„Przepracowałam 26 lat w jednej firmie. Wyleciałam, bo byłam… za dobra. Szef wyczuł we mnie zagrożenie”

Szef zwolnił mnie, bo byłam zbyt dobra fot. Adobe Stock, Valerii Honcharuk
„– Monika. Uspokój się. Bądź rozsądna i podpisz papiery. To dobra propozycja, sześciomiesięczna odprawa. I nie musisz od jutra chodzić do pracy. Chcesz iść z nami na wojnę? – jego spokojny, rzeczowy ton jeszcze bardziej mnie zirytował. Tak mi się odwdzięcza za tyle lat ciężkiej pracy?”.
/ 09.09.2022 21:30
Szef zwolnił mnie, bo byłam zbyt dobra fot. Adobe Stock, Valerii Honcharuk

Przez 26 lat pracowałam w jednej firmie. Zaczynałam jako sekretarka, jeszcze jako studentka. Skończyłam – jako szefowa departamentu nowych projektów. Ostatnie moje przedsięwzięcie okazało się tak dużym sukcesem, że przez nie… straciłam pracę. Mojemu szefowi ten nowy projekt tak się spodobał, że postanowił go poprowadzić sam.

Przedstawił zarządowi swój plan „optymalizacji”. Zakładał połączenie jego stanowiska i mojego. No i oczywiście oszczędność miała polegać na tym, że ja odejdę. Zarządowi plan bardzo się spodobał. Gdy Artur wezwał mnie do siebie, byłam przekonana, że chce mi ogłosić, że dostałam premię.

Długo nie rozumiałam, co do mnie mówi

Gdy w końcu do mnie dotarło, że właśnie zostałam zwolniona, wpadłam w furię.

– Monika. Uspokój się. Bądź rozsądna i podpisz papiery. To dobra propozycja, sześciomiesięczna odprawa. I nie musisz od jutra chodzić do pracy. Chcesz iść z nami na wojnę? – jego spokojny, rzeczowy ton jeszcze bardziej mnie zirytował.

Zerwałam się na równe nogi, podpisałam dokumenty i wypadłam z jego gabinetu. Zamknęłam się u siebie i poczekałam, aż biuro opustoszeje. Napisałam maila do zespołu z wyjaśnieniami i podziękowaniami. Potem spakowałam swoje rzeczy w jakiś karton znaleziony przy kopiarce. Jeszcze tylko ostatnie spojrzenia na gabinet, w którym pracowałam przez ostatnie 10 lat… A na koniec okazało się, że nie mogę wyjechać z garażu. Mój identyfikator już nie działał. Przeklęłam w duchu Artura i wyruszyłam na poszukiwanie ochroniarza. Dyżur miał akurat pan Janusz. Pracował tu od lat. Zawsze się sobie kłanialiśmy, wymienialiśmy uprzejmości. Gdy usłyszał, co się stało, szczerze się zasmucił.

– Smutno tu będzie bez pani. Młodzi to już nas, ochroniarzy, nie zauważają. Traktują jak mebel. Ani dzień dobry, ani dziękuję. Ale wie pani, przykład idzie z góry. Ten pani szef zachowuje się tak samo. Teraz już mogę pani powiedzieć. To kawał buca. To on kazał zablokować pani kartę. No burak – pan Janusz jeszcze trochę poklął pod nosem.

Potem odprowadził mnie do garażu, uściskał i otworzył bramę. Szczerze mówiąc, poprawił mi trochę humor. Był wtorek.

Dawno nie byłam w zwykły dzień w domu

Nie bardzo wiedziałam, co ze sobą zrobić. Włączyłam telewizor i zaczęłam przerzucać kanały. Nuda, nuda, nuda. Sięgnęłam po książkę. Ale nie mogłam się skupić. Zaczęłam sprzątać. Zrobiłam pranie. Spojrzałam na zegarek. 12. W pracy czas nigdy nie płynął tak wolno. Usiadłam przy komputerze i otworzyłam Excela. Od razu się lepiej poczułam. Plan. Muszę zrobić plan. Spisałam wszystkie wydatki na najbliższe pół roku. Czynsz, opłaty. Po odliczeniu kwoty, którą chciałam zamrozić na czarną godzinę, wyszło mi, że jak będę żyć oszczędnie, to pieniędzy z odprawy powinno mi starczyć na rok. Mam 49 lat. Doświadczenie zawodowe? Niby duże. Ale z jednej firmy. Nie miałam złudzeń. Kobieta w moim wieku miała małe szanse na nową pracę.

A już na pewno nie na stanowisku, które dałoby mi jakąkolwiek satysfakcję. Poszłam do urzędu pracy. Pani w okienku nie dała mi zbyt wiele nadziei.

– Mamy oferty dla szwaczek, kierowców autobusów, motorniczych. Zainteresowana? No, tak myślałam. O, tu niech się podpisze. I przyjdzie za miesiąc.

Przez dwa tygodnie wyszukiwałam ogłoszenia w internecie. Wysłałam CV w kilka miejsc. Cisza. Zaczęłam panikować. OK, śmierć głodowa nie groziła mi jeszcze przez jakiś czas. Mogłam sprzedać samochód, mieszkanie… Ale co dalej? Znajomi próbowali pomóc. Ale pracy dla mnie nie znaleźli.

– Mam taki pomysł – zakomunikowała mi przed wakacjami Anka. – Masz mieszkanie w fajnym miejscu. Możesz je w wakacje wynajmować turystom. Na ten czas przeprowadzisz się do mnie na wieś. Dom ciągle jest niegotowy, ale jest już woda, łazienka. Jak nas nie ma na miejscu, to ten remont idzie jeszcze wolniej. Dopilnujesz, żeby robotnicy pracowali, zamiast pić piwko i się opalać. Co ty na to?

Anka i jej mąż Marcin kupili siedlisko pięć lat temu

O ich perypetiach słuchaliśmy na każdym spotkaniu towarzyskim. Tarzaliśmy się ze śmiechu, ale tak naprawdę oni mieli już dość. Miejsce było piękne. Łąki, las, strumyk. A zamiana starej chatki w wymarzony dom letniskowy ślimaczyła się coraz bardziej. Przyjęłam propozycję. Byłam pewna, że skoro przez lata radziłam sobie z kilkunastoma podwładnymi, to nad paroma robotnikami też uda mi się zapanować.

Rzeczywistość okazała się mniej różowa. Panowie najpierw mnie ignorowali. Potem próbowali uprzykrzyć mi życie, licząc, że w końcu wrócę do miasta. A to „pomyłkowo” odcinali wodę, a to wylewało szambo. Zaczynali kuć beton o 6 rano… Miałam dość. Ale zamiast się poddać, zadzwoniłam do Karola. Był kolegą mojego byłego męża, prowadził firmę remontową. Naszą daczę (po rozwodzie przypadła w udziale Krzyśkowi) na Mazurach wyremontował w cztery miesiące. Nie rozmawiałam z nim z 10 lat, ale liczyłam, że nie zmienił branży.

– Monika… Kopę lat. Co słychać? No u mnie ciągle to samo… Burzę, buduję i znowu burzę.

Karol dał się zaprosić na wieś. Zapytałam go, ile jego zdaniem trzeba czasu i pieniędzy na wykończenie domu Anki i Marcina. Pochodził, popatrzył.

– Żeby było porządnie, to parę rzeczy trzeba zrobić jeszcze raz. Ale jak wpuszczę tu moją ekipę, to gwarantuję, że w sierpniu twoi przyjaciele będą mogli przyjechać tu na wakacje. Warunek jest jeden. Wszyscy ci fachowcy muszą zniknąć.

Anka i jej mąż byli tak zdesperowani, że postanowili dać mi szansę. Karol nadzorował prace osobiście.

– Dawno tego nie robiłem. Już zapomniałem, jaka to frajda – oświadczył.

Karol dotrzymał słowa. 1 sierpnia Anka i Marcin urządzili w domu wielką parapetówkę. A ja zostałam bohaterką.

Wszyscy mnie chwalili

Pytali o namiary na Karola.

– Też myśleliśmy o domu na wsi. Szukaliśmy kilka lat. Nie chcieliśmy budować ani remontować, bo widzieliśmy, jak męczą się Ania i Marcin. Ale nic nadającego się do zamieszkania nie znaleźliśmy. I w końcu daliśmy spokój – opowiadała Lucyna, koleżanka Ani z pracy.

Na tym przyjęciu w mojej głowie zaczął kiełkować plan. Przez kilka dni siedziałam w internecie i robiłam rozeznanie. Gdy przekonałam się, że mój pomysł ma sens, zadzwoniłam do Karola.

Mam propozycję biznesową. Wszystko opowiem, jak się spotkamy – oznajmiłam.

Karol był wyraźnie zaintrygowany. Przyjechał w weekend. Wysłuchał mnie, popatrzył na moje notatki i wyliczenia.

– Wiesz, to się może udać – zawyrokował w końcu.

Mój plan na biznes był prosty. Najpierw sprawdziłam miejsca, do których z Warszawy już można albo będzie można wkrótce dojechać w dwie godziny. W wyznaczonych rejonach wyszukujemy stare domy, siedliska, młyny, opuszczone szkoły i stacje kolejowe. Remontujemy je i urządzamy pod klucz. I takie gotowce sprzedajemy bogatym mieszczuchom. Na kupno pierwszego wzięłam kredyt pod zastaw mieszkania.

Zaryzykowałam wszystko. Był to nieduży domek w olszynowym zagajniku. Karol zrobił z niego perełkę. Domek kupiła Lucyna, koleżanka Ani. Oboje z mężem byli zachwyceni. Za zarobione pieniądze kupiliśmy kolejny dom – starą, przedwojenną szkołę. Część rozebraliśmy. Duża klasa na parterze zastała zamieniona na olbrzymi zadaszony taras z letnią kuchnią. Trochę się baliśmy, czy uda nam się ten dom szybko sprzedać, bo cena, którą ustaliliśmy, była jednak dość zaporowa. Ale chętni znaleźli się po dwóch miesiącach. Polsko-francuskie małżeństwo z czwórką dzieci. Na tym siedlisku zarobiliśmy tyle, że teraz przygotowujemy jednocześnie dwa domy. Do nadzorowania jednej budowy zatrudniłam pana Janusza, ochroniarza z mojej dawnej firmy.

Stracił pracę, gdy tylko osiągnął wiek emerytalny

Moją propozycję przyjął z entuzjazmem.

– Zawsze marzyłem, żeby na emeryturze mieszkać na wsi. A dzięki pani będę mieszkał na wielu różnych wsiach – zażartował.

Moja nowa praca różni się od poprzedniej wszystkim. Sama jestem swoim szefem. Ciągle w drodze. Zamiast zza biurka pracuję znad jeziora, z lasu albo z łąki. Rozdałam wszystkie garsonki, szpilki. Do pracy wystarczą mi dżinsy, kufajka, klapki i kalosze. A żeby mieć towarzystwo, przygarnęłam burego kundla ze schroniska. Nazwałam go Artur, na cześć byłego szefa. W końcu moje nowe, fantastyczne życie w dużej mierze zawdzięczam jemu. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA