się do swojego adwokata, żeby wyjaśnić mu sytuację, ale nie odbierał. Zboczyłem z trasy, by znaleźć warsztat. Na szybko wstukałem w iPhona zapytanie, a komputer wyznaczył drogę. Pojechałem.

Warsztat wulkanizacyjny był całkiem niepozorny, ale za nim piętrzyła się okazała chałupa. Dom miał ze czterysta metrów kwadratowych. Przed nim zaś stały trzy samochody – wcale nie tanie. „Nieźle się tutaj komuś powodzi” – pomyślałem zdziwiony.

Facet, który do mnie wyszedł, pasował bardziej do warsztatu niż do tego domu. Pomyślałem, że może tylko wynajmuje tę budę. Ale nie, okazał się właścicielem całości.

– Za kwadrans wszystko będzie cacy – powiedział. – Napije się pan kawy?

Miałem odmówić, ale spojrzałem na ekspres, który stał w jego biurze. Nowy model, bardzo przyzwoita marka, kawa w torebce także niezła. Widać było, że gość zna się na rzeczy i nie zrobi mi jakiejś lury.

– Z przyjemnością wypiję jakieś espresso – powiedziałem, a on zrobił dwa, jedno także dla siebie.

Oponę oddał swojemu pracownikowi, który zabrał ją do warsztatu.

Pana jest ta beemka? – spytałem.

– Moja… – potwierdził, po czym westchnął: – Ech, dawne czasy!

– Jak kto? – zdziwiłem się, bo beemka była może sześcioletnia, więc jak na taką wioskę to nówka sztuka.

– Powiem panu, że kiedyś to już bym ją sprzedał. Nie miałem zamiaru jeździć samochodem starszym niż trzyletni. Taki byłem i już. No, ale się zarabiało, to się jeździło

– I co się stało z tym zarabianiem? – zapytałem zaciekawiony.

– Ano, wybrałem rodzinę – odparł tak po prostu.

– Czyli musiał pan wybierać? – zmarszczyłem brwi.

– No, pieniądze były gdzie indziej, a rodzina tutaj. W pewnym momencie nie dałem rady tego pogodzić – wyjaśnił. – Wie pan, ja ten warsztat prowadzę dopiero od czterech lat, przejąłem go po teściu. Jestem z wykształcenia bankowcem a nie mechanikiem, chociaż niech się pan nie boi, na samochodach także się znam, to było kiedyś moje hobby. Tak poznałem swoją żonę. W warsztacie jej ojca jako nastolatek spędzałem każdą wolną chwilę. To była miłość od pierwszego wejrzenia! Pobraliśmy się, urodziły się nam dzieci. A potem skończyłem studia i okazało się, że w mieście jest lepsza praca. W stolicy!

Moim zdaniem nigdy nie jest za późno…

Słuchałem tego zaciekawiony, bo jego perypetie coś mi przypominały.

– Napaliłem się na dobrą posadę, na kasę… – ciągnął facet. – A żona wtedy mi powiedziała, że nigdzie ze mną nie pojedzie. Zastała tutaj, a ja byłem w mieście. Jak głupi jeździłem przez lata na weekendy do domu. Ale co to było za życie! Zachłysnąłem się kasą, kobietami, które na nią leciały, aż moja Anusia powiedziała mi, że tak dalej być nie może. Zagroziła rozwodem i wtedy się przestraszyłem – pokiwał głową. – No, bo co ja w tej stolicy niby miałem? Pieniądze i dziewczyny, które mnie wykorzystywały. Wydawało mi się, że mnie kochają, ale to nie była miłość. Żona mnie kochała. Wychowała moje dzieci, zbudowała ten dom z kasy, którą zarabiałem i teraz nagle miała sama w nim zostać? Tuż przed rozwodem zrozumiałem, że to ona ma rację. I powinniśmy być razem. Dość się już naharowałem, teraz pora na spokojne życie i odcinanie kuponów, bo inaczej wkrótce dostanę zawału i kto mi wtedy poda szklankę wody? Na pewno nie kochanka…  Oj, przepraszam, zagadałem się. No, pana opona gotowa!

