Zbliżała się osiemnasta i o niczym nie marzyłam bardziej niż o zamknięciu sklepu, powrocie do domu i uwaleniu się do łóżka. Męczyły mnie ból głowy i dreszcze zwiastujące przeziębienie albo i grypę, pewnie przywleczoną do sklepu przez jakiegoś palanta bez wyobraźni. Wytrzymałam cały dzień, ale o tej godzinie miałam już naprawdę dość. Nie ucieszył mnie więc widok kolejnych klientów i nawet to, że obaj byli cholernie przystojni, nie stanowiło wystarczającej rekompensaty. Spojrzałam na zegarek; za dwie minuty powinnam kończyć dniówkę, ale nie mogłam wyprosić klientów, bo wtedy sama pożegnałabym się z pracą.
Szef regularnie mnie sprawdzał
Nie żałował kasy na monitoring ani czasu na podglądanie podwładnych, pozostało mi więc tylko uśmiechnąć się promiennie do kamery i zapytać zmęczonym głosem:
– Czym mogę panom służyć?
To nie były jakieś lokalne obszczymurki usiłujące zatankować do pełna, zanim zamknę. Sądząc po ciuchach i elegancji, pochodzili z odległej galaktyki, którą zwykli ludzie jak ja mogli podziwiać tylko na ekranach telewizorów.
– No cóż – odezwał się czterdziestolatek pozujący na gwiazdora filmowego – służyć nam raczej nie będziesz, słonko, bo preferujemy znacznie młodsze, ale możesz podać dwie butelki calvadosa.
Roześmiał się zadowolony z dowcipu i spojrzał na swojego partnera w oczekiwaniu aplauzu. Starszy wydawał się trochę zażenowany zachowaniem kolegi, jednak grzecznie udał rozbawienie. Nie miałam wątpliwości, że był zależny od „dowcipnisia” – może nie tak jak podwładny od przełożonego, ale blisko. Na tyle blisko, że musiał mu schlebiać. Nogą przesunęłam stos kartonów przygotowanych do wyniesienia, tak by zasłoniły jedną z półek, ale szpakowaty chyba dostrzegł, co usiłowałam ukryć. Wzruszyłam ramionami.
– Nie ma, niestety, czegoś takiego jak calvados – powiedziałam uprzejmie. – Może panowie wybiorą coś innego z naszej bogatej oferty?
Szpakowaty rzucił mi szybkie spojrzenie i uśmiechnął się leciutko, nie odezwał się jednak. Chwilowo założyłam, że był po mojej stronie.
– Weszliśmy do tego sklepu… – perorował młodszy – bo na szyldzie stało „Alkohole świata”! Uwierz mi, skarbie, świat nie kończy się na granicy waszej gminy, a poza żubrówką i żytniówką istnieją setki różnych wódek i win.
– A ten cały calvados, proszę pana… – weszłam w skórę prostaczki z prowincji – to właściwie co?
– Calvados to coś więcej niż trunek, to sposób bycia – cwaniaczek rzucił sentencją i czekał na owację.
– Ej, dobre – pochwalił go starszy kolega. – Twoje?
– To zdaje się z piosenki Młynarskiego – ucieszyłam się, że też mogę czymś zabłysnąć, i gwiazdor, który najwyraźniej miał w planie przywłaszczyć sobie cytat, zawahał się chwilę nad odpowiedzią.
– Nieważne – powiedział w końcu. – Faktem jest, że organizowanie spotkania biznesowego na zadupiu zawsze kończy się marnie. Nie mam ochoty na tankowanie byle gówna, lepiej wracajmy do hotelu i sfinalizujmy transakcję.
Środkowy palec sam mi się pokazał
Odwrócił się i krocząc, jakby kij połknął, skierował się do wyjścia. Brakowało tylko świateł jupiterów i oklasków rozentuzjazmowanej publiczności. Co za buc! Zanim pomyślałam, co robię, moja dłoń z wyprostowanym środkowym palcem powędrowała w górę. Pozostawało mieć nadzieję, że nikt nie przejrzy nagrań z monitoringu i jedynym świadkiem zostanie na wieki tylko starszy z mężczyzn, który, zaskoczony, z trudnością powstrzymał wybuch śmiechu. Zakaszlał, przykładając do ust zwiniętą w pięść dłoń i skinął głową w moją stronę.
– Miłego wieczoru – powiedział.
Nie wątpiłam, że będzie miły, bylebym tylko doczołgała się do łóżka. Nie miałabym nic przeciwko temu, żeby ktoś podobny do szpakowatego czekał tam na mnie…
Od rozwodu minęło już dobre dziesięć lat i dobrego seksu miałam od tej pory jak na lekarstwo. Swoje już przeżyłam, więc zdawałam sobie sprawę z tego, że idealny mężczyzna istnieje tylko w mojej wyobraźni, ale lubiłam się oszukiwać, bo to zawsze ubarwia życie. Szpakowaty zaś wybitnie nadawał się do wieczornych fantazji! Kiedy już dowlokłam się do wyziębionego mieszkania, nie miałam czasu na bujanie w obłokach: trzeba było rozpalić w piecu, pozmywać piętrzące się w zlewie gary i przygotować jakiś ciepły posiłek. Odkąd syn wyprowadził się na swoje, wszystkie domowe czynności wydawały mi się tak bardzo niekonieczne, że czasami chaos po prostu mnie przytłaczał.
