Zrobiłam wielkie oczy, kiedy Marta zwierzyła mi się, że ma romans z żonatym facetem. Nigdy bym jej o to nie podejrzewała. Przecież to była taka miła, spokojna i raczej nieśmiała dziewczyna, a tu takie komplikacje w życiu miłosnym! Próbowałam ją przekonać, że to związek bez przyszłości, ale była głucha na moje argumenty. Widać takie „ciche wody” tak mają – jak się wzburzą, to na całego.
– Nie jest tak, jak myślisz. On naprawdę mnie kocha! – mówiła z przekonaniem.
– No, jak tam chcesz. Mam nadzieję, że przynajmniej dzieci nie ma – mruknęłam i zaliczyłam kolejne zaskoczenie, bo Marta gwałtownie się zaczerwieniła. – Aha, czyli mają dzieci. Wiesz, to się robi poważne…
– Nie powiedziałam ci o Marku, żebyś nas osądzała! – żachnęła się. – Mówię ci o nim, bo się do niego przeprowadzam, więc musisz sobie znaleźć kogoś na moje miejsce.
Zaskakujących informacji ciąg dalszy
– Kiedy się przeprowadzasz?
– Myślałam o niedzieli, chciałam zrobić pożegnalny babski wieczór w sobotę, ale... zmieniłam zdanie. Wyniosę się jeszcze dzisiaj.
– Daj spokój, nie kłóćmy się na sam koniec... – próbowałam załagodzić sytuację.
Marta się jednak uparła.
– Idę się pakować. Zwrócisz mi kasę za połowę miesiąca za czynsz?
No już bez przegięć, pomyślałam.
– Nie ma mowy. Nie znajdę nikogo na twoje miejsce od ręki, a ze swoich nie zamierzam dokładać. Mamy w umowie miesięczny okres wypowiedzenia, przecież wiesz…
– Naciągaczka – burknęła pod nosem i poszła do swojego pokoju.
A nazajutrz, kiedy byłam w pracy, dostałam od niej SMS: „Już się wyprowadziłam. Wrzuciłam ci klucze do skrzynki”. I tyle. Wyniosła się obrażona po dwóch latach wspólnego mieszkania. Było mi przykro, ale chyba jeszcze bardziej byłam zła. Czy to moja wina, że wpakowała się w kiepski układ? Sama dobrze o tym wie i nie ma czystego sumienia, stąd ten foch.
Uderz w stół, a nożyce się odezwą…
No nic, jak już zakończy swój niemądry romans i będzie chciała się pogodzić, wtedy pogadamy. Do tego czasu – nie mój cyrk, nie moje małpy. Nie sądziłam, że moje przypuszczenia sprawdzą się tak szybko. Zaledwie kilkanaście dni później odebrałam wieczorem rozpaczliwy telefon od Marty:
– Przepraszam cię, miałaś rację! Wrócił do żony! Przygarniesz mnie? Nie prosiłabym cię… zachowałam się podle, ale naprawdę nie mam gdzie się podziać! – chlipała w słuchawkę, nieskładnie opowiadając, co się stało.
W skrócie: kochanek postanowił ratować małżeństwo i praktycznie wyrzucił Martę z mieszkania, do którego wcześniej ją zaprosił. Co za dupek!
– Twój pokój nadal na ciebie czeka. Jeszcze nie zdążyłam znaleźć nikogo na twoje miejsce, więc nawet nic nie mówiłam właścicielowi. Wracaj!
– Dzięki! Jesteś aniołem. Nie wiem, jak ci się odwdzięczę…
– Daj spokój.
Zjawiła się pół godziny później. Roztrzęsiona, zapłakana, wyglądała jak kupka nieszczęścia. Już od progu zaczęła się kajać.
– To ty miałaś rację, a ja byłam głupia, że nie chciałam cię słuchać. Wybaczysz mi? Dasz drugą szansę? Naprawdę? Nie wystawisz mnie jutro rano za próg? Jak on… – znowu zalała się łzami.
– Nie rycz. Nie jestem obrażalska. Rozumiem, zakochałaś się, nie myślałaś rozsądnie, bywa. Zapomnijmy o sprawie. Zgoda?
– Zgoda!
Uściskałyśmy się serdecznie i w jednej chwili znowu byłyśmy przyjaciółkami. Przez jakiś czas było między nami normalnie, jak kiedyś. Ale potem z Martą zaczęło się dziać coś dziwnego. Zrobiła się strasznie tajemnicza. Często gdzieś wychodziła, nigdy nie mówiła, dokąd, a kiedy raz ją o to zapytałam, odwarknęła, że to nie moja sprawa.
– Nie muszę ci się spowiadać!
Niby nie, ale po co te sekrety?
Nie pracowała w wywiadzie ani pod przykrywką. Wcześniej mówiłyśmy sobie o takich rzeczach zupełnie mimochodem, jak ludzie, którzy ze sobą mieszkają. A moja współlokatorka nie dość, że „mi się nie spowiadała”, to w ogóle mało co mówiła. Stopniowo, krok po kroku oddalała się ode mnie, stawała się jakaś obca, nieufna i podejrzliwa. Czasami przyłapywałam ją na tym, jak rzuca mi wręcz wrogie spojrzenia.
– O co chodzi? Czemu tak na mnie patrzysz? – pytałam.
– Zdaje ci się – ucinała. – Nie wiem, o czym mówisz.
Albo zbywała mnie wzruszeniem ramion. Pewnego dnia przypadkiem odkryłam, o co chodzi. To był miły, ciepły wieczór. Szłam akurat na spotkanie ze znajomymi z pracy, kiedy zobaczyłam w ogródku restauracji Martę z jakimś mężczyzną. Na oko był od niej starszy ze dwadzieścia lat. Aha, takie buty, pomyślałam. Mogę się założyć, że to ten cały Marek, żonaty kochaś, dupek do kwadratu, z którym nie chciała mieć już nic wspólnego. Byłam zszokowana bardziej niż wcześniej. Co innego zakochać się i popełnić błąd, a co innego pakować się w kłopoty po raz drugi, mimo nauczki, jaką się dostało. Nie mogłam tego zrozumieć. Potraktował ją jak śmiecia, a ona znowu robiła do niego maślane oczy?
Sądziłam, że zmądrzała, a tu taka przykra niespodzianka. Widać miłość nie tylko oślepia, ale też ogłupia. Nic dziwnego, że trzymała to przede mną w tajemnicy. Ale już dosyć tych sekretów i niedomówień. Najwyższa pora poważnie porozmawiać, bez wykrętów i spławiania mnie. Przez to wszystko źle się bawiłam ze znajomymi. W kółko myślałam o Marcie i jej facecie. Wróciłam do domu przed dziesiątą, gotowa na konfrontację ze współlokatorką, ale jej jeszcze nie było. Czekałam na nią do północy. Wtedy się poddałam i poszłam spać.
Co się odwlecze, to nie uciecze...
Pogadam z nią jutro. Może to nawet lepiej, zdążę ochłonąć. Nie chcę przecież znowu się z nią pokłócić, chcę tylko, żeby zaczęła myśleć. Niestety, nic nie wyszło z mojego postanowienia o przeprowadzeniu z Martą dojrzałej, spokojnej rozmowę.
– Wiem, że znowu spotykasz się z Markiem. Dlatego to…
– Śledziłaś mnie?! – przerwała mi, zaciskając pięści.
– Nie śledziłam… – cofnęłam się bezwiednie. – Po prostu widziałam, jak ty i…
– Nie kłam! Szpiegujesz mnie. Jesteś walnięta! Masz jakąś obsesję na moim punkcie. Marek ma rację, jesteś wariatką!
Zatkało mnie. Spodziewałam się, że – zawstydzona – będzie się wykręcać, wypierać, ewentualnie próbować wybielać tego palanta, tłumaczyć go, tymczasem ona na mnie napadła. Zionęła wściekłością i wyglądała, jakby chciała mnie pobić, więc darowałam sobie uwagę, że jest skończoną kretynką. Nakręcanie konfliktu nie miało sensu.
– Uspokój się, naprawdę zobaczyłam was przypadkiem. Akurat przechodziłam obok ogródka, w którym siedzieliście...
– Nie wierzę ci! Marek mnie ostrzegał, że zechcesz nas skłócić.
– Niby czemu miałabym to robić?
– Bo jesteś zazdrosna! Że ja mam swoje życie, że już nie żyję w twoim cieniu!
– Marta, zlituj się… Co ty bredzisz? Nie jestem o ciebie zazdrosna, po prostu się martwię. I nie chcę, byś brnęła w to bagno...
– Nikt cię prosił! Nie jesteś moją matką, nie mów mi, jak mam żyć! – odparowała.
Zrozumiałam, że dalsza dyskusja z Martą nie ma sensu. Poza tym też się wkurzyłam. Nie to nie. Gdzie cię nie proszą, tam kijem wynoszą.
– Dobra, rób, jak chcesz, ale tym razem na własną odpowiedzialność. Nie przychodź do mnie z płaczem, jak znowu cię rzuci!
Odwróciłam się na pięcie i poszłam do swojego pokoju. Pozwoliłam sobie nawet na trzaśnięcie drzwiami. Po tej kłótni całkiem przestałyśmy się do siebie odzywać. Mijałyśmy się w kuchni i przedpokoju jak obce, unikając kontaktu wzrokowego. To było okropne, niezręczne, niekomfortowe... A potem zrobiło się jeszcze gorzej.
Marta zaczęła zapraszać tego całego Marka!
Wpadał do nas co wieczór i szarogęsił się we wspólnej kuchni, jakby był u siebie. Zaciskałam zęby i nie komentowałam, w końcu moja współlokatorka miała prawo przyjmować gości. Ale widok bezczelnego uśmieszku na gębie tego faceta doprowadzał mnie do szału. Miarka się przebrała, kiedy Marek zaczął u nas nocować. Nie płacił czynszu, a zużywał wodę i gaz. Musiałam wieczorem głośno nastawiać muzykę, żeby nie słyszeć zza ściany odgłosów ich amorów. W ogóle się nie krępowali, wręcz odnosiłam wrażenie, że specjalnie robią mi na złość, zachowując się tak głośno. Jasne, mogłam interweniować u właściciela mieszkania, ale wybrałam inne wyjście, prostsze – znalazłam sobie inne lokum.
Uznałam, że szkoda życia i nerwów na wojnę z takimi ludźmi. Wyprowadziłam się z ich gniazdka miłości z prawdziwą ulgą. Kilka miesięcy później zadzwoniła do mnie Marta. Proszę, nie skasowała mojego numeru, a mnie z pamięci, coś takiego… Chciałam odrzucić połączenie, ale ciekawość zwyciężyła. Była współlokatorka płakała w słuchawkę. Znowu.
Skarżyła się, że Marek narobił długów, i błagała o pożyczkę. Pięknie, miałam się nie wtrącać, ale jak trwoga, to do… Beaty. Niestety, chyba mi się współczucie wyczerpało. Przynajmniej, jeśli chodzi o nią.
– Aha. Nie chciałaś moich rad, ale moje pieniądze chętnie przyjmiesz, co? – nie darowałam sobie złośliwości. – Sorry, nie pomogę, nie wierzę, że oddasz.
– Proszę cię, już nie mam nikogo innego…
– Już? Tym bardziej…
Rozłączyłam się i zablokowałam jej numer. Żeby mnie nie przekabaciła kolejnym łzawym telefonem. Ja – w przeciwieństwie do niej – uczę się na błędach.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”