Bardzo lubiłam uczyć moich dziadków, jak obsługiwać nowoczesne technologie. Mimo przekroczonej siedemdziesiątki, uczyli się całkiem sprawnie. Dziadek chętnie poznawał możliwości aplikacji do słuchania muzyki i z rozczuleniem odkrywał, że kawałki z jego młodości nie zaginęły w pomroce dziejów, tylko może ich posłuchać w każdej chwili z komputera.
Babcia z kolei żądała, żebym pokazała jej, jak wysyłać zdjęcia z telefonu. Nic dziwnego, miała trzy koty i uwielbiała robić im zdjęcia. A przecież zdjęcia, których nikt nie ogląda, jakby nie istniały, więc musiała rozsyłać je członkom rodziny i koleżankom. Dzięki komunikatorowi na smartfonie, mogła to robić błyskawicznie i bez kłopotu.
Właśnie się zapowiedziałam na poniedziałek rano, bo miałam odwołane zajęcia, ale babcia stwierdziła, że nie będzie jej w domu, bo idzie do banku.
– Muszę założyć nowe konto – oznajmiła. – Mój bank to ciągle coś mąci, jakieś mi tu tabele oprocentowania przesyła, to się wszystko zmienia, a ja nic z tego nie rozumiem. Idę do tego, co go otworzyli koło przystanku. W telewizji mówili, że mi dadzą jakąś premię za samo założenie konta.
– Babciu, czekaj, a po co ty gdzieś będziesz chodzić? Przecież konto można otworzyć i obsługiwać przez internet. Zaczekaj na mnie, przyjdę i wszystko zrobimy z domu bez żadnego stania w kolejkach.
Po chwili narady z dziadkiem, który i tak na wszystko się zawsze zgadzał, babunia uznała, że to niezły pomysł.
– Patrz, babciu, tutaj – uczyłam ją godzinę później. – To bardzo łatwe. Sama mam u nich konto od wielu lat. Czekaj, pokażę ci, jakie to szybkie i wygodne…
Babcia była lekko oszołomiona, kiedy wpłaciłam jej złotówkę na konto i ta złotówka wpłynęła dokładnie w tym samym momencie na rachunek. Żadnego chodzenia do banku, czekania przed okienkiem, wypełniania druczków! Dodałam jeszcze, że to bardzo bezpieczna forma przelewania pieniędzy, bo na przykład, jak by trzeba było pożyczyć komuś kilkanaście tysięcy, to nie byłoby całego ryzyka z chodzeniem z gotówką w torebce.
Nie byłam zaskoczona, że dziadkowie szybko przyswoili sobie wiedzę o przelewach internetowych. Babcia nauczyła się wysyłać kieszonkowe moim siostrzeńcom, dziadkowi pokazałam, jak ustawiam zlecenie stałe na abonament za kablówkę.
– Ty taka jesteś obyta w tych wszystkich internetowych bajerach, Zosiu! Gdzieś ty się tego nauczyła? – pytali.
Tylko żebyście nie dali się nabrać oszustom!
Śmiałam się wtedy i tłumaczyłam, że moje pokolenie po prostu żyje w internecie i nikt nas nie musi niczego uczyć. Nie omieszkałam też dodawać, żeby byli ostrożni w sieci, nie podawali nikomu danych do logowania ani nie zapisywali PIN-u do kart na żadnych karteczkach.
Opowiadałam o hakerach i oszustach, którzy wykorzystują starsze osoby, żeby je okraść. Stanowczo przykazałam, żeby zawsze dzwonili do mnie, gdyby ktokolwiek wmawiał im, że mają wypłacić jakieś pieniądze i komuś przekazać, bo wypadek czy inna tragedia.
Ale dziadkowie byli mądrzy, wiedzieli, czym jest „oszustwo na wnuczka” i zapewnili, że nie dadzą się nabrać. Dlatego właśnie niespecjalnie zdziwiłam się, kiedy babcia wysłała do mnie esemesa z pytaniem, o co chodzi, bo ponoć ma jakieś długi do spłacenia, a ona nie brała żadnego kredytu.
Wiadomość była przysłana z numeru jej koleżanki.
„Jestem u Ewy, zapomniałam telefonu, a jej córka mówi, że to jakieś oszustwo. Mam nie płacić, tak?”.
Odpisałam natychmiast na numer tej pani Ewy, o której zresztą babcia nieraz mi opowiadała, żeby zignorowała wiadomość, bo to pewnie próba wyłudzenia. W odpowiedzi dostałam ikonkę kciuka uniesionego w górę. Zuch! Moja babcia naprawdę „ogarniała internet”! Kilka godzin później ktoś do mnie zadzwonił. Rozpoznałam numer, trzy piątki na końcu. Ta Ewa.
– Pani Zosiu, mówi Ewa D.– przedstawiła się kobieta, sądząc po głosie, pewnie starsza od mojej babci; była wyraźnie zdenerwowana. – Halinka była tu u mnie i wyszła godzinę temu, ale właśnie Bogdan dzwonił, że nie doszła do domu, a to pół ulicy dalej. On nie wie, co robić, a ja tu mam pani numer, to myślę, zadzwonię, niech pani przyjedzie, bo babci znaleźć nie możemy…
Wpadłam w panikę. Babcia zaginęła?
A ja byłam właśnie u przyjaciół, bo była sobota wieczór, trochę wypiłam, nie mogłam prowadzić, a ich dom stał pośrodku niczego. Ani wezwać taksówki, ani poprosić kogoś o podwózkę nie miałam jak.
– Proszę pani, ja jestem sto dwadzieścia kilometrów od was, nie mam jak dojechać! – prawie płakałam z bezsilności. – Błagam, niech pani idzie szukać mojej babci! Jak tylko się stąd wydostanę, to zaraz tam będę!
Ale zanim cokolwiek udało mi się zorganizować, pani Ewa zadzwoniła ponownie.
– Znaleźliśmy ją! – obwieściła i poczułam, jak zalewa mnie fala ulgi.
– Ale są też złe wieści. Halinka miała taką małą scysję z jednym kierowcą… Nie mogła przejść chodnikiem, bo stanął na środku i jeszcze ją zwyzywał, no i wie pani… Wzięła taki spory kamień, co tam obok leżał, i walnęła w przednią szybę…
Zatkało mnie. Fakt, babcia potrafiła się czasem zdenerwować i my, jej wnuki chowaliśmy się wtedy po kątach, ale coś takiego?! Pani Ewa mówiła szybko, chaotycznie, słyszałam, że dyszy, jakby szybko szła, w tle szumiała ulica. Z jej relacji wynikało, że babcia tym kamieniem wprawdzie nie rozbiła, ale doprowadziła do pęknięcia szyby w samochodzie i młody, rozwścieczony kierowca zamierzał wezwać policję.
Pani Ewa właśnie biegła, jak się okazało, do bankomatu, bo chłopak zażądał dwóch tysięcy na naprawę szyby.
– Halinka nie ma przy sobie karty, ale ja ją poratuję – mówiła zasapana przyjaciółka babci. – No, jestem przy bankomacie. Zaraz mu wetknę w gardło te pieniądze i niech spada, nie będzie nas tu policją straszył, jakimś sądem! Pani sobie wyobraża, co by to było, jakby Halinkę aresztowali za rozbój?!
Byłam kompletnie oszołomiona rozwojem sytuacji, alkohol wciąż szumiał mi w głowie, ale byłam nieskończenie wdzięczna pani Ewie, że opanowała krytyczną sytuację.
Byli świetnie zorganizowani i poinformowani…
Niestety, po chwili znowu usłyszałam jej spanikowany głos. Okazało się, że miała na koncie tylko czterysta złotych, bo zapomniała, że dała córce na nowe okna.
– A pani nie ma czasem konta w banku X? – tu wymieniła nazwę banku, w którym szczęśliwie miałam rachunek. – Tak, to całe szczęście! Podam pani, pani Zosiu, numer mojego rachunku, niech mi pani wyśle tysiąc sześćset, a ja za chwilę wyjmę z bankomatu i zaniosę temu gnojkowi, żeby się odczepił od Halinki!
Zrobiłam to raz-dwa. Kilka kliknięć i ponad półtora tysiąca złotych poleciało lotem błyskawicy na konto pani Ewy. Słyszałam jeszcze piknięcie bankomatu, kiedy wypłacała gotówkę i odetchnęłam z ulgą. Pani Ewa zapewniła, że za kilka minut będzie po kłopocie i każe babci do mnie zadzwonić, jak tylko wróci do domu.
Cała w nerwach czekałam i czekałam, ale choć minęła godzina, babcia nie dzwoniła. W końcu uznałam, że pewnie jest już w domu, ale może z tych emocji zapomniała, i sama wybrałam jej numer.
– Tak, skarbie? – babcia odezwała się rozespanym głosem.
Zaczęłam pytać o kamień, uszkodzoną szybę, panią Ewę z pieniędzmi dla wściekłego kierowcy, aż babcia przerwała ten słowotok:
– Ale, Zosiu, kochanie, ja od rana nigdzie nie wychodziłam… Nie wiem, co ty opowiadasz… Jakie pieniądze i jaka szyba?
Powtórzyłam, że przelałam pani Ewie tysiąc sześćset złotych, żeby uspokoiła narwanego młodzieńca chcącego ściągnąć babci na kark policję, ale seniorka znowu mi przerwała:
Prawda jest taka, że… nie wiem
– Zosiu, ja mam tylko jedną koleżankę Ewę, ale ona jest u córki w Warszawie od tygodnia… Naprawdę nie wiem, kto do ciebie dzwonił, ale na pewno nie moja Ewa, bo ona nie ma twojego numeru…
I nagle dotarło do mnie, że przytrafiło mi się dokładnie to, przed czym ostrzegałam dziadków. Tyle że na mnie zastosowano nie metodę „na wnuczka” tylko… „na babcię”… Nie mam pojęcia, skąd oszustka, czy też oszuści, znali imiona moich dziadków i pani Ewy ani skąd wiedzieli, że mam konto w konkretnym banku. Kiedy zgłosiłam się na policję, funkcjonariusze tylko rozłożyli ręce.
– To są całe siatki przestępców, doskonale zorganizowane i przygotowane – usłyszałam. – Zbierają dane, typują ofiary, wybierają stosowną porę. Dlaczego po prostu nie sprawdziła pani tych informacji i nie zadzwoniła od razu do babci?
Prawda jest taka, że… nie wiem. Uwierzyłam „pani Ewie”, dałam się wkręcić w nerwową atmosferę, uległam panice i poczułam ulgę, że zapanowała nad sytuacją. Do głowy mi nie przyszło, że to wszystko było nieprawdą!
Chciałam tylko ratować babcię, oszczędzić jej jazdy radiowozem na komisariat, a potem może i sprawy w sądzie o zniszczenie mienia. Tak, jestem młoda i urodziłam się w erze internetu, ale dałam się nabrać na banalny przekręt! Mogę powiedzieć tylko jedno: każdego można oszukać, nawet takich jak ja, którzy sądzą, że to im nie grozi… Wszyscy musimy być czujni!
Czytaj także:
„Dopóki moja przyjaciółka miała faceta, traktowała mnie jak śmiecia. Ale gdy ją rzucał, dzwoniła z płaczem, żebym jej pomogła”
„Ojcu znudziło się tacierzyństwo i zostawił mnie bez grosza przy duszy. Po latach wyciąga łapę po kasę, bo pali mu się tyłek”
„Mój mąż miał duży kompleks - ja jestem lekarką, a on robotnikiem. To dlatego usprawiedliwiał przemoc w naszym domu”