„Przez kilkadziesiąt lat gardziłem Martą, bo zostawiła mojego brata. Gdyby nie to babsko dalej bym go miał...”

Źle osądziłem narzeczoną brata fot. Adobe Stock, Monkey Business
Nie lubiłem Marty, a czasami wprost jej nienawidziłem! Gdyby nie to babsko, miałbym brata. To przez nią go straciłem. Ilekroć wspominałem to, co się stało, nie mogłem powstrzymać się od zgrzytania zębami ze złości.
/ 23.07.2021 16:13
Źle osądziłem narzeczoną brata fot. Adobe Stock, Monkey Business

To nie było normalne, żeby w domu Marty o pierwszej w nocy paliło się światło. Spoglądałem w tamtym kierunku z coraz większym niepokojem, przez gęste drzewa rosnące w zagajniku, który dzielił nasze działki. Miałem do jej domu z dwieście metrów, ale byłem pewny, że w kuchni nie zgasiła lampy.

„Co mnie to obchodzi?” – pomyślałem. „Może dziś akurat siedzi po nocy? Niech sobie robi, co chce!”.

Nie lubiłem Marty

A nawet, mogę to szczerze powiedzieć, czasami wprost jej nienawidziłem. Gdyby nie to babsko, miałbym brata. To przez nią go straciłem. Ilekroć wspominałem to, co się stało, nie mogłem powstrzymać się od zgrzytania zębami ze złości.

– No, zgaś już wreszcie to światło – wrzasnąłem do Marty ze złością, zupełnie jakby mogła mnie usłyszeć.

Bo, prawdę mówiąc, przez tę płonącą żarówkę nie mogłem zasnąć. W końcu poddałem się.

Chyba powinienem pójść i zobaczyć, co tam się dzieje” – pomyślałem. „Cholerna Marta”.

Włożyłem buty, sweter i wyszedłem w noc. Mimo lata było dość chłodno. Głupio trochę się czułem, wędrując zarośniętą ścieżką między naszymi domami. W końcu nie chodziłem nią od przeszło trzydziestu lat! Krzaki szarpały mi ubranie, ale brnąłem dzielnie, a księżyc przyświecał mi zamiast latarki.

Furtka w obejściu Marty zaskrzypiała jak przed laty.

„Oczywiście... Nie miał jej przecież kto naoliwić” – pomyślałem z przekąsem.

Podszedłem, a raczej podkradłem się pod kuchenne okno, w każdej chwili spodziewając się tego, że Marta wyjdzie na ganek i zobaczy mnie, nocnego intruza, a ja będę się musiał głupio tłumaczyć z tego najścia.

„Co mi odbiło?” – powtórzyłem sobie po raz dziesiąty w myślach, tratując przypadkiem jakąś rabatę. 

Ale za chwilę było mi wszystko jedno, ile kwiatów zdeptałem, bo przez szybę wyraźnie ujrzałem Martę leżącą na podłodze. W takiej pozycji, że od razu zrobiło mi się słabo. Czy ona nie żyje?”.

W pierwszym odruchu chciałem uciekać, w drugim jednak rozsądek wziął górę

„Spróbuję się dostać do jej domu i stąd zadzwonię po karetkę” – pomyślałem, wiedząc, że jeśli będę gnał do siebie, to niechybnie połamię nogi.

Drzwi były zamknięte, ale jeśli Marta nie zmieniła przyzwyczajeń, to pod donicą powinien być zapasowy klucz. Był tam. Wezwanie karetki zajęło mi kilka minut, a potem pouczony przez pracownię pogotowia, dopadłem do Marty.

Oddychała, ale słabo. Ułożyłem ją w wygodnej pozycji. Jęknęła, otworzyła oczy i zapytała:

– Danek?

Imię mojego brata w jej ustach smagnęło mnie jak biczem. Zacisnąłem usta, ale nic nie powiedziałem, bo zauważyłem, że Marta znowu odpływa.

– Tylko mi tutaj nie umieraj – powiedziałem w rozpaczy. – Słyszysz?

Czasami myślałem kiedyś, że z chęcią bym ją udusił. A teraz z niepokojem wsłuchiwałem się w jej słaby oddech. Przyjazd karetki przywitałem z ulgą. Zabrali ją, a ja zamknąłem drzwi i wsunąłem klucz pod donicę.

– I to by było na tyle… – stwierdziłem.

Odpowiedziała mi cisza nocy. Kolejne dni mijały mi jak zwykle, na codziennych czynnościach.

Nie powiem, że nie zastanawiałem się, co u Marty, ale też nie zamierzałem jechać do niej do szpitala i dowiadywać się o jej zdrowie. A co? Może jeszcze jej miałem zawieźć domowy rosół? Chyba z trucizną…

Nienawidziłem Marty równie mocno, jak kiedyś ją lubiłem.

Winiłem ją za wszelkie zło, jakie spotkało moją rodzinę

Prawie 40 lat temu, pewnego słonecznego dnia zjawiła się tutaj na nasze nieszczęście. Od jakiegoś czasu zastanawialiśmy się z żoną, kto wprowadzi się do domu po starej Kapustowej. Dzieci wzięły ją do miasta, bo po śmierci męża nie radziła sobie z gospodarstwem. Chałupa była niczego sobie.

Nawet mój brat zastanawiał się przez chwilę, czy jej nie kupić. W końcu jednak w Danielu zwyciężyła wygoda, bo mieszkając z nami miał wikt i opierunek, w zamian za pomoc w gospodarstwie.

– A na swoim tobym się pewnie musiał natychmiast ożenić – śmiał się, beztroski i wolny jak ptak, mimo że raptem o dwa lata ode mnie młodszy.

Ja już zdążyłem się dorobić dwójki dzieci, a on nadal pozostawał kawalerem. Marta miała szansę to zmienić… Kiedy ją zobaczyłem po raz pierwszy pomyślałem, że jeszcze nigdy nie widziałem takich ciemnych brwi przy jednocześnie bardzo jasnych włosach.

Nawet sądziłem, że jedno z nich jest farbowane, ale okazało się, że nie, że taka była jej uroda. Brwi jak skrzydła jaskółki po tatarskich przodkach i jasne włosy po słowiańskich.

Kiedy zorientowałem się, że mój brat jest w niej zakochany? Nie wiem… Początkowo wyglądało to przecież na czysto biznesowy układ. Ona wynajęła go do tego, aby wyremontował jej dom, który wymagał sporych budowlanych prac.

Danek pracował u Marty po całych dniach, kiedy ona siedziała w szkole

Była nauczycielką i dyrektorką. Taka w sumie młoda, ledwie po trzydziestce, a już dochrapała się stanowiska. Mądrala! Ludzie, jak to ludzie, opowiadali o niej rozmaite rzeczy.

Że w mieście miała męża, ale się rozwiodła, bo ją bił. Podobno pod długą grzywką skrywała paskudną szramę po ciosie. Ja tam żadnej blizny nie widziałem, ale Marta kiedyś powiedziała zamyślona, że najbardziej bolesne są te rany niewidoczne dla oka. Te na duszy.

Miała rację, bo czyż nie taką umiejętną ranę zadała mojemu bratu? To, że jest nią zafascynowany, stało się w pewnym momencie oczywiste jak dwa razy dwa. Aż nadszedł dzień, w którym Danek nie wrócił na noc do domu. Za to w sypialni w domu Marty światło paliło się do późnej nocy…

To wtedy nabrałem zwyczaju patrzenia w tamtym kierunku. Zwyczaju, który teraz Marcie uratował życie. A mojego brata nic nie uratowało przed rozczarowaniem. Kiedy tylko skończył się remont w jej domu, skończył się także i ich romans.

Murzyn zrobił swoje, Murzyn może odejść... – mówiłem do mojej żony, widząc, jak Danek cierpi.

Zamknął się w sobie, coraz bardziej dojrzewała w nim myśl o wyjeździe za granicę. Dawniej tylko o tym przebąkiwał, ale uważałem, że robi to zupełnie nieszkodliwie. A teraz jego plany zaczynały nabierać realnych kształtów. Napisał do naszego dalekiego kuzyna z Chicago i dostał wiadomość, że może przyjeżdżać, bo ten załatwi mu pracę.

Nie wierzyłem własnym uszom. Mój brat ma wyjechać za ocean?

Jak będzie wyglądało moje życie bez niego? W końcu od zawsze byliśmy razem, ludzie we wsi nawet śmiali się, że zachowujemy się jak bliźniaki. Ale widać tylko ja byłem tak mocno przywiązany do Danka. Albo, jak wolałem wierzyć, Marta tak bardzo go zraniła, że już nie chciał stąpać po tej samej ziemi, co ona.

Wyjechał i… słuch po nim zaginął. Nie odzywał się do rodziny, do mnie. Czasami przychodziły tylko lakoniczne listy, że ma się dobrze. Ale nic o założeniu rodziny, o żonie i dzieciach. Przyjechać do Polski także nie zamierzał, a ja śmiertelnie bałem się latać. Podróż samolotem za ocean nie wchodziła w ogóle w grę.

I tak nie widziałem już mojego brata od ponad 30 lat… A wszystko przez Martę. Tę paskudną, wywyższającą się kobietę. Wielka mi pani dyrektor wiejskiej szkółki, cztery klasy na krzyż. Pogardziła ręką zwykłego robotnika.

Kiedy Danek wyjechał, zerwałem z Martą wszelkie kontakty. Żonie także zabroniłem się z nią widywać. Tyle, co na wywiadówkach w szkole. I wystarczy. I tak było do niedawna, kiedy to światło w kuchni Marty zwabiło mnie do niej i przyniosłem jej pomoc.

„Ten jeden raz i nigdy więcej!” – przysiągłem sobie, starając się wyrzucić Martę ze swojej głowy.

I to, co zapadło mi w pamięć najbardziej i nie pozwalało zebrać myśli. W jej salonie na stoliku przy telefonie, z którego dzwoniłem na pogotowie, stało zdjęcie Danka. Po co jej podobizna mojego brata, skoro go przecież nie kochała i nie chciała za niego wyjść?

Nie zamierzałem jednak pytać o to Marty i sądziłem, że już nigdy się nie dowiem, co nią powodowało, że ją sobie tam ustawiła. Może jako trofeum po ostatnim zranionym kochanku?

Bo o ile wiedziałem, a u nas we wsi nic się przecież przed ludźmi nie ukryje, to nie miała innych adoratorów. Pozostała sama, kierując coraz to większą placówką, bo szkoła rozrastała się w miarę, jak we wsi przybywało dzieci.

Przeprowadziło się do nas wielu miastowych, można powiedzieć nawet, że naszą wieś wchłonęło miasto.

Marta zyskała na prestiżu, ale jakoś nie wyglądała na szczęśliwą

„Sama sobie zgotowała taki los” – pomyślałem z pewną satysfakcją. „Gdyby wyszła za mąż za mojego brata, miałaby normalny dom i rodzinę…”

Podejrzewałem, że w szpitalu powiedzą Marcie, kto ją znalazł nieprzytomną. Nie wiem więc, dlaczego sądziłem, że dla mnie ta historia jest zamknięta. Przecież to było oczywiste, że Marta stanie któregoś dnia na progu mojego domu. Po to, żeby mi podziękować.

– Nie ma za co – wymamrotałem.

Ale ona nie zamierzała odejść, tylko stała na progu trzymając ciasto, które sama upiekła. Dla mnie. Chcąc nie chcąc, wpuściłem ją więc do środka. Siedzieliśmy w milczeniu. Nie byłem chyba miły, ale trudno jest nagle przezwyciężyć narastającą przez lata niechęć.

– Źle mnie osądzasz – powiedziała w pewnej chwili Marta.

– Nie osądzam cię! – zaprzeczyłem.

To nie wyglądało tak, jak myślisz…

Nie powiedziała więcej ani słowa.

Następnego dnia znalazłem na ganku paczkę listów

Miały pożółkłe koperty i znaczki z Chicago. Wszystkie były napisane przez Danka. W pierwszym odruchu nie chciałem ich czytać.

Nie były przecież adresowane do mnie, lecz do Marty. Ale w końcu ciekawość zwyciężyła. Tamtej nocy to u mnie paliło się światło, bo do późna czytałem… Z listów mojego brata wyłaniała się całkiem inna historia, niż ta, którą sobie wydumałem.

Oskarżyłem Martę o całe zło, a tymczasem ona nie była jego przyczyną, tylko… ofiarą. Danek ją kochał, ale bał się związać z ukochaną. Bo Marta była starsza od niego i wykształcona. To nie ona nie potrafiła tego znieść, tylko on. Tak bardzo, że uciekł przed swoją miłością aż za ocean. I żadne miłosne zaklęcia Marty nie były go w stanie sprowadzić z powrotem. Kiedy skończyłem czytać ostatni list, miałem oczy pełne łez.

Już dawno minęła północ i za oknem nagle dało się słyszeć szuranie, a potem ktoś zapukał w szybę.

– To ja – usłyszałem głos Marty. – Dzisiaj ja sprawdzam, czy nic ci nie jest, bo się w nocy pali u ciebie światło.

Nic mi nie było na ciele, ale na duszy... Miałem wyrzuty sumienia, że swoimi podejrzeniami zraniłem Martę, że zabroniłem żonie, która przecież ją lubiła, wszelkich kontaktów. Jeśli chodzi o żonę, nie mogłem już nic zmienić, bo zmarła dwa lata temu.

Ale jeśli chodzi o mnie, starego głupca, który przejrzał na oczy, to miałem przeczucie, że ścieżka pomiędzy moim domem a domem mojej sąsiadki znowu będzie wydeptana, jak przed trzydziestoma laty. 

Czytaj także:
„Po rozwodzie wszystkie przyjaciółki się ode mnie odsunęły. Bały się, że... ukradnę im mężów"
„Od 20 lat mam kochanki w całej Europie. Myślałem, że Zosia nic nie wie. Miałem ją za głupią gęś”
„Kiedy tata trafił do domu opieki, mama znalazła sobie kochasia. Byłam na nią wściekła. Przecież to zdrada!"

Redakcja poleca

REKLAMA