Odkąd pamiętam, byłam całkiem dumna ze swojej pracy. Pewnie, że mój były mąż kpił ze mnie i nazywał służącą, jednak szczerze mówiąc, całe moje życie poświęciłam na służenie innym – jemu, naszym dzieciom, a potem wnukom.
Dopiero kiedy spotkałam państwa M., zaczęłam otrzymywać za to jakiekolwiek wynagrodzenie i poczułam, że ktoś naprawdę docenia moje wysiłki. Państwo M., czyli małżeństwo w średnim wieku. Ona była lekarzem, a on prowadził dobrze prosperujący biznes. Mieli jedno dziecko, córkę. Kiedy rozpoczynałam u nich pracę, dziewczynka miała dwanaście lat i była dobrze wychowaną młodą damą, która zawsze sprzątała swoje rzeczy na koniec dnia i układała je na krześle.
Mogłoby się wydawać, że moje obowiązki w tak zamożnej rodzinie będą związane z ciągłym wysłuchiwaniem zachcianek pracodawców i znoszeniem upokorzeń, lecz tak się nie stało. Przydzielono mi konkretne obowiązki: pranie, sprzątanie, wymianę pościeli oraz usługiwanie panu Leonowi, który zwykle pracował z domu. Kiedy robiłam swoje, często zdarzało się, że dzwonił do mnie – wykorzystywał telefon, nie dzwonek dla służby – abym przyniosła mu kawę, przygotowała coś prostego na lunch albo wybrała się do sklepu po coś, czego nagle mu się zachciało.
Nie mam pojęcia, czemu wybrała akurat mój numer
Kiedy Liliana wracała ze szkoły, to ja podawałam jej obiad, który dostarczyła firma cateringowa, a następnie sprzątałam po posiłku. Pani Ewelina rzadko była na miejscu – miała dyżury w szpitalu, prowadziła także swój prywatny gabinet, więc pojawiała się w domu o różnych porach.
– Pani Marzenko, jak ja bym sobie mogła poradzić bez pani? – To retoryczne pytanie padało zawsze, gdy natrafiała na mnie w kuchni, gdy sprzątałam po upieczeniu szarlotki, w pokojach, gdy odkurzałam nieskończoną ilość jej dywanów lub na nieustannie zamiatanym tarasie, pełnym dużych roślin w doniczkach, z których wciąż opadały kwiaty, listki, gałązki.
Nigdy jej tego nie wyznałam, bo byłoby to nie na miejscu, ale również nie miałam pojęcia, co zrobiłabym, gdybym u niej nie pracowała. Po zakończeniu małżeństwa zdałam sobie sprawę, że jestem pięćdziesięcioletnią kobietą, bez wykształcenia ani doświadczenia w zawodzie. Przez całe życie moja rola ograniczała się do opieki nad domem, dziećmi i obsługiwania mojego męża, a raczej Pana Męża, bo nawet pan Leon ze swoimi kaprysami nie był w połowie tak wymagający, jak mój były.
Choć moje dzieci były już dorosłe i samodzielne, żadne z nich nie potrafiło mi podpowiedzieć, jak poradzić sobie po rozwodzie. Nie starczało mi na czynsz, a perspektywa starości bez jakiegokolwiek dochodu napawała mnie lękiem.
– Możemy panią zatrudnić na umowę o pracę – zapewniła mnie pani Ewelina podczas spotkania rekrutacyjnego. – Opłacimy pani składki oraz wszystkie świadczenia. Dodatkowo, przedstawię pani szczegółową listę obowiązków.
Trochę tego było, lecz nic nie mówiłam – nie było sensu. Mogłam robić cokolwiek, byleby tylko jakoś się utrzymać. Po tym, jak przez blisko trzy dekady sprzątałam za mężem i czworgiem dzieci, prałam ich brudną bieliznę i dbałam o cały dom, żadna praca mnie już nie przerażała.
Dobrze mi się u nich pracowało, a ich córka również stała się mi bliska. Liliana nie była kapryśną i rozpuszczoną pannicą, jak mogłoby się wydawać. Jej ojciec oczekiwał od niej wybitnych wyników w nauce, a matka miała nadzieję, że pójdzie w jej ślady i zostanie lekarzem. Dziewczynka spędzała większość czasu na nauce, a jej wyjścia ograniczały się do dodatkowych zajęć, takich jak nauka języków obcych, lekcje śpiewu czy treningi tenisa. Wobec mnie zawsze zachowywała się z szacunkiem, choć nie była szczególnie rozmowna.
Gdy była już na ostatnim roku w liceum, miesiąc po hucznej imprezie z okazji jej osiemnastych urodzin, która odbyła się w klubie, doszło do straszliwej tragedii. Państwo M., aby uczcić jej urodziny, zabrali Lilianę w tygodniową podróż na Filipiny. Poprosili mnie, abym zjawiła się w willi dzień przed ich powrotem, by przygotować łóżka, zapełnić lodówkę i zamieść taras z liści. Właśnie korzystałam z dnia wolnego od pracy i sączyłam kawę ze znajomą, gdy zadzwonił mój telefon.
– To ja, Liliana... Pani Marzeno... – Dobrze, że się przedstawiła, bo po barwie głosu, który był mocno zmieniony, w ogóle bym jej nie poznała. – Wciąż jestem w Manili... Moi rodzice... – Rozszlochała się niespodziewanie. – Nie żyją! Wczoraj mieli wypadek!
Nie wierzyłam własnym uszom. Państwo M. zdecydowali się na przelot niewielkim samolotem po okolicy. Liliana poprzedniego wieczora zjadła coś, co jej zaszkodziło i mocno ją mdliło, więc została w hotelu. Oni natomiast polecieli. Ich samolot się rozbił...
– Co ja teraz zrobię? – Córka moich pracodawców wciąż płakała, a ja nie potrafiłam wydusić z siebie ani słowa. – Wiem, jestem już dorosła, sama powinnam zdecydować, ale totalnie nie wiem, co dalej...
Później często się zastanawiałam, dlaczego to mój numer wybrała, szukając pomocy. Być może kojarzyłam jej się z poczuciem bezpieczeństwa i troską – w końcu od sześciu lat pomagałam w jej domu, podając posiłki i prasując jej szkolny mundurek. Niemniej jednak, nie byłam wtedy w stanie jej pomóc. Mimo to, spróbowałam się dowiedzieć, czy ma jeszcze jakąś rodzinę.
Nos mi podpowiadał, że to niezły cwaniak
– Moja babcia żyje, ale mnie nie rozpoznaje – szlochała. – Mam też wujka, brata mojej matki... ale co z tego, jak nawet nie mam do niego numeru? Mama też go nie miała.
Byłam pewna, że pan Leon trzymał notes na biurku. Obiecałam Lilianie, że postaram się odnaleźć numer telefonu do jej wujka. I rzeczywiście, udało mi się go tam znaleźć. Zastanawiałam się, co by zrobiła, gdyby nie mogła na mnie liczyć. Naprawdę znalazła się w trudnej sytuacji – musiała zadbać o przewóz ciał rodziców do kraju i zająć się całą potrzebną dokumentacją, choć dopiero co skończyła osiemnaście lat!
Przez cały ten czas jej wujek był nieocenionym wsparciem. Chętnie pomagał Lilianie we wszystkim, aż do dnia pogrzebu. Potem dziewczyna została całkiem sama. Wspaniały dom z tarasem, srebrzyste volvo jej ojca i hybrydowa toyota matki w garażu, wiele antyków, perskie dywany i dzieła sztuki zdobiące ściany... A pośród tego wszystkiego osiemnastoletnia dziewczyna, która musiała skupić się na przygotowaniach do matury. Niby jak to się miało nie posypać?
Miała świadomość, jak wysokie wynagrodzenie otrzymywałam i zapewniła, że je zwiększy, jeżeli nadal będę troszczyć się o dom.
– Muszę się uczyć – powtarzała jak automat. – Mama zawsze chciała, bym poszła na studia medyczne. Potrzebuję korepetycji. Koniecznie muszę znaleźć kogoś, kto zna się na chemii. Mój Boże, a co, jeśli obleję maturę?
Miałam wrażenie, że miała znacznie większe problemy niż samo tylko zdawanie matury, ale prawdopodobnie tak właśnie przeżywała szok i żałobę. Szukała czegoś, czym mogłaby zająć myśli, aby nie analizować tego, co ją ostatnio spotkało. Byłam w stanie to zrozumieć i starałam się wspierać ją, jak tylko potrafiłam. Choć formalnie była moją szefową, to dla mnie nadal pozostawała małą dziewczynką, samotną i bezbronną, którą musiałam się zaopiekować.
Niestety, nie byłam jedyną osobą, która dostrzegła, że Liliana została sama. Nagle jej dom zaczęły tłumnie odwiedzać koleżanki, a z czasem pojawili się również koledzy. Być może dlatego, że Liliana dojeżdżała teraz do szkoły luksusową toyotą, który należał wcześniej do jej matki. Nie miałam żadnych wątpliwości, że ci młodzi ludzie nie byli jej prawdziwymi przyjaciółmi. Wydawało się, że bardziej przyciąga ich do niej to, że mieszka sama i ma konto pełne gotówki, niż ona sama.
Na cztery miesiące przed egzaminem maturalnym Liliana zdecydowała się rzucić szkołę. Początkowo tłumaczyła to chorobą, jednak wreszcie wyznała:
– Nie mam już do tego głowy. Być może podejdę do matury za rok... albo wcale. Czy to coś zmieni? I tak mam już wszystko, co mi potrzebne. Od rodziców.
Próbowałam jej uświadomić, że rola młodocianej dziedziczki wcale jej nie pasuje. Zawsze była pełna ambicji, pracowita, miała swoje cele życiowe. Liliana jednak nie chciała dyskutować na temat swojej przyszłości. Kiedy ją odwiedzałam, zazwyczaj pozostawała w swoim pokoju, najczęściej z kimś.
Przyczepił się do niej pewien chłopak. Mam dar do odgadywania ludzkich charakterów i natychmiast dostrzegłam przebiegłość tego chłystka. Atrakcyjny, zwracający uwagę na swój wygląd, zuchwały i o pięć lat starszy od Liliany, szybko zawładnął jej życiem.
– Jak poznałaś tego Krystiana? – zapytałam ją niby przypadkiem, odsłaniając zasłony w jej sypialni.
– To brat Julii. Pani ją zna, to ta, co trochę przypomina Pocahontas – odparła.
No rzeczywiście, widziałam parę razy tę Julię. Zapamiętałam ją dzięki czarnym włosom, sięgającym do bioder. Sprawiała wrażenie, jakby właśnie zeszła z planu reklamy produktów kosmetycznych lub filmu o striptizerkach – nosiła obcisłe, krótkie ubrania, mocno się malowała i nosiła pełno przyciągającej wzrok biżuterii.
Nie zaskoczyło mnie, że jej brat to przystojny brunet w drogich ciuchach. Zastanawiało mnie natomiast, dlaczego nigdy wcześniej nie zauważyłam ani jej, ani jego, mimo że rzekomo znała się z Lilianą od początku szkoły.
Nie zamierzałam się temu biernie przyglądać
Jak było do przewidzenia, narcyzowaty Krystian, z tym swoim lisim uśmiechem przyklejonym do twarzy, stał się oficjalnie chłopakiem Liliany. I właśnie wtedy zaczęły się kłopoty.
– Matko Boska, co tu się stało?! – zawołałam w pewien poniedziałek, bo wnętrze domu wyglądało, jak miejsce, w którym coś przed chwilą wybuchło.
– W sobotę wpadło kilku znajomych – odpowiedziała zaspana Liliana. – Spędziliśmy razem trochę czasu, no... może i siedzieliśmy aż do rana. A wczoraj byli tu Krystian, Julka i jeszcze ktoś.
Pewno świetnie się bawili, skoro skórzana kanapa cała się kleiła, a jakaś żółta substancja nieokreślonego pochodzenia była wtopiona w dywan. Brudne naczynia i opakowania po jedzeniu na wynos walały się dosłownie po całym domu. Natknęłam się również na stertę pustych butelek po alkoholu, co sugerowało, że "kilku znajomych" to było wyraźne niedopowiedzenie. W tym domu musiała się odbyć niezła impreza.
Sąsiadka z domu naprzeciwko, którą spotkałam przy aucie, wszystko potwierdziła. Jak zwykle miała ze sobą swojego małego yorka.
