Sięgam po zegarek: jest druga w nocy. Z szuflady nocnego stolika staram się bezszelestnie wyciągnąć fiolkę z proszkami nasennymi. Będę się męczył do rana, jeśli nie połknę jednego albo dwóch. Dzień przywitam bólem głowy i szumem w uszach. Trudno! Lepsze to niż leżenie bez ruchu i nasłuchiwanie, czy moja żona przestała siąkać nosem.
Znowu próbowaliśmy się kochać – i znowu nie wyszło…
– Nie jestem już dla ciebie kobietą – stwierdziła setny raz. – Masz kogoś? Niemożliwe, żebyś nie potrzebował seksu!
Jej się wydaje, że skoro na początku czuje moje podniecenie, to dalej powinno być jak kiedyś. Ale kończy się, zanim się zaczęło. Potem leżymy bez słowa, aż ona zaczyna się mazać, a ja ze złości gryzę poduszkę.
„Ty impotencie! – myślę wściekły. – Ty wraku! Wyjdź na balkon i skocz z dziesiątego piętra! Będzie spokój…”.
Przez przypadek usłyszałem ich rozmowę...
Kiedyś byłem straszny chojrak w tych sprawach. Raz po razie, bez zmęczenia i żadnego wspomagania to była u mnie norma. Babki na mnie leciały: od razu czuły, że jestem dobry kogut! Potem leżeliśmy zmęczeni po paru numerkach, paliliśmy papieroski, pogadywaliśmy o tym i owym, i one zaczynały się zwierzać. Że jak spojrzę, to kolana im miękną z wrażenia, i tylko myślą, kiedy zacznę je całować.
Śmiać mi się chciało, bo ja do całowania to nie bardzo; od razu przechodziłem do rzeczy, szkoda mi było czasu na gry wstępne! „Życie jest strasznie krótkie – powtarzałem sobie. – Kobiet dużo, wszystkich się nie przekocha! Trzeba się spieszyć…”.
Dopiero kiedy poznałem Kasię, zacząłem wyhamowywać. Miałem wtedy 32 lata, ona 20. Kiedy mi powiedziała, że nie ma żadnych erotycznych doświadczeń, nie uwierzyłem. „Zgrywa się – myślałem. – Pozuje na cnotkę, a pewnie przeszła już przez niejedno łóżko!”. I bardzo się pomyliłem.
Nasze pierwsze zbliżenie? Coś szalonego i niezwykłego… Nigdy nie widziałem tak dzikiej i wstydliwej dziewczyny. Trzeba było wszystkiego ją uczyć, przełamywać opór, nieśmiałość, wstyd. Ale to mi się strasznie podobało. Czułem dumę i radość, że jestem pierwszy… Zakochałem się. Inne przestały mi smakować, liczyła się tylko ona. Kiedy powiedziała, że jest w ciąży, pognałem po kwiaty i pierścionek. Zacząłem nowe życie! Przez piętnaście lat naszego małżeństwa byłem szczęśliwy i wierny jak pies. Urodziło się nam dwoje dzieci, zbudowaliśmy dom, mamy własną firmę, niewielką, ale dochodową…
Moje nieszczęście zaczęło się od przypadkiem podsłuchanej rozmowy. Kasia i jej koleżanka, zasłonięte gęstą winoroślą pnącą się na drewnianej pergoli, akurat smażyły w letniej kuchni dżem z truskawek. Było gorąco, szedłem na bosaka po miękkiej trawie, niosąc im słabe drinki w oszronionych szklankach… Zatrzymałem się, kiedy usłyszałem głos mojej żony:
– Te orgazmy to przereklamowana głupota! Ja nie wiem, co to w ogóle jest. Leżę tylko i myślę, żeby jak najszybciej skończył i dał mi spokój. To cała zabawa!
– Żartujesz? – jej koleżanka była wyraźnie zdumiona. – Masz taki byle jaki seks?
– Nie wiem, czy byle jaki. Normalny. Arek nie narzeka.
– Ale o ciebie mi chodzi – upierała się tamta. – Nic nie czujesz?
– Czasami mnie trochę boli, czasami jest mi niewygodnie… Czuję, że jestem spocona, i że chcę iść do łazienki. Wszystko!
– Od kiedy tak jest?
– Od zawsze. Od pierwszego razu. Nigdy tego nie lubiłam…
– Twój mąż wie?
– Skąd?! Jest pewien, że za każdym razem odlatuję do nieba!
– Taki głupi?
– Ja dobrze gram. Trochę jęków, ach, och, jeszcze, jeszcze… I dość. Nie muszę się wysilać.
– Ty, a może on jest po prostu kiepski w łóżku?
– Może… Nie wiem. Czasami myślę, że z innym byłoby lepiej.
– Spróbuj, przekonasz się!
– Może kiedyś. Nawet mam kogoś na oku – Kasia zachichotała. – Nie będę się zarzekać!
Próbowałem przyłapać ją na kłamstwie
Tylko raz w życiu tak się czułem – kiedy na środku jeziora złapał mnie skurcz i jak kamień szedłem pod wodę… Dusiłem się, czułem, że nadchodzi koniec, że nie dam rady się wydostać, choć świetnie pływam i jestem silny jak tur. W ostatnim błysku świadomości pomyślałem o Kasi. Jak będzie płakała, kiedy się dowie, że mnie nie ma! Tylko dla niej dokonałem cudu: wypłynąłem, żeby chwycić powietrze, i przewróciłem się na plecy. Teraz też aż się zatoczyłem na pobliską rabatkę z kwiatkami. Przykucnąłem, bo nie mogłem się utrzymać w pionie…
Wtedy usłyszałem głos Kasi:
– Kochanie – wołała. – Gdzie ty jesteś? Czekamy na napitki!
Czepiając się ściany, wróciłem do domu. Leżałem na kanapie, dysząc jak miech kowalski, kiedy wreszcie przyszła.
– Co ci jest?! – zawołała przerażona. – Źle się czujesz?
Wyjąkałem, że to chyba ciśnienie skacze, bo nagle zakręciło mi się w głowie.
– Poleżę trochę, może się zdrzemnę nawet – powiedziałem. – Nie martw się, to pogoda…
– Chyba rzeczywiście idzie burza – oznajmiła. – Od zachodu niebo aż czarne i wiatr się zrywa. Leż, my sobie damy radę same.
Od tego dnia tak jakbym stracił równowagę. Szedłem sobie po twardym, pewnym gruncie – i nagle trrach! Wszystko się pode mną zaczęło chwiać i uginać. Od razu miałem zamiar wziąć ją na rozmowę, jednak się przestraszyłem. Co zrobię, kiedy przyzna, że mnie okłamywała przez tyle lat? Przecież od niej nie odejdę! Kocham tę kobietę…
Kiedy koleżanka Kasi poszła do siebie, ja, nie zamykając drzwi wejściowych, na wąskiej kanapie w salonie udowadniałem swojej żonie, że umiem ją zadowolić! Piszczała, wyrywała się, ale w końcu pozwoliła mi na wszystko. Jak zwykle zresztą…
Po wszystkim zapytała:
– Coś ty dzisiaj taki macho? Nigdy mnie tak nie kochałeś!
– Za ostro? – zapytałem niespokojnie. – Nie było ci dobrze?
– Było jak zwykle – uśmiechnęła się. – Z tobą zawsze jest cudownie, kochanie.
– Nie bujasz? – upewniałem się.
– Skąd! Uwielbiam to z tobą robić. Chyba to czujesz?
– Tak, czuję – odpowiedziałem. – Nie umiałabyś tak udawać.
– Jasne, że nie! Jesteś wspaniałym kochankiem. Mam szczęście!
Kłamała bez zmrużenia powieki. Ocierała się o mnie, cmokała w policzek, trajkotała, jaką jest szczęściarą, że trafił się jej chłop, a nie szelki! Jakby mnie kłuła każdym słowem w serce, tak mi było… W końcu z tego kłucia rozbolało mnie pod lewą łopatką. Znowu się fatalnie poczułem. Nie mogłem głębiej odetchnąć.
– Strasznie blady jesteś – Kasia wreszcie zauważyła, co się ze mną dzieje. – Zmierz ciśnienie, wyglądasz nieszczególnie.
– Daj mi coś na uspokojenie – poprosiłem. – Pójdę wcześniej spać… Rano będzie lepiej.
Jeszcze parę razy chciałem sobie i jej udowodnić, że umiem zabrać swoją kobietę wprost do nieba. Zawsze było tak samo. Kasia szeptała: „Jest cudnie, cudnie…”, wzdychała, potem słyszałem głębokie: „Ach!” – i był koniec. Do tej pory wierzyłem, że ona czuje to samo co ja. Teraz chciałem ją przyłapać na fałszu, skapować się wreszcie, kiedy udaje. I kończyło się moją klęską: jako facet okazywałem się do kitu! Przez głupią ambicję zaczynałem ciągle od nowa. Raz, dwa nie wyszło, a ja, zamiast odpocząć, wyluzować się, dopadałem Kasię, gdzie się tylko dało, i próbowałem jeszcze i jeszcze. Z tym samym beznadziejnym skutkiem…
Może tylko przy niej jestem beznadziejny?
Długo nic nie mówiła. Nie była zniecierpliwiona ani zła, ani ze mnie nie pokpiwała. Raz tylko pocieszyła mnie jak kulą w płot.
– Nie martw się, nie jesteś już taki młodziak – powiedziała. – Musisz się pogodzić z losem…
– Pogodzić?! – wściekłem się. – Jaki los masz na myśli?
I dodałem, żeby ją zabolało, tak jak mnie wtedy:
– Może to wcale nie moja wina? Nie lituj się tak nade mną! Też młodsza się nie robisz, a tygrysy lubią świeże mięso!
Jak ona wtedy na mnie popatrzyła… Zimną niechęć zobaczyłem w tych jej oczach i zrobiło mi się jeszcze bardziej głupio.
Zacząłem unikać zbliżeń z żoną. Ona także do nich nie dążyła. Kładliśmy się spać do wspólnego łóżka, buzi, dobranoc, dobranoc, śpij słodko, pa, pa, i odwracaliśmy się, każde na swój bok. To trwało parę tygodni. Wreszcie postanowiłem sprawdzić, czy jeszcze jestem facetem, przy innej babce. Z takimi egzaminami nie ma dzisiaj kłopotu, więc za parę stówek miałem superlaskę gotową na wszystko.
Zaczęło się rewelacyjnie, jak za dawnych czasów, i nagle dopadła mnie myśl, że ona też nic przy mnie nie czuje. Robi to przecież za kasę, wygina się więc, udaje, że jest jej ze mną miło i dobrze, a pewnie tylko myśli, kiedy skończę, i zrobię wypad z jej czerwonej atłasowej pościeli! Miałem dość. Jeszcze parę razy łaziłem do agencji, ale kiedy tylko tam się znalazłem, od razu mi się wydawało, że te dziewczyny się ze mnie śmieją. Niemal słyszałem, jak szepczą do siebie:
– O, znowu przyszedł ten cienias, impotent. Cienki Bolek z niego! Fajtłapa!
Do seksuologa się nie wybrałem, chociaż Kasia tego zażądała.
– Pójdziemy razem – obiecała. – Arek, ty masz jakiś problem. To pewnie głupstwo, ale trzeba sprawdzić, co się dzieje.
– Nic się nie dzieje! Jestem zmęczony. To wszystko.
Zacząłem się wspomagać. Teraz na rynku jest pełno rozmaitych specyfików, facet może z łóżka nie wychodzić Jeśli chce i umie zaryzykować. Bo jak się poczyta ulotki, to się włos jeży na głowie od ostrzeżeń, co się może stać, i jak trzeba uważać. Źle się czułem po tych środkach. Ciśnienie szło mi najpierw w górę, potem nagle leciało w dół; serce waliło jak zwariowane, a to, o co najbardziej chodziło, wcale nie było takie fajne.
Jakoś wychodziło, jednak dla mnie to była męczarnia, bo przez cały czas bałem się zawału, udaru, wylewu i innych tego typu przypadłości. Brałem proszki, żułem specjalną gumę, stosowałem żele owocowe. Raz na dobę próbowałem obudzić w sobie prawdziwego mężczyznę. Niby się udawało, lecz na ogół to działa godzinę przed stosunkiem, a mnie nie zawsze udawało się akurat tak wycelować.
Kasia znowu zaczęła mnie unikać: długo oglądała telewizję, siedziała w łazience, jakby tam usnęła. Zrozumiałem, że ma dosyć tej loterii: uda się czy się nie uda? Tyle razy się zbierałem, żeby jej powiedzieć, co się naprawdę stało, dlaczego tak się zmieniłem i czemu mam do niej żal… Jednak jakoś nigdy nie doszło do takiej rozmowy.
Nasza rodzina się sypie...
Od wielu lat jestem zapalonym wędkarzem. I ilekroć zastanawiałem się, dlaczego tak trudno mi pogadać z żoną o prawdziwej przyczynie moich problemów z seksem, zaczynałem sobie wyobrażać taką sytuację: Jestem jak szczupak, który przez nieuwagę i głupotę połknął haczyk. Nie dał się wyciągnąć z wody, przegryzł żyłkę i zanurkował w głębinę. Teraz więc już jest ostrożny: omija podejrzane przynęty, zastanawia się, bada je, sprawdza, czy aby nie ma w nich znowu ostrej kotwicy. A haczyk ciągle w nim tkwi.
Szczupak musi uważać, żeby go nie poruszyć, bo natychmiast czuje straszny ból. Pływa więc wolniej, w zasadzie całe godziny stoi przy gruncie i drzemie…Wtedy nie czuje przeszywających grotów raniących go od środka. Rozmowa z moją żoną wydawała mi się taką właśnie torturą. Wolałem nie ryzykować, nie ruszać haczyka, który rani trzewia. Do lekarza poszedłem dopiero wtedy, gdy kłopoty ze skaczącym ciśnieniem bardzo dawały mi się we znaki. Lekarz pierwszego kontaktu z miejsca zapytał, jak z moją potencją. Powiedziałem prawdę…
– Ciśnienie trzeba panu wyrównać i ustabilizować, bo to poważna sprawa – usłyszałem. – Ale zacznie pan przyjmować leki hipotensyjne, a one niestety mogą utrwalać impotencję i równocześnie wykluczają przyjmowanie środków wspomagających wzwód. Jednych i drugich lekarstw nie wolno łączyć!
– To czymś grozi? – spytałem, choć przecież znałem odpowiedź.
– Owszem. Gwałtownie i radykalnie obniża ciśnienie krwi. To niebezpieczne, grozi nawet nagłym zgonem, więc trzeba uważać. Cierpi pan na nieleczone nadciśnienie tętnicze, z dużymi wartościami… To może być powód pana kłopotów. Trzeba się zacząć leczyć.
On wie swoje, a ja swoje! Dla niego to proste: jest zdiagnozowana choroba, są lekarstwa, więc trzeba je przyjmować. A że na jedno pomagają, a na drugie szkodzą, to trudno. Trzeba wybierać, co jest ważniejsze… Tylko co mi z tego, że będę się lepiej czuł w dzień, bez szumu w uszach, bez koszmarnych zawrotów głowy, słabości i kołatania serca… Co mi z tego?
Nocą znowu usłyszę tłumiony płacz mojej żony. Będę się bał ją dotknąć, przytulić, pocieszyć. Będę pragnął zbliżenia, a kiedy wreszcie zasnę, zaczną mnie męczyć gorące, seksualne sny. Rano Kasia znowu wstanie zła jak osa. Zacznie się tłuc po kuchni, trzaskać szafkami i mówić, że wszystko jej leci z rąk. Nie zapytam: „Dlaczego?”. Przecież wiem, o co chodzi.
Niedługo pewnie zacznę ją śledzić, sprawdzać telefon i mejle… Urośnie we mnie pewność, że ona mnie zdradza. Będę sobie wyobrażał, jak i z kim to robi. Więc z kolei ja zacznę się ciskać! Dogryzać jej na każdym kroku, przepytywać, gdzie tak długo była, marudzić, że jedzenie niedobre – byle jej dokuczyć.
Nasze dzieci też czują, że w domu jest ciężka atmosfera. Mały znów zaczął się moczyć, choć przecież już dawno przestał. Ostatnio zauważyłem, jak córka zaglądała do portmonetki Kasi.
– Szukam pieniążka. Kupię bilet i pojadę do babci, bo ty jesteś ciągle zły, i mama też – wyjaśniła.
Nasza rodzina się rozsypuje, wręcz rozpada… A ostatnio mój dobry kolega powiedział:
– Stary, wy to macie szczęście! Jest zdrowie, uroda, firma dobrze prosperuje, dzieciaki jak malowanie, czego chcieć więcej?
Gdyby znał wszystkie nasze sprawy, toby nam nie zazdrościł! Co miałem mu odpowiedzieć? Że jestem bez siły? Że moja żona przez dziesięć lat mnie oszukiwała, a teraz wyszło na jaw, dlaczego to robiła? Po prostu wyczuła we mnie beznadziejnego leszcza… Nie mogę mieć do niej pretensji. No to czyja to wina?
Czytaj także:
„Wypruwałam sobie żyły, by dogodzić bliskim. Na własne życzenie zrobiłam z siebie obraz nędzy i rozpaczy”
„>>Narzeczony<< i jego kochanka chcieli wykurzyć mnie z mojego mieszkania, złamałam jej nos. Nie po to tyle harowała”
„Podobno wszystkie dzieci są piękne. To nieprawda. Gdy patrzę na wnuczkę, widzę twarz mojej synowej i aż mnie skręca”