Zawsze myślałam, że dobrze wychowałam mojego syna. Dlatego gdy przyszło mi spisywać testament i miałam podejmować pewne decyzje, było dla mnie oczywiste, że chcę zapewnić mu bezpieczeństwo po mojej śmierci.
Chciałam go zabezpieczyć
Nie myślałam jednak, że moje dziecko tak pięknie mi się odwdzięczy... Przez niego ja bieduję, a on ma piękne lokum! Nigdy nie sądziłam, że spotka mnie taka rodzinna tragedia. Gdy osiągnęłam wiek emerytalny, wiedziałam, że muszę uporządkować pewne sprawy. Syn był już dorosły i mieszkał ze mną w dużym domu. Byłam wdową, a Tomek był moim jedynym dzieckiem. Poza tym miałam jeszcze rodzeństwo, obydwoje byli łasi na nieruchomości.
Mając to z tyłu głowy i chcąc uchronić syna przed skomplikowanym postępowaniem sądowym po mojej ewentualnej śmierci, zależało mi na tym, by jak najszybciej przepisać na niego nieruchomość. Chciałam, by mój syn był zabezpieczony na moje stare lata. W końcu nikt nie wiedział, co się wydarzy, a pewien wiek rządzi się już swoimi prawami...
Zawsze uważałam, że dobrze wychowałam Tomka. Mój syn często proponował mi pomoc i wyręczał mnie niekiedy w trudach codzienności.
— Zawsze będę ci pomagał — mówił mi, niosąc popołudniami torby z ciężkimi zakupami. — Kto, jeśli nie ja?
— Oj synku, synku — westchnęłam. — Dobra z ciebie pociecha. Jedyne, co mnie w tym życiu cieszy to ty.
I tak upływały nam dzień za dniem, tydzień za tygodniem. Na szczęście ja czułam się w miarę dobrze, nie narzekałam na zdrowie. Mimo to czas gonił, więc chciałam jak najszybciej załatwić sprawę z przepisaniem nieruchomości na syna. Zdecydowałam się umówić wizytę u notariusza, aby uregulować sprawę raz na zawsze.
Nie było to dla mnie łatwe
Po wejściu do eleganckiego biura notariusz przyjął mnie serdecznie i zaprosił do swojego gabinetu. Siedząc naprzeciwko niego, opowiedziałam mu o moim zamiarze przepisania domu na syna. Specjalista wyjaśnił mi każdy krok procesu. Zaczęliśmy od omówienia formalności związanych z dokumentacją. Wnikliwie analizowaliśmy umowę przeniesienia własności, a notariusz tłumaczył mi każdy punkt, sprawdzając, czy zrozumiałam istotę każdego zapisu. Następnie przystąpiliśmy do sporządzenia aktu notarialnego.
Po podpisaniu wszystkich niezbędnych dokumentów notariusz z uśmiechem powiedział, że sprawa została załatwiona. Zanim opuściłam kancelarię, otrzymałam kopie wszystkich dokumentów oraz potwierdzenie, że nieruchomość została oficjalnie przepisana na syna. Wyjście z kancelarii nie przyniosło jednak pełnej ulgi. Choć formalności zostały załatwione, czułam w sobie smutek i nostalgię.
W końcu, już oficjalnie, przestałam być de facto jedyną właścicielką domu, w którym żyłam przez połowę mojego życia. Miał on przejść w ręce kolejnego pokolenia. „Oby syn to docenił” — pomyślałam sobie wtedy.
Rozczarowanie przyszło jednak bardzo prędko. Mój syn, zamiast pozwolić mi cieszyć się spokojnym życiem w swoim domu, postanowił, że chce żyć na własną rękę.
— Chciałbym już żyć po swojemu. No wiesz. Zaprosić tu dziewczynę, zrobić jakąś większą imprezę. Jestem dorosły, potrzebuję takiej przestrzeni do życia.
— Synku, ja rozumiem — mówiłam — ale przecież nie możesz teraz wziąć tego wszystkiego dla siebie. Dom przepisałam, to prawda, ale ja wciąż żyję, prawda?
Tomek popatrzył na mnie w taki sposób, że aż przeszły mnie dreszcze. Nie poznawałam w tym spojrzeniu mojego ukochanego syna. On chyba naprawdę chciał się mnie pozbyć... Byłam w szoku.
Nagle stałam się problemem
Nie powiedział mi tego wprost, ale zaczął okazywać mi swoje zamiary w inny sposób, panosząc się w naszej wspólnej przestrzeni. Salon zamienił się w jego pokój muzyczno-imprezowy. Wszędzie panował nieład i brud. Takie typowe kawalerskie gniazdko, które syn zaczął sobie wić zupełnie nagle i niespodziewanie. W naszym domu!
Dodatkowo, co bardzo mnie zasmuciło, syn stał się wyjątkowo butny i nieskory do pomocy. O wszystko musiałam się prosić, każdą najmniejszą przysługę wykonywał ze zbolałą miną, tak jakby był to dla niego ogromny problem. Niby mieszkaliśmy razem, ale coraz bardziej się od siebie oddalaliśmy.
Początkowo wydawało się, że Tomek po prostu chce korzystać z nowych możliwości, jakie daje mu posiadanie własnego domu. Jednak szybko zorientowałam się, że dla niego to nie tylko kwestia przestrzeni, ale także wolności od wszelkich zobowiązań wobec mnie. A to wszystko jakimś dziwnym trafem nastąpiło po tamtej wizycie notarialnej. Przypadek?
Pewnego dnia, gdy próbowałam z nim porozmawiać o tym, co się dzieje, spojrzał na mnie zdecydowanie.
— Mam swoje plany, mam swoje życie. Nie chcę, żebyś mi w nim przeszkadzała. Zrozum to, proszę — oznajmił chłodno.
To zdanie uderzyło mnie jak grom z jasnego nieba. Syn, którego wychowałam z miłością i poświęceniem, teraz odgradzał się ode mnie. Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego to się dzieje. A to wszystko jakimś dziwnym trafem nastąpiło po tamtej wizycie notarialnej. Przypadek?
Te słowa były jak cios
Z czasem, niestety, zaczęłam zdawać sobie sprawę, że moje życie z Tomkiem osiągnęło punkt, w którym byłam niechcianą gościem we własnym domu. W końcu, podczas kolejnej kłótni o porządek i wspólne zasady, Tomek wypowiedział zdanie, które naprawdę mnie oburzyło.
— Może czas, żebyś znalazła sobie nowe miejsce do mieszkania. Jesteś dorosła, powinnaś radzić sobie sama.
Te słowa były jak cios. Nie dość, że musiałam zrezygnować z domu, który przekazałam synowi z nadzieją na spokojne starzenie się, teraz on chciał, abym opuściła jego przestrzeń. Byłam bezradna i zraniona. Niestety, moje własne dziecko stało się obcym, a dom, który miał być symbolem trwałości, stał się teraz moją kulą u nogi. Jak mogłam do tego doprowadzić... Miałam żal do samej siebie. Ale przede wszystkim jednak do mojego syna, którego tak kochałam, a który tak okrutnie mnie potraktował. Byłam dla niego tylko przeszkodą.
Potem nastąpiło apogeum. Tomek wymienił zamki w drzwiach, nie pozostawiając mi możliwości dostępu do tego, co jeszcze niedawno było wspólnym domem. Z każdym dniem stawał się coraz bardziej nieuchwytny, a moje próby nawiązania kontaktu były skutecznie ignorowane. Telefony pozostały bez odpowiedzi, a każda próba rozmowy była torpedowana.
W obliczu tej obojętności i odrzucenia musiałam podjąć trudną decyzję. Nie było już dla mnie miejsca w tym domu, który kiedyś było moim schronieniem. Zmuszona byłam poszukać noclegu gdzie indziej, poczucie bezpieczeństwa znowu umykało mi z rąk. Rozpoczęłam poszukiwania, zadzwoniłam do przyjaciółki i zapytałam, czy mogę u niej przenocować na kilka dni. Zgodziła się z troską w głosie, ale jednocześnie czułam, że staję przed nowym etapem życia, który nie będzie łatwy.
Opuściłam dom, który kiedyś było centrum mojej codzienności, wynosząc z niego jedynie kilka osobistych rzeczy. Świadomość, że moje własne dziecko odsunęło mnie na margines, sprawiała, że serce bolało bardziej niż kiedykolwiek. Wiedziałam, że muszę znaleźć siłę, by poradzić sobie z tą sytuacją, ale jednocześnie odczuwałam żal, smutek i ogromną pustkę.
W nocy, gdy z ulicy patrzyłam na okno mojego dawnego pokoju, zastanawiałam się, jak doszło do tego, że przekazanie domu synowi, mogło tak gwałtownie stać się źródłem tej tragicznej sytuacji. Rozstałam się symbolicznie nie tylko z moim ukochanym domem, ale także z kimś, kogo znałam od pierwszego jego oddechu.
Czytaj także:
„Moja córka nie ma za grosz rozumu. Przez nią straciłam spory majątek, który ustawiłby mnie na lata”
„Chciałem pomóc koledze w potrzebie, a on wpuścił mnie w kanał. Mógł mnie przewieźć do wieczności albo do puszki”
„Córka myślała, że po studiach od razu zostanie prezeską firmy. Nie znała życia i siedziała na moim garnuszku”