„Byłam przekonana, że tata całe życie mnie wspiera. Dopiero obca kobieta pomogła mi odkryć bolesną prawdę”

prawdziwe historie: byłam pewna, że mnie wspiera fot. Adobe Stock, Tatyana Gladskih
„Moje życie nie było usłane różami, ale wierzyłam, że wszystko się ułoży – będę miała męża i dzieci. Ojciec mi kibicował, wspierał i pocieszał. Był dla mnie prawdziwą opoką, ale jak się okazało, był też żelaznym parasolem „chroniącym” mnie przed prawdziwym szczęściem”.
/ 27.06.2023 19:15
prawdziwe historie: byłam pewna, że mnie wspiera fot. Adobe Stock, Tatyana Gladskih

W połowie maja, kilka lat temu, spędziłam dwa tygodnie w sanatorium w Nałęczowie. Moją współlokatorką była sympatyczna starsza pani. Zofia z Przymrozków Malicka, jak się przedstawiła. Średniego wzrostu, odrobinę puszysta. Całą szafę zawiesiła luźnymi kolorowymi sukniami w stylu boho. Miała też kolekcję pasujących do nich turbanów. I wyglądała w nich rewelacyjnie. Przyjechała leczyć nadwątlone płuca i przy okazji zrzucić kilka kilogramów.

– Najwyżej pięć – mówiła. – Mam sześćdziesiąt pięć lat, i w moim wieku BMI 30 jest absolutnie pozytywne – obejrzała mnie krytycznie. – Czterdzieści trzy lata, BMI jakieś dwadzieścia cztery. Na razie w porządku, ale pamiętaj, by dobrać ciała w starszym wieku. Starsi nie powinni być chudzi, od tego szybciej się umiera.

– Powaga? Pierwsze słyszę – powiedziałam z uśmiechem.

– Uwierz starej czarownicy – puściła mi oczko. – Dlaczego tu jesteś?

– Kręgosłup – odparłam.

Znów to badawcze spojrzenie.

– Skoro tak mówisz… – mruknęła.

Co jest z twoim ojcem?

Nie wiem, dlaczego nie uwierzyła, ale miała rację. Oficjalnie byłam tu z powodu bólu kręgosłupa, ale lekarka stwierdziła, że przede wszystkim powinnam odpocząć psychicznie. Joasia była moją przyjaciółką od lat, więc uznałam, że wie, co mówi. Faktycznie, od jakiegoś czasu miałam trudności z opanowaniem gniewnych reakcji. I łysiałam, co złośliwie zauważył nawet mąż. To z nerwów, oznajmiła Joasia, i wypisała mi skierowanie do sanatorium, potem pociągnęła za kilka medycznych sznurków w powiecie i już po kilku miesiącach zabukowałam się w dwuosobowym pokoju w uroczym miasteczku.


Turnus miał trwać trzy tygodnie. Trzy tygodnie bez marudzącego męża, utyskującej teściowej, nadopiekuńczego ojca, hałaśliwych dzieciaków w szkole. Ćwiczyłam, brałam kąpiele, masaże, tańczyłam na wieczorkach. Odpoczywałam, jak chciała Joanna. Komórkę „zapomniałam” wziąć z domu, bo, jak powiedziała, jeśli będzie coś naprawdę ważnego, rodzina zadzwoni do sanatorium.

Moja współlokatorka była sympatyczna, od razu między nami kliknęło. Mądra, doświadczona kobieta o szerokiej wiedzy. Lubiłam słuchać, jak opowiada o ludziach, których poznała w swoim życiu. Co jeden, to większy oryginał. Naukowcy, duchowi guru, zwykli postrzeleńcy. Lubiłam też codzienne spacery po Nałęczowie. W połowie drugiego tygodnia zawędrowałam do willi Żeromskiego. Akurat była zamknięta. Usiadłam więc na ławce pod wielkim drzewem w ogrodzie i przymknęłam oczy. Cisza. Żadnych ludzkich głosów. Tylko szum drzew, śpiew ptaków. Siedziałam, słuchałam…

– Znów płaczesz – usłyszałam głos Zofii.

