„Ktoś męczył mnie sprośnymi SMS-ami i obserwował przez okna. Byłam przerażona, zwłaszcza, gdy odkryłam, kto to jest”

Jej mąż był psychopatą fot. Adobe Stock, andriano_cz
„>>Chciałbym całować twoje wargi. Podoba mi się ten różowy błyszczyk!<< – komentował mój wygląd, a ja nerwowo wycierałam usta, zastanawiając się gorączkowo, kto mógł mnie widzieć. Doszło do tego, że zaczęłam bać się ludzi. W każdym widziałam swojego prześladowcę. Przestałam chodzić sama po ulicach, nawet do sklepu”.
/ 22.11.2022 07:15
Jej mąż był psychopatą fot. Adobe Stock, andriano_cz

Już od kilku godzin nie miałam żadnego klienta. Denerwowałam się, chociaż to nie była moja wina. Ale szefowa uważała, że puste krzesło przy biurku doradcy widoczne przez wielkie okno z ulicy działa zniechęcająco na potencjalnych klientów naszego banku. Oczywiście każdy rozsądny człowiek powiedziałby, że wystarczy przesłonić okno żaluzjami, tak, żeby nas – doradców finansowych i naszych klientów – nie było można obserwować z zewnątrz.

Pani dyrektor myślała inaczej

Ludzie są nieufni wobec takich instytucji jak nasza – mówiła na zebraniach. – Dlatego muszą widzieć, jeszcze zanim do nas wejdą, czego mogą się spodziewać. Musimy stwarzać wrażenie profesjonalizmu! Basiu, jeśli któreś stanowisko za długo będzie wolne, usiądź, proszę, naprzeciwko doradcy. Tam też możesz przeglądać dokumenty, a będzie to wyglądało, jakbyśmy mieli ruch.

Basia była naszą analityczką i zwykle pracowała w pokoiku bez okien na tyłach biura. W sumie obecność analityczki przy biurku mi nie przeszkadzała, jednak wolałam prawdziwych klientów. Bo od każdej umowy o kredyt, pożyczkę, czy założenie konta w banku miałam prowizję. Z nudów nieraz wyobrażałam sobie, ile już miałabym pieniędzy, gdyby wstępowała do nas choćby co setna osoba z tych, którym dałam swoją wizytówkę. Pewnie mogłabym sobie już kupić mieszkanie, i to nawet nie w kredycie. Bo rozdawałam je, gdzie tylko mogłam.

– Widziałam ostatnio twoje wizytówki na kontuarze w kawiarni w centrum handlowym – powiadomiła mnie raz mama z mieszaniną dumy i zdziwienia w głosie. – Można było sobie wziąć jedną razem z cukrem i mieszadełkiem.

– Wiem, mamuś. Sama je tam zaniosłam i załatwiłam, żeby leżały w zasięgu wzroku – wytłumaczyłam jej. – A ty już rozdałaś te, co ci ostatnio przyniosłam?

– Jeszcze nie… – odparła stropiona. – Ale wszyscy nasi znajomi i cała rodzina już je mają, nie mam komu rozdawać…

Powiedziałam, żeby się nie martwiła, chociaż tak naprawdę nie ucieszyła mnie ta wiadomość. Moja podstawowa pensja była naprawdę głodowa, za to dostawałam prowizję od każdego pozyskanego klienta. Prowizje miały iść w tysiące złotych miesięcznie. Haczyk tkwił w tym, że sama musiałam sobie tych klientów znaleźć. W poprzednim miesiącu rozdałam jakieś tysiąc wizytówek, a sfinalizowałam… dwie umowy. Przy moim biurku nader często gościła Basia w turkusowym sweterku. Co jednak ciekawe, telefon służbowy wydzwaniał niemal nieustannie. Ludzie chcieli, żeby im wyliczyć raty kredytu albo ile zarobią na jakiejś polisie w perspektywie dziesięciu lat. Inni umawiali się na spotkania, na które nigdy nie przychodzili. Czasami komuś się coś myliło i usiłował zamówić pizzę do domu albo pytał, kiedy przyjdzie masażystka. A raz nawet…

To był zwyczajny, nudny dzień

Od rana rozmawiałam przez telefon już chyba z tuzinem osób i wiedziałam, że nic z tego nie będzie. Nagle przyszedł esemes. Nie z numeru telefonu, tylko z bramki internetowej. Nadawca niemożliwy do namierzenia. Otworzyłam wiadomość i… zamarłam.

„Jesteś piękna, kiedy tak patrzysz przez okno zamyślonym wzrokiem. Nie mogę się na ciebie napatrzyć” – napisał ktoś.

Po plecach przeszedł mi nieprzyjemny dreszcz i mimowolnie spojrzałam w okno. Zobaczyłam za nim tylko to, co zawsze. Czyli kawałek chodnika, wiatę przystankową, gimnazjum i rząd sklepów pod drugiej stronie ulicy. Wiał ostry wiatr, zacinał deszcz i przechodnie kuliła się pod parasolami. Nikt nie stał i nie gapił się w nasze okno. Uznałam, że zapewne ktoś spośród tysiąca osób, które weszły w posiadanie mojego służbowego numeru, chciał mi zrobić dziwaczny żart. Nie ma to jak napisać komuś, kto siedzi niczym na wystawie sklepowej, że się go obserwuje. Ku uciesze żartownisia każdy zrobiłby się nerwowy. Kolejna wiadomość przyszła wieczorem: „Pewnie właśnie bierzesz gorącą kąpiel. Chciałbym tam z tobą być…”.

Tym razem zrobiło mi się nieswojo, bo… w mojej łazience właśnie szumiała woda napuszczana do wanny. Nie miałam jak zareagować na anonimową wiadomość, więc zadzwoniłam do mojej przyjaciółki.

– To nic nie znaczy – uspokoiła mnie Jagoda, kiedy jej o wszystkim opowiedziałam. – Większość ludzi o tej porze się kąpie. Koleś zwyczajnie zgadł. I nie panikuj tak, napisze jeszcze ze dwie głupoty i się znudzi.

Niestety, nie miała racji

Kolejny dzień zaczęłam trzy minuty przed tym, jak miał zadzwonić mój budzik.

Witaj, moja śliczna! Śniłaś mi się w nocy. Szkoda, że to był tylko sen” – przeczytałam.

Do biura przyszłam zdenerwowana. Na szczęście niemal od razu miałam klienta. Starszy facet; chciał kupić synowi mieszkanie i szukał banku, który udzieli mu kredytu.

– Będziemy w kontakcie – powiedziałam na zakończenie spotkania, ściskając jego dłoń. – Za dwa, trzy dni powinnam mieć listę banków, które spełniają pana warunki. Na pewno coś znajdziemy.

– Mam nadzieję – uśmiechnął się i nieco za długo przytrzymał moją rękę. – W razie czego będę panią nękał telefonicznie.

O mało mu jej nie wyszarpnęłam, tak mnie wystraszył. Kiedy tylko wyszedł, zadzwoniłam do Jagody, informując ją szeptem, że to na pewno był on. Kazała mi wyluzować i stwierdziła, że przesadzam, bo staruszek pewnie tylko żartował. Zanim nastała przerwa obiadowa, przyznałam Jagodzie rację. To raczej nie był starszy pan.

„Widzę, że dzisiaj miałaś klienta. Szkoda, że to nie ja byłem na jego miejscu. Tak bardzo chciałbym patrzeć z bliska w te twoje piękne oczy…” – przeczytałam.

O cholera! A więc ten typ naprawdę mnie obserwował! Siedział gdzieś, pewnie w którymś z bloków po drugiej strony ulicy, może nawet z lornetką, i gapił się na mnie! Obiecałam sobie, że jeśli mój „wielbiciel” nie przestanie mnie nękać, pójdę z tym do szefowej. Niech wie, co się dzieje, kiedy tak się wciąż wystawiamy na widok publiczny. Tyle że następny esemes przyszedł, gdy byłam na spacerze z moją sznaucerką.

Nie boisz się tak chodzić po ciemku? Twój pies nie wygląda na obronnego”.

Tym razem Jagoda się przestraszyła.

– To brzmi trochę jak groźba – uznała. – Ten facet ewidentnie ma świra. Kręci go straszenie cię. Zgłoś to na policję! Niby stalking jest zabroniony przez polskie prawo. Teoretycznie nie wolno ludzi nękać. W zasadzie to przestępstwo.

Ale teoria teorią, a praktyka wyglądała tak, że policjantka przyjmująca moje zeznanie doradziła mi… zmianę numeru telefonu.

– Nie mogę, to mój służbowy numer, mają go dziesiątki klientów – zaprotestowałam. – Zresztą, nawet gdybym zmieniła numer, to i tak nowy zaraz będzie szeroko dostępny. Rozdaję miesięcznie setki wizytówek.

Spojrzała na mnie wzrokiem mówiącym: „No to sama jest pani sobie winna”, i stwierdziła, że dadzą mi znać, jeśli coś ustalą. Wyszłam z komendy z przeświadczeniem, że nikt w mojej sprawie nie kiwnie palcem. A mój prześladowca pozostanie bezkarny. On też musiał o tym wiedzieć, bo zaczął poczynać sobie coraz śmielej.

„Moja piękna, co masz na sobie?” – pytał na przykład wieczorem, a ja odruchowo obciągałam koszulę nocną i patrzyłam, czy wszystkie okna są szczelnie zasłonięte.

„Chciałbym całować twoje ponętne wargi. Podoba mi się ten różowy błyszczyk!” – komentował mój wygląd, a ja nerwowo wycierałam usta, zastanawiając się gorączkowo, kogo spotkałam w drodze z domu do pracy.

Doszło do tego, że zaczęłam bać się ludzi

W każdym widziałam swojego prześladowcę. Wydawało mi się, że czeka na mnie na przystanku, kiedy wychodzę z biura, więc specjalnie zostawałam dłużej, byle tylko wychodzić w towarzystwie. Spacerując z suczką, trzymałam się blisko budynków, aż biedaczka zsikała się na chodnik. Wzdrygałam się na sam dźwięk nadchodzącego esemesa.

– Słuchaj, trzeba to załatwić raz a dobrze! – Jagoda w końcu wzięła sprawy w swoje ręce. – Znam kilku informatyków, poproszę ich o pomoc. Znajdziemy tego gnojka!

Jakoś w to wątpiłam. Przecież gdyby sprawa była taka prosta, policja by się nią zajęła, w końcu facet łamał prawo. A tymczasem organy ściągania były bezsilne. Moja szefowa zresztą podobnie. Zirytowała mnie.

– No ja rozumiem, że to trudna sytuacja – zaczęła, a ja już wiedziałam, że nic z tym nie zrobi – ale czego ode mnie oczekujesz? Zresztą, to nawet nie musi być związane z pracą, prawda? Może to jakiś twój były chłopak? Albo ktoś, kto ma powody, żeby cię nie lubić? Pomyśl o tym…

Już chciałam jej coś odburknąć, ale ugryzłam się w język. Jagoda i ja spędziłyśmy długie godziny na zastanawianiu się, który z moich eks albo innych facetów mógłby mi robić coś takiego. Wzięłyśmy nawet pod uwagę, że to wcale nie jest mężczyzna.

Może ta Marzena, była dziewczyna Tymona? – zasugerowała przyjaciółka. – Zawsze cię otwarcie nienawidziła.

– Chciałoby się jej? – zwątpiłam. – To było trzy lata temu. Dlaczego akurat teraz?

– To może matka Igora? Też cię nie lubiła… – Jagoda naprawdę uważnie skanowała całą moją przeszłość.

– Ma mój prywatny numer, to na niego zwykle wydzwaniała, jak Igor u mnie był – odrzuciłam tę możliwość. – Zresztą czuję, że to naprawdę jest mężczyzna…

Właściwie sama nie widziałam, co czułam. Na pewno strach. Bałam się, że ten ktoś nie poprzestanie na fantazjach i mnie napadnie. Z drugiej strony zaczynałam mieć obsesję, że to ktoś, kogo znam. Klient, pracownik któregoś z partnerskich banków, podejrzewałam nawet naszego stałego kuriera. Mierziła mnie myśl, że być może rozmawiam z tym wariatem codziennie, a on gapi się na moje piersi, nogi i usta, a potem ma pożywkę dla swoich chorych majaczeń. Stawałam się coraz bardziej nerwowa, podejrzliwa i zamknięta w sobie.

A esemesów przybywało...

I stały się coraz bardziej erotyczne. Mój „wielbiciel” nie chciał już tylko patrzeć w moje oczy. Pisał, że chciałby mnie rozebrać i zawiązać mi oczy moją firmową apaszką, a potem… Nawet nie doczytywałam tego do końca. Kasowałam te wiadomości od razu, kiedy przychodziły. Zaczęłam rozmyślać o zmianie pracy. W tej i tak nie osiągałam specjalnych sukcesów. Dyskretnie rozpuściłam wici, że szukam nowego zajęcia. Kiedy więc któregoś dnia Jagoda zadzwoniła przed szóstą rano, byłam pewna, że ma dla mnie ważne wieści.

– Słuchaj! – wysapała w słuchawkę, wyraźnie podekscytowana. – Mamy go! Mój kumpel pracuje w telefonii komórkowej i…

– W telefonii? – zdziwiłam się, bo nie takiej pracy szukałam. – I coś dla mnie ma?

– Tak! Wiemy, skąd on się loguje!

Dopiero wtedy zrozumiałam, że nie mówi o pracy. Jagoda właśnie zdobyła adres domowy mojego dręczyciela! Przez moment rozważałam osobistą konfrontację, ale zwyciężył rozsądek. Zadzwoniłam na policję, podałam, numer sprawy i powiedziałam, że mam podejrzenia, kto mnie prześladuje. Obiecali, że to sprawdzą. Prawdę mówiąc, nie bardzo w to wierzyłam; bałam się, że mój problem nikogo nie obchodzi. A jednak pani aspirant zaprosiła mnie na komendę już następnego dnia. Miała dla mnie informacje.

– Rozmawialiście z nim? – zapytałam niemal bez tchu. – Wiecie, kto to?

– Tak – popatrzyła w akta. – Dzielnicowy był pod wskazanym adresem. Sprawca właściwie od razu się przyznał. Czy zna pani kogoś takiego? – wymieniła zupełnie obce imię i nazwisko, więc zaprzeczyłam.

– A więc to by się zgadzało. On też twierdzi, że pani go nie zna. To uczeń liceum, tego, które się mieści naprzeciwko pani biura. Obserwował panią przez okno sali lekcyjnej. Gdzieś zdobył wizytówkę, a potem po prostu za panią chodził. Ma szesnaście lat.

– Co? Szesnaście lat?! – kompletnie zbaraniałam.

Naprawdę autorem tych wiadomości był jakiś pryszczaty nastolatek?

– Tak – potwierdziła cierpko. – Nie można nawet założyć mu sprawy, ale obiecał, że już do pani nie napisze. Był ledwie żywy z przerażenia, kiedy do jego domu zapukała policja. Nie będzie się pani więcej naprzykrzał.

Coś takiego!

Spodziewałam się jakiegoś obleśnego zboczeńca, kryminalisty, niemal Kuby Rozpruwacza, a tu… gimnazjalista? Miałam jeszcze jedno pytanie.

A… wyjaśnił, dlaczego to robił?

– Tak – pokiwała głową. – Powiedział, że jego rodzice wracają do domu po dwudziestej, a szkoła kończy się o piętnastej. Nie umawia się z kolegami, bo wszyscy tylko grają w gry on-line albo siedzą na Facebooku. On też, ale w końcu się znudził.

Pisał te wszystkie rzeczy… z nudów? – nie mogłam uwierzyć własnym uszom.

– Takie pokolenie – wzruszyła ramionami.

Po drodze do domu opowiedziałam wszystko Jagodzie. Też nie mogła uwierzyć, że dałam się sterroryzować dzieciakowi.

– Wreszcie możesz się z tego śmiać – podsumowała. – Twoim „wielbicielem” był pryszczaty szczeniak udający macho!

Nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać. W moich szkolnych czasach chłopcy uganiali się za swoimi rówieśnicami, popisywali się swoją sprawnością, siłą, albo pieniędzmi rodziców. Spędzali wspólnie czas, uczyli się życia, nawiązywali przyjaźnie, flirtowali. Dzisiaj znudzony nastolatek wypisywał bzdury rodem z filmów dla dorosłych do obcej, wprawdzie młodej, ale o wiele od niego starszej kobiety. W głowie się nie mieści… 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA