„Przez 41 lat gryzły mnie wyrzuty sumienia, bo po porodzie zostawiłam córkę w szpitalu. A teraz ją spotkałam”

zamyślona kobieta fot. Adobe Stock, fizkes
„Nie mogłam wydusić ani słowa. Szukałam w tej kobiecie o ciemnych włosach, zmarszczkach pod oczami i meszku nad górną wargą jakiegoś podobieństwa do tego noworodka, którego widziałam tylko przez kilka minut, ale to było oczywiście niemożliwe”.
/ 17.12.2023 14:30
zamyślona kobieta fot. Adobe Stock, fizkes

Mieliśmy przed sobą ponad cztery godziny jazdy pociągiem, ale nie przeszkadzało mi to. Wreszcie trochę spokoju! W szkole, z dzieciakami, to człowiek nieraz własnych myśli nawet nie słyszał, ale z drugiej strony w życiu bym nie zamieniła tej pracy na żadną inną, mimo że zarabiałam mało, rodzice uczniów mnie nie doceniali, a wieczorami byłam wykończona psychicznie.

– Czemu nie pójdziesz do biura tłumaczeń albo do jakiejś prywatnej szkoły niemieckiego? – pytał Jurek, kiedy się skarżyłam.

Sama nie znałam odpowiedzi. Po prostu czułam, że jestem tym dzieciakom coś winna. Uczyłam je niemieckiego i plastyki, ale też organizowałam kółko teatralne, planowałam pikniki, zbiórki na loterię fantową, byłam też często jedynym dorosłym, jakiemu ufały niektóre dzieci. To dla nich tkwiłam w wielkiej podstawówce, tak zwanej tysiąclatce. Dla tych najsłabszych, z trudnych rodzin, nierzadko maltretowanych i zaniedbywanych.

Miałam poczucie winy

Oczywiście wiedziałam, dlaczego mam poczucie, że powinnam im pomagać. Nigdy, przez czterdzieści jeden lat, nie pozbyłam się poczucia winy wobec… Tak naprawdę nie wiedziałam, jak miała na imię. Nikogo nie obchodziło, jak chciałam nazwać dziecko, które jako osiemnastolatka zostawiłam w szpitalu do adopcji. To nie były czasy wspierania matek, szczególnie tych niezamężnych, młodych i wyklętych przez rodzinę. Położne i lekarze nie kryli swojej pogardy dla mnie. Tak, podczas bolesnego porodu usłyszałam uwagę o tym, że trzeba było nie rozkładać nóg, i parę innych, równie okrutnych.

Nikogo nie obchodziło, że wyszłam ze szpitala pusta, jakby wydrążona w środku i poczucie wydrążenia nigdy się nie skończyło. Nawet kiedy znalazłam mężczyznę, który mnie pokochał, nawet kiedy urodziłam mu dwóch synów, wciąż czułam się winna, że weszłam do szpitala, niosąc pod sercem dziecko, a wyszłam z pustą macicą i pustymi rękami.

Nie trzeba mieć doktoratu z psychologii, żeby spostrzec, że moja praca z dziećmi i szczególna uwaga poświęcana tym najbardziej zaniedbanym przez rodziców to była próba zadośćuczynienia.

Stworzyliśmy dobrą rodzinę

Synów wychowałam na dobrych, mądrych mężczyzn szanujących kobiety. Jeden był żonaty, drugi studiował informatykę. To właśnie do niego jechaliśmy.

– Nie rozumiem, co on nagle taki stęskniony się zrobił – mruknęłam do męża, kiedy syn uparł się, żebyśmy przyjechali w odwiedziny na jego uczelnię. – Może jakąś dziewczynę poznał i chce ją nam przedstawić?

– Może tak – zgodził się Jerzy. – Właściwie to nawet jestem pewien, że chce, żebyśmy kogoś poznali.

Usiłowałam się dowiedzieć, skąd to wiedział, ale nabrał wody w usta. Zawsze mnie to rozczulało, ale i trochę irytowało – to, że Jurek i chłopaki trzymali taką sztamę. A może po prostu Jurek był osobą, której wszyscy chcieli się zwierzać? Nigdy nikogo nie osądzał, zawsze uważnie słuchał, wspierał i okazywał troskę.

To on jako pierwszy usłyszał historię o moim oddanym dziecku. Nikomu wcześniej się nie przyznałam, że zrobiłam coś takiego. Jemu też bałam się powiedzieć, bałam się, że będzie mną gardził, odsunie się, rzuci mi w twarz, że nie chce mieć dzieci z kimś, kto porzucił swoje. Ale nie. On zrozumiał. I nawet jeśli ja nie umiałam wybaczyć sobie, on wybaczył mi w imieniu całego świata.

Syn miał dla mnie niespodziankę

Gdy dojechaliśmy do celu, Grzesiek już na nas czekał. Oprowadził nas po kampusie, przedstawił kolegów, a potem powiedział, że na obiad idziemy na Starówkę.