Tak było i tym razem
Kiedy już odgruzowałam przejście do łóżka, z ulgą zrezygnowałam z posiłku. Zdecydowałam, że wezmę aspirynę i po prostu się położę. Lepiej było nie wnikać zbyt głęboko w rozważania, jak beznadziejne stało się ostatnio moje życie, lepiej to przespać – wgryzanie się w problem tylko by mnie zdołowało, wiedziałam to doskonale. Rano czułam się o niebo lepiej, świat wydawał się przyjazny, a marzenia były tuż-tuż, wystarczyło tylko wyciągnąć po nie rękę. Na fali uniesienia ugotowałam nawet zaległy obiad, który zdążyłam zjeść przed wyjściem do pracy, i ten sukces wyzwolił dodatkowe pokłady endorfiny. Cóż złego mogło mnie spotkać w taki piękny dzień, no co?
Szef. Czekał na mnie przed sklepem.
– Pani Ewo… – przywitał mnie z kwaśnym uśmiechem. – Pooglądałem sobie wczorajsze nagrania z panią w roli głównej i… no cóż, mam poważne wątpliwości co do pani kwalifikacji.
„A jakież to kwalifikacje powinna mieć baba podająca alkohol lokalnym bezrobotnym” – westchnęłam w duchu, ale wiedziałam, że łatwo nie będzie.
Co mnie naszło, żeby pokazywać klientom nieprzyzwoite gesty? Niektórzy całe życie się uczą, a i tak wszystko jak krew w piach…
– Wypsnęło mi się, szefie – próbowałam zbagatelizować problem. – Obiecuję, że to się nie powtórzy.
– W pani wieku, pani Ewo – kontynuował tonem belfra z podstawówki – nie może sobie pani pozwolić na błędy. Zdaje sobie pani sprawę z tego, jakie ma pani szanse na rynku pracy?
„Co za gnojek”, pomyślałam i posłałam mu jeden z dyżurnych olśniewających uśmiechów. Kiedyś działały bezbłędnie, ale to było kiedyś… Jakby nie patrzeć, miał rację z tym moim wiekiem.
– Przepraszam, szefie – pokajałam się.
Gówniarz był niewiele starszy od mojego syna, ale przecież nie mogłam sobie pozwolić na utratę roboty.
– Dobrze. Ale jeszcze jeden taki numer i bezapelacyjnie się pożegnamy – powiedział, wyraźnie usatysfakcjonowany respektem, jaki wzbudził.
No i szlag trafił tak dobrze zapowiadający się dzień. Stanęłam za ladą i zajęłam się obsługą spragnionych klientów. W większości nie mieli wygórowanych wymagań, ot, piwo, papierosy i wino marki „wino”. Wyciągałam właśnie nowy towar z zaplecza, kiedy za plecami usłyszałam:
– Czym, według pani, jest calvados?
Obejrzałam się.
Szpakowaty był sam
– Calvados? Calvados jest po prostu sposobem bycia – powiedziałam i oboje parsknęliśmy śmiechem.
Kiedy się uśmiechał, koło oczu robiły mu się całkiem twarzowe zmarszczki w kształcie kurzych łapek.
– Przepraszam za wczorajsze zachowanie – uśmiechnęłam się z zakłopotaniem. – Mogę podać tę butelkę, którą wczoraj zasłoniłam. Chce pan?
Znów się uśmiechnął.
– Wie pani, mój snobistyczny znajomy właśnie wyjechał – powiedział z namysłem – i właściwie nie miałbym jej z kim wypić… Chyba że pani dotrzymałaby mi towarzystwa.
– Ja? – spytałam z głupią miną. – Ale ja, sam pani widzi, pracuję.
– Przyjadę po panią o osiemnastej – zdecydował szybko. – Zapraszam do restauracji w hotelu, gdzie się zatrzymałem. Niech się pani zgodzi, proszę.
Hotel, o którym mówił, leżał kilkanaście kilometrów za miastem i należał do tych miejsc, do których, z braku funduszy, raczej nie zaglądałam. Ale czy wypadało odrzucić zaproszenie od mężczyzny z takim uśmiechem? Cuda nie zdarzają się w końcu codziennie, a ja, jak zauważył mój szef, miałam coraz mniejsze szanse na rynku, więc… Tak, przyjęłam zaproszenie. A dziś, w pierwszą rocznicę naszego spotkania, Jędrzej zaprosił mnie na wycieczkę do Normandii; miejsca, gdzie powstaje calvados, który jak wiadomo, jest po prostu sposobem bycia.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”