„Przekonałam się, że to mężczyzna mojego życia, kiedy zobaczyłam, jak troszczy się o moją chorą mamę”

Mąż wspierał mnie w chorobie mamy fot. Adobe Stock, Nomad_Soul
Zerwanie zaręczyn było najlepszą decyzją w moim życiu. Mój narzeczony był śmierdzącym leniem, który traktował kobietę jako coś w rodzaju domowego robota. Gdybym go nie zostawiła, nigdy nie poznałabym mojego męża...
/ 22.07.2021 12:09
Mąż wspierał mnie w chorobie mamy fot. Adobe Stock, Nomad_Soul

Na dworcu panowało istne szaleństwo, bo znowu zmieniono rozkład pociągów i nikt nic nie wiedział. Pasażerowie biegali z walizami z peronu na peron, panie w kasach były wściekłe, a tablica informacyjna najwyraźniej przegrzała się od nadmiaru zmian, bo tylko migotała bezradnie. Po prostu pandemonium!

Stałam w samym środku tego bałaganu i zastanawiałam się, jakie mam szanse, aby dojechać jeszcze tego samego dnia do domu. Wydawały się, niestety, nikłe…

Plułam sobie w brodę, że uniosłam się honorem i postanowiłam jechać pociągiem, a nie samochodem z moim byłym narzeczonym.

Zerwałam z nim kilka dni temu, doprowadzona do ostateczności jego zachowaniem

I mimo wszystko błogosławiłam w duchu pomysł wspólnego zamieszkania pół roku wcześniej, bo to mi wreszcie otworzyło oczy, jaki naprawdę jest Radek. Śmierdzący leniuch, który traktuje kobietę jako coś w rodzaju domowego robota, przynieś-podaj-pozamiataj.

Kiedy kolejny raz wróciłam do domu i zastałam śmieci rozwłóczone po całym mieszkaniu przez naszego kota, te same, które Radek miał wynieść rano do śmietnika, dostałam furii. Spakowałam swoje rzeczy, zabrałam Paproszka i wyniosłam się do koleżanki. Radkowi zakomunikowałam, że nie wrócę.

Nie odpowiadała mi wizja sprzątania po nim do końca życia. Oczywiście, na nasze rozstanie miały wpływ inne sprawy, ale te śmieci przeważyły szalę. Z Radkiem spotkałam się potem jeszcze tylko raz, aby oddać mu zaręczynowy pierścionek. Błagał, żebym wróciła, a przynajmniej dała mu szansę się wytłumaczyć i pozwoliła się odwieźć do rodzinnego domu, jak to było umówione.

Ale mnie przeraziła wizja spędzenia z nim co najmniej czterech godzin w jednym samochodzie i kategorycznie odmówiłam. Teraz te cztery godziny nie wydawały mi się aż tak wielką katorgą, kiedy miałam przed sobą wizję nocowania na dworcu, z własną torbą pod głową jako poduszką. Megafon zachrypiał i wypluł z siebie kolejny bełkotliwy komunikat i znowu fala zestresowanych pasażerów ruszyła w kierunku peronów.

A przy mnie nagle pojawił się jakiś facet

W jego oczach malowała się taka sama dezorientacja jak u wszystkich pasażerów, ale wyglądał jakoś inaczej. Jakby jednocześnie i uczestniczył w tym zbiorowym szaleństwie i przyglądał mu się z boku z zainteresowaniem.

W pewnym momencie odwrócił się do mnie i zapytał po angielsku, z silnym amerykańskim akcentem, czy mogę mu pomóc, bo on się kompletnie nie orientuje, co tutaj się dzieje. Patriotyzm walczył we mnie z ochotą wyjaśnienia mu, że akurat tego to nikt nie wie.

W końcu zapytałam, dokąd zamierza jechać. Okazało się, że oboje zmierzamy w tym samym kierunku, więc powiedziałam mu tylko, żeby się trzymał blisko mnie.

– Kiedy zapowiedzą pociąg, ruszymy, żeby zdobyć siedzące miejsca.

Jak na zawołanie głośnik wyrzucił z siebie informację o przyjeździe pociągu.

– Idziemy! – rzuciłam facetowi i zanim zdążyłam podnieść z podłogi swoją ciężką torbę, on podniósł ją pierwszy i przerzucił sobie przez ramię.

Ruszyłam przodem, a on za mną. Kiedy pociąg wjechał na peron, mój osobisty bodyguard utorował mi w tłumie drogę do wagonu i ulokował nas w jednym z przedziałów.

– Dziękuję, że się mną zajęłaś, nigdy bym sobie bez ciebie nie poradził – stwierdził John, kiedy już ruszyliśmy.

– A ja bez ciebie – odparłam szczerze, myśląc, że jako kobieta raczej drobnej postury i bez siły przebicia pewnie w najlepszym wypadku stałabym teraz w korytarzu, ściśnięta jak sardynka.

Mieliśmy dużo czasu, aby porozmawiać

Dowiedziałam się, że jest inżynierem z Chicago, a do Polski przyjechał na jakąś konferencję dotyczącą całej Europy wschodniej. A ponieważ wydała mu się strasznie nudna, to postanowił trochę zwiedzić nasz kraj i pojechać do osławionego Krakowa. Dlaczego nie zrobił tego samolotem?

Bo to by nie było takie zabawne, a poza tym nie poznałby mnie. Zarumieniłam się lekko i zaproponowałam, że jeśli chce, to mam wolny weekend i mogę go oprowadzić po swoim rodzinnym mieście. Prawdę mówiąc, nie zrobiłam tego tylko z kurtuazji.

John mi się spodobał, był taki spokojny i pewny siebie, a jednocześnie wyraźnie otwarty na nowe doświadczenia. I bardzo zabawny. Czułam, że oprowadzanie go będzie prawdziwą przyjemnością. Nie przewidziałam tylko jednego. Że po tych dwóch dniach wcale nie będziemy chcieli się rozstać… Może to efekt romantycznego pocałunku w dorożce, w świetle księżyca. Był jak z filmu…

Potem John wrócił do Stanów, a ja wspominałam dotyk jego ust na moich wargach i zastanawiałam się, czy te dwa dni nie były tylko snem. Nie wiedziałam, czy się do mnie odezwie, chociaż wziął mój numer telefonu.

Ale słyszałam, że Amerykanie nie za bardzo lubią się angażować

Wolą spotykać się ze sobą w sposób całkowicie niezobowiązujący, a i seks traktują swobodnie, jak mycie zębów co rano. Nie mogłam dograć się z Polakiem, a miałoby mi się udać z Amerykaninem? To z pewnością będzie jeszcze trudniejsze. Po co mi to?

Postanowiłam, że nie odezwę się do niego pierwsza, tylko poczekam, czy on to zrobi. Żeby zobaczyć, czy ten pocałunek dla niego też coś znaczył… Coś więcej. John milczał przez tydzień, podczas którego przeżywałam katorgę. jednak odezwał się do mnie na Skypie. Potem się dowiedziałam, że w ciągu tego tygodnia uporządkował swoje uczuciowe sprawy, czyli… zerwał z dziewczyną, z którą był od czasu college’u.

Stwierdził, że nie chciał tego ciągnąć, bo to byłoby nieuczciwe wobec Evy. Zrozumiała go i zostali przyjaciółmi. Przegadaliśmy wtedy na Skypie kilka godzin, bo oboje mieliśmy weekend. Radośni jak dzieci, że się odnaleźliśmy w tym wielkim świecie, oszołomieni.

Cudowna rzecz, ten Skype! Człowiek na chwilę zapomina, że od ukochanego dzieli go tysiące kilometrów. Dawał nam poczucie bliskości, uczestniczenia w życiu ukochanej osoby. Doszło do tego, że mieliśmy go włączonego przez cały czas, kiedy tylko byliśmy w swoich domach.

Widziałam Johna, jak kręci się po mieszkaniu, wybierając się do pracy. „Razem” piliśmy kawę, siedząc każde przy swoim stole, w swoim kraju – on poranną, ja popołudniową, ale patrząc sobie w oczy i tęskniąc coraz bardziej.

Wahałam się jednak, czy pojechać do Johna do Stanów

Nie umiałabym zostawić mamy w Polsce samej. Jesteśmy ze sobą szalenie związane, szczególnie od śmierci taty. Przeżyła bardzo już to, że po studiach pojechałam do innego miasta za Radkiem. A teraz mój drugi ukochany miałby mnie uwieźć na inny kontynent? Mijały tygodnie, John nalegał, błagał. Przysłał mi nawet pieniądze na bilet lotniczy, ale ja wymówiłam się pracą.

– Teraz nie mogę się wyrwać, kochanie – mówiłam, chociaż serce mi krwawiło.

Kiedy tak rozmyślałam, targana rozpaczą, co mam zrobić, niespodziewanie z pomocą przyszła mi mama… Na urodziny dostałam od niej… bilet do Stanów!

– Kochanie, jedź i przekonaj się, czy ten mężczyzna jest naprawdę tym, z którym chcesz związać swój los, bo inaczej będziesz tego żałowała, być może przez całe życie – powiedziała.

Nie mogłam dłużej szukać wymówek. Wysłałam Johnowi wiadomość, że przylatuję do niego. Był wniebowzięty. To nie była moja pierwsza podróż do Stanów. Kilka lat wcześniej byłam tam u krewnych ze strony taty, którzy zaprosili mnie z mamą na wakacje, abyśmy zapomniały o swojej tragedii.

Tata odszedł niespodziewanie, na zawał i rodzina zdawała sobie sprawę z tego, jaki to musiał być dla nas cios. Mnie się tam bardzo spodobało, mamie zdecydowanie mniej. Ona widziała wielkie zatłoczone miasto, w którym czaiło się zagrożenie, niezdrowe jedzenie i ludzi z nadwagą, a z drugiej strony kult młodości, ćwiczenia i diety.

Mnie z kolei to wszystko fascynowało.

Pamiętam, że pomyślałam, iż mogłabym tam mieszkać

Ale mama – zdecydowanie nie. Dwa tygodnie u Johna były cudowne. Naładowane wrażeniami i uczuciami tak, że czułam się, jakbyśmy byli razem ze dwa lata. John dbał o mnie jak o księżniczkę. Rano robił tosty na śniadanie i placuszki z jagodami, chociaż kawę musiałam zrobić sobie sama, bo to, co on pił, faktycznie było lurą.

Kiedy mój pobyt w Stanach dobiegał końca, John zaprosił mnie do restauracji. Wiedziałam, że powinnam to potraktować jako wydarzenie, bo to była restauracja z „prawdziwymi” serwetkami z materiału, nie z papierowymi. W dodatku położona na czterdziestym piętrze wieżowca.

Miałam u stóp całe miasto, rozświetlone nocą jak choinka i było mi cudownie. A potem nagle John wyjął pierścionek z diamentem i poprosił mnie o rękę! Tego się nie spodziewałam. Wpatrywałam się w migoczący kamień i myślałam, że do tej pory jeszcze nigdy nie widziałam czegoś równie pięknego. A jednocześnie starałam się pamiętać, że to się dzieje naprawdę, że to nie jest jakiś film… Czy ja na pewno chcę za niego wyjść?

Po czym spojrzałam w jego głębokie jak ocean niebieskie oczy i rzuciłam się w nie bez żadnego ratunkowego koła. Powiedziałam „tak”. Nasz ślub odbył się w Krakowie, bo nie wyobrażałam go sobie nigdzie indziej. A potem pojechaliśmy do Stanów, by zacząć nowe, wspólne życie.

I znowu Skype był najważniejszą rzeczą w moim domu, bo teraz miałam go włączonego, aby widzieć się i rozmawiać z mamą, której zostawiłam w Polsce swojego laptopa. Błogosławiłam potem ten pomysł, bo dzięki niemu udało mi się zauważyć, że z moją mamą coś się dzieje…

Rozchorowała się. Oddalona od niej o setki kilometrów cierpiałam, że nie mogę jej pomóc, być przy niej.

John znów stanął na wysokości zadania. Kupił bilet i powiedział, żebym do niej jechała. Kiedy okazało się, że powrót do zdrowia może zająć jej nawet kilka miesięcy rehabilitacji, mój mąż regularnie do nas latał przywożąc mojej mamie jej ulubione czekoladki z lotnisk.

To w tamtym momencie utwierdziłam się w przekonaniu, że to mężczyzna mojego życia, który zajmie się nie tylko mną, ale i moimi bliskimi, kiedy zajdzie taka potrzeba.

Czytaj także: 
„Nasz syn ma firmę budowlaną. Wstyd nam we wsi, bo wyzyskuje ludzi, zatrudnia na czarno bez umowy i ubezpieczenia”
„Czułem się jak król życia. Piłem, ćpałem, zmarnowałem karierę i zniszczyłem małżeństwo. Zawiodłem też córki”
„Przyjaciółka dała się omamić narcyzowi i teraz płacze mi w ramię. Uwiódł ją, a potem szybko zajął się kolejną pięknością"

Redakcja poleca

REKLAMA