– Tato, obiecałeś, że pójdziemy na grzybki! – przypomniał mi rano synek, ciągnąc mnie za rękę.
Wiedziałem, że nie ustąpi.
– Dobrze, tylko musimy się odpowiednio ubrać, bo zapowiadali na dzisiaj deszcz – próbowałem zyskać na czasie.
– Zabierzemy mamusię?
– Mama jest zajęta – odparłem. – Widzisz, że przyszedł do niej pan Marek i zaraz zaczną liczyć rachunki.
– Pana Marka też zabierzemy! Będzie fajnie! – powiedział, patrząc na mnie z błaganiem w oczach.
– Z panem Markiem? Nie mam mowy! – niemal krzyknąłem na Kacpra.
Nie wyobrażałem sobie, żebym miał się wybrać wspólnie z tym facetem na jakąkolwiek wędrówkę. Boże, jak on mnie wkurzał! Od lat jest przyczyną moich kłopotów, mojej największej zgryzoty. Przez niego nie ma dnia, żebym się nie martwił, że kiedyś odbierze mi Basię i zniszczy moją rodzinę…
Nie zasługiwał na jej uczucie
Z niemałym trudem opanowałem emocje. Ale słowo się rzekło, kobyłka u płotu…
– Kotku, zabieram małego do lasu. Wrócimy za godzinkę – powiedziałem do Basi z pozornym spokojem.
– Tylko uważajcie na siebie!
W jej głosie brzmiała troska. Już miałem warknąć, żeby to raczej ona uważała na tego gada Marka, ale się ugryzłem w język. Gdy wychodziliśmy, dostrzegłem radość i triumf w oczach mojego rywala. Znów musiałem znosić jego obecność w moim domu. A biorąc pod uwagę jego charakter – pewnie będę musiał go znosić jeszcze bardzo długo. Wszystko przez tę obietnicę…
Basia jest wspaniałą kobietą: piękną, mądrą, pracowitą i bardzo szlachetną. W jej rodzinnym miasteczku, w którym mieszkamy, cieszy się powszechnym szacunkiem. Kiedy się pobieraliśmy, niejeden podkreślał, jak wielkim jestem szczęściarzem. Sam czuję się tak, jakbym wygrał los na loterii. Moje szczęście burzy tylko ten Marek – pierwsza, a zarazem wielka miłość żony.
Kiedyś byli parą. Znali się od dziecka. Wszyscy byli przekonani, że ich ślub jest tylko kwestią czasu. Marek chyba też. Może dlatego nie spieszył się z oświadczynami. I – jak się kiedyś dowiedziałem od sąsiada, któremu po kieliszku zebrało się na wspomnienia – zaczął traktować Basię jak swoją własność.
– To dupek, zapatrzony w siebie egoista – powiedział sąsiad. – Baśka była dla niego za dobra, za dużo mu pozwalała. Ale wiadomo, zdurniała na jego punkcie, jak to kobieta… Przystojny był, dziewczyny za nim szalały, mógł mieć każdą. Zresztą, nadal może! I pewnie ma…
Wciąż pamiętam te słowa.
– Ale o co ci chodzi z tym, że za dużo mu pozwalała? – dopytywałem się.
– Wszystko miało być tak, jak on chciał. Dziewczyna wracała z uczelni, pociągiem się tłukła, a zaraz musiała do garów stawać, bo pan i władca miał przyjść w odwiedziny. Pamiętam, kiedyś podczas sesji wymyślił romantyczny wyjazd. I mu wisiało, że ją czekał ważny egzamin. Nieraz przez niego płakała. Jak był nie w humorze, warczał na nią jak pies. Ale kiedy było dobrze, to aż miło się na nich patrzyło – sąsiad snuł opowieść, a mnie robiło się coraz bardziej przykro. – No ale jeśli on kiedykolwiek kogoś kochał, to tylko Basię. Fakt, wykorzystywał ją, ale też świata poza nią nie widział, a zazdrosny był, że hej! Nawet kiedy zaczął się pokazywać z innymi, to widać było, że wciąż mu na niej zależy.
– Że był zazdrosny, Basia mi nic nie mówiła – bąknąłem.
– Okropnie! – roześmiał się sąsiad.
– Nawet ja nie mogłem z nią dłużej pogadać, choć miałem już żonę i dzieci. Tak, to była piękna para… – westchnął.
Miałem szczerą nadzieję, że to już koniec opowieści, ale po chwili przerwy wrócił do tematu.
– Kiedy Marek otwierał tę swoją firmę, to Baśka biegała po urzędach i pilnowała papierów. No ale później wszystko się rozlazło – zakończył mój sąsiad.
Nie mogła odmówić, w dodatku w takiej chwili
Poznałem Basię, kiedy po studiach zaczynała pracę w biurze rachunkowym mojego kolegi. Od razu zwróciłem na nią uwagę. Nie miała chłopaka ani narzeczonego, a mimo tego musiałem wykazać się dużym uporem i nie mniejszą cierpliwością, nim zgodziła się ze mną umówić.
Nigdy nie czułem się szczęśliwszy niż w dniu, gdy przyjęła moje oświadczyny. Nie chcieliśmy czekać ze ślubem. Dwa tygodnie przed wyznaczoną datą do Basi zadzwonił Marek i poprosił, żeby przyjechała odwiedziła jego mamę, która po wylewie w ciężkim stanie leżała w szpitalu.
Wiedziałem, kim był; wiedziałem też, że moja ukochana była przywiązana do swojej niedoszłej teściowej. Sam nawet zaproponowałem, że ją podwiozę. Basia wyszła ze szpitala przybita. Spytałem, co się stało.
– Ona umiera, dlatego chciała mnie widzieć. Wiesz… – ciągnęła z namysłem – zawsze była dla mnie bardzo dobra. Nawet jak rozstałam się z Markiem, stała po mojej stronie. Mimo różnicy wieku była tak jakby moją przyjaciółką. Wspierała mnie… No i teraz poprosiła, żebym, jak to powiedziała, spróbowała wybaczyć jej synowi te wszystkie złe rzeczy, które mi zrobił. Chce, żebyśmy znowu byli razem.
– Co ty na to?
– A co miałam powiedzieć? Przecież jestem twoją narzeczoną! A ona wtedy poprosiła, żebym chociaż zgodziła się pomagać Markowi, kiedy będzie potrzebował mojej pomocy. Obiecałam, że zawsze będzie mógł na mnie liczyć.
Dwa dni później mama Marka zmarła. Oczywiście, byliśmy na jej pogrzebie. Moja żona dotrzymała obietnicy. Odkąd jesteśmy małżeństwem, Marek przynajmniej raz w miesiącu, a czasem nawet częściej przychodzi do nas pod pretekstem sprawdzenia dokumentów jego firmy. Podobno nikomu oprócz mojej Basi nie ufa. Ona w to wierzy, ale nie ja. Taki naiwny nie jestem.
Wcale mnie nie dręczy chorobliwa zazdrość, tylko widzę, że facet dałby wiele, by cofnąć czas. Ma świetnie prosperującą firmę i bardzo dobrą księgową, więc mógłby dać Baśce spokój. Jednak nie…
Zawsze jest w pobliżu i spokojnie czeka też na okazję, gdyby to ona potrzebowała pomocy. Nawet nasz synek go nie zniechęcił. Perfidny dupek! Nadal się nie ożenił, choć co chwila słychać o jakiejś jego nowej kobiecie.
Do żony nie mam zastrzeżeń, nigdy nie dała mi powodów do zazdrości. Zawsze dotrzymuje obietnic, a mnie obiecała, że zawsze będziemy razem aż do śmierci. Jednak ja się boję…
Czytaj także:
„Z upokorzeniem żyję na marnej pensji i biorę zasiłki na dzieci. Nie mam wyboru, nie stać mnie nawet na rozwód”
„Koronawirus pogrzebał moje marzenia o pięknym weselu. Zamiast wielkiego balu, ślub będzie wyglądał jak stypa”
„Udawał szarmanckiego bogacza, żeby mnie uwieść. Okazało się, że mój książę z bajki wcale nie jeździ na białym koniu”