– Mamo, siądź tutaj – wskazał mi drewniany stół w głębi rustykalnie urządzonego lokalu. – Idę po kogoś. Zaraz przyjdziemy. Tato… – spojrzał na ojca znacząco.

– Co jest? – zapytałam Jurka od razu.

– Po kogo on idzie? Co ty wiesz, czego ja nie wiem?!

Jurek miał poważną minę. Wziął mnie za rękę i przeraziłam się, że powie mi o jakiejś śmiertelnej chorobie. Ale to, co powiedział, było chyba jeszcze bardziej szokujące.

Iwona… on ją znalazł. Przepraszam, powiedziałem mu… Sam zapytał. Wrzucił swoje DNA do jakiejś bazy, wiesz, szukanie dalekich krewnych i takie tam. I miał trafienie. Przyrodnia siostra. Przyszedł z tym do mnie, bo myślał, że mam jakieś dziecko na boku, o którym ty nie wiesz… No i mu powiedziałem.

Odnalazł moją córkę

Zamrugałam oczami. Byłam w szoku. Czy on mi właśnie mówił, że mój syn odnalazł w jakiejś bazie DNA moją… córkę…?

– Tak – potwierdził Jurek. – Nawiązali kontakt, ona ma czterdzieści jeden lat. Szukała biologicznej rodziny, bo wie, że jest adoptowana. Wysłała swoją próbkę DNA do prywatnego laboratorium, Grzesiek wysłał twój pasek z glukometru z krwią. Potwierdzili zgodność, jesteś jej matką. Poprosiła go, żeby umożliwił jej spotkanie z tobą. Nie wiedzieliśmy, jak ci to powiedzieć, więc… jesteśmy tutaj. Ale możesz odmówić. Uszanujemy to, ona na pewno też.

– Nie! – zaprotestowałam gwałtownie, tłumiąc wzruszenie. – Ona tu jest? Przyjechała tu? Chce mnie spotkać?

To się działo zbyt szybko, żebym myślała racjonalnie. Powiedziałam Jurkowi, żeby dał zielone światło czekającemu Grześkowi. A potem wstał i przez moment siedziałam przy drewnianym stole sama.

– Dzień dobry – powiedziała kobieta w średnim wieku i poczułam ucisk w gardle. – Jestem Małgorzata. Gosia. Pani jest moją biologiczną matką.

Nie mogłam wydusić ani słowa. Szukałam w tej kobiecie o ciemnych włosach, zmarszczkach pod oczami i meszku nad górną wargą jakiegoś podobieństwa do tego noworodka, którego widziałam tylko przez kilka minut, ale to było oczywiście niemożliwe. Była dorosła, po czterdziestce, wyglądała na kogoś z dobrą pracą, na palcu miała obrączkę.

Nie miała do mnie żalu

Nie wiedziałam, co jej powiedzieć, ale to było łatwiejsze, niż sądziłam. Rozmawiałyśmy ponad godzinę. Pytałam ją o jej życie. Powiedziała, że ma świetnych rodziców, którzy bardzo ją kochali i wspierali. Ma męża i nastoletnią córkę, pokazała mi jej zdjęcia. Była weterynarzem, kochała zwierzęta, w domu miała trzy adoptowane psy. Powiedziałam jej, że może mnie zapytać, o co chce, ale nie zapytała, dlaczego ją zostawiłam.

– Miała pani osiemnaście lat – stwierdziła, jakby to wszystko tłumaczyło. – Moja mama mi powiedziała. Nie miała nic przeciwko temu, żebym pani szukała, ale po prostu długo nie miałam odwagi… Ale cieszę się, że poznałam Grześka, zawsze chciałam mieć brata! Chcę, żeby pani wiedziała, że podjęła pani dobrą decyzję. Kocham moich rodziców i naprawdę nie mam żalu, że pozwoliła pani, żeby to oni mnie wychowywali. Tak musiało być, prawda?

Gosia nie zjadła z nami obiadu. Jej córka zadzwoniła, żeby ją skądś odebrać. W domu czekały psy. Poleciała więc do swojego życia. Dobrego, udanego życia. Które miała… dzięki mnie. Zrozumiałam, że skoro ona mi wybaczyła, to ja nie mam prawa dłużej się obwiniać o tamtą decyzję. Może miała rację i naprawdę miało tak być? Chcę w to wierzyć.

Czytaj także: „Przygarnęłam pod swój dach drugą żonę mojego byłego męża. Połączyła nas niechęć do tego samego mężczyzny”
„Przypadkiem odebrałam telefon siostry i usłyszałam głos mojego męża. Mruczał do słuchawki, że tęskni za jej ciałem”
„Pojechałam w delegację, a mąż miał się zająć domem. Po powrocie zastałam górę prania, zmywania i smród w łazience”

 

.

Redakcja poleca

REKLAMA