Zbliżała się rocznica mojego ślubu i pewnego dnia córka spytała mnie, jak to jest być z kimś przez ponad 40 lat. Czy to nienudne? W pierwszym odruchu chciałam powiedzieć, że nie można małżeństwa traktować w kategorii nudne czy interesujące. Bo przecież nie na tym ono polega, tylko na radzeniu sobie z kłopotami, wspieraniu się… i tego typu banały.
I już otwierałam usta, gdy coś we mnie spytało – a dlaczego nie? Dlaczego nie mogę opisać małżeństwa w tych kategoriach? I w innych przy okazji.
– Zastanowię się – odparłam.
Marysia popatrzyła na mnie z lekkim zdziwieniem, ale skinęła głową. Pobraliśmy się, gdy zaszłam w ciążę. Ja miałam wtedy 23 lata, Maciej 25. Urodziłam synka, Jacka. Marysia pojawiła się 10 lat później.
Maciej od zawsze był człowiekiem pełnym energii, po pracy nie zasiadał przed telewizorem, tylko zajmował się swoimi pasjami. Jak był młodszy, biegał, jeździł na rowerze, grał w koszykówkę. Potem, kiedy serce już nie pozwalało na wielki wysiłek, zajął się budową motocykla, i miał wiele innych zajęć.
Gdy poszedł na emeryturę, zastanawiałam się, jak sobie poradzi, siedząc cały dzień w domu. Myliłam się – znalazł sobie tyle zajęć, że znów prawie wcale w domu go nie było – z kolegami zaczął grać w brydża, jeździć na ryby. Grał w gry komputerowe online, wyjeżdżał na zgrupowania…
I nagle dotarło do mnie, że tak naprawdę on żył swoim życiem, a ja swoim. Przed emeryturą i teraz. Owszem, raz w tygodniu, w niedzielę, chodziliśmy do kościoła, jedliśmy niedzielne obiady, czasem oglądaliśmy razem film w telewizji. Codziennie w czasie kolacji rozmawialiśmy pół godziny, omawiając sprawy codzienne, plotkując o znajomych, o Marysi, potem w łóżku książka, czasem seks.
To tylko plotki – upierała się Hela
Ja miałam swoje przyjaciółki, swoje życie. A gdy przeszłam na emeryturę, i już niemal cały czas byłam w domu, to byłam w nim właściwie sama. Jak tak spojrzeć wstecz, to często byłam sama. Cóż, i tak nie miałam źle.
– Mógł się nade mną znęcać, mógł mnie zdradzać… – powiedziałam następnego dnia do swojej przyjaciółki.
Wtedy Helenka uciekła wzrokiem, a jej usta wykrzywiły się w takim odruchowym uśmiechu, jaki pojawiał się na jej twarzy zawsze, gdy chciała okazać, że zgadza się z czyimś zdaniem, choć naprawdę myśli inaczej. Wychowywałyśmy się w tym samym bloku, na jednym piętrze. Kiedyś moja mama mówiła, że częściej siedzę u sąsiadów niż we własnym domu. Ciekawe, że matka Helenki mówiła to samo o niej. Cóż, byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami i znałyśmy się na wylot.
Poczułam, jak wszystko we mnie drętwieje. Miałam do wyboru – udać, że nie zauważyłam, albo ją przepytać. Zmieniłam temat. Odetchnęła z ulgą, choć do końca spotkania miałam wrażenie, że nie patrzyła mi w oczy. Ale nie mogłam o tym zapomnieć.
Kiedy przez kolejne dni Maciej wracał późno do domu, patrzyłam na niego podejrzliwie. Reagowałam opryskliwie na jego słowa. Zaczęłam przeszukiwać kieszenie jego spodni – niby po to, by przygotować je do prania, ale tak naprawdę szukałam dowodu jego zdrady… Wreszcie ubrałam się i poszłam do Helenki.
– Mów – zażądałam.
Od razu wiedziała, o co mi chodzi.
– To tylko plotki – zastrzegła.
– Nie ściemniaj. Znam cię na tyle, by wiedzieć, że plotki byś mi powtórzyła. Gadaj albo więcej mnie nie zobaczysz.
– Podobno – powtarzała to słowo mniej więcej co trzy wyrazy – widziano Macieja w jakimś motelu z młodszą kobietą, czterdziestką co najwyżej. Jakieś pół roku wcześniej.
– Jak często go „podobno” widziano? – spytałam.
– Słyszałam tylko o jednym razie.
Czekając na Macieja, który jak zwykle był na kartach, rybach czy grach, znów oglądałam oczyma duszy swoje małżeństwo. Ale teraz najważniejsze było jedno pytanie, ile razy mnie zdradził w ciągu 40 lat. Dlaczego tego nie widziałam? Kiedy byłam młoda, kochałam go jak wariatka. Pragnęłam. On też mnie kochał i pragnął. Stąd ta nagła ciąża… Nigdy mu nie odmawiałam, wydawało się, że jest nam razem pod tym względem dobrze.
– Jak często zdradzałeś mnie w czasie naszego małżeństwa? – spytałam, kiedy wszedł do domu.
Z jego twarzy znikł uśmiech
Znieruchomiał. Wiedziałam, że gwałtownie szuka w myślach usprawiedliwienia.
– Chcę rozwodu – powiedziałam.
Odetkało go.
– Zwariowałaś? – powiedział. – Masz 63 lata, po co ci rozwód?
Wstałam i wyszłam z kuchni.
– Elka – poszedł za mną. – Nigdy cię nie zdradziłem. Nie wydurniaj się. Obróciłam się i walnęłam go otwartą dłonią w twarz.
– Przynajmniej mnie nie okłamuj. Okaż odrobinę szacunku dla kobiety, z którą żyłeś 40 lat, matki twoich dzieci! – i zatrzasnęłam się w sypialni.
Byłam wzburzona. I nagle podekscytowana. Rozwód. Życie bez Macieja. Nigdy więcej gotowania obiadów, czekania czy przyjdzie, i kiedy. Całe łóżko moje, cała noc przespana spokojnie, bez tego chrapania. Ile razy prosiłam, żeby poszedł do lekarza, wziął tabletki czy założył sobie coś… Twierdził, że tak natura stworzyła mężczyzn, że chrapią. I on z naturą walczyć nie będzie.
Przed oczami stanęły mi wszystkie jego denerwujące cechy. Nawet nie wiedziałam, że aż tyle mnie w nim irytuje. Sposób, w jaki zaczesuje włosy. Zapach jego wody kolońskiej. To jak żuje i cmoka zębami. To, że czyta gazety przy śniadaniu, jakby mnie przy stole nie było. Jego pochrząkiwanie, gdy go coś rozbawiało, ale nie na tyle, by się roześmiać. Mogłam zrobić całą długą listę upierdliwości Maćka. A przede wszystkim…
– Tak, kochanie – powiedziałam Marysi, gdy spotkałyśmy się następnego dnia. – Po 40 latach małżeństwa życie z drugim człowiekiem jest śmiertelnie nudne. Dlatego rozwodzę się z ojcem.
Ja też byłam kimś zauroczona…
Zbladła. Zdenerwowała się.
– Jezu, mamo, ja nie chciałam… To była tylko ciekawość… No, tylko bić mnie i patrzeć, czy równo puchnę!
– Spokojnie. Nie twoja wina. Właściwie powinnam ci podziękować, że otworzyłaś mi oczy, ale nuda to nie główny powód. Zdradził mnie. I może zawsze zdradzał, ale się wypiera.
– Nie wierzę – Marysia potrząsnęła głową. – Nie tata. On cię kocha.
– Miłość nie ma tu nic do rzeczy – powiedziałam. – To znaczy ma, oczywiście. Można pragnąć innych kobiet, choć kocha się żonę. Ale skoro się ją kocha, to nie można poddawać się tym pragnieniom. I tyle. Ja też…
Uśmiechnęłam się w duchu do siebie. Miałam jakieś 40 lat, pracowałam w teatrze jako inspicjentka. Tomek był oświetleniowcem. Działał na mnie jak afrodyzjak. W jego obecności biło mi serce, pociły się dłonie i byłam gotowa się z nim kochać bez gry wstępnej. Nawet raz zgodziłam się wypić z nim kawę w kawiarni. Rozmawialiśmy, nie wiem o czym, patrzyliśmy na siebie i wiedziałam, że on myśli to samo, co ja. Ale w pewnej chwili opamiętałam się.
Byłam mężatką i kochałam męża
Jestem przeciwna podwójnym standardom – że niby mężczyźni z natury są poligamistami i trzeba im to wybaczyć, a nawet podziwiać… A kobiety, które mają podobne pragnienia, to dzi**i. Nie. Jeśli ja mogłam się opanować, choć żądza zaćmiewała mi umysł, to i mój mąż mógł.
I wtedy nagle mnie olśniło. Przecież mam dopiero 63 lata i nie żyję w czasach, kiedy kobiety w moim wieku stały jedną nogą nad grobem i uważano, że już nie mają prawa do szczęścia. Ja też jeszcze chcę być szczęśliwa. Może nawet spotkam kogoś, kto będzie ze mną cały czas. Bo nagle poczułam, że jestem zmęczona tą samotnością we dwoje.
Co innego być samą, bo nie ma się nikogo, a co innego, gdy ktoś zajmuje przy tobie miejsce, blokując szansę na coś lepszego. Bo niby Macieja nigdy nie było, ale jednak, ogólnie rzecz biorąc, był.
Jak go nie będzie, to zrobi się miejsce na coś nowego. A jeśli nawet nikt się nie pojawi, to wezmę sobie psa. I kota. Nawet dwa. A co? A jak będę miała ochotę, to będę chodzić na randki, i wyjeżdżać do sanatoriów, o! Dobrze wiem, co się tam dzieje. Słyszałam takie opowieści, że uszy czerwienieją…
– Masz rację – powiedziała Iwonka, moja druga przyjaciółka, kiedy grałyśmy w karty w klubie emeryta na osiedlu. – Jeśli czujesz, że myśl o rozwodzie dodaje ci energii i otwiera przed tobą nowe perspektywy, to czemu nie. Ja też bym chciała, ale… Ech! – wzruszyła ramionami, a ja o nic jej nie pytałam.
Iwonki mąż jest ciężko chory i wymaga opieki. Co prawda, inna na jej miejscu wykopałaby drania za próg już dziesięć lat wcześniej, ale niektóre kobiety to urodzone męczennice. Facet, alkoholik, zrobił z jej życia piekło. Mimo to teraz, gdy już sam nie może się nawet podetrzeć, ona uważa, że ma wobec niego obowiązki. I żadne rozsądne argumenty do niej nie przemawiają – że on sam sobie zafundował ten stan i powinien ponieść tego konsekwencje.
Jego dzieci dawno już go olały, wychodząc ze zdrowego założenia, że szanować należy rodzica nie za to, że nim jest, ale że na ten szacunek zasługuje. Samo spłodzenie czy urodzenie dziecka nie wystarcza.
Może moglibyśmy żyć w przyjaźni
Iwonka zaś, jak kiedyś stwierdziła z bólem w głosie, wie, że powinna zrobić to samo, ale po prostu nie może. Emocjonalnie nie jest w stanie wykopać go za drzwi. Ani wtedy, gdy pił, bił, wykradał jej pieniądze i rzygał w łóżku, ani tym bardziej teraz.
– To nie po chrześcijańsku – mówiła, usprawiedliwiając się.
Bzdury. Znam chrześcijan, i to takich, którzy co roku niemal na klęczkach do Częstochowy zaiwaniają, a swoich własnych rodziców do domu opieki oddali i zapomnieli o ich istnieniu. Nie mówiąc o gorszych rzeczach. Wystąpiłam o rozwód. Nie dałam się przekonać córce, która uważała, że popełniam straszne głupstwo.
– Kto ci poda herbatę, jak będziesz chora? – jęczała.
– Ty – odparłam. – W końcu po to cię wychowałam.
Zatkało ją. Nie dałam się przekabacić mężowi, który próbował przekonywać mnie, że po pierwsze, nie zdradził mnie, po drugie, jesteśmy za starzy, by zaczynać wszystko od nowa, i po trzecie, wciąż mnie kocha.
– Ale ja już nie kocham ciebie – odparłam szczerze.
Zamilkł i tylko skinął głową. Nie dałam się nawet Helence.
– Elka, to była tylko plotka. Nie możesz być pewna, że ktoś tego nie wymyślił. On zaprzecza…
– Hela, to już nawet nie chodzi o tę zdradę – mówiłam. – Po prostu przejrzałam na oczy i zrozumiałam, że nie chcę z nim być.
– A myślisz, że ja chcę być z Tadkiem? – wybuchła. – Z tym leniwym śmierdzielem, który tylko siedzi w internecie i drapie się pod pachami?
– To się rozwiedź… – mruknęłam.
– I co dalej? On się nie wyprowadzi, a ja nie mam dokąd pójść.
– Zamieszkaj ze mną – zaoferowałam. – Będziemy razem jeździć do sanatoriów, umawiać się na randki. Wreszcie będziemy się bawić.
Ta myśl mnie podekscytowała
Naprawdę byłoby świetnie. Ale Hela patrzyła na mnie smutno.
– Nie da rady – powiedziała. – Przecież wiesz, Elżuniu.
Wiedziałam. Zawsze bała się każdej, najmniejszej nawet zmiany. Panikowała, kiedy los ją do niej zmuszał, i nigdy nie podjęła świadomie żadnej decyzji, która do zmiany mogła doprowadzić. Była do tego organicznie niezdolna.
Ja jestem inna. I przede mną była cudowna wizja wolności. Zmiany. Szansy na coś jeszcze w moim życiu. Wprost nie mogłam się tego doczekać. Rok później byłam już wolna. Maciej przeniósł się do mieszkania po rodzicach, które wynajmowaliśmy, zostawiając mi nasze wspólne.
Podzieliliśmy majątek bez kłótni. Myślę, że to był jeden z najbardziej eleganckich rozwodów, o jakich słyszałam. Byłam mojemu byłemu mężowi za to bardzo wdzięczna. Wykazał się klasą. Rozwiedliśmy się za porozumieniem stron – ja nie czułam potrzeby, by żądać uznania jego winy. Podobno mówił córce i przyjaciołom, że nie zawiodłam go i nie zmieniłam się nagle w jakąś wredną zołzę.
Może moglibyśmy nawet zostać przyjaciółmi, ale każde z nas poszło w swoją stronę. Tylko Marysia przychodziła do mnie i opowiadała, co u ojca. Że wygrał turniej brydżowy. Że przestał jeździć na ryby. Częściej siedzi w domu, przychodzi do niej i zajmuje się wnuczką, kiedy ja nie mogę. A nie mogłam dość często, bo życie rozwódki bywa bardzo urozmaicone.
– Widzisz – powiedziałam. – Przynajmniej Julka odzyskała dziadka.
Wieść o moim rozwodzie szybko rozniosła się w klubie – i dostałam trzy propozycje randek. Osiemdziesięcioletniego pana Józka, emerytowanego policjanta, sobie darowałam. Erotoman gawędziarz. Ze Stefkiem, emerytowanym kolejarzem, i Wojtkiem, byłym instruktorem latania na szybowcach, umawiałam się naprzemiennie. Do kina, teatru, na wystawę, na tańce. Nauczyłam się grać w brydża, zaczęłam jeździć na rowerze. Odmłodniałam, częściej się śmiałam.
Nawet Marysia przyznała, że samotne życie mi służy. I coraz rzadziej opowiadała o ojcu. Musiałam wyciągać z niej każdą informację. Że badania EKG nie są rewelacyjne. Że musiał zrezygnować z biegania, zaczął chodzić na pływalnię i przeszedł na wegetarianizm. Że zrobił kurs gotowania.
– Czemu tak wypytujesz? – zdziwiła się pewnego razu. – Przecież ojciec już nie powinien cię obchodzić. Jesteście rok po rozwodzie.
– Marysiu. Kochałam twojego ojca. Bardzo. Przeżyliśmy razem 40 lat, a było w tym wiele chwil pięknych. Wiele smutnych. Musieliśmy się wspierać… – zamilkłam.
Przypomniałam sobie najtrudniejszy okres naszego małżeństwa. Tylko miłość nas uratowała. Powiedziałam córce, że rozwód tego nie przekreśli… Wróciłam do domu i zaczęłam przygotowywać kolację. Zaprosiłam do domu Janka, emerytowanego sędziego, którego miesiąc wcześniej poznałam podczas klubowego turnieju brydżowego. Wdowiec.
Trochę przypominał mi Tomka oświetleniowca. Jeszcze poprzedniego dnia nie mogłam doczekać się naszej randki. Ale szykując kolację, cały czas myślałam o tym, co powiedziałam Marysi: pewnych rzeczy rozwód nie przekreśli.
Kolacja się udała, Jan był czarujący. Tylko tak dziwnie poruszał szczęką, gdy jadł. I kiedy tańczyliśmy, pachniał nie tak, jak powinien pachnieć mężczyzna. I jego usta były nie takie. Był za niski i zbyt chudy…
Kochałam Macieja
– Wybacz – powiedziałam i odsunęłam jego dłoń. – Nie mogę.
– Za szybko – powiedział. – Rozumiem. Musimy poznać się bliżej.
Nie rozumiał. Ale ja nagle zrozumiałam co innego. Często mówi się, że nie przesadza się starych drzew, bo się w nowym miejscu nie przyjmą. Czy byłam takim starym drzewem? Przecież w poprzednim miejscu było mi źle, korzeniom zbyt ciasno i liście usychały. Teraz wręcz kwitłam. A jednak…
On nigdy się nie zmieni. To dobrze
Następnego dnia poszłam na cmentarz. Uprzątnęłam grób, zapaliłam świeczkę i usiadłam na ławeczce. Wpatrzyłam się w napis na grobie.
„Ukochanemu synkowi, Jackowi, nieutuleni w żalu rodzice”.
Był z nami tylko siedem lat. Pijany kierowca potrącił grupę dzieci na przejściu przed szkołą. Ranił troje, jedno zabił. Mojego synka. Naszego. Myślałam, że zwariuję z rozpaczy. Maciej był przy mnie. Cierpiał ze mną. Wspierał. A ja wspierałam jego. Czasem takie doświadczenie niszczy związek. Nasz tylko się wzmocnił. Kochałam Macieja i kocham go nadal.
Czytaj także:
„Z delegacji zamiast kontraktów, przywoziłem nowe kochanki. Zamarłem, gdy to żona przyprawiła mi rogi”
„Zniszczyłam życie krnąbrnej uczennicy, bo zazdrościłam jej urody. Na starość to ona podała mi szklankę wody”
„Synowa wymyśliła, że będę w domu uczyć wnuków, bo ona nie chce posyłać ich do szkoły. Nie po to przeszłam na emeryturę”