Narzeczeństwo Kamili i Miłosza niespodziewanie wydłużyło się o rok. Pandemia koronawirusa spowodowała zamknięcie lokali weselnych i restauracji. Siostra i przyszły szwagier ślub mogli wziąć, ale o weselu należało zapomnieć.
Kama wpadła w prawdziwą histerię
– Zaliczki popłacone, suknia wybrana, welon gniecie się w szafie – płakała prawdziwymi łzami, co – jak ją znam – było prawdziwą osobliwością.
– Welon mogę rozłożyć w swoim pokoju, będzie czekał na wielką chwilę – pocieszyłam ją.
– Która nigdy nie nadejdzie – ryknęła siostrunia pełnym głosem. – Mam brać ślub w zimie?
– Nie radziłabym, lepiej przełożyć wesele na wiosnę przyszłego roku, wtedy na pewno sytuacja się ustabilizuje.
– Czekać rok? A gdybym była w ciąży? – zezłościła się Kama.
– Tobyś urodziła. Ale nie urodzisz, bo nie jesteś – tłumaczyłam, z mozołem przebijając się przez fontannę szlochów.
– Dobrze ci mówić, to nie twój ślub właśnie odwołano. I co teraz?
– Weź na przeczekanie, to musi kiedyś się skończyć. Przełóżcie ślub na przyszły rok. Jeszcze będzie pięknie, zobaczysz.
– Przestaję w to wierzyć – zrujnował moje starania Miłosz, wchodząc do pokoju. – Zewsząd złe wiadomości, boję się zaglądać do internetu, żeby czegoś nie wyczytać. Tak jeszcze nigdy nie było, przynajmniej ja nie pamiętam. W lawinie nienormalności nasz ślub miał być kotwicą, czymś, czego można się uchwycić, a teraz co? Mamy czekać do wiosny przyszłego roku?
– Ona nadejdzie, ale na waszym miejscu przełożyłabym ślub na lato.
– Mowy nie ma – uciął Miłosz. – Im szybciej, tym lepiej, nie będę czekał w nieskończoność.
Zaciekawiłam się.
Co mu się tak śpieszyło do małżeństwa?
– Nietypowy jestem, chcę mieć żonę – objaśnił. – Chyba nie oczekujesz, że będę ci opowiadał, jak bardzo się kochamy? To nasze prywatne sprawy, nikomu nic do tego.
Siostra zaczęła płakać jakby ciszej, słowa Miłosza miały na nią zbawienny wpływ. Na mnie odwrotnie, poczułam coś w rodzaju zazdrości. Doskonale wiedziałam, że Miłosz mówi prawdę, oni naprawdę się kochali. Nie mówili o tym, rzadko obściskiwali się publicznie, ale widać było, że jedno za drugim wskoczyłoby w ogień. Lubiłam patrzeć, jak siadają, ciasno, jedno obok drugiego, chociaż obok na kanapie było jeszcze dużo miejsca. Niby nie zwracali na siebie uwagi, rozmawiali ze mną, ale między nimi przepływały doskonale wyczuwalne prądy.
Nie uwierzyłabym, gdyby mi ktoś powiedział, ale zobaczyć na własne oczy to całkiem co innego. Oni byli dla siebie stworzeni, taka miłość rzadko się zdarza, o ile w ogóle. Mnie się nie trafi, Kama wyczerpała limit przypadający na naszą rodzinę… Rośnie ten wilk, którego karmisz, odebrałam więc michę złemu i zdusiłam zazdrość. Biedna Kama, zasługiwała na współczucie. Żeby ich odciążyć, pojechałam zawiadomić nielubianego wuja Jak obiecałam, wyjęłam welon z szafy siostry, zawiozłam go do siebie i starannie rozwiesiłam.
Zajął pół pokoju, ale czego się nie robi dla rodziny
W przyszłym roku będzie jak znalazł, o ile Kama nie rozmyśli się co do stroju. Zaproszenia ślubne anulowaliśmy, co wymagało jeżdżenia i telefonowania do rodziny rozsianej po wsiach i miasteczkach. Wzięłam w tym udział, żeby nie zostawiać nieszczęsnych państwa młodych z całą robotą. Odwaliłam dwie duże trasy, ale najgorzej zniosłam wizytę u wuja Łukasza, w którą wrobiła mnie siostra.
Łukasz był bratem naszej mamy, osobą na stanowisku, poważaną i mającą w rodzinie autorytet. Samozwańczy lider, co powiedział, było święte, bo przecież odniósł życiowy sukces, a my nie. Wkurzał mnie do białości. W dzieciństwie, a nawet później, często słyszałam „tylko nie denerwuj wuja”. Im byłam starsza, tym bardziej go irytowałam – i nawzajem. Pomysł, że to ja mam zawiadomić go o odwołaniu ślubu i wesela, uważałam za chybiony, ale Kamila była w takim stanie, że wolałam się jej nie przeciwstawiać. Stuliłam uszy i pojechałam do Łukasza. Miał w zastępstwie naszego nieżyjącego taty poprowadzić Kamę do ołtarza, należało więc osobiście powiadomić go, że zaszczyt chwilowo go ominie.
Zniósł to nad podziw dobrze. Nie udzielał rad, na które miałam uczulenie, tylko się zamyślił.
– Biedna Kamilka – powiedział wreszcie. – Tak marzyła o wielkim dniu. Byłem dumny, kiedy poprosiła, żebym zastąpił jej ojca.
Zastrzygłam uszami. Ostatnie, czego bym się po nim spodziewała, to współczucie dla siostrzenicy. Zwykle sztorcował ją, twierdząc, że udziela dobrych rad, bo zależy mu na jej szczęściu. Był w najwyższym stopniu irytujący.
– Co teraz zrobimy? Trzeba coś wymyślić, inaczej dziewczyna się zamartwi – wuj Łukasz wpłynął w krainę łagodności, nadawał na zupełnie innych falach niż te, które zwykle odbierałam.
Pandemia tak na niego wpłynęła czy ktoś go podmienił?
– Kamilka i ty jesteście jakby moimi córkami, nic dziwnego, że się o was troszczę. To znaczy o twoją siostrę, bo ty nie tego lubisz, prawda? Wolisz popełniać własne błędy.
No, teraz go poznawałam…
Zaraz zacznie mi wytykać życiowe potknięcia. Jeśli zechce wymienić wszystkie, nie rozstaniemy się do nocy.
– Zadziorna jesteś, wiesz? – uśmiechnął się znienacka. – Martwię się o ciebie, mam nadzieję, że znajdziesz kogoś, kto cię doceni.
– Jeszcze się taki nie urodził. Nie rozmawiamy o moim przyszłym ślubie, tylko o Kamili i Miłoszu – warknęłam.
– Powiedz siostrze, że pokryję straty finansowe, jakie ponieśli w związku z tą sytuacją – wuj uderzył w znane mi tony. – W zamian oczekuję, że będą mnie informować o swoich decyzjach. Ślub nie może być odwołany, najwyżej przesunięty.
Parsknęłam lekceważąco.
– Miłosz nie zostawi Kamy, jeśli o to ci chodzi. Oni naprawdę się kochają.
– Tylko im nie zazdrość – wuj zasztyletował mnie wzrokiem. – Zadbaj o własny los, siostrę zostaw w spokoju.
Przypisywał mi najgorsze cechy, nic dziwnego, że go nie lubiłam. I on chciał zastępować mojego tatę! Chyba na ślubie Kamili, bo na swój go nie zaproszę. Po tej miłej rozmowie miałam siostrze do powiedzenia tylko jedno: wuj Łukasz został odfajkowany. Nawet się nie uśmiechnęła, była zbyt załamana aferą ze ślubem. Tydzień później zadzwoniła do mnie wieczorem i oznajmiła znienacka.
– A gdybyśmy wzięli ślub za granicą? Na upartego można by to zorganizować jeszcze tego lata. Granice są otwarte, za dwa, trzy miesiące bylibyśmy małżeństwem. Pobralibyśmy się nad ciepłym morzem, na plaży, albo na wietrznym klifie, o który rozbijałyby się fale.
– A rodzina stukałaby się w głowę – uzupełniłam. – Właśnie odwołaliśmy zaproszenia na wesele, a ty chcesz ich wlec na klif? Zapomnij. Kto ci tam przyjedzie?
– Nikt, właśnie o to chodzi. Ślub byłby cichy, tylko ze świadkami i rodzicami.
– Czyli wuj się nie łapie? – ucieszyłam się.
– Jesteś niepoważna, staramy się uratować uroczystość, a ty robisz sobie żarty. Czy ślub za granicą nie jest dobrym pomysłem?
– Wspaniałym, jeśli chcesz urazić do żywego najbliższą rodzinę, o wuju nie wspominając. Mama nie zgodzi się na wykluczenie wuja Łukasza, znasz ją.
– Nie biorę ślubu z wujem Łukaszem, tylko z Miłoszem – wkurzyła się Kama. – A reszta może się obrazić, nie zależy mi.
– Ale mamie zależy. Po śmierci taty dostała od nich wiele wsparcia, utrzymuje bliskie kontakty z kuzynami, przyjaźni się z kuzynkami. Jak ma im powiedzieć, że nie zostaną zaproszeni na ślub?
Kamila zamilkła, a potem ze świstem wypuściła powietrze.
– Uff, czuję się, jakbym pokonywała kolczasty labirynt. W prawo źle, w lewo jeszcze gorzej. Pogadam z Miłoszem, powiem ci, co zdecydowaliśmy.
Po burzy mózgów młodzi odstąpili od pomysłu
Przestraszyli się niesnasek w rodzinie, a poza tym Kama miała tak piękną suknię, że szkoda byłoby jej nie pokazać. To nie był najważniejszy powód, ale jasny i zrozumiały, łatwo było się na niego powoływać. Termin ślubu przesunięto na późną wiosnę przyszłego roku, a na jesieni Kama i Miłosz zaczęli szukać restauracji na poślubne przyjęcie. Nauczeni smutnym doświadczeniem postanowili ograniczyć liczbę gości, nie zapraszać rzadko widywanych krewniaków, skupić się tylko na tych najbardziej zaprzyjaźnionych.
– Wesela nie będzie, tylko poślubny obiad – zawiadomiła mnie siostra. – Ale za to w nie byle jakim miejscu. Chcesz zobaczyć?
Pewnie, że chciałam. Nie chcieli powiedzieć, dokąd jedziemy. Po godzinie podróży zaczęłam mieć złe przeczucia.
– Daleko jeszcze?
– Dojeżdżamy – uspokoił mnie Miłosz, skręcając z szosy w wyboistą drogę.
Samochodem rzucało, a ja spróbowałam sobie wyobrazić gości weselnych podążających tą elegancką trasą i zwątpiłam.
– Jesteśmy na miejscu – Kama pierwsza wyskoczyła z samochodu, ja za nią.
Zobaczyłam ukryty w zieleni szary budynek i nic poza tym. Wokół, jak okiem sięgnąć, ciągnęły się łąki, gdzieś beczała koza.
– O rany – wyszeptałam. – Prawdziwy wygwizdów.
– Prawda? – ucieszyła się siostra. – Też byliśmy pod wrażeniem. Jak tu pięknie!
– A to? – spytałam, wskazując palcem szary budynek.
– To stary młyn wodny przerobiony na restaurację. Bajka! Tutaj w przyszłym roku podejmiemy krewnych, będą zachwyceni.
Mnie się młyn na drugi rzut oka spodobał, ale mama była załamana, kiedy dowiedziała się, że najstarsza córka zamierza przyjąć gości w warunkach nieco rustykalnych. Zdziwiłam się, kiedy w awanturę włączył się wuj Łukasz, broniąc decyzji młodych. Powiedział, że teraz taka moda, światowy trend podążający za naturą. Ma być elegancko, ale bez pałacowego zadęcia, i młyn wpisuje się idealnie w tę stylistykę. Jego opinii nikt nie śmiał podważyć, miejsce wybrane przez Kamę i Miłosza nagle zaczęło się wszystkim podobać, a ja nabrałam dla wuja cieplejszych uczuć.
Rok minął jak z bicza strzelił, na wiosnę przyszła panna młoda zaczęła zdradzać objawy silnej nerwicy skrzyżowanej z przedślubną tremą. Dławiło ją pytanie: czy w tym roku także będą musieli przełożyć ślub? Na to się zanosiło, czas biegł, a restauracje pozostawały zamknięte. Kupiłam jej opakowanie ziołowych uspokajaczy, kazałam brać suplementy na nerwy, a Miłosz przytargał dobroczynną substancję, o której nigdy wcześniej nie słyszałam. Stosując strategię zdrowotną, starali się przetrwać trudny czas, a ja im współczułam. Też się bałam, miesiące mijały, a obostrzenia nie znikały. Suknia wisiała w szafie od roku, do welonu nie wiedzieć kiedy dobrał się kot, trochę go poszarpał, ale to nic, można było obciąć.
Co to będzie?
Wszystko było zapięte na ostatni guzik, termin się zbliżał, nic się nie działo. Przyszła panna młoda bladła i chudła, Miłosz nic nie mówił, za to wuj Łukasz dzwonił codziennie, niestety do mnie, pewnie dlatego, że uważał mnie za silniejszą z sióstr. Przelewał na mnie swoje lęki związane ze ślubem Kamili, a pytanie „odbędzie się czy nie” dzwoniło mi pod czaszką. Nie wiem, jak długo jeszcze bym wytrzymała, gdyby nagle nie zniesiono zakazu wesel! Mogły się odbywać w małych grupach, ale przecież takie właśnie zostało zaplanowane. Restauracja w młynie z tarasem z widokiem na wodę okazała się strzałem w dziesiątkę, a ograniczenie liczby gości mistrzowskim posunięciem – wyszło idealnie.
Kamila w sukni wyglądała przepięknie, Miłosz się wzruszył, ale udało mu się ukryć łzy. Nie spodziewałam się, że po tylu perturbacjach wszystko tak dobrze zagra. Wuj Łukasz wygłosił oświadczenie, że był to najpiękniejszy ślub, na jakim był, i ja się z nim wyjątkowo zgadzam.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”