Nigdy bym nie pomyślała, że otworzę drzwi obcemu mężczyźnie i pójdę z nim do łóżka. Ale dopiero to, co znalazłam, sprawiło, że poczułam ciarki na plecach.
Pies był niespokojny
Kajtek wykazywał dużą nerwowość. Co sekundę się zrywał, jakby coś zauważył lub usłyszał, a następnie, cichutko jęcząc, starał się wczołgać pod łóżko.
– Kajtuś skarbie, co się dzieje, piesku? Nie bój się... Przecież to ty jesteś tutaj strażnikiem, prawda? Właśnie dlatego cię przygarnęłam. No...
Chciałam go pogłaskać, ale on się wycofywał i drżał, niemal przyciskał do ściany. Jakieś psie dziwactwa. Było to nieco dziwne, ponieważ od kilku miesięcy, które spędził ze mną, przekonałam się, że można na nim polegać. Kajtek był mieszańcem przypominającym owczarka o odważnym sercu. Idealnym dla kogoś, kogo los zepchnął na te odludne tereny niemal w leśnej głuszy.
– Spokojnie, nie ma się czym denerwować. Proszę oto ciastko dla ciebie, a mamusia sobie doleje jeszcze troszeczkę tego niezbyt smacznego winka, co ty na to? – zaproponowałam, ale wyglądało na to, że Kajtek wcale nie był zadowolony.
Zignorował przekąskę i spojrzał w stronę drzwi, beznadziejnie warcząc. Kiedy usłyszałam ciche pukanie, Kajtek wydał z siebie ledwo słyszalne skomlenie, a ja upuściłam kieliszek z ręki.
Trochę się wystraszyłam
– No cholera jasna... – przeklęłam – Kto tam? – krzyknęłam w stronę drzwi, szybko podnosząc kieliszek i rozlewając wino.
– Kto tam jest? – zapytałam ponownie, już z ręką na zamku.
– Przepraszam panią, niedawno się tu przeprowadziłem, mieszkam tuż za lasem. Widziałem panią na spacerze z pieskiem, teraz zauważyłem światło w oknie, więc pomyślałem, że jeszcze pani nie śpi... A mi jakoś ciężko przyzwyczaić się do tej martwej ciszy. Myślałem, że jak się przywitam i przedstawię, to poczuję się tu bardziej komfortowo.
Nie jestem zbyt bojaźliwa, ale ta sytuacja zaczęła mnie niepokoić. I jeszcze ten szczekający Kajtek. Na wszelki wypadek, zamknęłam drzwi na łańcuszek, a dopiero potem przesunęłam zasuwę i delikatnie otworzyłam drzwi.
– Dobry wieczór, a gdzie pan mieszka? – zapytałam, bo w okolicy nie ma nic, co wygląda na odpowiednie do zamieszkania.
– Dobry wieczór, jeszcze raz przepraszam, nie chciałem pani przestraszyć, mieszkam za tym lasem, tam, gdzie te stare grusze.
– Tam? Obok tego starego cmentarza? Tam przecież jest tylko stara, zniszczona chata...
– Dokładnie. Niespodziewanie stałem się bezdomny, a ta zniszczona chata to dom mojego dziadka. Tylko nigdy nie myślałem, że będę musiał się tam przeprowadzić – wyjaśnił nieznajomy smutnym głosem.
Wpuściłam faceta do środka
No cóż, zdarzają się takie przypadki. Jeżeli nie chodziłoby o finansowe eksperymenty mojego poprzedniego, teraz już na szczęście byłego męża, też nigdy nie zdecydowałabym się zamieszkać tutaj.
– Proszę wejść zatem... – powiedziałam, męcząc się przez moment z łańcuchem, po czym wpuściłam nieznanego mężczyznę do środka.
Nie mogę zaprzeczyć, był naprawdę przystojny i budził moje zaufanie. Dobrze mu z oczu patrzyło. Jak na bezdomnego, wyglądał też całkiem schludnie.
– Kajtek, piesku, cicho już bądź – po raz kolejny starałam się uspokoić psa. – Niech pan nie zwraca na niego uwagi, dziś po prostu nie jest w dobrym humorze – zaśmiałam się.
– Nie tylko on ma taki dzień. Adrian jestem – podał mi rękę.
– Zuza – uścisnęłam lekko jego dłoń, ale on przytrzymał ją nieco zbyt długo, patrząc mi przy tym zbyt głęboko w oczy.
Wpatrywał się we mnie, a ja poczułam, jak robi mi się gorąco. Na szczęście, sam przerwał tę chwilową ciszę.
Zapowiadał się miły wieczór
– Proszę, nie przyszedłem z pustymi rękoma... – pokazał mi butelkę wina.
– Dziękuję, nie kojarzę takiej marki, chyba nigdy nie miałam okazji spróbować takiego– oznajmiłam.
– A możliwe. To wino pochodzi z małej winiarni położonej gdzieś na końcu świata w Toskanii. Nie można go dostać w zwykłych sklepach. Zostało mi jeszcze trochę z czasów dobrobytu, zanim wylądowałem na bruku – znów lekko się uśmiechnął.
– Zapraszam w takim razie, rozgość się – powiedziałam, ogarniając jednocześnie bałagan przy stole. – A ty Kajtek, uciekaj na dwór.
Pies wyleciał przez drzwi niczym błyskawica, a Adrian natychmiast poczuł się jak u siebie, bo od razu znalazł korkociąg i zaczął otwierać butelkę.
– Najlepiej od razu otworzyć, żeby wino mogło troszkę przewietrzyć – stwierdził.
– Coś czuję taki jakby zapach ziemi – powiedziałam, pociągając nosem.
– Czyżby? To wino ma aromat owoców. To, co wyczuwasz, to pewnie wilgotna ziemia, której trochę przywlokłem na butach, przepraszam.
– Oczywiście, skąd w winie zapach ziemi... – śmiałam się jak kretynka.
Był dobrym mówcą
– No i co, smaczne? – zapytał po chwili, gdy rozlał trunek do lampek.
– Cudowne, najlepsze, jakie kiedykolwiek piłam. A ty, czemu tak oszczędnie?
– Tylko delikatnie zamoczę usta. Zdrowie nie daje mi możliwości na więcej...
– W takim razie więcej zostanie dla mnie...
Być może moja radość była trochę przesadzona, ale Adrian znowu się uśmiechnął i znowu chwycił moją dłoń. Zaczął coś mówić o podróżach. Mówił bez końca. Już nie pamiętam co, bo polewał, a ja piłam i słuchałam. Chociaż być może wcale nie słuchałam, tylko obserwowałam, jak poruszają się jego usta i jak mruży oczy. Zanim został bezdomnym, musiał być kimś. A potem poczułam jego usta na swoich i wylądowaliśmy w łóżku.
Nie miałam wyrzutów sumienia
Rankiem nie potrafiłam sobie przypomnieć, co się właściwie wydarzyło. Pamiętam tylko, żeby było wino i pytałam Adriana o jego pracę. Mówił tajemniczo, że wszystko stracił i że opowie mi następnym razem. I że z niego taki tymczasowy bezdomny. Skutecznie zamknął mi usta pocałunkami i nie pytałam o nic więcej.
Nie jestem osobą przesadnie pruderyjną, ale też nie sypiam z facetem, którego dopiero poznałam. Tym razem jakoś tak samo wyszło. Ot, trochę rozrywki w leśnej głuszy.
Zarzuciłam szybko kurtkę i wyszłam na zewnątrz.
– Kajtek! – cisza.
Pewnie gdzieś uciekł. Szłam przez ten las, krzycząc, ale Kajtka nigdzie nie było. Dotarłam do cmentarza i zboczyłam odrobinę, żeby zobaczyć tę chatę dziadka Adriana, bo wcześniej jeszcze nie dotarłam w te rejony lasu. To dziwne. Połowa ściany i dach są zawalone. Futryna i ramy okienne są wyrwane. Resztki po jakimś palenisku. Oprócz puszek po piwie nie ma tam żadnych innych śladów życia. Wygląda na to, że mój kochanek skłamał. Tylko po co? Kim był?
Byłam w szoku
Wróciłam do domu, a pod drzwiami czekał pies
– Kajtuś, łobuzie, gdzie ty się kręciłeś? – martwiłam się.
Zamerdał ogonem i pobiegł prosto do miski. Wtedy zobaczyłam, że obok ławki na ganku leży czapka. Pewnie Adrian zostawił, więc może po nią wróci. Zastanowiły mnie też ślady opon nieopodal płotu, bo tędy nikt nie jeździ oprócz mnie. Czy Adrian przyjechał autem? I skąd je miał, jeśli jest bezdomny? Z lepszych czasów? Jeśli szukał noclegu, to mógł powiedzieć, a nie wymyślać bajeczkę o bezdomności. Ale jest naiwna!
Żeby dłużej nie myśleć nad swoją głupotą, najpierw postanowiłam się trochę zrelaksować z książką, a potem posprzątać. Gdy ścieliłam łóżko, coś chrupnęło mi pod kapciem. Podniosłam znalezisko i nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam.
W mojej dłoni błyszczał mały medalik z wizerunkiem Matki Boskiej i grawerem z datą święceń Adriana. Przeszył mnie dreszcz... Poszłam do łóżka z księdzem, może i bezdomnym, ale księdzem!
Czytaj także: „W prezencie na walentynki dostałam od męża zdradę, a potem rozwód. Już zawsze będą mi się kojarzyć z jego kochanką” „Spędziłam noc z nieznajomym. Po czasie okazało się, że to przyjaciel mojego chłopaka. Cóż, on też nie próżnował”
„Wbiłam się w bardzo ciasną sukienkę, by na mój widok zaniemówił z wrażenia. A potem zaczął się cyrk i festiwal żenady”