„Zamieszkaliśmy w bliźniaku z babcią i to był błąd. Wiecznie nas krytykowała, aż wzięła się za mojego syna”

załamana matka fot. iStock, damircudic
„Obgadywanie i plotki były jej żywiołem. Żyła życiem innych, bo jej własne było nudne. Musiała je sobie urozmaicać, mieszając się w cudze sprawy. Głównie moje i moich bliskich”.
/ 12.10.2023 07:15
załamana matka fot. iStock, damircudic

Jest moją babcią, chociaż rzadko tak o niej myślę. Bo babcia to osoba ciepła, serdeczna, która ma dla swoich wnuków dobre słowo, świeże ciasto na stole i miękkie ramiona
do wtulania się. Ona była inna. Mieszkała obok, w drugiej połówce bliźniaka. Dzieliła nas tylko ściana. To za mało, żeby czuć się bezpiecznie, ale wystarczająco, żebym mogła czasem odetchnąć z ulgą.

Nie cierpiałam jej wszystkowidzącego wzroku

Osaczał mnie tak bardzo, że czasem czułam się jak w oku Big Brothera. Zawsze wiedziała, z kim się bawiłam, w co, ile czasu była u mnie koleżanka, o której wyszłam do szkoły i o której wróciłam. Jedynie w toalecie i za zamkniętymi drzwiami swojego pokoju byłam wolna od jej natrętnych spojrzeń.

Nie miałam twierdzy, w której mogłabym się schronić na dłużej. Do mojego pokoju też wchodziła; zawsze po to, żeby coś skrytykować. A to łóżko źle pościelone, a to kurz niewytarty albo okruchy na dywanie. I w ogóle po co mi ten paskudny chomik? Przecież tylko brudzi i śmierdzi!

A ja kochałam Filipa – nie tylko dlatego, że był najsłodszym chomikiem na świecie. Miał wiele cech, które czyniły go przyjacielem idealnym. Przede wszystkim był czarny, a ona nie lubiła czarnego koloru. Dlatego go wybrałam. Filip miał w nosie jej uwagi, nie pozwalał sobą dyrygować, a mnie nie oceniał. Mogłam mu o wszystkim powiedzieć i miałam pewność, że jej nie powtórzy. No i był tak jak ja poddawany nieustającej krytyce.

– Ta twoja mysz pogryzła mi kable! – krzyczała, mając zapewne nadzieję, że ktoś uwierzy i pozbawi biedne zwierzę życia albo w inny sposób pozbędzie się go z domu. – Gryzoń obrzydliwy! Poprzegryzał torebki z mąką i narobił w szafce!

– Filip siedzi w klatce i nigdzie nie wychodzi – odparłam spokojnie.

– A szkody narobiły się same, co?

Wzruszyłam ramionami, bo co mnie to właściwie obchodziło? Zostałam więc nazwana niegrzeczną dziewuchą, a batalia przeciwko chomikowi trwała. Rodzice dowiedzieli się od niej, jaki ten mój gryzoń jest nieznośny, wyrządza same szkody i nie ma z niego za grosz pożytku.

Na szczęście problem kabli szybko się rozwiązał. A właściwie rozwiązał go nasz kot, wynosząc z domu babki prawdziwą mysz. Oczywiście przeprosin się nie doczekałam. Ten incydent zaliczyłam jednak do moich nielicznych zwycięstw. Babce zawsze coś się we mnie nie podobało, ciągle miała jakieś uwagi i zastrzeżenia.

Prowokowała awantury

– Basia nie powiedziała „dzień dobry” pani M.! – doniosła na mnie rodzicom.

Kim była pani M.? Nikogo takiego nie znałam, więc jak miałam powiedzieć jej „dzień dobry”?

– I jeszcze kłamie! Nie znasz pani Zosi? Przecież mieszka obok nas! – powiedziała.

A tak, panią Zosię znałam. Miła sąsiadka. Często z nią rozmawiałam, bo była sympatyczniejsza od mojej babci. I mnie lubiła. Jeśli się z nią nie przywitałam, to widocznie jej po prostu nie zauważyłam. Poza tym pani Zosia na pewno by się na mnie nie poskarżyła. Babka musiała coś sobie wymyślić albo znowu podpatrzyć. Bo przecież trzeba mi wytknąć każde potknięcie, nawet to najmniejsze i przypadkowe!

Nie lubiłam rodzinnych spotkań, bo babka zwykle wiodła na nich prym, pokazując, jaka to jest niby mądra i dobrze wychowana. Ciągle miała coś do powiedzenia, wszystkim nadskakiwała, udawała delikatną. Odbierałam jej zachowanie jako sztuczne, upierdliwe, a czasami wręcz niegrzeczne. Bo jak nazwać kogoś, kto ciągle gada, nie pozwalając innym dojść do słowa, albo komentuje wszystko dookoła, żeby pokazać się jako kobieta światowa i obeznana z każdym tematem?

