„Przez całe życie byłam dla mojego męża tylko >>planem B<<. Tak naprawdę... chciał być z moją przyjaciółką”

Mój mąż był zakochany w mojej przyjaciółce fot. Adobe Stock, stokkete
„Od zawsze z daleka obserwował moją przyjaciółkę i jeśli nie będzie mógł z nią być, jego życie straci sens. Każda linijka była pełna młodzieńczego patosu i dramatyzmu. Jego wyznania zraniły mnie mocniej, niż chciałam przyznać".
/ 06.12.2022 09:06
Mój mąż był zakochany w mojej przyjaciółce fot. Adobe Stock, stokkete

Gdybym tamtej nocy potrafiła poskromić swoją ciekawość, dziś żyło by mi się lepiej. Nie czułabym żalu i rozgoryczenia.

Przeszłość to czas, który chyba najlepiej zostawić wspomnieniom. Przekonałam się o tym niedawno na własnej skórze i wciąż nie jestem pewna, czy warto było rozgrzebywać dawno minione wydarzenia.

Z jednej strony znam teraz całą prawdę

Z drugiej jednak widzę wszystko w nowym świetle i chociaż przez lata byłam szczęśliwa, teraz, gdy wracam myślami do tamtych czasów, czuję wyłącznie posmak goryczy. Pewnych rzeczy lepiej jest bowiem nie odgrzebywać.

Dwadzieścia lat temu ja i mój mąż Rafał należeliśmy do zgranej paczki znajomych. Poznaliśmy się wszyscy nie do końca wiadomo jak – przyjaciel Rafała Józek zmienił liceum na rok przed maturą, bo zraniła go dziewczyna, w nowej szkole zaprzyjaźnił się z moją przyjaciółką Justyną i zanim się obejrzeliśmy, spotykaliśmy się w szóstkę, ciągnąc za sobą jeszcze dwójkę innych znajomych, by wymieniać się książkami czy wypić parę piw nad jeziorem.

Były to piękne czasy, ale nie trwały długo. Zaraz po słonecznych, pomaturalnych wakacjach nasze drogi się rozeszły w różnych kierunkach. Andrzej dostał pracę w Warszawie i wyprowadził się tam na stałe, ja zaczęłam studia na administracji, inni rozeszli się i rozjechali po zakładach pracy, uczelniach i miastach w całej Polsce.

Widywałam się tylko z Rafałem, który na szczęście pracował blisko, w geodezji. Zawsze mi się podobał, ale kryło się w nim coś tajemniczego, był taki zamyślony i jakby odległy… Kiedy jeszcze spotykaliśmy się całą szóstką, rzadko na mnie spoglądał. Jednak gdy zostaliśmy w naszym mieście we dwójkę, staliśmy się sobie znacznie bliżsi.

Niecałe trzy lata po maturze wzięliśmy ślub

Zanim jednak dorosłe życie całkiem pochłonęło naszą grupę – i jeszcze zanim Rafał pocałował mnie po raz pierwszy, gdy przyszłam odebrać go z dworca po wizycie u ciotki – Józek wpadł na pomysł.

Spotkaliśmy się całą paczką w długi majowy weekend, gdy wszyscy akurat zjechali do domów na parę dni odpoczynku. Wtedy zaproponował, żebyśmy zakopali wspólnie kapsułę czasu.

– Będzie świetnie – przekonywał nas. – Mam akurat taką metalową skrzynkę po narzędziach. Wrzucimy tam jakieś stare zdjęcia, pamiątki, napiszemy listy do samych siebie w przyszłości i jak spotkamy się za dwadzieścia lat, będziemy mieli super niespodziankę.

– Możemy zakopać wino, żeby dojrzewało przez te lata – wymyśliła Maja.

– O to chodzi! Wino, listy i wspomnienia. Wszystko, co w życiu najważniejsze!

Czas szybko leci. Ani się obejrzeliśmy, jak minęło 20 lat… Zgodziliśmy się ochoczo, bo propozycja faktycznie była przednia. Każde z nas wrzuciło swoje drobiazgi do zaklejonej koperty, które złożyliśmy w skrzynce razem z butelką wina i zakopaliśmy naszą kapsułę w lesie, pod brzózką wygiętą jak znak zapytania.

Żadne z nas nie miało wątpliwości, że nawet po latach rozpoznamy to miejsce. Potem wróciliśmy do swoich spraw i domów. Ja skończyłam studia, znalazłam pracę, no i budowałam swoje szczęście z Rafałem. Mieliśmy dwoje dzieci, dorobiliśmy się ładnego mieszkania i porządnego samochodu.

