„Przez 20 lat naszego związku unikał tematu ślubu. Kiedy zakochał się w młódce, z dnia na dzień wyrzucił mnie za drzwi”

Przez 20 lat unikał tematu ślubu fot. Adobe Stock, olgavolodina
„Namawiał mnie, żebym sprzedała swoje mieszkanie, bo przecież mamy jego apartament. Gdybym go posłuchała, dziś mieszkałabym chyba pod mostem. Nie byliśmy małżeństwem, nie miałam żadnych praw do domu, który tworzyliśmy przez tyle lat”.
/ 03.05.2022 06:52
Przez 20 lat unikał tematu ślubu fot. Adobe Stock, olgavolodina

Mama przy byle okazji powtarzała, że porządna dziewczyna musi się szanować i nie dawać pretekstu do plotek. Rozumiała przez to, że mężczyzn należy traktować chłodno i wyniośle. Więc się szanowałam. I co mi to dało?

Wychowana w takiej atmosferze miałam spore trudności z nawiązywaniem znajomości, szczególnie z chłopakami. Zazdrościłam koleżankom, które umawiały się na randki. Nawet na studiach niewiele się zmieniło. Kiedy tylko ktoś mi się spodobał, od razu się usztywniałam, co zwykle skutecznie go zniechęcało. Jaki był efekt?

Mając 26 lat, ciągle byłam sama

Po studiach zaczęłam pracować w agencji nieruchomości. Rynek nieruchomości wtedy dobrze prosperował, więc nie narzekałam na zarobki. Udało mi się odłożyć sporo pieniędzy i dzięki pomocy rodziców kupić mieszkanie. Pewnego dnia zgłosił się do mnie klient, który chciał sprzedać swoje mieszkanie i kupić mniejsze. Na obejrzenie lokalu umówiliśmy się następnego dnia. Mieszkanie było piękne. Cztery pokoje na 90 metrach w starej kamienicy to dobry towar.

– Pewnie trochę żal żegnać się z takim miejscem – stwierdziłam.

– Całe życie mieszkałem tu z rodzicami – zaczął pana Tadeusz. – Teraz, kiedy oni nie żyją, to mieszkanie jest dla mnie za duże. Jestem kawalerem. Stuknęła mi czterdziestka, ale jakoś dotąd nie znalazłem odpowiedniej kandydatki na żonę.

Opisałam mieszkanie, zrobiłam zdjęcia i wróciłam do biura. Jeszcze tego samego dnia zadzwonił pan Tadeusz i poprosił mnie o spotkanie. Ponoć miał jeszcze jakieś szczegóły do omówienia. Jak się potem okazało, był to tylko pretekst. Po prostu mu się podobałam.

Zaczęliśmy się spotykać

Nie przeszkadzała mi różnica wieku. Czułam się przy nim bezpieczna i coraz bardziej szczęśliwa. Tadeusz zrezygnował ze sprzedaży mieszkania i zaproponował, żebym się do niego wprowadziła.

– Miałaś rację, że szkoda takiego mieszkania – powiedział. – Teraz, kiedy zamieszkamy razem, wcale nie będzie za duże.

Po remoncie szybko się odnalazłam w nowym miejscu. Zaaferowana zmianami nawet nie zauważałam, że tak na dobrą sprawę to ja wszystko finansuję, a Tadeusz nawet nie proponuje swojego udziału w tych wydatkach.

Moje mieszkanie na początku wynajęłam. Okazało się, że to był błąd. Dwie studentki były niby miłe i spokojne. Niestety, po ich wyprowadzce mieszkanie nadawało się tylko do remontu. Pod kanapą, która stała przy kaloryferze parkiet był kompletnie zniszczony. Pewnie lała się woda z kaloryfera, ale panienki jakoś zapomniały mnie o tym poinformować i zakryły tę część podłogi kanapą. Umywalka w łazience była obtłuczona. Reszty nie ma co wspominać. Dość, że mieszkanie wymagało remontu. Poszły na to prawie wszystkie pieniądze, które uzyskałam z wynajmu. Były potem jeszcze dwa podejścia do wynajmu, ale widocznie nie mam szczęścia do lokatorów.

– Daj spokój – przekonywał Tadeusz – po co ci ten kłopot. Więcej wkładasz w to mieszkanie, niż zyskujesz. Nie lepiej je sprzedać?

