„Przez >>dobre rady<< ciotek straciłam dziecko. Nie mogę sobie wybaczyć głupoty i tego, że nie powiedziałam >nie<<”

kobieta, która straciła dziecko fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS
„– Toksoplazmozę roznoszą koty. Tatar nie ma z tym nic wspólnego. Ja tatar jadłam przez całą ciążę, Małgosia też – spojrzała z dumą na swoją córkę – i nic się jej nie stało. Przeciwnie, ciążę donosiła, dziecko urodziła dorodne, piękne, chłopaczek jak malowanie, dziesięć punktów. Jedz, nie żałuj sobie”.
/ 04.07.2022 17:15
kobieta, która straciła dziecko fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS

„Ciąża! Ciąża! Ciąża!” – powtarzałam w duchu na widok dwóch ślicznych kreseczek na teście ciążowym. Zrobiłam go po tygodniu uporczywej i męczącej niestrawności. „Będzie piękny prezent dla Huberta pod choinkę” – cieszyłam się. Mąż miał wrócić do domu akurat w Wigilię, więc wiedziałam, że bez trudu uda mi się utrzymać tajemnicę. Tylko najpierw dla potwierdzenia i upewnienia się, że wszystko jest okej – wizyta u lekarza.

Hubert i ja marzyliśmy o dziecku. I szczerze mówiąc, zaczynałam się już martwić, że coś jest z nami nie tak. Przebadaliśmy się: nic nie stało na przeszkodzie, abyśmy zostali rodzicami. Jednak tyle się teraz się słyszy o psychicznej niepłodności – z powodu stresu, presji, różnych, może nawet nieuświadomionych obaw... Dwa lata starań i nic. A tu nagle dodatni test. Hurrra! Co ważniejsze, pani doktor ciążę potwierdziła. Pierwszy trymestr.

Kamień spadł mi z serca. Gdyby nie mdłości i anemia – skakałabym z radości. Pani doktor zapisała mi żelazo w tabletkach i dała skierowanie na badania krwi. Mdłości i wymioty w komplecie z łykaniem żelaza to coś naprawdę obrzydliwego. Wątpiłam, czy żelazo pomoże, skoro rzygałam jak kot. Nawet po wodzie.

Pomógł czas. Stopniowo mdłości zaczęły słabnąć, wreszcie ustały zupełnie. I dobrze, bo ciotka Regina akurat urządzała swoje urodziny. W zasadzie przyszła na świat dokładnie w Wigilię, ale tradycyjnie zapraszała gości wcześniej, uzasadniając to w ten sposób, że nie ma ochoty konkurować z Panem Bogiem.

– Witaj, kochanie – przywitała mnie na imieninach ciocia Regina. – Coś zmizerniałaś.

Ciotka Halina dołączyła się do biadolenia nad moją kondycją.

– Taka bladziutka jesteś, chudziutka...

– Może chora? – zaniepokoiła się kuzynka Janka.

Dobrze, że moi rodzice tradycyjnie wyjechali do sanatorium, bo jak nic mama też by zaczęła wypytywać, a potem miałaby pretensję, że się natychmiast nie pochwaliłam. A ja najpierw wykręciłam się od odpowiedzi, a potem milczałam, nie chcąc zdradzać nowiny o ciąży. Nie z powodu podejrzeń, że któryś z nadgorliwych gości zadzwoni do mojego męża. Po prostu jakoś tak się wstydziłam. A może nie chciałam zapeszać?

Zamiast intuicji, słuchałam ciotek

Tymczasem na stół wjechały przekąski: maluteńkie kanapeczki z wędzonym łososiem, carpaccio, jakieś sery pleśniowe oraz inne,  grzybki w occie, papryczki nadziewane, no i sztandarowy tatar ciotki Reginy. Czyli wszystko, co uwielbiałam. I wszystko, poza papryczkami, czego powinnam unikać w ciąży. Nałożyłam sobie na talerzyk papryczkę. Gospodyni momentalnie zaoponowała:

– Dziecko drogie, od tego zdrowsza nie będziesz. Najpierw musisz zjeść coś konkretnego. Rybka, tatarek, to cię wzmocni.

– Ale ja nie bardzo mogę...

– Niby czemu? Taka blada jesteś, spróbuj, to samo mięso. Świeżutkie, z zaufanego sklepu. Wiesz przecież, jak o to dbam.

– Wiem, ciociu, ale...

Regina obrzuciła mnie podejrzliwym spojrzeniem, po czym porozumiała się wzrokiem z resztą pań.

– W ciąży jesteś! – orzekła.

W sumie mogłam się tego spodziewać. Ciotka była zbyt przenikliwa. Wypieranie się nie miało sensu.

– Jestem. Trzeci miesiąc. I dlatego nie chcę jeść ryb ani tatara. Boję się toksoplazmozy i listeriozy. Wolę dmuchać na zimne. Dosłownie. Żadnych lodów, wędzonych ryb, metek, surowej polędwicy, no i tatara.

Sądziłam, że ciotka mnie zrozumie, skoro sama odchowała trójkę dzieci.

– Dziewczyno, a co ma mój wspaniały, zdrowy tatar do toksoplazmozy? Toksoplazmozę roznoszą koty… I jak ty chcesz poradzić sobie z tą swoją anemią, nie jedząc mięsa?

– Ciociu, kiedy ty byłaś w ciąży, jeszcze nie mówiło się o toksoplazmozie...

– Wypraszam sobie – przerwała mi urażona. – Nie rodziłam dzieci w czasach prehistorycznych. Co więcej, moja kuzynka poroniła właśnie z powodu tej choroby. I potem wszystkie koty w rodzinie dostały, że tak powiem, nakaz eksmisji. Choć to już była musztarda po obiedzie. A tatar nie ma z tym nic wspólnego. Ja tatar jadłam przez całą ciążę, Małgosia też – spojrzała z dumą na swoją córkę – i nic się jej nie stało. Przeciwnie, ciążę donosiła, dziecko urodziła dorodne, piękne, chłopaczek jak malowanie, dziesięć punktów. Więc jedz, nie żałuj sobie.

– Surowe czy niedogotowane mięso też może być niebezpieczne – zaszemrałam niepewnie. – Zwłaszcza dla kobiety w ciąży...

– To chyba tylko wieprzowe – wtrąciła z mądrą miną ciotka Halina.

– Obojętnie jakie, wieprzowina, baranina, drób, wołowina. Każde może zawierać cysty pasożyta i już.

Ciotka Regina w odpowiedzi machnęła ręką.

– To rybkę sobie daruj, ale tatara zjedz. Nic ci nie będzie. Małgosia też tak panikowała, ale w końcu zmądrzała. Gdy ja rodziłam dzieci, nie było aż takiego przewrażliwienia, kobiety zachodziły w ciążę i już. A teraz... To szkodzi, tamo zakazane, tragedia. Jakby wszyscy zapomnieli o selekcji naturalnej...

– Nie strasz jej selekcją naturalną! – obruszyła się Małgosia i uśmiechnęła się do mnie krzepiąco. – Ale co fakt, to fakt, na anemię najlepsze jest surowe mięso, takie jak tatar. Mówię z doświadczenia.

– Anemia w ciąży ma poważne konsekwencje – straszyła z kolei ciotka Halina. – Zobaczysz, będziesz miała problemy z łożyskiem, albo co gorszego jeszcze...

Taka byłam wygłodzona przez te wymioty i przymusową dietą, a one tak długo mnie namawiały, że w końcu dałam się skusić i nałożyłam sobie jedną kulkę. Trzeba uczciwie przyznać, że ciotka była mistrzynią w przyprawianiu tatara. Aż się skusiłam na dokładkę. I żadnych sensacji żołądkowych nie miałam.

Za łakomstwo przyszło mi zapłacić

Tydzień później, dokładnie w przeddzień Wigilii, dostałam gorączki, dreszczy i ogólnie czułam się cała rozbita. Co za pech! Że też jakieś paskudne grypsko musiało się przypałętać akurat teraz, kiedy ledwie godziny dzieliły mnie od powrotu męża! Łyknęłam aspirynę i położyłam się do łóżka z nadzieją, że rano wszystko minie. Nie miałam żadnych złych przeczuć.

Zanim zasnęłam, rozmarzona patrzyłam na choinkę, którą ubrałam dla żartu w bombki w dwóch kolorach: różowym i niebieskim. Tak sobie leżałam i rozmyślałam, jak to fajnie być mamą. Bo już się nią czułam. I było mi wszystko jedno, czy urodzi się synek czy córeczka, byle dziecko było zdrowe. Wyobrażałam sobie zdumienie na twarzy męża, przeradzające się w radość, gdy mu powiem, że zostanie tatą... Zasnęłam szczęśliwa.

Rano obudziło mnie chrobotanie zamka w drzwiach wejściowych. Chciałam się poderwać z łóżka, ale... czułam się taka słaba, taka... pusta. Kiedy odchyliłam kołdrę, przerażenie odebrało mi resztkę sił. Cała piżama od pasa w dół była zakrwawiona. W tym samym momencie pochylił się nade mną mąż. Bez zbędnych pytań wziął mnie na ręce razem z kołdrą, zaniósł do auta i zawiózł do szpitala.

Błagałam lekarzy, żeby uratowali moje maleństwo. Nie udało się... Zbyt wczesna ciąża jak na zarażenie pierwotniakiem Toxoplasma gondii. Jakimś cudem przed ciążą nie miałam kontaktu z tym pasożytem i nie wyrobiłam sobie odporności. To dziwne, bo zanim zaszłam w ciążę, tatar jadłam często. Kotów też nie unikałam. Boże, gdybym bardziej zaufała sobie samej, swojemu przeczuciu...

Ale się bałam, że urażę Reginę odmową. Bałam się też wyjść przed ciotkami i kuzynkami na panikarę i histeryczkę, zbyt przejętą swoją pierwszą ciążą... I jakie to ma teraz znaczenie, co by sobie o mnie pomyślały? No jakie?! Odwaga czasem polega na tym, by umieć powiedzieć: nie.

Lekarz powiedział, że wcześniejsze zarażenie się tym pierwotniakiem ograniczyłoby ryzyko wtórnego zarażenia do znikomego. I tak na początku ciąży jest ono niewielkie, choć z drugiej strony im wcześniej do niego dojdzie, tym gorzej dla płodu. Czyli po prostu miałam okropnego, tragicznego w skutkach pecha. Ktoś musi wyrabiać te statystyki, a znikome nie znaczy zerowe.

Na pytanie, jak się zaraziłam, lekarz stwierdził, że tego nie da się dokładnie ustalić. Pasożytem mogły być zanieczyszczone owoce lub warzywa, których nie umyłam. To jednak wykluczyłam, bo ostatnio przez te okropne mdłości odżywiałam się wyłącznie bułkami drożdżowymi, bo tylko one mi wchodziły. No i winien mógł być... tatar u cioci.

Przy tatarze doktor westchnął i przytaknął.

– A jeśli chodzi o anemię – dodał – to osobiście polecam na przykład wątróbkę. Gotowaną. Na przyszłość proszę pamiętać.

Na przyszłość... To zabrzmiało tak, jakby jednak świat się nie skończył. 

W szpitalu psychicznie radziłam sobie w miarę dobrze. Zamieszanie, badania, wędrujące w tę i z powrotem pielęgniarki, cały czas coś się działo, więc nie miałam kiedy się rozkleić. Dopiero w domu, już po świętach. Pierwsze, na co się natknęłam po powrocie, to ta nieszczęsna dwukolorowa choinka. Poprosiłam męża, żeby ją rozebrał, a najlepiej wyrzucił. Nie potrafiłam sobie wybaczyć własnej głupoty.

Do ciotki wielkiego żalu nie miałam, chciała dobrze, to ja powinnam być mądrzejsza. I bez moich pretensji Regina miała okropne wyrzuty sumienia i tysiąc razy mnie przepraszała. Poszła nawet z awanturą do tego sklepu, gdzie kupiła wołowinę. I co się okazało? Zmienili dostawcę, choć po takim czasie bez próbek danej partii nic już nie można było udowodnić. Po tatarze też już zostało tylko wspomnienie. A prócz mnie nikt inny się nie zaraził. Zresztą, co by mi dało poznanie prawdy? Czy to mi zwróci moje maleństwo?

Mąż chce, żebyśmy czym prędzej postarali się o kolejne dziecko. Może to bezduszność, bo przecież nie da się jednego dziecka zastąpić innym. Z drugiej strony – może następna ciąża wypełniłaby tę okropną pustkę?

Czytaj także:
„Moja synowa wydziwia i nie pozwala mi zajmować się wnuczkiem. Przecież ja chyba wiem lepiej, jak się dzieci wychowuje!”
„Była żona żerowała na moim synu. Płacił jej alimenty, a i tak chciała więcej. Nie zostawało mu nic na życie”
„Mąż był tyranem, który traktował mnie jak niewolnicę. Dzięki dawnej miłości uciekłam i wreszcie spełniam swoje marzenia”

Redakcja poleca

REKLAMA