Kiedy wróciłam z zakupów, jak zawsze usłyszałam od męża:
– Oddaj od razu kartę i przynieś rachunki ze sklepu.
Wiedziałam, co teraz będzie. Mąż sprawdzi na komputerze, ile wyjęłam, i czy rachunek zgadza się ze stanem karty. Niestety, czasem się nie zgadzał. Wtedy musiałam wyjaśniać, że jakiś mały sklepik nie miał czytnika kart i trzeba było wyjąć pieniądze z konta i zapłacić gotówką. Czasem próbowałam go naciągnąć na jakieś drobne wydatki potrzebne do mojego malowania, ale kończyło się to awanturą. Kiedy mówiłam, że jest skąpy – wściekał się.
W domu miałam w zasadzie wszystko, co było potrzebne do życia. Miałam też do dyspozycji samochód, choć stan licznika Marian też kontrolował, więc nie mogłam sobie pozwolić na to, by zboczyć kilkadziesiąt kilometrów do przyjaciółki.
Za próbę buntu dał mi w twarz
Buty musiałam zedrzeć do wyściółek, żebym mogła wystąpić z prośbą o nowe. Akceptował menu obiadowe pod kątem wydatków. Nie żałował pieniędzy, kiedy w grę wchodziło zdrowie albo kształcenie syna. Albo pokazanie światu, że nam niczego nie brakuje. Jak mogło być inaczej, skoro nasze korzenie sięgają XVIII-wiecznej szlachty!
W domu pełno było starych bibelotów, a kiedyś mąż wydał majątek na urzędowe poświadczenie tego szlachectwa. Odtąd skąpił na wszystkim jeszcze bardziej, bo zaczął szukać jakiegoś dworku do odrestaurowania, żeby udowodnić, że myśmy tu, panie dzieju, od pokoleń zasiedziali. Rafała wychowywał na baczność. Jego słowo było ostateczne i nie dopuszczał do dyskusji.
Męczyłam się z tym przez dwadzieścia lat. Zrobiła się ze mnie zgorzkniała, zaniedbana kura domowa, która tylko na pokaz, przy okazji świąt, dostawała na fryzjera i kosmetyczkę, żeby można ją było bez wstydu pokazać rodzinie. Godziłam się na to, mając dom, dobrze wyposażoną kuchnię, zdolnego syna.
– W końcu czego ty właściwie chcesz? – pytała znajoma. – Niejedna by się z tobą zamieniła. Facet nie pije, nie bije, pieniądze odkłada na dworek, co chcesz, to masz. A że musisz czasem o coś poprosić? Tak ten świat jest urządzony.
I o to właśnie chodziło: o to proszenie. Marian nigdy nie traktował mnie jak partnerki. Byłam służącą, gosposią, sprzątaczką i panienką do łóżka, która musiała przez sypialnię prosić o jakiś drobiazg, bez którego normalna kobieta nie może się obejść. To uwłaczające. Czasem i pijak okazuje uczucie i przynosi kwiaty, a kiedy uderzy w nerwach – na drugi dzień na kolanach przeprasza. Więc niech mi Bożena nie mówi, że mam dobrze. Może gdybym nie była taka wrażliwa, gdybym miała taki charakter jak on…
Jednak ja byłam inna. Wygarnęłam mu to wszystko tylko jeden raz. Na rauszu, bo inaczej nigdy bym się nie zdobyła na taką odwagę. Wróciliśmy z jakiegoś przyjęcia, na którym zdałam sobie sprawę, że jestem niewolnicą nie tylko we własnym domu. Nawet na tym przyjęciu kazał mi przynosić drinki z bufetu i papierosy z marynarki, którą zostawił gdzieś w kącie. Sam nie pił, wracaliśmy samochodem.
Ale ja trochę popiłam. Z każdym kieliszkiem byłam bardziej rozluźniona, dowcipna – rozmawialiśmy w dużym gronie. Kiedy zobaczył, że jestem akceptowana i wszyscy są zainteresowani moimi sądami – skończyła się impreza i wróciliśmy do domu. Właśnie wtedy mu to wszystko wywaliłam prosto w oczy. Uderzył mnie w twarz…
Syn dorastał. Widział, jak mąż mnie traktuje. Jako drugi samiec alfa w domu uznał, że istotnie jestem gosposią i tak mnie należy traktować. Obiad ma być podany, jego pokój sprzątnięty. Potrafił celowo zostawić w nim bałagan!
Przeszkadzało mu, że mnie chwalą
Czasami, kiedy nie było ich w domu, próbowałam wrócić do swoich marzeń – do malowania. Robiłam jakieś szkice, chowałam je głęboko pod materac, żeby zwłaszcza mój pan i władca ich nie zobaczył. Uważał, że moje miejsce jest „przy mężu”. Nie mogłam nawet pomyśleć o jakiejkolwiek pracy, choć wiem, że jakąś bym znalazła, choćby jako grafik w wydawnictwie.
Kiedy mąż wyjeżdżał w delegację na parę dni, wyciągałam stojące na strychu sztalugi, z szuflady wyjmowałam farby kupione za pieniądze „kradzione” z rachunków i wracałam do czasów studenckich, do mojego dyplomu, pierwszych nagród, wystaw i opinii dziekana, że mam przed sobą przyszłość.
Któregoś dnia Marian wrócił szybciej z delegacji i zamiast kochanka w szafie – zastał mnie przy malowaniu. Wpadł w furię. Połamał sztalugi, a pędzle i farby wyrzucił przez okno.
– Nie tym masz się zajmować! To ja zarabiam na życie w tym domu! Ty nie musisz!
Najbardziej go drażniło, że jest coś, czego on nie umie, a za co ja zbieram pochwały, bo przecież sam chwalił się gościom moimi trzema obrazami wiszącymi na ścianach. Proszę – taką ma wyrafinowaną kuchtę i służącą, że ta nawet maluje! Nikt nie mógł być lepszy od Mariana. Nawet jego syn. Kiedyś powiedziałam mu, że robi z Rafała niewolnika.
– Gadasz głupoty – warknął. – Nie waż mi się go buntować. Niech każdy zna swoje miejsce.
Ja nie chciałam znać. Takie miejsce mi nie odpowiadało.
Któregoś dnia, kiedy wygłaszał swoje szowinistyczne tyrady na jakimś przyjęciu – wiedząc, że chwilowo jestem bezkarna, postawiłam mu się w dyskusji i ośmieszyłam go. Obrócił to w żart, a w domu na zimno uderzył mnie po raz drugi. Załamałam się. Chciałam skończyć ze sobą, z życiem u boku tyrana, ale nie miałam odwagi. Nadal tkwiłam w tych czterech ścianach, mając perspektywę codziennego sprzątania dworku, którego remont postępował dość szybko.
I wtedy dostałam tego maila. Odezwał się Piotr, moja wielka miłość ze studiów. Był starszy ode mnie o jakieś dziesięć lat i wtedy było to szaleństwo, podobnie jak dziś wspominanie tamtych dni. W chwili gdy miałam wszystkiego dość, Piotr napisał, że wciąż mnie pamięta, wspomina tamte dni, że nigdy się nie ożenił, zawsze myślał o mnie. Pytał, jak daleko zaszłam ze swoim talentem. Otworzył własną galerię, a że miał wielu przyjaciół w mediach, zrobiła się modna, więc świetnie prosperował, dyktując warunki na artystycznym rynku.
Miał dla mnie propozycję: za pół roku chciałby zorganizować wernisaż moich prac. Pokaże, cokolwiek mam. Wie, że to będzie dobre i się sprzeda. Wzruszyłam się tą wiarą we mnie, w beznadziejną kuchtę z wyboru, zniewoloną kukłę, która nie mogła się wyrwać z zaklętego kręgu czterech ścian, spod kontroli domowego tyrana.
Tym razem mu oddałam!
Spotkaliśmy się w kawiarni. Dygotałam, rozglądając się, czy ktoś nas nie widzi.
– Co ci jest? Cała się trzęsiesz – natychmiast zauważył.
– Nadal robisz na mnie piorunujące wrażenie – odpowiedziałam z uśmiechem.