Usiadła obok mnie i odetchnęła głęboko. Nie chciało mi się otwierać oczu.

– To dlatego, że jest mi dobrze.

– Naprawdę? To dlatego wyciągasz włosy garściami? Z błogości?

Otworzyłam oczy i spojrzałam w bok. Zofia patrzyła na mnie wzrokiem, od którego musiałam uciec oczami.

– Co jest z twoim ojcem? – spytała.

Nie udałam głupiej i nie spytałam, o co jej chodzi. Ojciec dzwonił do sanatorium dwa razy dziennie. Podczas śniadania i kolacji. Sekretarka już patrzyła na mnie kosym wzrokiem.

– Tęskni za mną – mruknęłam.

– Maria…

– Nie rozumiesz.

– To mi wytłumacz. Bo ja widzę, że każdy ten telefon kosztuje cię kolejną garść włosów. Jakby przypominał ci o życiu, którego nie chcesz prowadzić. Opowiedz mi o ojcu.

Ocierał moje łzy i fastrygował złamane serce

Mój tata… Mój cudowny tata. Mama umarła, gdy miałam pięć lat. Rak. Śmierć ukochanej żony załamałaby tatę, gdyby nie ja. Pamiętam, co mówił mi przez lata przed pocałunkiem w czoło na dobranoc: „Jesteśmy tylko we dwoje. Dlatego musimy się nawzajem kochać i opiekować. Pamiętaj, córeczko, że zawsze będę przy tobie. Zawsze”.

Dotrzymał słowa. Stał przy mnie w każdej sytuacji – i gdy zwyciężałam w szkolnych konkursach poetyckich, i gdy miesięcznik literacki wydrukował moje pierwsze opowiadanie, kiedy miałam szesnaście lat. Wspierał, kiedy nie dostałam się na polonistykę do Krakowa. To on podsunął mi pomysł, że będę wspaniałą nauczycielką, i pomagał, gdy kończyłam wieczorowo nauczanie początkowe. Załatwił mi etat w naszej miejscowej szkole.

Był moim największym przyjacielem. Ocierał moje łzy i fastrygował złamane serce, gdy mężczyzna, w którym się naprawdę zakochałam, zostawił mnie. To był szok. Myślałam, że w nim też coś kliknęło. Marka poznałam na czacie, mieszkał w mieście oddalonym o sto kilometrów. Spotkaliśmy się kilka razy, wydawało mi się, że było wspaniale. Marek wspomniał nawet, że mogłabym się do niego wprowadzić. Gdy to mówił, w jego oczach lśniło światło, nieme wyznanie miłości. A potem tylko sucha wiadomość: „Sorry, to była pomyłka. Zapomnij”. Cierpiałam. Bardzo. Wypłakiwałam się w mankiet tacie, który też był załamany, bo kibicował mi cały czas, kiedy spotykałam się z Markiem. Po wspólnym obiedzie, gdy poznał chłopaka, pochwalił mój wybór. „Lubię go” – powiedział. – Myślę, że da ci szczęście, skowronku”. Tata rzadko się mylił, ale tym razem i on został oszukany.

Po kilku miesiącach tata zaproponował mi spotkanie z synem swojego znajomego. Było mi wszystko jedno. Mietek był o osiem lat starszy ode mnie, pracował jako magazynier w wojskowym składzie zaopatrzenia kryzysowego. Nie mieliśmy wiele wspólnego. Ale ja skończyłam już trzydzieści lat i bardzo chciałam mieć dzieci. Więc wyszłam za niego. Zamieszkał ze mną i tatą w naszym domu z ogródkiem.

– Ale pech nadal mnie prześladował – opowiadałam Zosi historię mojego życia.

Wciąż siedziałyśmy na ławce przed zamkniętym domem, w którym kiedyś mieszkał Żeromski. Upiłam z butelki łyk ziółek zaparzonych przez moją współlokatorkę, która wyciągnęła butlę z przepastnej patchworkowej torby. Miałam wrażenie, że dolała trochę procentów, bo jakoś nie miałam oporów, by mówić o tym, o czym nawet nie chciałam myśleć.