Założyli mi ją szybko i sprawnie. Zapłaciłem i wyruszyłem w dalszą drogę. Ale już jakby z mniejszym zapałem i głową wypełnioną myślami.

Nagle zobaczyłem swoją sytuację w trochę innym świetle. To żona wychowała moje dzieci, zawsze czekała na mnie w domu. To ona swego czasu chciała rozmawiać o naszym związku… A ja co? Przyjeżdżałem z tej Warszawy niczym jakiś królewicz i zawsze tylko żądałem. Uważałem, że mam prawo, skoro zarabiam kasę. A co miałem oprócz kasy w tej nieszczęsnej stolicy? Nic. Ułudę. Pozory uczucia ze strony różnych kobiet.

Ale to moja żona przejmowała się tym, czy dobrze się odżywiam, czy zrobiłem wszystkie badania, czy o siebie dbam. Dzwoniła do mnie codziennie, nawet kiedy już z premedytacją nie odbierałem jej telefonów, twierdząc, że nie mam czasu na rozmowy, bo pracuję. Informowała mnie o tym, co u dzieci, nawet kiedy nie chciało mi się tego słuchać. To ja odszedłem od rodziny, nie rodzina ode mnie.

Dojechałem do sądu z nagłą świadomością, że moja żona ma rację – byłem samolubnym draniem. Wszedłem, zobaczyłem ją na końcu korytarza. Skromnie ubraną, ale z gustem. Niemłodą już, ale przecież nadal atrakcyjną. Ba! Nawet piękną!

Podszedłem do niej, przywitałem się i poprosiłem o chwilę rozmowy.

– Zaraz wchodzimy na salę! Spóźniłeś się! – powiedziała z wyrzutem.

– Wiem, ale muszę z tobą pogadać.

– Już na to za późno – oceniła.

– Nigdy nie jest za późno – powiedziałem. – Nie chcę tego rozwodu, Chcę spróbować jeszcze raz. Chcę, abyśmy nadal byli razem.

Spojrzała na mnie zaskoczona. Nie spodziewała się tego. Chyba sądziła, że chcę negocjować warunki rozwodu. Przez chwilę milczała.

– Nie wiem, czy mogę ci zaufać – zaczęła ostrożnie. – Czy to przypadkiem nie jedna z twoich gierek?

– Przysięgam, że nie! – zawołałem. Proszę, daj mi ostatnią szansę. Wrócę do naszego miasteczka, do fabryki…

– Na niższe stanowisko? Przecież masz ambicje, żeby ciągle awansować! – teraz dopiero się zdziwiła.

– Przede wszystkim mam ambicję, żeby mieć rodzinę. A to ostatni dzwonek, by odzyskać dzieci i ciebie.

– Nie wiem, czy nie będę tego żałować, ale zgoda. Dajmy sobie szansę – powiedziała po chwili zastanowienia.

Byłem jej za to wdzięczny. W ciągu trzech miesięcy załatwiłem przeniesienie, chociaż moi szefowie byli zdumieni tą decyzją. Ja jednak jestem zadowolony, że ją podjąłem. Pieniądze to nie wszystko. Uświadamiam to sobie na nowo zawsze, kiedy jem rano śniadanie z moją rodziną, kiedy odwożę córkę na dodatkowe zajęcia lub kiedy z synem grzebię przy jego motorze w garażu. Dopiero teraz czuję, że żyję… Jestem szczęśliwy. 

Czytaj także:
„Mąż mnie nie kochał, ale gdy zażądałam rozwodu, wpadł we wściekłość. Uraziłam jego męską dumę, więc uwziął się na mnie”
„Żona zabrała synowi dziecko i zażądała rozwodu. Wszystko przez młodzieńczy wybryk, którego dopuścił się przed laty”
„Mąż szantażował mnie i groził, że skrzywdzi naszego syna. Gdy zażądałam rozwodu, porwał Krzysia i wywiózł do Niemiec”

Redakcja poleca

REKLAMA