Nie mieliśmy z mężem wątpliwości. Trzy miesiące poszukiwań opłaciły się. Prawdę mówiąc, jeszcze nie widząc mieszkania, byliśmy już prawie pewni, że chcemy tu mieszkać. Okolica nas zachwyciła! A aleja kasztanowa, która prowadziła wprost pod bramę naszej kamienicy, przesądziła o kupnie mieszkania. Od razu zabraliśmy się do planowania, jak wyposażymy nasze nowe gniazdko. Podczas remontu, który zgodnie z przewidywaniami trwał niemiłosiernie długo, nasze skołatane przez fachowców nerwy koiliśmy widokiem kwitnących kasztanów.
W końcu był maj!
Potem lato minęło zatrważająco szybko na kompletowaniu mebli. Gdy wreszcie nasze mieszkanie było całkiem urządzone, przyszła jesień. Mimo wieczornych chłodów siadywaliśmy przy świeczce na naszym małym balkoniku, ciesząc się, że przyszło nam mieszkać w tak spokojnej okolicy. Szybko przekonaliśmy się, że mamy miłe sąsiedztwo, a wokół jest tyle fajnych miejsc. Jak choćby niewielka cukierenka po drugiej stronie ulicy, gdzie kupowaliśmy pyszne drożdżówki. Czułam się naprawdę bezpiecznie w naszym nowym miejscu. Do czasu… Wszystko zmieniło się pewnego wtorku, pod koniec października.
W pracy od miesiąca trwało szaleństwo. Ostatnio, z powodu kryzysu, w naszej branży nie wiodło się zbyt dobrze. Chodziły nawet plotki o zwolnieniach. Dlatego gdy wygraliśmy przetarg i trzeba było w ekspresowym tempie przygotować duży projekt, każdy rzucił się do pracy. To była naprawdę wielka szansa dla naszej firmy i dla nas samych. Nikt nie patrzył na zegarek, tylko pracował ile sił, żeby zdążyć na czas. Wtedy nie bałam się jeszcze późnych powrotów do domu. Tamtego wieczora jak zwykle wysiadłam na przystanku. Miałam do przejścia trzysta metrów. Nie widziałam moich okien, bo zasłaniała je aleja kasztanowa, w którą właśnie weszłam.
Przeszłam może połowę drogi
Nagle poczułam ból z tyłu głowy i mocne szarpnięcie za ramię, na którym miałam zawieszoną torebkę. Gdy się ocknęłam, nie mogłam się ruszyć. Leżałam na chodniku z dziwnie wykręconymi nogami. Rozejrzałam się wokół i stwierdziłam, że nie mam torebki. Chciałam wezwać pomoc, ale nie potrafiłam wydobyć z siebie głosu. Byłam przerażona, jednak powoli podniosłam się i z trudem dowlokłam pod klatkę. Następnego dnia wszyscy sąsiedzi wiedzieli o tym zuchwałym napadzie.
Dziwili się i zaklinali, że nic takiego nie zdarzyło się tu nigdy wcześniej. Głowa przestała mnie boleć po dwóch dniach. W szpitalu powiedziano mi, że miałam szczęście. Łobuz uderzył mnie czymś tępym. Powoli siniaki zniknęły, ręka też doszła do siebie, gorzej było z moją psychiką… Przepadła moja torebka z całą zawartością, a wraz z nią moja odwaga i zaufanie do ludzi. Być może kiedyś się to zmieni, ale dwa lata to dla mnie za krótko.
Czytaj także:
„Mój sąsiad to burak. Zachowuje się, jakby cała ulica należała do niego. Człowiek ze wsi wyjdzie, ale wieś z człowieka nigdy”
„Złośliwy sąsiad uprzykrzał mi życie, lecz byłem sprytniejszy. Wredna menda uciekała w popłochu, a ja mam wreszcie święty spokój”
„Sąsiad to niezłe ciacho, ale nie ma podejścia do kobiet. Zamiast zaprosić mnie na randkę, robi podchody jak przedszkolak”