Kiedyś miałam wszystko – albo przynajmniej tak mi się wydawało. Stabilny związek, wspólne plany na przyszłość i oszczędności, które miały nam zapewnić spokojną starość. Mieszkałam w ładnym, choć wynajmowanym mieszkaniu, mogłam pozwolić sobie na wakacje raz do roku, a nawet myślałam o otwarciu własnego małego biznesu.
Teraz siedzę w ciasnym pokoju, gdzie jedynym widokiem za oknem są szare bloki, a w lodówce mam resztki obiadu z wczoraj i kilka jajek. Rachunki piętrzą się na stole jak wyrzuty sumienia, a list z urzędu pracy przypomina mi, że kolejny miesiąc przetrwania będzie zależał od zasiłku.
Czasem budzę się w nocy z myślą: jak do tego doszło? Jak mogłam pozwolić Grzegorzowi – człowiekowi, którego kochałam, któremu ufałam – zrujnować wszystko? Mówią, że miłość jest ślepa, ale w moim przypadku była raczej naiwna. Wierzyłam, że razem damy radę. Wierzyłam w jego obietnice. A teraz? On gdzieś tam układa sobie życie na nowo, a ja próbuję posklejać to, co z niego zostało. I choć czasem czuję, że nienawidzę go z całego serca, najbardziej wciąż obwiniam siebie.
Ufałam mężowi
– Joanna, musisz mi zaufać – powiedział Grzegorz, kiedy weszłam do kuchni.
Siedział przy stole z rozłożonymi papierami, a jego twarz, zazwyczaj pewna siebie, zdradzała napięcie.
– To jedyny sposób, żeby wyjść z tego kryzysu.
Spojrzałam na niego, czując narastający niepokój. Od miesięcy chodził spięty, a rozmowy o firmie zawsze kończyły się ogólnikami. Teraz, nagle, mówił o "inwestycji", która miała wszystko uratować. Problem polegał na tym, że ta inwestycja wymagała naszych oszczędności. Całych oszczędności.
– Ale Grzegorz… te pieniądze miały być na dom – zaczęłam niepewnie. – Na przyszłość.
– I będą, ale najpierw musimy podnieść firmę na nogi! – przerwał mi, uderzając dłonią o stół. – Nie rozumiesz, że jeśli teraz nic nie zrobię, stracimy wszystko?
Poczułam ucisk w żołądku.
– A jeśli to się nie uda?
– Uda się! – uniósł głos. – Dlaczego nie możesz mi zaufać? Przecież zawsze wszystko robię dla nas!
To „zaufanie” było jak cios. Oczywiście, że mu ufałam. Kochałam go. Ale to nie było takie proste. Wiedziałam, jak ryzykowne były jego wcześniejsze pomysły. Mimo to, pod presją jego spojrzenia i wyrzutów sumienia, zgodziłam się.
Nie spałam wtedy całą noc. W głowie miałam tylko jedną myśl: Co, jeśli właśnie popełniłam największy błąd mojego życia? Bałam się, bo nie pracowałam. Przez lata byłam na utrzymaniu Grzegorza, bo to on namówił mnie, żebym zrezygnowała z pracy. Mówił, że tak będzie lepiej, że mogę mu pomóc w firmie, zajmować się dokumentami, a kiedy będziemy mieli dzieci, będę mogła w pełni skupić się na rodzinie. Wtedy to brzmiało sensownie. Dziś widzę, jak bardzo naiwnie w to uwierzyłam.
Wszystko straciliśmy
Pierwsze oznaki, że coś jest nie tak, pojawiły się kilka miesięcy później. Grzegorz unikał rozmów, zamykał się w gabinecie i wychodził z domu o dziwnych godzinach. Kiedy pytałam, co się dzieje, zbywał mnie krótkim „Wszystko pod kontrolą”. Ale to była bujda – ja to czułam.
Jednego dnia, wracając wcześniej z pracy, zobaczyłam na stole w salonie kopertę. Była niedbale ukryta pod gazetą, jakby ktoś w pośpiechu chciał ją schować. Otworzyłam ją z bijącym sercem. To był list od komornika.
– Jak mogłeś mnie tak oszukiwać?! – wykrzyczałam mu tego wieczoru, gdy wrócił do domu.
Trzęsłam się z nerwów, trzymając ten przeklęty list w dłoni.
– Mówiłeś, że wszystko jest w porządku!
– Próbowałem to naprawić! – powiedział, unosząc ręce w obronnym geście. – Nie rozumiesz, ile to wszystko kosztuje!
– Rozumiem, że mnie wykorzystałeś – warknęłam, a łzy paliły mnie pod powiekami. – To były w większości moje pieniądze ze spadku po babci, Grzegorz. Wszystko, co mieliśmy, poszło na twoje długi.
– Nasze długi – poprawił mnie, z dziwnym spokojem. – To była nasza wspólna decyzja.
– Nie! To była twoja decyzja! – rzuciłam z rozpaczą. – Oszukałeś mnie.
Nie przetrwaliśmy tego kryzysu. Rozwód był długi i pełen oskarżeń. Zostałam z niczym. Gdy opuszczałam salę rozpraw po ogłoszeniu wyroku, miałam wrażenie, że nie idę, lecz się czołgam. Każdy krok był ciężki, każdy oddech pełen wstydu i goryczy.
Matka mnie nie wspierała
– A mówiłam ci, żebyś nie ufała temu Grzegorzowi – odezwała się moja matka, stukając łyżeczką o filiżankę herbaty. Jej głos, jak zawsze, brzmiał nieugięcie, niemal triumfalnie. – Zawsze miałam przeczucie, że to się źle skończy.
Siedziałam przy stole w jej kuchni, wpatrując się w wzór na obrusie. Każde słowo matki wbijało się we mnie jak szpilka, ale nie miałam siły odpowiadać.
– Mamo, proszę... – westchnęłam w końcu, ale ona nie dała się uciszyć.
– Nie proszę! – podniosła głos. – Jak mogłaś być tak naiwna? Tyle razy ci mówiłam, że trzeba było to inaczej rozegrać, że powinnaś być ostrożniejsza!
Nagle odezwała się Ewa, moja przyjaciółka, która siedziała cicho od dłuższej chwili.
– Pani Elu, z całym szacunkiem, ale chyba teraz Asi bardziej potrzebne jest wsparcie, a nie wyrzuty.
Spojrzałam na nią z wdzięcznością. Ewa była jedyną osobą, która nie traktowała mnie jak winnej wszystkiego.
– Dziękuję, Ewa – szepnęłam.
Matka tylko prychnęła. Czułam, jak narasta we mnie frustracja. Nie chciałam ani kłótni, ani rad, ani nawet współczucia. Chciałam, żeby ktoś powiedział mi, jak z tego wyjść. Ale nikt nie miał gotowej odpowiedzi, a ja byłam coraz bardziej zmęczona.
Zasiłek mnie nie ratuje
Poranki były najtrudniejsze. Budziłam się z ciężkim sercem, przypominając sobie, że moje życie jest teraz zupełnie inne. Każdy dzień wyglądał podobnie: szybkie śniadanie, wizyty w urzędzie pracy i niekończące się wypełnianie formularzy. Wpatrywałam się w ogłoszenia o pracę, przeszukując internet i gazetowe rubryki, ale im dłużej patrzyłam na wymagania pracodawców, tym bardziej czułam się zniechęcona. Dziesięć lat poza rynkiem pracy? Kto miałby mnie zatrudnić?
– Nie możesz się poddawać – powiedziała Ewa, kiedy przyszła do mnie z obiadem, który ugotowała.
Postawiła parujący garnek na stole i usiadła naprzeciwko mnie.
– Wiem, że jest ciężko, ale masz w sobie więcej siły, niż ci się wydaje.
Spojrzałam na nią, próbując uśmiechnąć się z wdzięcznością. Ewa była jedyną osobą, która nie dawała mi do zrozumienia, że to wszystko moja wina.
– Ale gdzie mam szukać? – westchnęłam. – Przez lata byłam na utrzymaniu Grzegorza. Nie mam doświadczenia, które by się teraz liczyło.
– Na początek znajdź coś dorywczego – poradziła. – Może sprzątanie, opieka nad dziećmi, cokolwiek. To pozwoli ci się odbić. A potem krok po kroku.
Nie chciałam słyszeć tego, co mówiła, choć wiedziałam, że miała rację. Zasiłek, który otrzymywałam, ledwo starczał na rachunki, a kolejne tygodnie życia w ten sposób były nie do wytrzymania. Nie mogłam dłużej chować się za wymówkami.
Nazajutrz zaczęłam bardziej aktywnie szukać pracy. Rozesłałam kilkanaście CV do lokalnych firm, choć wiedziałam, że szanse są niewielkie. Pod wieczór znalazłam ogłoszenie o sprzątaniu biur – płaca była skromna, ale wystarczająca, żeby zacząć coś zmieniać. Zadzwoniłam od razu i umówiłam się na rozmowę.
Kiedy się rozłączyłam, poczułam, jak miesza się we mnie lęk i nadzieja. Może to tylko sprzątanie, ale była to szansa na powolne odzyskiwanie kontroli nad własnym życiem. Tego dnia pierwszy raz od długiego czasu poczułam, że robię coś, co może przynieść zmianę.
Ciągle mam żal
Siedziałam na kanapie, wpatrując się w ekran telewizora, który mrugał gdzieś w tle. Nawet nie wiedziałam, co leciało. W głowie krążyły mi tylko te same myśli: jak on mógł mnie tak zostawić?
Całe życie budowaliśmy razem – przynajmniej tak mi się wydawało. Byłam z nim na dobre i złe, wspierałam go w każdej decyzji, nawet wtedy, kiedy miałam wątpliwości. A teraz? On ma gdzieś swoje życie, pewnie nie martwi się tym, czy starczy mu do pierwszego. A ja? Zostałam z niczym.
Zasiłek, który dostawałam ledwo wystarczał na podstawowe wydatki. Nie było mowy o jakichkolwiek przyjemnościach. W lodówce pusto, na stole piętrzyły się rachunki, a ja czułam, że tonę. Wcześniej miałam marzenia – dom, podróże, spokojną starość. Teraz? Wszystko wydawało się tak odległe, jakby dotyczyło kogoś innego, nie mnie.
– Nie zasłużyłam na to – wyszeptałam do siebie, czując, jak łzy cisną się do oczu. Zawsze wierzyłam, że życie może być trudne, ale nigdy nie sądziłam, że ktoś, kogo kocham, tak mnie urządzi. Grzegorz nie tylko zabrał mi oszczędności, on zabrał mi coś więcej – wiarę w ludzi, w siebie, w przyszłość.
Joanna, 38 lat
Czytaj także: „Od 20 lat tęsknię za pierwszą miłością. Żałuję, że moje dzieci nie mają oczu tamtego chłopaka”
„Znalazłam na przystanku laptopa i biłam się z myślami. Boleśnie przekonałam się, że w Polsce uczciwość nie popłaca”
„Mój mąż był biednym mięczakiem, więc odeszłam do bogatego kochanka. Przejechałam się na swojej chciwości”