– Mijały lata, a ja nie zachodziłam w ciążę. Lekarze u mnie nie widzieli przyczyny, a Mietek nie chciał się badać. Kiedy prosiłam, by to zrobił, wściekał się i oskarżał mnie, że chcę umniejszyć jego męskość. Aż w końcu przeszła mi ochota… – zamilkłam.

– By to twój mąż był ojcem? – domyśliła się Zosia. – Ale dziecko nadal byś chciała?

– Bardzo – wzruszyłam ramionami, no bo jaki to miało sens? – Ale Bóg mnie coś nie lubi. Nie pozwala mi zdobyć niczego, na czym mi zależy. Pracy, miłości, nawet dzieci. Czasem boję się, że może za wcześnie odebrać mi tatę. Nie wiem, jakbym to zniosła.

Fala senności nadeszła niespodziewanie

Zosia nagle przesunęła dłonią nad moją głową, dziwnie poruszyła palcami.

– Coś mi tu usiadło? – spytałam.

– Można tak powiedzieć – mruknęła.

– Pech, mówisz. Jeśli chcesz, możemy spróbować go odgonić.

Popatrzyłam na nią. Czasami puszczała takie dziwne teksty. Jak nie z tego świata.

– Daj spokój. Przecież wiem, że pech jako byt samodzielny nie istnieje. Po prostu tak mi się jakoś życie niespecjalnie układa. Zawsze nie w tym miejscu i czasie, zawsze niewłaściwi ludzie. Tata mówi, i ma rację, że to, co się nam przydarza, tylko w części jest naszą świadomą zasługą. Reszta to działanie innych ludzi, którzy nam pomagają, ułatwiają, otwierają drzwi. Rozumiesz. Ale aby to zrobili, muszą czuć, że chcą zrobić to dla mnie. A ja najwyraźniej emanuję energią, która ich do tego zniechęca. Albo przynajmniej nie zachęca. I muszę się z tym pogodzić.

– Tata ci tak powiedział? – spytała cicho Zosia.

– Tak. Mądry człowiek.

– Nie przeczę.

Zosia wzięła ode mnie pustą butelkę po napoju i schowała do torby. Wstałyśmy z ławki i poszłyśmy spacerkiem do sanatorium na obiad. Więcej o tacie i moim pechu nie rozmawiałyśmy.

Przy kolacji jak zwykle zadzwonił tata. Jednak tym razem nie było: „Jakie miałaś zabiegi i jak się czujesz”. Jego głos był dziwnie zgaszony, ale jednocześnie jakby rozedrgany.

– Marysiu… czy wszystko w porządku?

– Tak, tato, jak zawsze. Czemu pytasz? Co się dzieje?

Chwila ciszy.

Dziwnie się czuję… W głowie pojawiają mi się obrazy… wspomnienia…

– Tak? Jakie?

Znów milczenie.

– Wiesz, córeczko, że bardzo cię kocham, prawda? – zapytał wreszcie.

No to się zaniepokoiłam.

– Tak, tatusiu. Czy dobrze się czujesz?

– Tak. Tylko jestem śpiący. Jakoś mnie zmogło. Maryś… jutro zadzwonię.

I się rozłączył. Patrzyłam w zdumieniu na słuchawkę telefonu, nie bardzo wiedząc, co mam myśleć. Fala senności nadeszła niespodziewanie i z taką mocą, że nie wróciłam do jadalni, tylko powlokłam się do pokoju. Myślę, że już spałam, gdy głowa opadała na poduszkę.

Wolałabym nie wiedzieć!

I miałam sny. Były jak żywe. Jak wspomnienia. Ja i tata. Ja w beciku, kołysana silnymi ramionami. Ja, śmiejąca się, podrzucana do sufitu. Ja stojąca w zimnym wietrze przy grobie mamy. Ja, zasypiająca u niego na kolanach. „Będziemy zawsze razem, córeczko, przyrzekam ci”. Tata, opatrujący moje potłuczone kolana. Uczący mnie jazdy na rowerze, walca, przykręcania śrub. Pilnujący mnie z daleka, podczas mojej pierwszej randki w liceum. Kibicujący mi w czasie matury. Tata palący list w popielniczce, szepczący: „Nigdzie indziej nie będziesz szczęśliwa i bezpieczna, tylko przy mnie”.

Sen. Wspomnienie o Marku. Kolacja zapoznawcza, ja szczęśliwa, zakochana, tata roześmiany. Potem tata odprowadzający Marka do samochodu: „Myślę, że czas, chłopcze, byś się dowiedział prawdy o mojej córce. Przykro mi, ale ma schizofrenię, epizody maniakalno-depresyjne. Bywa bardzo agresywna. Teraz jest w czasie remisji, wygląda normalnie, ale… Nie może normalnie żyć. Rozumiesz”.

Coś wybudziło mnie ze snu. Zosia. Nachylała się nade mną.

– Krzyczałaś – wyjaśniła. – I płakałaś.

– Miałam senny koszmar – wyszeptałam.

Otarłam łzy, ale przerażenie nie minęło.

– Opowiedz – starsza pani usiadła krześle.

– To tak, jakbym o wszystkie swoje niepowodzenia obwiniała tatę. Że on mi to zrobił. Jaka ze mnie córka? – cała drżałam, nie mogłam się pozbyć z głowy tych obrazów, słów. – I jeszcze wspomnienia zdarzeń, których zdecydowanie nie przeżyłam…

Ale on to przeżył – powiedziała Zosia. Jej głos był silny, zdecydowany. – Twój ojciec. To jego wspomnienia. Niestety, on ci to naprawdę zrobił. Wiedziałam, że ten pech nie wychodzi z ciebie, więc zrobiłam tak – ale nie pytaj jak, bo i tak ci nie powiem – żeby ujawnił się sprawca. Udało się.

Poczułam gniew. Jak ona śmiała, bez pytania mnie, czy chcę, wtrącać się w moje życie!

– Wolałabym nie wiedzieć! – krzyczałam. – To mój ojciec. Jeśli nawet zrobił to, co jest bzdurą, bo nie wierzę w te twoje magiczne sztuczki, ale nawet jeśli, to jest moim ojcem, i zrobił to z miłości.

– Raczej z egoizmu, bo nie chciał zostać sam – odparła twardo, nieporuszona moim gniewem. – Tak cię kochał, że cię uwięził. Pozbawił prawa samodzielnego życia. Naprawdę uważasz, że dobrze na tym wyszłaś? I brak dziecka to też jego zasługa, specjalnie wybrał ci bezpłodnego samca, byś nigdy nie miała nikogo innego do kochania. Tylko jego. Tatusia. Nie będę przepraszać, że nie spytałam cię o zgodę. Odmówiłabyś. Czasem trzeba podjąć decyzję za kogoś. Teraz przynajmniej wiesz, jak jest, i po raz pierwszy możesz sama zdecydować o swojej przyszłości. Jeszcze mi podziękujesz.

– Bzdury! – zawyłam. Serce mi pękało, jakbym już straciła ukochanego ojca.

– Zapytaj go. Teraz powie ci prawdę.

– Nigdy!

Spakowałam się i o świcie ruszyłam do domu. Kiedy zobaczył mnie w drzwiach, wstał i zbladł. Nie wiem, jaki miałam wyraz twarzy, ale wiedział, że już wiem.

Wybacz mi, córeczko – powiedział. – Zrobiłem to z miłości.

Próbowałam ojcu wybaczyć. Ale nie potrafiłam. Pół roku później, po rozwodzie, wyjechałam z miasteczka i rozpoczęłam nowe życie. Próbowałam też znaleźć Zofię z Przymrozków Malicką, by ją przeprosić i dowiedzieć się, co tak naprawdę zrobiła, ale pod adresem, który podano mi w sanatorium, nikt taki nigdy nie mieszkał.

 

Czytaj także:„Mój kochanek ma kochankę. To dziwne, wiem, ale i od męża, i od niego wymagam wierności”„Ślub miał być początkiem szczęścia, a był zwiastunem tragedii. Rodzice postawili na swoim, a ja straciłam miłość życia”„Z korporacji uciekłam do fundacji. Wolę pomagać za darmo dzieciakom niż nabijać kabzę bezdusznym krwiopijcom”


 

Redakcja poleca

REKLAMA