– Racja, współczuję tej biednej dziewczynie, ale jej zachowanie zaczyna być uciążliwe dla innych – wyznała. – Kiedyś jej znajomi wjechali w moje ogrodzenie. Widzi pani ten przechylony słupek? Pewnego razu jej przyjaciółka o mało nie przejechała mojego psa i jeszcze zwyzywała mnie przez okno, twierdząc, że nie trzymam go na smyczy. A teraz ta impreza... Gdyby nie to, że musi jakoś poradzić sobie z żałobą, to o północy już bym zadzwoniła na policję. A zabawa trwała aż do piątej rano!
Zachowanie Liliany tak mocno odbiegało od normy, że zaczęłam się o nią poważnie niepokoić. A wszystko za sprawą Julii i tego jej braciszka. Liliana porzuciła toyotę mamy na rzecz sportowego volvo ojca. Nie mówiła już nic o szkole – po prostu przestała do niej uczęszczać. Całe dnie spędzała w łóżku lub na tarasie, z telefonem. Zmieniła swój styl, wygoliła boki głowy, zrobiła sobie tatuaż na karku, a swój strój wyraźnie wzorowała na kreacjach tej całej "Pocahontas". Na widok takich ubrań jej zmarli rodzice uciekliby z krzykiem, najpierw nakazując je natychmiast spalić.
Coraz bardziej niepokoił mnie jej stan. Dziewczyna nie miała obok nikogo dorosłego, kto mógłby jej powiedzieć, że powinna sobie odpuścić ciągłe bezmyślne imprezowanie oraz zapraszanie do swojego domu osób, które ledwo zna. Te one niszczyły cudowne meble i dywany jej matki, a ja była niemal pewna, że z domu znikło też kilka cennych przedmiotów. Gdy jednak powiedziałam o tym mojej młodej szefowej, ta momentalnie wybuchła gniewem.
– To nie powinno pani obchodzić! Pani jest tutaj od sprzątania, a nie od kontrolowania tego, co robię!
Odpowiedziałam jej, że to jej matka mnie zatrudniła i wciąż pozostaję wobec niej lojalna, więc staram się troszczyć o to, co po sobie pozostawiła.
W pewnym momencie Liliana straciła nad sobą kontrolę i... Wyrzuciła mnie. Byłam wstrząśnięta! Pani Ewelina nigdy by się na coś takiego nie zdecydowała, a już z pewnością nie zrobiłaby tego w taki sposób! Tyle że Liliana była wściekła i wykrzyczała, że nie muszę już więcej pojawiać się w pracy. Nie przeczę, również się zdenerwowałam – w końcu od lat pracowałam u tych ludzi, a ta gówniara potraktowała mnie jak śmiecia! Po wyjściu z hukiem zatrzasnęłam drzwi.
Wiedziałam, że coś tu nie gra
Był czwartek. Cały kolejny dzień poświęciłam na analizę następnych kroków, jakie powinnam podjąć. Musiałam na pewno poszukać nowego miejsca zatrudnienia, ale do tego konieczne było posiadanie jakiegokolwiek zaświadczenia o pracy. Musiałam je więc uzyskać od Liliany. Planowałam odwiedzić ją w poniedziałek, ale postanowiłam przyspieszyć sprawy i załatwić wszystko już w sobotę. Dotarłam do jej domu około południa i nieco się zdziwiłam, zauważając dwa nieznane mi auta, zaparkowane przed jej bramą.
W środku było co najmniej osiem osób, które albo spały, albo włóczyły się nieprzytomne po domu, ewidentnie pijane lub skacowane. Skrzywiłam się na widok dziewczyny, która miała na sobie tylko biustonosz i skarpetki. Spała w ramionach półnagiego chłopaka na sofie pani Eweliny. Ktoś zwymiotował w toalecie, natomiast jakiś wielki facet nieustannie drapał się w intymnym miejscu przed ekspresem kawy.
– Gdzie mogę znaleźć Lilianę? – zapytałam z nieukrywaną irytacją.
– Chyba jest u siebie – odparł facet od kawy, wkładając dłoń z powrotem w spodnie.
Weszłam na piętro i szybko poczułam, że coś jest nie w porządku.
– Nie! Daj mi spokój! – Słyszałam zza drzwi pokoju Liliany. – Krystian, przestań!
Nastąpiła chwila ciszy, a potem dobiegły mnie dźwięki bójki i męski głos, który wrzeszczał, że ona właśnie tego pragnie. Kiedy zaczęłam dobijać się do jej pokoju, zdawałam sobie sprawę, że sytuacja wymyka się spod kontroli.
– Czego znowu?! – krzyknął półnagi Krystian, otwierając mi drzwi.
Spostrzegłam, że Liliana siedzi zwinięta w kłębek na łóżku, w cienkiej koszulce i pociera sobie nadgarstek.
– Pani Marzenko! – Na mój widok omal się nie rozpłakała. – Pani Marzenko...
– Hej, co tu robi twoja sprzątaczka? Mówiłaś, że ją zwolniłaś! Co to ma niby być?
Następnie kazał mi się wynosić.
– Nie, nie! Proszę! Pani Marzenko! – wrzeszczała Liliana, gdy jej chłopak zamykał przede mną drzwi. Wtedy bez zastanowienia rzuciłam się na nie, wykorzystując całą swoją siłę, by je otworzyć.
Jestem częścią tego domu
Zdołałam odepchnąć zaskoczonego chłopaka i wtargnąć do pomieszczenia. Liliana szybko podbiegła i objęła mnie mocno.
– Proszę, niech go pani wyprosi. Jego i... całą resztę – zaczęła szeptać. – Zrobię wszystko... Zapłacę pani... Błagam...
Cóż, muszę przyznać, że jestem prawdziwą ekspertką, jeśli chodzi o sprzątanie, więc i tym razem wykonałam swoją pracę bez zarzutu. Przyznam, że zdecydowanie łatwiej jest usunąć kurz niż gromadę pijanych, naćpanych i rozespanych dzieciaków, ale jakoś się udało.
Przez wiele lat nie tylko sprzątałam po własnych dzieciach, ale również musiałam niejednokrotnie przywoływać je do porządku. Dlatego, kiedy krzyknęłam na niby znajomych Liliany, nakazując im wyjść, ci prawie zapomnieli o swoich butach, a niektórzy nawet o bieliźnie, tak prędko biegli do drzwi.
W końcu Liliana przyszła do mnie z przeprosinami i prośbą, abym wróciła na swoje stanowisko. Nie czułam do niej żalu. W końcu zdała sobie sprawę, że osoby, które uważała za przyjaciół, tak naprawdę nimi nie były. Chłopak, w którym była zakochana, planował ją tylko wykorzystać, podobnie jak jego przebiegła siostra.
Tego dnia byłam z Lilianą nie tylko po to, aby pomagać przy sprzątaniu. Chciałam również udzielić jej wsparcia, kiedy walczyła ze smutkiem i dzieliła się swoimi obawami. Mówiła o niepewności co do kolejnych kroków w swoim życiu. Przyznała, że mimo iż formalnie jest dorosła, to wcale się taka nie czuje.
– Jesteś jeszcze małolatą – zauważyłam spokojnie. – Ale za jakiś czas dorośniesz, nie martw się. Ze wszystkim sobie na pewno poradzisz. Staraj się zawsze zastanowić, jak zachowaliby się w danej sytuacji twoi rodzice, a będziesz już wiedziała, jakie decyzje podjąć.
Matury nie udało jej się zdać w tamtym roku, ale w następnym postanowiła powrócić do nauki. Nie wybrała jednak medycyny, a psychologię. Mówi, że chce lepiej zrozumieć samą siebie. I to jest dobre. Popieram ten wybór.
Można by zapytać: dlaczego pokojówka miałaby się interesować wyborami swojej szefowej? Moja odpowiedź brzmi: nie jestem tylko pokojówką. Jestem prawdziwym "stróżem" domu Liliany, jej przyjaciółką i kimś, kto zyskał jej zaufanie. Tak, służę jej, jednak nie tylko myjąc okna, ale również udzielając rad i dzieląc się z nią życiowymi doświadczeniami. Uważam, że jestem to winna pani Ewelinie, która wyciągnęła do mnie pomocną dłoń wtedy, kiedy nie miałam nikogo ani niczego.
Czytaj także:
„Szukałam mężowi kochanki. Chciałam żeby w sądzie orzeczono rozwód na moją korzyść. Nie oddam tej ciamajdzie majątku”
„Ojciec mojego dziecka mnie prześladuje. Śledzi mnie i wydzwania. Na ulicy oglądam się za siebie”
„Moja synowa to łachudra bez honoru. Porzuciła swoje dziecko, i teraz chce oskubać mojego syna. Nie pozwolę na to”