Na początku traktowałam swoje mieszkanie jako zabezpieczenie, w razie gdyby nam nie wyszło i musiałabym do niego wrócić. Potem trzymałam je tylko z rozpędu. Tadeusz mnie przekonał. Po co mi ten kłopot? Jesteśmy już ze sobą ponad pięć lat i to w tym mieszkaniu czuję się jak u siebie. Z drugiej strony poczułabym się pewniej, gdybyśmy wzięli ślub. Jednak Tadeusz unikał tego tematu.

I tak upływały lata, a my ciągle byliśmy w wolnym związku, choć zaczęliśmy się zachowywać jak stare małżeństwo.

Tadeusz więcej czasu poświęcał swojej firmie

Niejeden wieczór spędziłam sama, bo on miał właśnie biznesowe spotkanie. W takim związku trudno celebrować rocznice. No bo co mamy świętować? Pierwszą randkę, dzień mojego wprowadzenia się do Tadeusza?

Tamtego wieczora siedziałam jak zwykle sama i zdałam sobie sprawę, że właśnie mija 20 lat, od kiedy tu zamieszkałam. Tadeusz zadzwonił, że niedługo wraca, bo musi ze mną poważnie porozmawiać. Zrobiłam elegancką kolację i czekałam z niecierpliwością na jego powrót. Może on też pamięta, że dziś nasz wyjątkowy dzień. Kiedy wszedł, zrozumiałam, że się myliłam. Był pochmurny i jakiś spięty. Nawet nie zauważył odświętnego nakrycia stołu.

– Muszę ci coś powiedzieć – zaczął, nie patrząc mi w oczy.

Serce waliło mi jak młotem. Przeczuwałam coś naprawdę złego, ale tego się nie spodziewałam.

– Zakochałem się – wydukał. – Ona jest inna. Ty nigdy taka nie byłaś.

– Przestań – zatkałam dłońmi uszy. – Dotąd na nic się nie skarżyłeś. Jak długo mnie oszukujesz? – krzyczałam

– Nieważne, ale wreszcie chcielibyśmy zamieszkać razem. Sama rozumiesz, że w tej sytuacji…

Rozejrzałam się bezradnie dookoła.

– Tu? – zapytałam ponuro – tu chcesz ją sprowadzić? A co ze mną?

– No, ale formalnie to jest mój dom – powiedział spokojnie – Ty masz przecież swoje mieszkanie.

Tak, moje mieszkanie

Dzięki Bogu, że go kiedyś nie sprzedałam. Przynajmniej mam dokąd się wynieść.

– Wiem, że to dla ciebie niełatwe – stwierdził – więc dopóki się nie wyprowadzisz, będę mieszkać poza domem.

Nie wiem, kiedy wyszedł. Nie słyszałam, jak zamknął drzwi. Opadłam na krzesło przy pięknie zastawionym stole. W głowie miałam pustkę. Nie byłam w stanie sobie tego poukładać. Momentami wydawało mi się, że to tylko był sen, potem, że nieporozumienie, które szybko się wyjaśni. Gorączkowo chwyciłam za telefon.

Chciałam do niego zadzwonić. Ale powstrzymałam się. Była trzecia nad ranem. Przez kolejne dni byłam jak martwa. Zadzwoniłam do pracy, że jestem chora i nie wychodziłam nawet z łóżka. Po tygodniu zadzwonił Tadeusz i zapytał, czy już zdecydowałam, kiedy się wyprowadzę.

– Ty draniu – krzyknęłam w furii – nawet nie masz odwagi tu przyjść i ze mną porozmawiać. Myślisz, że tak sobie po prostu wyjdę i zostawię dorobek 20 lat życia? Dobrze wiesz, że w to mieszkanie włożyłam masę pieniędzy.

– Nie przesadzaj – powiedział ironicznie – w końcu sama też z tego korzystałaś.

Poczułam, jak łzy płyną mi po twarzy

Nie wiedziałam, od czego zacząć pakowanie. Jak zlikwidować 20 lat życia w kilka dni? Powoli uspokajałam się i zaczęłam przeprowadzkę do swojego starego mieszkania. Po tym, w którym mieszkałam do tej pory, wydawało się jak nora. W przeprowadzce pomagała mi koleżanka z pracy Magda i jej mąż Bartek. Kiedy przewieźliśmy ostatnie rzeczy, zrobiłam kawę i przeszliśmy do kuchni lawirując między porozstawianymi wszędzie kartonami.

– Chyba tego tak nie zostawisz – zaczął Bartosz. – Owszem, nie byliście małżeństwem, ale prowadziliście wspólnie gospodarstwo przez 20 lat i to jest wasz wspólny dorobek.

– Ciekawe, jak to udowodnię – powiedziałam smutno.

– Mój przyjaciel jest prawnikiem – przerwał mi, obawiając się, że zaraz się rozpłaczę. – Skontaktuję cię z nim.

Kiedy wyszli, rozejrzałam się po zastawionym pudłami i torbami pokoju. Nie miałam siły na rozpakowywanie ich. Zrobię to jutro, pomyślałam. Jutro okazało się nieokreśloną bliżej przyszłością, bo „zrobię to jutro” powtarzałam jeszcze przez wiele dni. Zresztą po co miałam coś robić w tym mieszkaniu. Wracałam tylko na noc. Rzuciłam się w wir pracy w nadziei na zapomnienie.

Tak minęły cztery miesiące

Prawnika poleconego przez Bartka spławiłam, bo nie miałam siły myśleć o sądowym odzyskiwaniu czegokolwiek od Tadeusza. On się nie odzywał. Od wspólnych znajomych dowiedziałam się, że znowu mieszka sam. Pewnie trzy razy młodsza od niego panienka zorientowała się, że ma do czynienia ze starym dziadem, który na dodatek jest strasznym sknerą. A może to on zorientował się, że z niej nie da się ciągnąć kasy tak, jak to robił przez te wszystkie lata ze mną.

Powoli doszłam do siebie i nawet zaczęłam spotykać się ze znajomymi. Właśnie byliśmy w większym gronie na kolacji, kiedy zadzwonił telefon. Długo szukałam go w torebce, będąc pewna, że jak zwykle rozłączy się, zanim na niego trafię. Tym razem było inaczej. Rozmówca musiał być bardzo cierpliwy, bo telefon nie przestawał dzwonić.

– Myślałem, że już nie odbierzesz – usłyszałam w słuchawce głos Tadeusza.

Zamurowało mnie.

– Jesteś tam? – usłyszałam.

Powoli się uspokoiłam i zapytałam, po co dzwoni. Ku mojemu zdziwieniu chciał się ze mną spotkać. Zaskoczył mnie tą propozycją i nawet zaczęłam się zastanawiać, czy stać mnie na to spotkanie, kiedy powiedział, że za mną tęskni. To było jak dźgnięcie rozpalonym żelazem.

– Nigdy – syknęłam – nigdy już tak do mnie nie mów. Myślałam, że ruszyło cię sumienie i zamierzasz się ze mną uczciwie rozliczyć.

Rozłączyłam się i jeszcze chwilę stałam oparta o zimną marmurową ścianę, zanim całkowicie ochłonęłam i wróciłam do towarzystwa. Straciłam humor i szybko się pożegnałam, chcąc jak najszybciej zostać sama. Magda i Bartek też postanowili już wyjść. Zaproponowali mi podwiezienie do domu. Na początku milczałam, ale w połowie drogi nie wytrzymałam i opowiedziałam im o tym telefonie.

– Dobrze zrobiłaś, że go pogoniłaś – pochwaliła Magda.

– Słyszałem, że jego firma ma spore kłopoty finansowe – powiedział Bartek. – Obawiam się, że zatęsknił raczej za twoją kasą.

Kiedy pożegnałam się z przyjaciółmi pod domem, poczułam się lekka i wyzwolona. Pierwszy raz od rozstania z Tadeuszem. Na początku byłam kompletnie skołowana i podświadomie liczyłam na to, że on się opamięta i do mnie wróci. Potem złość mieszała się z rozpaczą i żalem za straconymi latami. Dopiero dzisiaj poczułam się naprawdę wolna i gotowa na nowe życie. Mam prawie 46 lat, ale to nie znaczy, że nic mnie już w życiu nie czeka. Ten adwokat, z którym skontaktował mnie Bartek, dał się spławić tylko zawodowo.

Prywatnie już kilka razy spotkaliśmy się w towarzystwie wspólnych znajomych, ale też kilkakrotnie byliśmy na czymś w rodzaju randki. Władek jest pięć lat młodszy, ale wygląda poważniej ode mnie. Od lat jest wdowcem i dotąd nie ożenił się powtórnie. Napomknął kiedyś, że nie myślał o tym do czasu, kiedy mnie spotkał. Nie wiem, czy coś z tego będzie. Na razie wszystko jest na dobrej drodze. Jedno jest pewne: bez ślubnej obrączki na palcu na pewno nie zamieszkam z nim pod jednym dachem.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA