Odkąd pamiętam, nie umiałam mówić: „nie”. W dzieciństwie zawsze i na wszystko się zgadzałam: żeby koleżanka pożyczyła moją lalkę, żeby siostra zjadła moją porcję czekolady, żeby mama obcięła mi włosy, chociaż w duchu marzyłam o tym, żeby mieć długi warkocz…
Nie raz i nie dwa robiłam coś, na co nie miałam najmniejszej ochoty, ale zgadzałam się, bo jedno małe „nie” nie chciało mi przejść przez usta. Wargi mi wysychały, język kołowaciał… Bardzo uprzykrzało mi to życie, bo koleżanki i koledzy szybko zorientowali się, że jestem „miękka”, co oczywiście wykorzystywali.
Nadal nie potrafiłam odmówić wprost
Kiedy trzeba było iść do nauczyciela i prosić o przełożenie sprawdzianu, klasa zawsze wysyłała mnie. Nie zliczę też, ile razy odrabiałam za kogoś zadanie domowe.
W miarę jak dorastałam, powoli uczyłam się trudnej sztuki wykrętów i uników. Nadal nie potrafiłam odmówić wprost; zamiast tego uciekałam się do kłamstw, co działało prawie zawsze. Nie chcąc wprost powiedzieć Ryśkowi z siódmej B, że mi się nie podoba i nie pójdę z nim na randkę, przyjęłam jego zaproszenie, a dzień później „dopadała mnie grypa”. Tak to mniej więcej wyglądało.
Tyle że moja rodzina zbyt dobrze mnie znała. Dlatego siostra mogła wcisnąć mi na całe dwa tygodnie wakacji swoją pięcioletnią córeczkę, a sama pojechać z mężem na Majorkę. Oczywiście, kochałam Zuzię, uważałam, że jest rozkosznym dzieckiem, ale już po godzinie opiekowania się tym ruchliwym szczęściem byłam zmęczona.
Nie przepadałam za dziećmi, nigdy nie chciałam mieć własnych – a tymczasem zostałam wrobiona w etat darmowej niańki, i to w trakcie wolnego, którego wyglądałam jak kania dżdżu! Kiedy wróciłam do pracy, koleżanki śmiały się, że wyglądam, jakbym była na chorobowym, a nie na urlopie…
Podobne sytuacje wciąż się powtarzały, bo nie zawsze udało mi się w porę wymyślić wiarygodną wymówkę. Miałam dosyć bycia dziewczyną, która się na wszystko zgadza, ale trudno zmienić siebie, a jeszcze trudniej przyzwyczajenia ludzi wokół.
Przywykli, że jestem pod ręką, że działam jak jednoosobowe pogotowie i panna do specjalnych poruczeń. Niby nie mówiłam: tak, jasne, nie ma sprawy, niby nie wyrywałam się do pomocy, ale brak odmowy był traktowany jak zgoda.
Byłam na siebie zła, gdy znów wbrew własnej woli dałam się wmanewrować w jakieś zadanie. Mogłam wściekać się na innych, że ciągle czegoś ode mnie chcą, że nie widzą mojej niechęci, oporu, ale główny problem tkwił we mnie, w moim braku asertywności.
Poczułam się zdemaskowana
No to poszłam do psychologa. Niech mnie nauczy, jak mówić „nie”. Na początek uświadomił mi, czemu nie chce mi przejść przez gardło odmowa. Mianowicie boję się odrzucenia. Zgadzam się na wszystko, bo chcę, żeby ludzie mnie lubili i akceptowali. W kolejnym etapie terapii mieliśmy odkryć, skąd to się u mnie wzięło.
– Nie wiem, naprawdę. Nigdy nie byłam wyśmiewana ani odrzucana przez rówieśników. A moi rodzice wręcz zachęcali mnie, bym bardziej walczyła o swoje. Nikt nigdy nie zmuszał mnie do uległości – zapewniałam.
I wtedy zobaczyłam we wzroku terapeuty niedowierzanie. Jego oczy mówiły: „kłamiesz”. Chociaż psycholog nie powiedział ani słowa, poczułam się osądzona i… zdemaskowana. Tak jakby wiedział o mnie więcej niż ja sama. Zmieszałam się i jak zwykle w niekomfortowej sytuacji zaczęłam zmyślać.
– O Boże, właśnie przypomniałam sobie, że obiecałam odebrać siostrzenicę z przedszkola. Przepraszam, wyleciało mi z głowy! Muszę natychmiast po nią jechać!
Zerwałam się i wybiegłam z gabinetu, nie czekając na reakcję psychologa. Nie wróciłam już do tego terapeuty ani nie poszłam do żadnego innego. Mam być asertywna? Proszę bardzo! Nie pozwolę, żeby ktoś mieszał mi w głowie i wmawiał traumy z dzieciństwa! Skoro wizyty u psychologa sprawiły, że poczułam się gorzej zamiast lepiej, nie widziałam sensu w wydawaniu na nie pieniędzy.
Sama uporam się z moim problemem
Trenowałam do lustra odmawianie innym. Wyobrażałam sobie, że rozmawiam z siostrą albo z szefem i mówię im „nie” – spokojnie, bez tłumaczenia się i przepraszania. Wychodziło mi to coraz lepiej, ale tylko przed lustrem. Ilekroć próbowałam odmówić w realnym życiu, znowu pojawiała się we mnie ta przeklęta blokada, zasychało mi w gardle, język kołowaciał i nie mogłam wydusić z siebie słowa. Po prostu nie umiałam. A skoro tak, przestałam się tym zadręczać, walczyć z własną naturą. Wróciłam do uników i kłamstw. Widać taka już jestem i taka zostanę.
Jacka poznałam na imprezie. Nie był w moim typie, ale dałam mu się poderwać, bo nie umiałam go stanowczo i ostatecznie spławić. Poza tym czułam się trochę samotna i pomyślałam, że dam mu szansę. Zaczęliśmy się umawiać. Niestety, z mojej strony nie zaiskrzyło. Lubiłam Jacka, to wszystko.
Seks z nim był nudny, nie mieliśmy wspólnych zainteresowań, właściwie nic głębszego nas nie łączyło, prócz jego uporu, byśmy byli razem. Traciliśmy tylko czas, próbując stworzyć związek. Prędzej czy później on również dojdzie do tego wniosku, dlatego spokojnie czekałam na rozstanie z jego inicjatywy.
Przeliczyłam się, bo po kilku miesiącach znajomości zaproponował mi wspólne mieszkanie. No nie… Powiedziałam mu, że jeszcze nie jestem gotowa na tak poważny krok, ale nie przyjął tego argumentu do wiadomości. Nie przekonamy się, póki tego nie przetestujemy w praktyce. Nie umiałam naprędce wymyślić żadnego wiarygodnego kłamstwa – i w efekcie Jacek się do mnie wprowadził! Cholera, może musiał zwolnić poprzednie lokum?
A jak Jacek mi się oświadczy?!
Przeklinałam w duchu swój brak asertywności i gorączkowo zastanawiałam się, jak pozbyć się niechcianego partnera z mojego domu i życia. Dopiero wtedy zrozumiałam, jak poważna jest sytuacja i że dłużej nie mogę chować głowy w piasek. A jak Jacek mi się oświadczy? Oczami wyobraźni ujrzałam, jak mówię przed ołtarzem „tak”, i zrobiło mi się słabo.
Nie, tak dalej być nie może.
Absolutnie. Pomimo tej świadomości wciąż nie potrafiłam powiedzieć Jackowi jasno i wyraźnie, że nie chcę z nim być. Byłam jednak tak zdesperowana, że ubłagałam siostrę, by zrobiła to za mnie. Zgodziła się, pod warunkiem że wrócę na terapię. Obiecałam, wszystko bym obiecała, byle mnie uwolniła. Zostałam u niej, a ona pojechała do mnie i po kilku godzinach wróciła z zapasowymi kluczami, które dałam Jackowi, oraz informacją, że już się wyprowadził. Uff…
Znów zaczęłam chodzić do psychologa. Początkowo tylko dlatego, żeby dotrzymać słowa, lecz zmieniłam podejście. Robiłam to dla siebie, bo inaczej mój brak asertywności w końcu napytałby mi biedy. Ktoś kiedyś wykorzysta moją słabość i wpakuje mnie w kłopoty, z których nie da się wycofać rakiem.
I znów, jak podczas spotkań z poprzednim terapeutą, stanęłam przed pytaniem: skąd mi się to wzięło? Czułam opór – wręcz fizyczny – przed poznaniem odpowiedzi, lecz tym razem przed nią nie uciekłam. I przypomniałam sobie to, czego wolałam nie pamiętać, przez długie lata.
Kiedy byłam mała, spędzałam wakacje u babci na wsi. Nie chciałam wypić koziego mleka i babcia bardzo się na mnie z tego powodu rozzłościła.
– Jak będziesz niegrzeczna i nie będziesz się mnie słuchać, to rodzice nigdy po ciebie nie wrócą! – krzyknęła.
Miałam wtedy jakieś cztery lata i wierzyłam dorosłym jak wyroczni. Przeraziłam się, że jeżeli nie wypiję wstrętnego, śmierdzącego mleka, to naprawdę zostanę u babci na zawsze. Zatkałam nos i wypiłam duszkiem ohydny płyn.
Cóż, praktyka czyni mistrza
A chwilę później zjawili się rodzice i zabrali mnie do domu! To był tylko zbieg okoliczności, ale uwierzyłam, że przyjechali, bo byłam grzeczną i posłuszną dziewczynką. Choć tamto wspomnienie się zatarło, lęk pozostał, gorzej, zakorzenił się, a ja podświadomie starałam się wszystkich słuchać, żeby nie ściągnąć na siebie gniewu i kary. Taki zdawałoby się drobny incydent, a unieszczęśliwił mnie na wiele, wiele lat! Babcia była prostą kobietą, nie chciała źle, lecz niechcący wyrządziła mi krzywdę.
Przypomnienie sobie tego zdarzenia z dzieciństwa i zrozumienie jego znaczenia bardzo mi pomogło. To było tak, jakby zniknął rzucony na mnie zły czar. Stopniowo, krok po kroku, uczę się odmawiać. Na początku było to dla mnie bardzo trudne i przykre, lecz nabieram wprawy. Cóż, praktyka czyni mistrza.
Nadal za tym nie przepadam, dlatego unikam ludzi narzucających swoje zdanie, mało empatycznych, niestarających się czytać między wierszami. Dobór odpowiedniego kręgu znajomych jest równie ważne, jak umiejętność bycia asertywnym.
Czytaj także:
„Zapłaciłam obcemu facetowi, by poszedł ze mną na wesele. Prawda wyszła na jaw, gdy obściskiwał się z inną”
„Już w dniu ślubu wiedziałam, że kiedyś zdradzę męża. Przyszłego kochanka upatrzyłam sobie na naszym weselu”
„Byłam przekonana, że tata całe życie mnie wspiera. Dopiero obca kobieta pomogła mi odkryć bolesną prawdę”