Zmarł dokładnie trzy lata temu. Gdy przekroczył pięćdziesiątkę, popsuło mu się zdrowie. Nic dziwnego, bo w ogóle o siebie nie dbał. Palił papierosy, jadł byle co, a do tego popijał. Kilka razy w tygodniu robił sobie wieczorem drinki dla odreagowania.
– Znowu jakieś problemy? – pytałam o pracę, bo to było główne źródło napięć w jego życiu.
– A, daj spokój…
– Dostawcy, załoga czy klienci?
– Wszystko. Wszystko naraz!
Żyliśmy na poziomie
Rysiek jeszcze na początku naszego związku założył zakład krawiecki, który z czasem rozrósł się do całkiem sporych rozmiarów. Po dziesięciu latach zatrudniał dwadzieścia szwaczek i sześć osób w administracji i transporcie.
Żyliśmy więc na bardzo dobrym poziomie. Dom, samochody dla niego, dla mnie, a później również dla córki i syna. Fajne, zagraniczne wakacje i zero zmartwień, że nie ma co włożyć do garnka albo na siebie. Ja do pracy nigdy nie poszłam, bo najpierw opiekowałam się dziećmi, a potem zajęłam się sprzedażą kosmetyków – głównie po to, żeby coś się w moim życiu działo.
Firma była domeną Ryśka. Spędzał tam całe dnie i nigdy do końca nie wiedziałam, kiedy wróci, czy jest w mieście, czy może wyjechał w delegację. Informował mnie tylko, że szykuje mu się wyjazd albo robota w zakładzie do późnego wieczoru. Zazwyczaj dowiadywałam się na ostatnią chwilę. Przyzwyczaiłam się do tego, że ma dużo swobody, i nie robiłam mu pretensji – w końcu pracował na swoją rodzinę.
Charakter jego pracy przyczynił się też się do kłopotów zdrowotnych przyczynił. Stołował się przeważnie poza domem, więc nie jadł zdrowo. Poza tym na spotkaniach biznesowych często popijał, więc w wieku czterdziestu lat ważył sto kilo, choć wysoki nigdy nie był. Serce jeszcze na długo przed śmiercią wysyłało mu sygnały ostrzegawcze. Chcę się jednak podzielić tym, co wydarzyło się po jego śmierci. Co odkryli policjanci prowadzący śledztwo w jego sprawie.
Myślałam, że to okrutny żart
Policja zainteresowała się nim z powodu dewastacji. Dwa dni po tym, jak pochowałam Ryśka, ktoś zniszczył jego płytę nagrobną. Można by podejrzewać jakichś przypadkowych wandali czy złodziei, ale nie w tę stronę poszła uwaga śledczych. Dlaczego? Bo na stłuczonej kilofem płycie nagrobnej widniało słowo, które należało odczytać jako oskarżenie. „Gwałciciel!” – tak ktoś napisał na grobie mojego męża.
– Matko Boska, o co tu chodzi? – jęknęła moja teściowa, gdy zobaczyła, co wydarzyło się z nagrobkiem Ryśka.
Ledwo przeżyła jego śmierć, a teraz jeszcze coś takiego.
– Nie wiem, mamo, naprawdę nie wiem… Zadzwoniłam już na policję, mają przyjechać.
– Na policję? A po co? – wystraszyła się.
– No przecież widzi mama, co się stało. Wszystko zniszczone. A te napisy… Chryste Panie!
– Trzeba je zmyć, zanim przyjadą! – wykrzyknęła. – Nikt nie może ich zobaczyć!
– Co też mama plecie! Właśnie trzeba im je pokazać, żeby dowiedzieli się, o co chodzi.
– O co może chodzić? No, o co?! – złościła się mama. – Bogaty był, to zazdrosnych nie brakowało. A teraz się mszczą! Teraz będą o nim różne rzeczy gadać! A wiesz dlaczego? Bo już go nie ma, już się jego zemsty nie boją!
– Mamo…
– Tak. Tacy są ludzie. Pokąsają rękę, który ich karmi.
Mama mogła mieć rację, bo przecież nieraz bywało, że mąż spotykał się z szykanami ze strony pracowników.
Ludzie są różni – jedni będą się cieszyć, że mają robotę, a inni będą narzekać. Zdarzało się już, że obrzucili nam ogródek nieczystościami, wypisali coś sprayem na ścianach firmy, przebili Ryśkowi opony.
Nie dziwiły mnie już więc takie obelgi jak „kanalia”, „hiena”, „złodziej”. Z takimi wyzwiskami miałam już do czynienia. Ale „gwałciciel”?
Huczało od plotek
Policjanci przyjechali na miejsce, spisali notatkę, zrobili kilka zdjęć i powiedzieli, że odezwą się do nas, jeśli coś ustalą. Mama złościła się, że niepotrzebnie ich wzywałam, bo tylko narobili zamieszania, a i tak nic nie wyjaśnią.
– Trzeba było od razu wołać kamieniarza i to uprzątnąć…
– Niech mama da spokój, dobrze? Ktoś musi za to ponieść karę! – uspokajałam ją, choć sama nie wierzyłam w to, że uda się znaleźć winnego.
Tym razem jednak śledczym udało się ustalić, kto zniszczył grób. Było im dość łatwo, bo cały zakład huczał od plotek. Nawet syn, który zarządzał firmą po śmierci męża, przyznał mi się, że on też usłyszał co nieco od ludzi.
O czym gadali? O tym, co mój mąż ukrywał od wielu lat. Rysiek uciszał świadków pieniędzmi i terrorem, ale gdy go zabrakło, niektórzy nabrali odwagi. Nigdy nie zapomnę, kiedy jeden z policjantów zapytał mnie wprost o to, czy wiem.
Nie mogłam w to uwierzyć
Przyszli do mnie do domu, zaparzyłam im kawy. Znad kubka policjant spojrzał mi prosto w oczy i zadał pytanie:
– Czy pani kiedykolwiek miała jakieś podejrzenia, że mąż był niewierny? Że panią zdradzał?
– Nie, nigdy. Nawet o tym nie myślałam.
– A czy pomyślała pani kiedykolwiek, że mógłby kogoś… skrzywdzić, wykorzystać seksualnie?
Zatkało mnie zupełnie i w pierwszym odruchu chciałam wyrzucić tych policjantów z domu. Ale potem ich wysłuchałam. Dlaczego?
Może gdzieś tam głęboko było we mnie ukryte podejrzenie, że Rysiek miał coś na sumieniu. Może odsuwałam te czarne domysły, żeby żyć w luksusie i spokoju. Teraz jednak dowiedziałam się, że jego grób zniszczył ojciec dziewczyny, która u nas pracowała. Policjanci byli niemal pewni, że Rysiek podstępem przetrzymał ją na nadgodzinach, a gdy zostali sami, zmusił ją do seksu.
Dziewczyna bała się, że jeśli cokolwiek powie, on zemści się na niej. Zrobi z niej publicznie wariatkę. Dlatego milczała. Kiedy umarł, powiedziała o wszystkim ojcu, a ten szukał zemsty. Zdewastował grób Ryśka i tym samym rozwiązał języki wielu ludziom.
Co za wstyd!
Dziś wiem o czterech dziewczynach, które Rysiek wykorzystał przez te lata w ten sam sposób. Wiedzą o nich wszyscy – teściowa, dzieci, sąsiedzi, pracownicy, znajomi… To straszny wstyd, okropne piętno.
Widzę w oczach ludzi potępienie, nienawiść i kpinę. Niektórzy patrzą na mnie z litością, a jeszcze inni ze wstrętem. Jakbym nosiła na sobie ślady ostatniego pocałunku męża. Jakby wzdrygali się na myśl, że z nim spałam.
Bywa, że i ja przypominam sobie, jak wślizgiwał się do łóżka wieczorem po pracy, gdy wracał po nadgodzinach. Zastanawiam się, ile razy przytulił się do mnie tuż po tym, jak wykorzystał jakąś dziewczynę. Przytulił, pocałował, szepnął coś miłego do ucha albo co gorsza… O Boże!
Muszę o nim zapomnieć. O wszystkim, co się stało, żeby we względnym spokoju dożyć do końca. Mam nadzieję, że po śmierci go nie spotkam. Że jest jakaś sprawiedliwość i Rysiek trafił do piekła i tam na zawsze już zostanie.
Za to, co zrobił tym dziewczynom, za to, że mnie oszukiwał, za to, że płacił ludziom, żeby milczeli. Bo przecież okazało się, że byli tacy, którzy wiedzieli wszystko, a nie pisnęli ani słowa, bo im się to opłacało.
Musiałam od tego uciec
Wyprowadziłam się z naszej miejscowości. Sprzedałam dom, w fabryce zostawiłam syna, bo uparł się, że biznes będzie dalej prowadził. Wyjechałam nad morze, gdzie mam małe mieszkanie i dość pieniędzy, by od wszystkiego się odciąć, by spróbować zapomnieć.
Nie jest jednak łatwo. Jak widać, wspomnienia wracają do mnie w najmniej spodziewanych chwilach. Bywa, że napadną mnie wśród ludzi. W sklepie, w kolejce, gdy wszyscy czekają, żeby ich obsłużyć.
– Halo, proszę pani? Można? Liczymy? – wyciąga rękę sprzedawczyni, a ja rozbudzona z koszmaru podaję jej koszyk z zakupami. – Niech pani nie śpi, bo panią okradną – dodaje jakiś wesołek z kolejki, a ja chciałabym powiedzieć, że nie mam nic do stracenia.
Z niczego nie można mnie już okraść, bo mąż zwyrodnialec ukradł mi całe życie. Ukradł mi godność, wszystkie wspomnienia i całą miłość. Prawie nic nie zostawił…
Czytaj także: „Nie byłam w pełni sobą, czułam, jakbym żyła cudzym życiem. Do momentu, gdy na mej drodze stanął ten mężczyzna”
„Po śmierci mamy ojciec chciał mieć mnie tylko dla siebie. Gdy mój chłopak zaginął, byłam pewna, że maczał w tym palce”
„Zostałam kochanką szwagra, bo musiałam. To handel wymienny. On daje mi kasę na spłatę długów, a ja jemu moje ciało”