„Matka porzuciła mnie, gdy miałam rok. Po 34 latach przypomniała sobie o córce. Chciała się pojednać, bo umierała”

Zmartwiona kobieta fot. Adobe Stock, AntonioDiaz
„Taktownie poczekała, aż umrą moi rodzice, żeby jednak wtargnąć w moje życie… A może wcale nie czekała, wcale o mnie przez te lata nie myślała. Może to spotkanie to był tylko chwilowy kaprys pod wpływem nagłego impulsu. Nie ważne, dla mnie ona nigdy nie istniała”.
/ 12.02.2022 07:01
Zmartwiona kobieta fot. Adobe Stock, AntonioDiaz

Do mieszkania rodziców przeprowadziłam się z powodu Rysia. Kot chorował, nie jadł, opadł z sił, gubił sierść, że aż cały grzbiet i pyszczek mu wyłysiał. Żadne leczenie nie skutkowało.

– To nic innego tylko depresja – zawyrokował wreszcie znajomy weterynarz. – Szkoda, że od razu o tym nie pomyślałem. Kot to nie człowiek, ale czuje podobnie. Najpierw stracił swojego pana, krótko potem odeszła pani, a na koniec znalazł się w obcym miejscu. Jego świat się zawalił, tęskni… – wytłumaczył mi znawca kociej natury.

Najwyraźniej, zabierając Rysia do siebie po śmierci mamy, pozbawiłam go bezpiecznego azylu, jakim był dom jego pani. Postanowiłam więc przenieść się do mieszkania po rodzicach na kilka tygodni i przekonać się, czy powrót do starych kątów pomoże biednemu kotu. Pomógł, owszem, chociaż wymagał ode mnie nie lada poświęcenia.

Zostawiłam przecież swoje ukochane mieszkanko, a w nim narzeczonego, który zatęsknił już pierwszej nocy. Kilka dni trwało, zanim przywykłam do samotności. Z czasem jednak w mieszkaniu rodziców poczułam się lepiej, bezpieczniej. W otoczeniu starych, znajomych mebli, w kuchni, gdzie z mamą i tatą spędzaliśmy najwięcej czasu, odnalazłam spokój.

Mimo żałoby i pustki, tu wciąż były ślady najszczęśliwszych dla mnie lat. Miesiąc później już byłam pewna, że zostanę. Po pierwsze, ze względu na kota, po drugie – dla siebie samej.

– Tu jest więcej miejsca, będzie nam wygodniej, a tamto mieszkanie wynajmiemy – zaproponowałam narzeczonemu.

Filip zgodził się, choć nie od razu zamieszkał ze mną. Trochę było mu żal zostawiać nasze nowocześnie urządzone gniazdko i przez jakiś czas wpadał do mnie tylko po pracy, a potem wracał do siebie.

W samotne wieczory miałam czas na porządkowanie dokumentów, zdjęć, książek. Nie mogłam się doczekać, kiedy tak naprawdę będziemy z Filipem razem. W starych murach Rysiek dochodził do siebie. Odzyskał lśniącą sierść, ale nadal był markotny, czasem miauczał po nocach, depcząc po kołdrze, którą byłam przykryta. Wtedy się budziłam, a potem nie mogłam zasnąć. Bezsenne noce były najtrudniejsze. Wtedy wracało poczucie żalu i tęsknoty za mamą.

– Nic dziwnego, że tęsknisz, Gosiulku. Nie minęło jeszcze pół roku, jak mama nie żyje. Obiecuję, że w ten weekend się spakuję i od przyszłego tygodnia będziemy już razem – pocieszał mnie Filip. – Te parę dni jeszcze jakoś przetrwasz beze mnie, prawda?

Nie miałam wyjścia. Zresztą musiałam przygotować miejsce dla Filipa.

Przez 34 lata jakoś nie szukała ze mną kontaktu

W czwartek, wracając z biura, robiłam w głowie plany, jak przemeblujemy mieszkanie, żeby było nam wygodnie. Nie zdążyłam zdjąć płaszcza, kiedy zadzwonił domofon. „Czyżby Filip urwał się z pracy?”– zdziwiłam się, zerkając na zegar w pokoju.

– Kto tam?

– Ja do pani Z. – usłyszałam niski, zachrypnięty głos jakiejś kobiety.

– Pani Z. nie żyje – odpowiedziałam.

– Ale ja do tej młodej, do pani Małgosi. Nazywam się Grażyna S. – usłyszałam w słuchawce i natychmiast cała zdrętwiałam.

Pot wystąpił mi na czoło, a potem poczułam, jakby prąd przebiegł mi po plecach. W pierwszej chwili miałam zamiar nacisnąć przycisk i wpuścić kobietę do bloku. Cofnęłam jednak rękę. Przełykając ślinę i z trudem pokonując suchość w gardle, wychrypiałam z wahaniem:

– Właśnie wychodzę, śpieszę się…

– To ja poczekam na dole – kobieta nie zamierzała rezygnować ze spotkania ze mną.

Osunęłam się na krzesło przy wieszaku w przedpokoju. To, co dawno było schowane w zakamarkach mojej świadomości i pamięci, uderzyło teraz we mnie z ogromną siłą. Omal nie zsunęłam się z krzesła, byłam bliska omdlenia.

W końcu zaczęłam się trząść. Uświadamiałam sobie po kolei te fizyczne reakcje swojego ciała, ale za nic nie mogłam zebrać myśli.

„Jezu, co ja mam zrobić?” – kołatało mi w głowie. Uświadomiłam sobie, że to wszystko, co się ze mną dzieje, to strach.

Bałam się stanąć twarzą w twarz z moją biologiczną matką. Dawno oswoiłam się z tym, że mama, ta, którą kochałam, która była moją najlepszą przyjaciółką, nie urodziła mnie. Przestałam o tym pamiętać, bo do niczego ta pamięć nie była mi potrzebna.

Nie chciałam poznać Grażyny. Wiedziałam, że dobrowolnie oddała mnie do adopcji, że tuż po porodzie zrzekła się wszelkich praw do mnie. Nie szukałam jej i nigdy nie chciałam poznać kobiety, która po prostu postanowiła się mnie pozbyć. Nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek spróbuje mnie odnaleźć.

Domofon zadzwonił ponownie. Nie podniosłam słuchawki. Jakimś nadludzkim wysiłkiem wstałam z krzesła, zamknęłam mieszkanie i zeszłam na dół. Stała pod lipą na wprost kamienicy.
Ruszyła w moją stronę.

– Wiesz, kim jestem? – spytała.

Nie mogłam wydobyć z siebie głosu, więc kiwnęłam tylko głową.

– Idziesz gdzieś? Odprowadzę cię – powiedziała.

W przeciwieństwie do mnie zachowywała się całkiem swobodnie, trudno było wyczuć jakiekolwiek zdenerwowanie. Szłyśmy kilkadziesiąt metrów w milczeniu. Nadal nie mogłam opanować drżenia ciała, czułam się źle.

Żałowałam, że jednak wyszłam z domu. Gorączkowo myślałam, dokąd iść, by jak najszybciej pozbyć się towarzystwa. Bezwiednie weszłam na ścieżkę do parku. Kobieta skorzystała z okazji.

– Bardzo się śpieszysz? Chodź, usiądziemy, pogadamy – pociągnęła mnie za rękę w stronę najbliższej ławki. – Patrz, sucha… Nie pobrudzisz się – zaśmiała się i pociągnęła ręką po deskach. Widząc, jak rozglądam się bezradnie wokół, dodała: – Nie martw się, nic ci nie zrobię. Niczego od ciebie nie chcę.

Wyglądała na około 50 lat. Włosy miała krótko obcięte, farbowane na rudo. Dość ostry makijaż nie pasował do jej drobnej twarzy. Wydawało mi się, że nie jestem do niej podobna. Chyba że zmieniłaby kolor włosów na blond…

Nie, nie chcę się z panią spotykać. Po co?

– Przyglądasz mi się, chcesz wiedzieć, czy ja to ja? – patrzyła mi w oczy, świdrując mnie na wylot. – Tak, jestem twoją biologiczną matką. Nie ma pomyłki… Twoja babka Jadwiga, znaczy moja świętej pamięci rodzicielka, wszystko o tobie wiedziała od samego początku. Żyć mi nie dawała za to, że cię oddałam. Śledziła twoich nowych rodziców. Dowiedziała się, gdzie mieszkają, gdzie on pracuje… No, przynajmniej to jej się podobało, bo mówiła, że przy takim ojcu biedy nie zaznasz… Dobrze ci było, nie? No dobra, nic nie mów. Ja tylko tak… – westchnęła, wyjęła z torebki papierosy.

– Palisz?

Pokręciłam energicznie głową.

– No to i ja nie zapalę. Taka będę kulturalna – zaśmiała się rechotliwie.

– Proszę się nie krępować. Mój tata też palił – wydobyłam z siebie pierwsze słowa w obecności tej kobiety.

Potem już tylko odpowiadałam „tak” i „nie” na zadawane pytania. Choć moja biologiczna matka nie miała ich wiele. Interesowała się, czy pracuję, czy mam kogoś.

– Chcesz się ze mną spotykać? – znów spojrzała mi prosto w oczy i zakaszlała.

Jej świszczący oddech nałogowego palacza nagle wzbudził we mnie wstręt.

– Nie – odpowiedziałam krótko.

Wyjęła z torebki kartkę i długopis. Szybko coś na niej napisała, złożyła na pół i wcisnęła mi do ręki.

– To mój numer telefonu, jakbyś zmieniła zdanie. Ach, i jeszcze podam ci numer mojego brata…To twój rodzony wujek, porządny z niego gość, ma rodzinę, dzieci, nie to co ja – znów zarechotała. – Jurek wie, że postanowiłam się z tobą spotkać. Odradzał mi, ale się uparłam. No, to tyle. Trzymaj się… córunia – wstała i odeszła.

Siedziałam na tej ławce jeszcze długo. Wciąż miałam wrażenie, że się trzęsę, choć nie było mi zimno. Dopiero gdy zaczęło mżyć, podniosłam się ciężko. Nie pamiętam, jak wróciłam do domu.

Ostatni raz widziała mnie, gdy miałam 15 miesięcy

Kiedy weszłam do łazienki, żeby umyć ręce, spojrzałam w lustro. To byłam ja, ta sama co przed godziną czy dwiema, a jednak szukałam w sobie jakiegoś nowego szczegółu, czegoś nieznanego mi przedtem. Niczego nie znalazłam. Zadzwoniłam do Filipa, ale nie wspomniałam o spotkaniu z matką. Wystarczyło, że usłyszałam jego głos. Uspokoiłam się i do końca wieczora zdążyłam trochę uporządkować salon.

W nocy nie mogłam zasnąć. To spotkanie jednak wytrąciło mnie z normalnego rytmu. Myślałam o tym, jak się zachowałam w konfrontacji z prawdziwą matką. Właściwie nie dałam jej nadziei na ponowne spotkanie. Czy dobrze postąpiłam, całkiem ją odrzucając?

Może nie była całkiem zła, jak mi się dotąd wydawało. Nigdy nie poznałam powodów, dla których mnie zostawiła. Może kiedyś cierpiała. Może, mimo młodego wieku, obudził się w niej instynkt, i chciała mnie z powrotem, ale było za późno, bo decyzję o oddaniu mnie do adopcji podjęła jeszcze w szpitalu. Potem się ujawniła, spotkała z moją nową mamą…

Tak jej nakazała moja babka. Grażyna miała dowiedzieć się, czy jestem zdrowa, jak dali mi imię… A potem solennie przyrzekła, że nigdy nie będzie nachodzić mojej mamy i ojca, nigdy nie zakłóci mojego spokoju.

„Niech wam rośnie na pociechę” – tak powiedziała, gdy żegnała się ze mną na zawsze. Miałam wtedy rok i trzy miesiące.

Taktownie poczekała, aż umrą moi rodzice, żeby jednak wtargnąć w moje życie… A może wcale nie czekała, wcale o mnie przez te lata nie myślała. Może to spotkanie to był tylko chwilowy kaprys pod wpływem nagłego impulsu. Bo co działo się z Grażyną przez 34 lata? Wcześniej nie potrzebowała nawiązać ze mną kontaktu?

Tamtej nocy setki pytań i myśli kłębiło się w mojej głowie, nie dając mi zasnąć. W końcu wstałam, poszłam do kuchni i tam przesiedziałam w szlafroku do rana. Fakt istnienia biologicznej matki docierał do mnie z coraz większą siłą. Dotąd mogłam o niej nie myśleć, nie pamiętać, jednak spotkanie z nią twarzą w twarz wywołało we mnie gwałtowny wstrząs.

Jako dziecko – po tym, jak rodzice powiedzieli mi, że urodziła mnie inna kobieta – czasem zastanawiałam się, jaka była ta prawdziwa mama. Czy mnie kochała, czy oddała, bo nie mogła wychować? Czy może była zła jak macocha z bajek? Moje rozważania były wtedy bardzo naiwne i powierzchowne.

Na szczęście jednak miałam kochających rodziców i kiedy minęło zdziwienie, że nie jestem ich córką, żyłam normalnie jak wszystkie nastolatki. Nie zaprzątałam już sobie głowy biologiczną matką. Nawet nie mogę dziś powiedzieć, że wtedy przeżyłam jakiś szok.

Kilka dni po spotkaniu z Grażyną zaczęłam znów żyć swoim życiem. Bardzo się starałam, aby tamta kobieta kolejny raz przestała dla mnie istnieć. Wróciliśmy z Filipem do swoich spraw, zajęliśmy się mieszkaniem.

Postanowiliśmy wreszcie ustalić datę ślubu. Przekładaliśmy ten termin już dwa razy: niespełna dwa lata temu, kiedy umarł mój tata, postanowiliśmy, że pobierzemy się, kiedy minie żałoba. Potem zachorowała mama i znów trzeba było wszystko odłożyć na później.

– Teraz już nic nam nie przeszkodzi. Moi rodzice są zdrowi, więc ślub się na pewno odbędzie – z przekonaniem zakomunikował mi Filip, gdy ustaliliśmy, że pobierzemy się na początku czerwca.

Przygotowania ruszyły pełną parą. Z szafy wyciągnęłam kupione dwa lata temu szpilki.

– Na szczęście w tej dziedzinie moda się nie zmieniła – cieszyłam się.

Po suknię wybrałam się do salonu z Magdą, moją przyjaciółką.

– A tę prawdziwą matkę zaprosisz na ślub? – wypaliła Magda, gdy przymierzałam kolejną sukienkę.

– No coś ty, przecież jej nie znam! – odpowiedziałam stanowczo.

Byłam zła na Magdę, że mi o niej przypomniała. To nie była odpowiednia chwila. „Ślub to najważniejszy dzień w moim życiu, a ona chce mi go popsuć” – myślałam wściekła na przyjaciółkę.

Na ślub i kameralne wesele planowaliśmy zaprosić rodziców Filipa, po kilka osób spośród krewnych z obu stron i kilkoro najbliższych przyjaciół, w tym oczywiście Magdę i Marka, którzy mieli być naszymi świadkami. Kiepski humor minął mi w następnym sklepie, tam wpadła mi w oko śliczna kremowa suknia z karczkiem i rękawami z koronki.

– Jest taka delikatna i skromna, cudo! – byłam zachwycona. Na szczęście przyjaciółka podzielała mój zachwyt.

Wszystko układało się wspaniale, bo tego dnia, kiedy kupiłam sukienkę, Filip ostatecznie potwierdził rezerwację w restauracji.

Czy usłyszała mój głos? Czy wie, że u niej byłam?

Dwa tygodnie przed naszym ślubem odbyła się msza za moich rodziców. Kiedy z Filipem wróciliśmy do domu, nie mogłam pozbyć się wrażenia, że jakaś myśl stara się przebić do mojej świadomości, a ja ją uparcie odrzucam.

Wydawało mi się, że jest coś lub ktoś, kto próbuje przyciągnąć moją uwagę. Nie umiałam się skupić na przygotowaniach do obiadu, przeszła mi ochota na spotkanie ze znajomymi, które planowaliśmy od dłuższego czasu. Dostałam mdłości. Poskarżyłam się Filipowi.

– O rany, Gosik, jesteś w ciąży? – krzyknął wyraźnie uradowany.

– Nie, to chyba nie to, ale się położę.

W ciągu kilku sekund zapadłam w sen. Nie była to jednak spokojna drzemka. To, co wcześniej próbowało przebić się do mojej świadomości, dotarło do mnie we śnie. Zobaczyłam w nim kobietę o rudych, potarganych włosach, jak zwija się z bólu na łóżku.

Co chwila pręży się, by po chwili znów przybrać pozycję embrionalną. Wokół kobiety panuje sterylna czystość. Łóżko, na którym leży, składa się z metalowych białych rurek… Wokół nie ma nic, żadnych ścian czy okien, nie ma ludzi. Skądś dociera snop białego światła i przeszywa leżącą postać na wskroś.

Kobieta – poza rudymi włosami – jakby nie miała koloru… Sen powtarzał się kilka razy, był pozbawiony dźwięków, miał za to oślepiającą siłę.

– Coś ci się stało? Bolą cię oczy? – usłyszałam głos Filipa. – Gosia, płaczesz?

– Miałam strasznie intensywny sen… Kobieta leżała na łóżku i zwijała się z bólu. Oślepiło mnie światło… – znów poczułam szczypanie pod powiekami.

– To tylko sen. A mdłości ci przeszły?

Skinęłam głową.

– No to pięknie. Chodź, pomogę ci wstać. Zjemy obiad, a potem wyjdziemy z domu. Na pewno lepiej się poczujesz.

Filip miał rację. Dobrze, że spotkaliśmy się z przyjaciółmi. Zapomniałam o koszmarze i przez cały wieczór czułam się doskonale. Niestety, gdy tylko zasnęłam, znów zobaczyłam tę samą postać wijącą się z bólu na szpitalnym łóżku. Sen wracał przez kolejnych kilka nocy. Kobieta z rudymi włosami nie chciała dać mi spokoju.

W piątek, na tydzień przed ślubem, wygrzebałam z portfela karteczkę z numerem telefonu Grażyny. „Abonent ma wyłączony telefon lub jest poza zasięgiem” – oznajmił głos z automatu. Wahając się chwilę, wybrałam drugi numer, który widniał na kartce.

– Halo? – usłyszałam męski matowy głos.

– Dzień dobry, mówi Małgorzata, jestem… – głos uwiązł mi w gardle.

– Wiem, kim jesteś. Grażyna, to znaczy moja siostra, mówiła mi o tobie.

Jerzy opowiedział mi w kilku słowach o chorobie mojej biologicznej matki: rak krtani, przerzuty.

– Już samodzielnie nie oddycha, nie pracują nerki. To kwestia dni, może godzin…

Poprosiłam o adres szpitala. Zwolniłam się z biura i od razu tam pojechałam. Gdyby nie rude włosy z mysimi odrostami, w ogóle bym jej nie rozpoznała. Leżała bez ruchu, nie dając najmniejszego znaku życia.

Tylko miarowy dźwięk respiratora wskazywał, że jeszcze oddycha. Postałam chwilę, patrząc na swoją prawdziwą matkę. Dotknęłam lekko jej dłoni i pożegnałam się, mówiąc „do widzenia”.
Następnego ranka Jerzy zadzwonił z informacją, że jego siostra odeszła z tego świata. W połowie tygodnia odbył się pogrzeb. Poszliśmy z Filipem na cmentarz. Poznałam swojego wuja, jego żonę i dzieci.

W sobotę wzięliśmy ślub. Do listy weselnych gości dopisaliśmy kilka osób. Od roku spotykam się z rodziną i krewnymi mojej biologicznej matki. Nie mówią o niej zbyt wiele, więc wciąż nie wiem do końca, jaka była naprawdę. Mogę mieć tylko pewność, że decyzja tamtej szesnastolatki o oddaniu córki do adopcji była najrozsądniejszym krokiem w jej całym życiu. Zawsze będę jej za to wdzięczna. 

Czytaj także:
„Najpierw tresowała mnie matka, a teraz narzeczony. Mam dość życia jak pies na łańcuchu”
„Kaśka to podła manipulantka. Mści się na mnie za to, że nie dałam się jej owinąć wokół palca”
„Matka dopiero co straciła męża, a już ugania się za facetami. Tatuś pewnie przewraca się w grobie”

Redakcja poleca

REKLAMA