Od czasu do czasu dostawaliśmy wieści od znajomych

Zaproszenia na śluby, chrzciny czy komunie. Kartki bożonarodzeniowe z drugiego końca kraju oraz kilka ze Szwecji. Kiedy z rzadka się spotykaliśmy, zawsze odbywało się to w wirze jakiegoś większego wydarzenia czy uroczystości.

Nie było szansy, by w spokoju usiąść, napić się i pogadać o starych Polakach. Tak właśnie działa czas. Odciąga od siebie ludzi, a pustkę w środku wypełnia zajęciami, które zwykle nie mają większego znaczenia. Ale my, dzięki Józkowi, mieliśmy coś, co mogło znowu nas połączyć.

Zakopana przed laty kapsuła była jak zegar odmierzający czas kolejnej ery. I gdy wreszcie wybiła odpowiednia godzina, choć wcale się tego nie spodziewałam, wszystko się zmieniło...

Jakimś cudem udało nam się zgrać terminy dokładnie w dwudziestą rocznicę dnia, kiedy to z łopatami na ramionach i promilami we krwi ruszyliśmy w las, by odkopać nasze skarby. Zjechaliśmy do domu, który został Józkowi po zmarłych rodzicach, a którego wciąż jeszcze nie udało mu się sprzedać.

Powitaniom i wymianom informacji nie było końca. Najbardziej w starych znajomych zaskoczyły mnie drobnostki. Maja, która dotąd brzydziła się zajęciami w kuchni, przywiozła własnoręcznie zrobione ciasta i sałatkę. Andrzej stracił większość włosów, za to wyhodował bujne wąsy i upodobnił się do swojego ojca tak bardzo, że witając go, odruchowo powiedziałam: „Dzień dobry, proszę pana”.

Justyna, niegdyś moja najlepsza przyjaciółka, wyglądała jak zupełnie inna osoba. Z włosami nienagannie przyciętymi i w okularach o grubych oprawkach osiągnęła odpowiedni dla swojej pozycji image kierowniczki biznesowej.

Nasze ideały, plany i marzenia teraz wydały nam się śmieszne

Gdy wszyscy przyzwyczailiśmy się już do tego, jak teraz wyglądamy, wspomożeni alkoholem, ruszyliśmy w las. Znaleźliśmy brzózkę, która przez lata rozrosła się i okrzepła, po czym zaczęliśmy kopać. Kapsuła znajdowała się głębiej, niż przypuszczaliśmy. Metalowa skrzynka przerdzewiała nieco od wilgoci, ale znajdujące się w środku koperty szczęśliwie pozostały nietknięte.

Tylko wino nie dojrzało, a skwaśniało, bo to jednak nie były warunki do tego, aby nabierało smaku. Maja wzięła odważnie łyk i potem spędziła pięć minut, wymiotując w zaroślach. Największą atrakcją okazały się listy, które napisaliśmy do samych siebie.

Trudno było nie śmiać się z ideałów, jakie wyznawaliśmy przed dwudziestu laty, z planów czy chociażby z ulubionych piosenek, których tytuły zanotowaliśmy.

– Uwierzycie, że słuchałam kiedyś Spice Girls? – zapytałam, chichocząc, gdy ponownie czytaliśmy nasze listy, już w domu Józka, przy stole. – Rany, znałam na pamięć wszystkie utwory! To znaczy myślałam, że je znam, bo mój angielski wołał o pomstę do nieba.

– To jeszcze nic – powiedział Andrzej. – Ja chciałem pracować dla NASA i nazwać jedną z planet… Jak? Co tu jest napisane?

– Ja za to mam połowę konspektu książki, której nigdy nie skończyłem – dołączył się Józek. – Chyba naczytałem się za dużo Tolkiena, bo większość jest o elfach.

– Pamiętam to! – podekscytowała się Maja. – Dałeś mi przeczytać pierwszy rozdział!

I tak dalej, i tak dalej… Co sekundę znajdowaliśmy kolejny zabawny szczegół rodzący wspomnienia. Mój list ostatecznie nie był wcale taki zły.

Chciałam wyjść za mąż i mieć dzieci, co mi się udało

Może nie zostałam projektantką mody, ale od początku było to marzenie niemożliwe do zrealizowania. W gruncie rzeczy czułam się zadowolona ze swojego życia. Zdałam sobie jednak sprawę, że jest ktoś, kto nie dołączył do ogólnej wesołości.

Mój mąż Rafał wpatrywał się w swój list z tym samym odległym zamyśleniem, którego nie widziałam na jego twarzy od tamtych dawno minionych dni. Zapytałam go żartobliwie, czy on również przyznał się do słuchania Spice Girls, ale odpowiedział tylko coś wymijającego. Po kilku minutach poprosiłam, żebyśmy wymienili się listami. Odmówił.

– Nie ma tam nic ciekawego – mruknął, wkładając kartki ze swojej koperty do kieszeni.

Ale ja znałam go na tyle dobrze, żeby wiedzieć, kiedy kłamie. Poznałam prawdę. Tylko nie wiem, po co mi to było? Być może nie powinnam naruszać zaufania mojego męża. Skoro nie chciał mi pokazać swojego listu, to nie. Prosta sprawa.

Przez cały ten czas, kiedy byliśmy razem, nigdy nie dał mi powodów, bym w niego zwątpiła. Niestety nie mogłam utrzymać ciekawości na wodzy. Czy małżeństwa powinny mieć przed sobą tajemnice? Jakieś na pewno. Nie da się żyć razem, mówiąc sobie wszystko, zwierzając się z każdej myśli i czynności. Ale czułam, że to coś ważnego.

Dlatego zaczekałam, aż wszyscy zasnęli na kanapach i rozłożonych łóżkach polowych, a potem ostrożnie wyciągnęłam list z marynarki męża, zamknęłam się w łazience i zaczęłam czytać. Rafał pisał rozwlekle i chaotycznie, co mnie zdziwiło, gdyż był na co dzień uporządkowanym człowiekiem.

Tym razem jednak w grę wchodziły uczucia. Już od pierwszego akapitu zrozumiałam, że to list miłosny – pełen nadziei, że jednostronna młodzieńcza miłość przerodzi się niebawem w trwały, dojrzały związek.

Niestety Rafał nie do mnie adresował swój list, ale do Justyny! Nie mogłam uwierzyć w to, co czytam. A jednak... Miałam to czarno na białym. Byliśmy już wtedy praktycznie razem, bo spotykaliśmy się kilka razy w tygodniu.

Ale Rafał pisał, że wcale mnie nie kocha

Lubi, ale nie kocha. Od zawsze z daleka obserwował moją przyjaciółkę i jeśli nie będzie mógł z nią być, jego życie straci sens. Każda linijka była pełna młodzieńczego patosu i dramatyzmu. Jego wyznania zraniły mnie mocniej, niż chciałam przyznać.

Zobaczyłam bowiem wszystkie wydarzenia w zupełnie innym świetle. To, jak na drugiej randce Rafał przeprosił mnie nagle w środku spaceru, wszedł do budki telefonicznej i gdzieś zadzwonił, po czym wyszedł ze zbolałą miną, jakby ktoś mu umarł.

To, jak wrócił z wizyty u „ciotki” zupełnie innym pociągiem, niż powinien, i tłumaczył się niewygodną przesiadką. To, z jaką desperacją mnie wtedy pocałował. Teraz rozumiałam. Człowiek, którego kochałam, gonił za kimś innym. I związał się ze mną tylko dlatego, że byłam jego alternatywą, planem B.

Świadomość tego sprawiała, że żołądek ściskał mi się w ciasny supeł. Spędziłam tę noc na płaczu i paleniu papierosów podebranych Józkowi, trawiąc każdą informację po kolei, małymi kęsami. A gdy nastał ranek, podjęłam decyzję. Nie, nie zrobiłam Rafałowi awantury o coś, co wydarzyło się dwadzieścia lat temu.

Nie powiedziałam mu nawet, że wiem, co napisał w liście

A to dlatego, że siedząc na werandzie i patrząc na wschodzące słońce, wspominałam wszystkie dobre rzeczy, jakie spotkały nas w małżeństwie, wszystkie piękne chwile, jakie razem przeżyliśmy. Narodziny i dorastanie naszych dzieci. Poranki spędzone na tuleniu się do siebie. Popołudniowe spacery. Wieczory przy winie i dobrym filmie. Ciche wyznania w nocy.

Może nie byłam pierwszym wyborem Rafała. Może nie kochał mnie kiedyś, ale z czasem na pewno się zakochał – jeśli nie we mnie samej, to w tym, co wspólnie zbudowaliśmy. Czy to naprawdę była aż tak wielka różnica?

Wróciliśmy do domu. Od tego czasu żyje nam się różnie. Czasem poczuję ukłucie zazdrości, jakby pod skórę wbiła mi się drzazga, i powiem coś niewłaściwego. Wypomnę Rafałowi błąd z czystej złości. Ale wiem, że poradzę sobie z tym gniewem. Poradzę sobie z odrzuceniem, bo nie jest ono już niczym więcej jak wspomnieniem. A wspomnienia mają siłę tylko wtedy, jeśli im na to pozwolimy. I te dobre, i te złe. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Ono uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA