„Przez 2 lata modliłam się do św. Rity o dobrego męża. Stał się cud i dostałam wdowca w pakiecie z niemowlakiem”

para z dzieckiem fot. Getty Images, Roc Canals
„Przez kilka lat gorliwie się modliłam do świętej Rity, aby pomogła mi znaleźć dobrego męża. Chciałam poślubić mężczyznę, który zaakceptuje mnie z moimi brakami. I chociaż wiedziałam, że moje szanse są bardzo niewielkie, to tak naprawdę nigdy nie straciłam nadziei”.
/ 31.12.2023 14:30
para z dzieckiem fot. Getty Images, Roc Canals

Marzyłam o rodzinie i dzieciach, więc to, co powiedział mi lekarz, było dla mnie szokiem. Załamałam się, bo wiedziałam, że nie będę mogła zostać mamą. To złamało mi serce...

Każdy kandydat na męża uciekał 

Wiadomość o tym, że nie mogę mieć dzieci była dla mnie jak koniec świata. Miałam wtedy zaledwie 27 lat i kilka miesięcy wcześniej przeszłam bardzo niefortunny zabieg ginekologiczny. Wprawdzie lekarz prowadzący obiecywał, że zrobi wszystko, abym nie utraciła szans na dziecko, ale po wszystkim powiadomił mnie, że nie było innego wyjścia. „Robiliśmy wszystko, ale niestety nie było innej możliwości” — powiedział i wyszedł z sali. A ja zostałam sama ze swoim kalectwem.

Nie potrafiłam się pozbierać. Jeszcze w szpitalu zaproponowano mi psychologa, który jednak niewiele mógł pomóc. W tamtym momencie czułam się wybrakowana. Byłam pewna, że już nic dobrego nie spotka mnie w życiu. A jednak szczęśliwy los uśmiechnął się także do mnie.

Kilka kolejnych lat wspominam jak prawdziwy koszmar. Wprawdzie za radą rodziny i przyjaciół starałam się wrócić do normalnego życia, ale to wcale nie było proste. Od najmłodszych lat marzyłam o mężu, dzieciach i domu z ogródkiem. Jednak jak miałam to spełnić, skoro nie mogłam mieć dzieci?

— Przecież nie trzeba urodzić dziecka, aby zostać matką — pocieszała mnie mama.

I oczywiście miała rację. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że istnieje adopcja, która przecież dała szczęście tak wielu parom. Tylko w moim przypadku był jeden podstawowy problem — nie miałam kogoś, z kim mogłabym planować takie powiększenie rodziny. Wprawdzie spotykałam się z kilkoma mężczyznami, ale wszystko kończyło się w momencie, w którym przyznawałam się im, że nie mogę mieć dzieci.

— Po co od razu im to mówisz? — pytała mnie moja przyjaciółka, której zwierzałam się z każdej mojej porażki.

— To się nazywa uczciwość — tłumaczyłam jej.

Chociaż czasami kusiło mnie, aby zataić te fakty, to jednak w ostateczności nigdy się na to nie zdecydowałam. Po prostu nie mogłabym tak zrobić. Ceniłam sobie w życiu szczerość i uczciwość, które były podstawą każdego udanego związku. Nie mogłabym oszukiwać bliskiego mi człowieka i mamić go obietnicami rodziny.

Jednocześnie byłam osobą religijną, która kłamstwo uważała za grzech. Dlatego szybko stawiałam sprawę jasno, aby potem uniknąć pretensji i rozczarowań. I chociaż wewnątrz czułam, że robię dobrze, to jednocześnie zdawałam sobie sprawę, że przez to zawsze będę sama. Nie przewidziałam, że życie czasami potrafi nas zaskoczyć.

Wierzyłam w moc modlitwy

Przez kilka lat gorliwie się modliłam do świętej Rity, aby pomogła mi znaleźć dobrego męża. Chciałam poślubić mężczyznę, który zaakceptuje mnie z moimi brakami. I chociaż wiedziałam, że moje szanse są bardzo niewielkie, to tak naprawdę nigdy nie straciłam nadziei.

— Zobaczysz, do ciebie też się kiedyś uśmiechnie szczęście — przekonywała mnie mama. To właśnie ona wspierała mnie najbardziej w ciągu tych kilku trudnych lat. Wiedziałam, że zawsze mogę na nią liczyć — i to bez względu na to, jaką decyzję podejmę.

— Przykro mi, że nie mogę dać ci wnuków — powtarzałam jej za każdym razem, gdy przytulała mnie w taki sposób, jakby chciała ochronić mnie przed całym światem. Byłam jedynaczką, więc moja mama nie miała szans na zostanie babcią.

— Tym się nie przejmuj — słyszałam za każdym razem. — Najważniejsze jest to, abyś to ty była szczęśliwa.

Tylko jak to szczęście osiągnąć? Odpowiedź przyszła szybciej, niż mogłam się jej spodziewać.

Tego dnia kończyłam dyżur w przychodni, w której od kilku lat pracowałam jako pielęgniarka. Właśnie miałam się zbierać do domu, gdy do budynku wpadł mężczyzna z niemowlakiem na rękach.

— Proszę o pomoc. Moja córka jest chora! — mówił podniesionym głosem.

Koleżanka zakomunikowała mu, że przychodnia właśnie jest zamykana, a on powinien udać się na Szpitalny Oddział Ratunkowy.

— Błagam, niech mi pani pomoże. Moja córka całą noc gorączkowała, a teraz zaczęła jeszcze wymiotować — prosił błagalnym głosem. Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam przerażonego człowieka, który trzymał na ręku kwilące niemowlę.

— Nie możemy panu pomóc — Kaśka była nieugięta. Jednak we mnie coś pękło. Nie na darmo studiowałam kilka lat kierunek pielęgniarski, aby teraz nie udzielić pomocy osobie potrzebującej.

— Niech pan wejdzie do gabinetu — odezwałam się. — A ty zawołaj doktor Martę. Powinna jeszcze być — powiedziałam do Kaśki. Wyglądała tak, jakby chciała zaprotestować, ale ja spojrzałam na nią stanowczym wzrokiem. To poskutkowało. Kaśka nie powiedziała już ani słowa i szybko pobiegła po lekarkę.

To była poważna sprawa

Okazało się, że mała jest ciężko chora. Doktor Marta podejrzewała zapalenie opon mózgowych i natychmiast wezwała karetkę. Ta na szczęście przyjechała po kilku minutach i od razu zabrała dziecko do szpitala.

— Bardzo dobrze, że mnie wezwałaś — powiedziała lekarka. — Każda chwila zwłoki mogła skończyć się tragicznie.

Odetchnęłam z ulgą. „Mam nadzieję, że wszystko dobrze się skończy” — pomyślałam.

W ciągu kilku następnych dni dużo myślałam o chorej dziewczynce. Najprawdopodobniej ojciec nie był zapisany do naszej przychodni, bo nigdy wcześniej go u nas nie widziałam. Jednak miałam nadzieję, że wszystko jakoś się ułożyło.

— Aśka, jakiś pan przyszedł do ciebie — usłyszałam głos koleżanki z recepcji.

Właśnie przyniosłam całą stertę kart pacjentów i zamierzałam porozkładać je do szuflad.

— Do mnie? — zapytałam zdziwiona. Nie pamiętałam, abym była z kimś umówiona. Dlatego byłam przekonana, że to pomyłka.

Jednak gdy wychyliłam się zza szafki, to zobaczyłam znajomego mężczyznę. To on kilka dni temu przyszedł do naszej przychodni z chorym dzieckiem. Teraz stał z wielkim bukietem kwiatów i czarująco się uśmiechał. „Przystojny ten tatuś” — pomyślałam w duchu. I od razu się zganiłam.

— Przyszedłem podziękować — odezwał się głębokim barytonem. — To dzięki pani moja córka żyje. Gdyby nie szybka reakcja, to nie wiem, jak by się to skończyło — powiedział.

Jednocześnie wręczył mi bukiet kwiatów i szarmancko pocałował w dłoń. Zrobiło mi się głupio i czułam, że na policzkach pojawia się rumieniec. Tym bardziej że wszystkie koleżanki z recepcji stały i wpatrywały się w nas.

— Nie ma za co dziękować — powiedziałam cicho. — Na moim miejscu każdy zrobiłby tak samo — dodałam, chociaż wcale nie byłam tego taka pewna. Spojrzałam na Kaśkę, która tylko spuściła głowę.

Potem zapytałam o zdrowie malutkiej i na szczęście okazało się, że wszystko jest już dobrze.

— Da się pani namówić na kawę? — zapytał mnie nieznajomy. Niemal od razu chciałam się zgodzić, ale potem się zawahałam. „Ciekawe co na to powie jego żona?” — pomyślałam. A nieznajomy chyba zauważył moje wahanie, bo od razu zaczął mnie namawiać. W końcu się zgodziłam.

Znalazłam swoje szczęście

To było bardzo miłe popołudnie. Okazało się, że Wojtek — bo takie było imię mojego nowego znajomego — kilka miesięcy temu został wdowcem. Jego żona zmarła przy porodzie, a on został sam z maleńką córką.

— Staram się jak mogę, ale wiadomo, że nie zastąpię Ani mamy — powiedział Wojtek i się zamyślił. W jego oczach zobaczyłam łzy. Od razu zrobiło mi się go szkoda, więc położyłam rękę na jego dłoni.

— Na pewno wszystko się jakoś ułoży — powiedziałam. — Potrzeba tylko czasu.

Wojtek spojrzał na mnie, a na jego twarzy pojawił się uśmiech. I co najważniejsze — uśmiechały się też jego oczy.

— Nie wiem, czy mogę cię o to prosić — zaczął nieśmiało. — Ale może chcesz poznać Anię?

Oczywiście, że chciałam. Umówiliśmy się, że przyjdzie po mnie po pracy. Punktualnie o 18 przed drzwiami przychodni zobaczyłam Wojtka, który kołysał wózkiem. Wyszłam z przychodni i podeszłam do niego. Nieśmiało zajrzałam do wózka.

— Jaka ona piękna — wykrzyknęłam z zachwytem. I nie mówiłam tego z uprzejmości. W wózku leżało jedno z najsłodszych dzieci, jakie widziałam. Od razu poczułam ukłucie w sercu. „Oho, odzywa się mój instynkt macierzyński” — pomyślałam.

— Czy mogę wziąć ją na ręce? — zapytałam.

— Oczywiście — usłyszałam. Nie wahałam się ani minuty dłużej. Podniosłam dziewczynkę z wózka, a ona ufnie wtuliła się w moje ramiona.

— Przepięknie razem wyglądacie — usłyszałam głos Wojtka. Spuściłam głowę, bo nie chciałam, aby zobaczył moje łzy.

To był jeden z najpiękniejszych wieczorów w moim życiu. Poszliśmy na długi spacer, podczas którego dużo rozmawialiśmy. Wojtek opowiedział mi o sobie, a ja w rewanżu powiedziałam mu o tym, że nie mogę mieć dzieci. Sama nie wiem, dlaczego tak szybko zdecydowałam się na takie wyznanie, ale czułam, że ta znajomość ma potencjał na przyszłość. Wojtek chyba czuł podobnie, bo zaprosił mnie na kolację.

I tak z dnia na dzień poznawaliśmy się coraz lepiej, aż w końcu poczułam, że Wojtek i jego córka są bardzo ważnymi osobami w moim życiu. Bałam się to wyznać, ale Wojtek mnie wyręczył. Kilka miesięcy po naszym pierwszym spotkaniu zaproponował mi wspólne zamieszkanie, a po kolejnych kilku tygodniach podarował mi pierścionek zaręczynowy. Byłam najszczęśliwszą osobą na świecie. I jak jeszcze kilka miesięcy wcześniej nie wierzyłam, że kiedykolwiek spotka mnie coś dobrego, to teraz czułam, że w końcu odnalazłam swoje szczęście.

Czytaj także:
„Przyjaciółka zdradziła mi tajemnicę. Obiecałam, że się nie wygadam, ale po 3 godzinach, połowa miasta znała jej sekret”
„Coraz bardziej nie lubię swojego męża. Irytuje mnie wszystko, co robi. Nawet to, w jaki sposób mlaska przy stole”
„Żona mówi, że mam dwie lewe ręce i nic nie umiem zrobić w domu. Mnie to pasuje. Ona wszystko ogarnia, a ja odpoczywam”

Redakcja poleca

REKLAMA