– Te kotlety są za duże, trzeba podawać malutkie. Dlaczego na stole nie ma serwetek? Ja to zjem tylko troszeczkę.

Zatem ciocia nakładała jej odrobinę zupy, a babka zjadała wszystko i prosiła o dokładkę.

– Tej bułeczki wezmę pół, więcej nie zjem – odłamywała połowę, a resztę odkładała do koszyczka. Naprawdę myślała, że ktoś się skusi na obmacaną wcześniej bułkę?

– Och, nie, cała kiełbaska to za dużo! – wołała.

Kroiła ją i część wrzucała dziadkowi na talerz, a po chwili powtarzała manewr z następną. Kiedyś tak bardzo mnie to zirytowało, że pozwoliłam sobie na głośny komentarz.

– Nie wymądrzaj się! – krzyknęła babka, posyłając mi mordercze spojrzenie. Pewnie gdybym była bliżej, dostałabym klapsa.

Zawsze robili to, czego chciała

Kiedy miałam dziesięć lat, zabrała mnie ze sobą na wakacje do Bułgarii. Właśnie tak: zabrała ze sobą. Nie miałam nic do powiedzenia w tej sprawie, chociaż prosiłam rodziców, żeby nie zgadzali się na ten wyjazd.

– Ale dlaczego nie chcesz jechać? – pytała mama. – Odpoczniesz, opalisz się, popływasz w morzu. Przecież lubisz pływać.

– Ale nie chcę jechać z babcią! – upierałam się.

– Babcia chce, żebyś miała udane wakacje.

– Z nią na pewno takie nie będą – powiedziałam.

– Dobrze, zastanowimy się jeszcze.

Kiedy to usłyszałam, miałam nadzieję, że nie wszystko stracone. Przecież rodzice mogli mnie nie puścić. Ale babka potrafiła manipulować ludźmi. Zawsze robili to, czego chciała. Tak było i tym razem. Chciała mnie zabrać do Bułgarii, więc nie miałam nic do gadania. Na szczęście pojechał z nami także dziadek, a na miejscu okazało się, że kwaterę dzielimy z rodziną koleżanki z pracy babki.

Panią Weronikę lubiłam i nie miałam nic przeciwko takiemu towarzystwu. A raczej nie miałabym, gdyby babka nie próbowała przy znajomych udawać najlepszej, najmądrzejszej i w ogóle „naj”. Musiałam zachowywać się tak, jak ona sobie życzyła. Byłam niczym bagaż. Miałam stać grzecznie, nie odzywać się, robić, co mi każe, i udawać niewidzialną.

– Jedz arbuza – nakazała, podsuwając mi talerzyk.

Ugryzłam, bo lubię arbuzy. Ten jednak mi nie smakował. Był niedobry. Dostałam klapsa i musiałam zjeść. Później bolał mnie brzuch,więc nie chciałam kolacji. Kolejne klapsy zmusiły mnie do zjedzenia kanapek z pomidorem i serem. Jadłam, a każdy kolejny kęs rósł mi w ustach. W końcu zwymiotowałam. Zwolniło mnie to z konieczności dalszego uczestniczenia w posiłku. Babka łaskawie wygoniła mnie do łazienki, a później do łóżka.

– Zarzygała całą podłogę – usłyszałam, jak skarży się dziadkowi, który przecież wszystko widział. – Weronika aż się zrobiła blada. No kto to widział, żeby dziecko się tak zachowywało!

– Bolał ją brzuch – dziadek jako jedyny w rodzinie zawsze brał mnie w obronę.

– To mogła powiedzieć.

– Mówiła, tylko nie słuchałaś.

Babka nie pozwalała mi się kąpać w morzu bez opieki. Sama nie potrafiła pływać, więc chodziła na plażę tylko po to, żeby smażyć się na słońcu. Ani myślała opuszczać ciepłego kocyka. Tylko dzięki dziadkowi udało mi się odrobinę popływać. Babka jednak wciąż marudziła i panikowała, że się utopię. A przecież miałam kartę pływacką i dwa razy w tygodniu chodziłam na basen! No i to była strzeżona plaża, z ratownikiem!

– Jak wakacje? – zapytała koleżanka, kiedy spotkałyśmy się w szkole.

– Kiepsko – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

– Wyjeżdżałaś?

– Byłam z dziadkami w Bułgarii.

– Cudownie! Opowiadaj! Masz zdjęcia?

Miałam. Obejrzała, pozachwycała się.

– Fajną masz babcię – skomentowała.

Fajną? Rzeczywiście!

Może gdybym jej powiedziała, co ta „fajna babcia” mówiła o niej i jej rodzinie, zmieniłaby zdanie. Bo ona potrafiła każdemu przypiąć łatkę. Ten był pijak, ten nierób, tamten brudas. Tylko ona była najlepsza, najładniejsza, najmądrzejsza. Oczywiście nigdy nie powiedziała nikomu niczego wprost. Obgadywanie i plotki były jej żywiołem. Żyła życiem innych, bo jej własne było nudne. Musiała je sobie urozmaicać, mieszając się w cudze sprawy. Głównie moje i moich bliskich. Potrafiła wchodzić do naszego domu bez pukania, zaglądać nam do szafek, garnków, lodówki.

Rodzicom też zaczęło to przeszkadzać, dlatego w końcu zdecydowali się na odgrodzenie naszej części podwórka. Drobna siatka nie zakrywała mnie przed wścibskimi spojrzeniami, ale dawała świadomość, że nikt nieproszony nie wejdzie, kiedy będę przemykać z łazienki do pokoju w samej bieliźnie. Żadna moja koleżanka nie podobała się babce. Mówiła – to córka tej alkoholiczki, co stoi pod sklepem. Ojciec tamtej siedział w więzieniu. Ta ma pięcioro rodzeństwa…

Skąd to wszystko wiedziała? Ile z tych rzeczy było prawdą? Trudno stwierdzić. Starałam się nie słuchać albo robiłam jej na złość i najczęściej zapraszałam do domu właśnie te koleżanki, którym przyklejała „najbrudniejsze” łatki. Moi koledzy również nie cieszyli się jej sympatią. Ten był za gruby, tamten za chudy, inny miał brzydkie imię. Oczywiście przy nich była do rany przyłóż, a za plecami obsmarowywała ich, ile wlezie.

Mój przyszły mąż nie zyskał jej sympatii

Zasugerowała nawet, że jestem w ciąży, dlatego chcę ślubu. Nie byłam. Nasz syn urodził się dwa lata później. Nie chciałam go jej pokazywać ze strachu, że splami swoimi uwagami moje śliczne dzieciątko. Powstrzymywała się, w każdym razie przy mnie. A potem dowiedziałam się, że opowiada o moim Wojtusiu niestworzone historie – że chorowity, opóźniony i dziwnie do ojca niepodobny. Miałam ochotę mordować! Gdy pognałam do niej z pretensjami i żądaniem wyjaśnień, wszystkiemu zaprzeczyła.

– Ta głupia M. coś sobie wymyśliła! – oburzyła się. – Przecież mnie znasz. Nigdy nie kłamię.

– Właśnie znam! Aż za dobrze. Kłamstwo i plotka to twoje drugie imię. Nienawidzę cię! Kiedy wreszcie umrzesz i uwolnisz nas wszystkich od siebie?!

Popłakałam się z bezsilności i strachu, że mój syn będzie kiedyś szykanowany tak jak ja. Mąż po powrocie z pracy znalazł mnie zapłakaną i zamkniętą z Wojtusiem w pokoju.

– Dość tego – zdecydował, kiedy opowiedziałam mu, co się stało. – Musisz zacząć wszystko od nowa. Z dala od tej… kobiety.

Nikt mnie już nie obserwował

Miał rację. Najbardziej się bałam, że kiedyś zrobię się taka jak ona, że to dziedziczne albo zaraźliwe, gdy podłość trafi na podatny grunt. A ona wyzwalała we mnie wszystko, co najgorsze. Kiedyś czułam przed nią respekt, ale im starsza się robiłam, tym mniej nad sobą panowałam. Dałam sobie pozwolenie na nienawiść, na wrogość, mówiłam jej okropne i okrutne rzeczy, których się potem wstydziłam. Jeśli tak dalej pójdzie, zło zalęgnie się także we mnie. Nie mogę do tego dopuścić!

Przeprowadziliśmy się do innego miasta. Nie było nam łatwo, bo musieliśmy znaleźć nową pracę, wynająć mieszkanie, poukładać wszystkie sprawy. Najważniejsze jednak, że w końcu się od niej uwolniłam. Nikt mnie już nie obserwował, nie szkalował, nie roznosił na mój temat plotek. Zaczęłam żyć. Mogłam być w końcu szczęśliwa i dobra…

Czytaj także:
„Całe życie czekałam na tego jedynego i się nie doczekałam. Mój kwiatuszek przekwitł, a ja jestem 45-letnią dziewicą”
„Całe koło gospodyń wiejskich odwiedzało alkowę wójta. Gdy jedna zaszła w ciążę, gmina huczała od plotek”
„Rodzice zabronili mi związku z dzieciatym rozwodnikiem. Zrobiłam to, bo nie chciałam w domu awantur”

Redakcja poleca

REKLAMA