– Wciąż złośliwa, jak zawsze – odparł i zaraz zmienił temat: – No i co z tym malowaniem? Zapowiadałaś się świetnie…
Dopiero po drugim kieliszku powiedziałam mu wszystko. Zasmucił się. Współczuł. Przytulił. Tak bardzo tego potrzebowałam… Coś się we mnie przełamało, a on opowiadał, przypominał, zapewniał, martwił się, że nie maluję, mówił, że tęsknił. Umówiliśmy się na następny raz, potem kolejny. Po trzecim spotkaniu poszliśmy do niego. Do domu wróciłam nad ranem.
Mąż czekał w domu. Nie poszedł do pracy.
– Gdzie byłaś? – warknął.
Opowiedziałam wszystko, ze szczegółami. „Boże! Za tę jego minę oddam wszystko, co mam” – pomyślałam.
– Ty dziwko! – syknął. – Od dziś nie ruszysz się z domu na krok. Zatrudnię gosposię.
– Nareszcie ktoś się tym zajmie – odparłam. – Bo ja odchodzę. Chcę rozwodu.
Uderzył mnie.
– Lepiej mnie nie denerwuj, nie pokazuj pazurów…
– Wiesz, że do trzech razy sztuka – stwierdziłam ze stoickim spokojem i oddałam mu.
Włożyłam w to całą moją siłę i gniew za wszystkie zniewagi w czasie tych 20 lat. Zachwiał się i czepiając się zabytkowej lampy stojącej w kącie, stracił równowagę i zwalił się na podłogę. Wyszłam. trzaskając drzwiami.
Znów cieszę się życiem
Poszłam do Piotra. Zostałam na noc. Nazajutrz wróciłam do domu, gdy męża nie było, i spakowałam trochę swoich rzeczy. Kolejnego dnia zrobiłam to samo. Tym razem zastałam syna.
– Nie pozwolę ci niczego wziąć, ty, ty…dziwko! – wykrzyczał. – To jest nasze, nie twoje! Ojciec zabronił i kazał mi pilnować. Rzucasz nas, to nie masz tu czego szukać!
Zachwiałam się pod tymi słowami. Próbowałam coś mu tłumaczyć, wyjaśnić, jak było przez te wszystkie lata, ale nie dałam rady go przekrzyczeć. Potem zadzwonił Marian.
– Myślę, że się opamiętasz i wrócisz – stwierdził.
– Opamiętałam się – powiedziałam. – I nie wrócę.
Kiedy kolejny raz próbowałam wejść po rzeczy do domu – zamki były wymienione.
Wystąpiłam o rozwód i podział majątku. Wściekł się. Taki policzek! Jego kuchta go opuszcza… Dzwonił co dzień i mi ubliżał. W końcu odebrał Piotr i powiedział, że jeśli nie przestanie mnie obrażać – oskarży go na policji o molestowanie. Pomogło. Teraz czekam na sprawę.
Odbyła się już wystawa moich prac. Malowałam jak szalona, wyrzucałam z siebie na płótno 20 lat poniżenia, szukania marzeń, miłości. Piotr cały czas był obok mnie. Podtrzymywał na duchu, kiedy zaczynałam wątpić. Podsuwał pomysły, przytulał, kochał. A ja piękniałam, oddychałam, żyłam. Czasem tylko tęskniłam za synem.
– Przyjdzie do ciebie. Już niedługo przejrzy gierki ojca.
Poczekam. A tymczasem będę cieszyć się życiem… Po tylu latach, od nowa. Dzięki Ci, Panie Boże, że stworzyłeś takich ludzi jak Piotr!
Czytaj także:
„Mój zdolny, przystojny brat mógł mieć każdą, a wybrał starszą o 7 lat rozwódkę z chorym synem. Nie wiem, co go napadło”
„Narzeczony trzymał się spódnicy swojej matki, jak jakiś smarkacz. W porę opamiętałam się, do jakiego bagna wchodzę”
„Ojciec twierdził, że kobieta, którą kocham jest moją siostrą. Byłem pewien, że kłamie, by rozbić mój związek”