„Przeprowadzka na wieś miała ukoić moje zszargane nerwy. Jedyne, co mi przyniosła to stres, długi i komornika”

Kobieta na wsi fot. Adobe Stock, Anna
„Pół godziny później siedzieliśmy już w aucie, jadąc do siedziby firmy. Całą drogę przekonywałam siebie, że tylko spokój może nas uratować. Ćwiczyłam uśmiech i opanowanie. Ale już pierwsze zdanie pracownika energetyki obróciło mój plan w pył”.
/ 17.07.2022 13:15
Kobieta na wsi fot. Adobe Stock, Anna

Nigdy nie sądziłam, że kiedyś opuszczę moje ukochane Katowice i osiądę w maleńkim miasteczku. Ale przede wszystkim nigdy nie myślałam, że zaraz po czterdziestce mój świat rozpadnie się na kawałki, a ja będę musiała się oswoić z terminem „rencistka”.

Pamiętam huk, ból i ciemność

I pewnie nigdy bym nie musiała, gdyby tamtego feralnego dnia rozpędzone auto doszczętnie mnie nie pogruchotało. Piękna pogoda, śpiew ptaków, zielone światło na sygnalizatorze i nagle huk, rozrywający ból i ciemność.

– Miała pani dużo szczęścia, bo przy takiej sile uderzenia mogło się różnie skończyć – głos lekarza wdzierał się do mojej poobijanej głowy. – Jest pani na oddziale intensywnej terapii. Pamięta pani, jak się tu znalazła?

– Wracałam z pracy… – wycharczałam.

– Spokojnie, to efekt intubacji. Chrypa zaraz przejdzie. Proszę przełknąć ślinę – pan doktor pochylił się nade mną z latarką.

– Źrenice ładnie reagują. To co z tym powrotem z pracy?

Zamknęłam oczy, próbując przywołać jakiekolwiek obrazy. Ale w głowie miałam tylko czerń.

– Po takim uderzeniu przez jakiś czas może mieć pani problemy z pamięcią. Ale i to minie. A tymczasem pozwoli pani, że ja nieco pomogę. Otóż przechodziła pani przez pasy, na których potrąciło panią auto. Kierowca był pijany. Uciekł z miejsca wypadku, ale daleko nie ujechał, bo dwa promile niespecjalnie mu pomagały.

– Czerwone… To auto było czerwone – wyszeptałam z trudem i kaszlnęłam.

– Mówiłem, że i głos, i pamięć będą wracać. Było czerwone. Ale najważniejsze, że pani nie zabiło. Chociaż było naprawdę blisko. Jest pani po operacji głowy, złożyliśmy też pani nogi. Prawa ma się całkiem dobrze.

– A lewa? – odruchowo spróbowałam nią poruszyć, ale kompletnie jej nie czułam.

– Widzę, że cierpliwość nie jest pani mocną stroną – pokręcił głową. – Zapewniam panią, że i lewa jest na miejscu. Tylko w nieco gorszym stanie. 

Lewa noga została doszczętnie zmiażdżona

Lekarze ocalili ją przed amputacją, ale już do końca życia zostałam skazana na kule. Dwie. Bo i prawa okazała się nie do końca władna. Do tego doszła padaczka i zaburzenia równowagi.

Miałam takie dni, że było mi ciężko nawet z kulami, i przesiadałam się na wózek. Z pełnej wigoru młodej kobiety stałam się „niezdolna do pracy i samodzielnej egzystencji”, jak pięknie określił to organ rentowy.

Załamałam się. Gdyby nie Marek, mój mąż, nie znalazłabym motywacji, aby rano wstać z łóżka. Ciągle powtarzał, że wszystko w życiu dzieje się po coś i ten straszny wypadek, a raczej to, że go cudem przeżyłam, to dla nas nowy początek.

– A jak zmieniać, to od razu wszystko.

– Rozwodzisz się ze mną? – nerwowo przełknęłam ślinę.

– Oszalałaś?! – Marek popatrzył na mnie z wyrzutem. – Nie. Ale zabieram cię z tych przebrzydłych Katowic na łono natury.

Mój mąż nigdy nie lubił dużych miast. Całe życie marudził mi o wyprowadzce na wieś. Pracował zdalnie, więc nie robiło mu różnicy, gdzie będzie podpięty jego laptop. A mi teraz zgiełk miasta i mnóstwo barier architektonicznych, które właśnie odkrywałam, nie były do niczego potrzebne.

– Jeśli nie będzie tam schodów i krawężników, to jadę w ciemno – podniosłam ręce w geście poddania.

– A ja myślałem, że będę cię musiał godzinami przekonywać – Marek chwycił mnie w ramiona. – Zobaczysz, będzie nam tam dobrze.

Wandalizm wszędzie taki sam…

I było. Wiedliśmy z Markiem spokojne życie blisko natury. Zaczęło mi się to naprawdę podobać, ale nie ukrywam, że do pewnych niuansów musiałam się jednak powoli przyzwyczaić.

– Ty wiesz, że tu nawet nie przychodzi facet do licznika, tylko samemu spisuje się zużycie i im podaje? – szczerze dziwiłam się panującym w miasteczku zwyczajom.

– Skoro tak im wygodniej – Marek wzruszył ramionami. – Ale to chyba nie problem, nie? Z resztą jak coś, to ja mogę tego pilnować – zaproponował.

– O nie, nie. Biorę to na siebie. Chciałabym czuć się jakkolwiek potrzebna – posmutniałam.

Nasz domek był śliczny, ale stary. To, co wymagało bezwzględnej naprawy, zrobiliśmy jeszcze przed przeprowadzką. Ale była jeszcze cała lista rzeczy „na potem”. Wśród nich wisząca na płocie skrzynka na licznik. Czasy świetności dawno już miała za sobą. Chociaż zamykaliśmy ją na klucz, nie była z tych najsolidniejszych.

Któregoś dnia, jak co miesiąc, pokuśtykałam spisać nasz licznik. Już z daleka widziałam, że tym razem nasza skrzynka była otwarta, a na jej klapie widniał ślad buta.

– Czy wieś, czy miasto, mentalność widać ta sama. Zawsze znajdzie się jakiś idiota, który nie przejdzie obok, żeby czegoś nie uszkodzić – westchnęłam do siebie. – Oj, skrzynko, komu tak przeszkadzałaś, że musiał cię kopnąć?

Tylko podnieśli mi ciśnienie

Spisałam zużycie prądu i próbowałam domknąć drzwiczki. Niestety, ktoś wymierzył im tak celny cios, że do niczego już się nie nadawały.

– Lokalny dewastator kontra nasza skrzynka, jeden do zera – wymamrotałam, wchodząc do domu.

– No co ty? Ktoś nam skrzynkę rozwalił? – Marek był szczerze zaskoczony.

– Jest równie sprawna jak ja – wypaliłam z przekąsem.

– Dorota… Zabroniłem ci tak z siebie żartować – pogroził mi palcem.

– Dobra, dobra. Lepiej skupmy się na tym nieszczęsnym liczniku.

Po krótkich oględzinach postanowiliśmy zadzwonić do energetyki. Żadne z nas nie miało pojęcia, czy w wyniku aktu wandalizmu ucierpiała tylko skrzynka, czy i licznik.

A nie chcieliśmy ryzykować tym, że zacznie na przykład źle wyliczać nasze zużycie. Stroniliśmy od jakichkolwiek problemów, a prawo i przepisy były dla nas świętością. Jeszcze tego samego dnia do naszej furtki zastukali technicy z elektrowni.

– Kiedy doszło do zdarzenia? – wysoki brunet wyciągnął plik dokumentów.

– Ciężko stwierdzić. Żona uszkodzenia odkryła dziś i zaraz do państwa zadzwoniliśmy.

– Czyli nie wiecie państwo, od kiedy wasz licznik jest niezabezpieczony? – kontroler popatrzył na nas z podejrzliwością.

– No niestety, ostatnio zrezygnowałam z warty honorowej przy płocie, więc przykro mi, ale nie wiem – wysyczałam, bo ton mężczyzny zaczynał mnie irytować.

Marek chwycił mnie za rękę. Znał mnie i wiedział, że w takich sytuacjach szybko traciłam zimną krew, a mój dowcip niebezpiecznie się wyostrzał. Technik razem z kolegą zdjęli nasz licznik, zaplombowali i stwierdzili na odchodne, że wygląda, jakby wszystko było OK. My grzecznie podziękowaliśmy za wizytę i naiwnie sądziliśmy, że zamyka to sprawę.

Że niby sama na siebie doniosłam?!

Ale gdy miesiąc później otworzyłam list z firmy energetycznej, z wrażenia aż przysiadłam.

– Marek! Chodź tu natychmiast, bo ja nie dam rady! – wrzasnęłam z całych sił.

Przybiegł w sekundę. Kiedy podałam mu pismo, zrobił się cały bordowy.

– Nota obciążeniowa w wysokości dwóch tysięcy sześciuset złotych za nielegalny pobór prądu? Co to za bełkot?!

– Oni twierdzą, że nasz licznik został celowo uszkodzony. Po to, by kraść prąd…

Pół godziny później siedzieliśmy już w aucie, jadąc do siedziby firmy energetycznej. Całą drogę przekonywałam siebie, że tylko spokój może nas uratować. Ćwiczyłam uśmiech i opanowanie. Ale już pierwsze zdanie pracownika energetyki obróciło mój plan w pył. 

– Wykryliśmy w państwa liczniku ingerencję umożliwiającą nielegalny pobór prądu, stąd nota obciążeniowa – młody mężczyzna wyrecytował to zdanie, jakby nic innego w życiu nie robił, tylko powtarzał je każdego dnia.

– Jaką ingerencję? Ktoś nam rozwalił skrzynkę. Tyle wiemy. Ale licznik podobno wyglądał OK. Tak powiedzieli ci technicy…

– …być może na pierwszy rzut oka tak. Ale wnikliwe badanie wykazało, że dokonano nim ingerencji – wyjaśnił młodzieniec.

– Sugeruje pan, że z mężem w nim grzebaliśmy? Przecież ten licznik ma tyle lat co ten dom. Więc jeśli nawet, to skąd wiecie, kto i kiedy w nim majstrował? On był cały zakurzony! Ten pan, który go zdejmował, nawet to w protokole zapisał! To jak miałam w nim grzebać? Telepatycznie? – cała się aż gotowałam.

W przeciwieństwie do pana z elektrowni, który spokojnie i z uśmiechem ciągle powtarzał jedno i to samo.

– Jeśli stwierdzamy ingerencję w licznik, a taką stwierdziliśmy, to nakładamy notę obciążeniową. Takie jest prawo.

Moja cierpliwość właśnie się skończyła

– Czy pan oszalał? Naprawdę uważa pan, że gdybym kradła ten prąd, to sama bym wam o tym doniosła? Ja mam schorzenie ruchowe, a nie psychiczne – posłałam mu spojrzenie pełne nienawiści.

Marek nie wytrzymał i parsknął śmiechem. Ale szybko spoważniał. Kopnął mnie w kulę, pożegnał się z panem i podał mi rękę. Kiedy wyszliśmy, oboje czuliśmy się, jakbyśmy byli w ukrytej kamerze.

Wierzyliśmy, że po tej rozmowie elektrownia odpuści. Ale oni idą w zaparte. Dziś przysłali nam przedsądowe wezwanie do zapłaty i straszą komornikiem.

Pewnie liczą na to, że mało kto porywa się na pojedynek z taką potęgą jak oni. Ale tym razem trafili na upartego przeciwnika. Nie poddam się. Tym razem Dawid pójdzie na wojnę z Goliatem. I udowodni, że Goliat się myli.

Czytaj także:
„Moja wnuczka zdecydowała się na in vitro. Co za wstyd! Nie mogę pozwolić jej na dziecko urodzone z grzechu”
„Przez 2 lata byłam >>podnóżkiem<< dla swojego narzeczonego. Stawałam na rzęsach, żeby mnie nie rzucił”
„Przyjaciółka z nudów i samotności, wyszukiwała sobie choroby. Wydawała oszczędności życia na wymyślone badania”

Redakcja poleca

REKLAMA