„Przedszkolanki znęcały się nad moim synem. Te bezduszne babska krzyczały na Ignasia i zostawiały go samego bez jedzenia”

Matka i czterolatek fot. iStock by GettyImages, Vera Livchak
„Przedszkoli jest za mało, więc te babska czują się bezkarne. To już nie te czasy, że dziecko traktowało się jak podczłowieka. Ja swojego syna skrzywdzić nie dam”.
/ 03.01.2024 07:16
Matka i czterolatek fot. iStock by GettyImages, Vera Livchak

Był pierwszy dzień września. Wstałam bardzo wcześnie, bo niepokój nie pozwolił mi zasnąć. To właśnie dzisiaj nasz syn, Ignaś, w wieku czterech lat, miał pierwszy raz pójść do przedszkola.

– Dlaczego tak wcześnie wstałaś? – zapytał mnie mąż, który o szóstej rano wszedł do kuchni i sięgnął po dzbanek z kawą.

Denerwuje się – odparłam.

– Przez przedszkole? Na pewno? – zdawał się zdziwiony.

– Tak... Możesz się ze mnie śmiać, ale mam wrażenie, jakby właśnie wyruszał na studia. A co jeśli mu się tam nie spodoba, co jeśli zacznie płakać?

– Kochanie – przytulił mnie. – Oczywiście, że może płakać. Do tej pory przecież byliście razem w domu, na zmianę z dziadkami. Zna inne dzieci, chodził na plac zabaw, ale przedszkole to zupełnie nowa rzeczywistość. I dobrze wiesz, że tak musi być.

– Ale... – próbowałam jeszcze zaprotestować.

– Nie ma ale – stwierdził spokojnie. – To naturalna kolej rzeczy. My również przez to przechodziliśmy, tak samo jak inne dzieci. Przyzwyczai się, zobaczysz. Odprowadzimy go, zajmie się nim pani. Wszystko będzie w porządku – uspokajał. – Tylko pamiętaj o tym, co mówiła pani pedagog. Szybki pocałunek, zapewnienie, że wrócimy i odchodzimy. Zgoda?

Oczywiście, dla niego to było proste. Ale skoro podjęliśmy decyzję, nie było nad czym dyskutować.

Czy musimy łamać nasze dzieci? To jest szaleństwo!

Nie chciałam pamiętać, jak wyglądał ten pierwszy dzień. Mój mały chłopiec za żadne skarby nie chciał wejść do budynku, płakał, próbował uciec, a ja czułam się, jakby serce mi pękało, kiedy obserwowałam, jak pani prowadzi go do klasy.

Później mój mąż pojechał do pracy, a ja pełna niepokoju czekałam, aż będą mogła do odebrać. Od razu wpadł mi w ramiona, szczęśliwy, że znowu jest ze swoją mamą. Wiedziałam, że nie powinnam tego robić, ale próbowałam dowiedzieć się, jak mu poszło, co robił. Nie chciał mi nic powiedzieć. Dobrze, przypomniałam sobie słowa nauczycielki, która mówiła, że nie powinnam zmuszać go do opowieści.

Bawiliśmy się, zjedliśmy kolację, a potem poszedł spać.

Poranne wstawanie wyglądało zawsze tak samo. Kłótnia, walka, łzy. Byłam załamana. Czy tak już będzie zawsze? Po upływie tygodnia postanowiłam porozmawiać z wychowawczynią mojego syna.

– Pani Aneto, czy zawsze tak to wygląda? – zapytałam przez telefon.

– Są różne dni. Ale teraz Ignacy siedzi w kącie, czasem zapłacze, tęskni za mamą, nie ma apetytu, nie bawi się z innymi dziećmi, nawet leżakowanie nie jest tym, co chciałby robić. Po prostu siedzi – odpowiedziała.

– Jak to siedzi w kącie i nic nie je? Przez cały dzień? Czy ktoś próbuje go zainteresować zabawą? – była to dla mnie szokująca informacja.

– Proszę pani, w grupie jest dwadzieścioro dzieci, nie możemy zająć się każdym z osobna. Tak po prostu jest. Ale musi pani wiedzieć, że dziecko potrzebuje dyscypliny.

Tego nie mogłam zrozumieć. Dziecko nie je? Płacze w kącie? Nikt się nim nie interesuje? Nic dziwnego, że jest przygnębiony i zasmucony! To są nauczyciele?

Wieczorem, kiedy Ignaś poszedł spać, opowiedziałam całą sytuację mojemu mężowi. Po tym, co usłyszał aż odebrało mu mowę. Po prostu uderzył pięścią w stół.

– Bądź cicho... – wyszeptałam bez zastanowienia. – Obudzisz Ignasia...

– Co za kobieta! Przecież to inteligentne i szczęśliwe dziecko. Chodzi tam jak na stracenie, wraca i cały się trzęsie. Dobrze, rozumiem, że mają inne dzieci, ale skoro on wymaga dodatkowej uwagi i opieki, to właśnie po to są tam! – irytował się.

– Co według Ciebie powinniśmy zrobić?

– Jak najszybciej porozmawiam z dyrektorką, powiem jej, co o tym sądzę, nie odpuszczę. Jeszcze mi dziecko zepsują te nieodpowiedzialne nauczycielki – denerwował się.

Rzeczywiście, plan spotkania z dyrektorką przedszkola ustalił Tomek. Okazało się jednak, że pani dyrektor może spotkać się z nim dopiero po kilku dniach. Z niepokojem obserwowaliśmy, jak nasz maluch staje się coraz bardziej wycofany. Każdego ranka słuchaliśmy, że nie chce iść do przedszkola. drżeliśmy na jego słowa, że tam jest po prostu strasznie.

Przysłowiową kroplą, która przepełniła czarę, był moment, kiedy pewnego wieczoru, przebierając go na noc, zauważyłam czerwoną plamę na jego przedramieniu.

– Kochanie, co to jest? Przewróciłeś się? – zapytałam delikatnie.

– Nie, pani mnie ciągnęła bo nie chciałem iść na plac zabaw – znowu płacz.

– Już dobrze, jutro zostaniemy w domu i upieczemy twoje ulubione muffiny, dobrze? – przytuliłam go, starając się powstrzymać łzy. – A teraz bajka i idziemy spać.

– Dobrze – uśmiechnął się.

Bałam się, że sytuacja może się powtórzyć.

Nie mogliśmy tego tak zostawić

Następnego dnia rano mój mąż, nie czekając na zaplanowane spotkanie, wtargnął do biura dyrektorki i zrobił tam taki hałas, że chyba pół miasta go usłyszało. Natychmiastowo złożył podpis pod dokumentami rezygnacyjnymi i zagroził, że złoży skargę do kuratorium. Nie jestem jednak pewna, czy zrobiło to na dyrekcji jakiekolwiek wrażenie.

Najważniejsze, że nasz syn znowu zaczął się uśmiechać. Wzięłam urlop w pracy i poświęcałam mu cały swój czas, a w wolnych chwilach szukałam nowego przedszkola. W końcu udało mi się je znaleźć. Mimo że był środek roku szkolnego, mieli jedno wolne miejsce. Zdecydowaliśmy, że musimy zaryzykować.

Naturalnie, Ignaś sprzeciwiał się, ale po tygodniu pobyt w przedszkolu był już dla niego mniej stresujący. Chociaż szedł tam z niechęcią, zawsze wracał z uśmiechem na twarzy i generalnie zadowolony. Zaczął też mówić o tym, co dzieje się w przedszkolu.

– Mamo, czy wiesz, że ta pani Jola bardzo głośno mówi? – zauważył pewnego dnia.

– Aha, a dlaczego? – spytałam, czując, że sytuacja może się powtórzyć.

– Kiedy nie chce się odpoczywać na leżaku lub jeść...

– I co się dzieje, gdy nie masz ochoty odpoczywać na leżaku? – starałam się zachować spokój.

– Mówi wtedy, że za karę przeniesie do innej klasy i że trzeba będzie tam siedzieć bez innych dzieci. Ale ja nie chce leżakować. Tylko się boję, że..

– Kto zatrudnia te wszystkie przedszkolanki? – mimo zdenerwowania starałam się rozmawiać z mężem, mówiąc jak najciszej, aby nie obudzić synka.

– Nie mam pojęcia. Może jednak spróbujmy. To dopiero nieco ponad tydzień, być może da sobie radę. Przecież one muszą jakoś panować nad grupą dzieci.

– Ale zostawić go samego? Może jeszcze powinien klęczeć na grochu? – byłam rozgniewana.

– Spróbujmy mimo to. Porozmawiam z tą opiekunką, dowiem się, co i jak. Jutro po pracy tam pojadę.

Nie zdążył nawet ruszyć, gdyż tuż przed południem otrzymał telefon od nauczycielki przedszkolnej, która poinformowała go, że jego syn jest chory, ma gorączkę i konieczne jest bezzwłoczne odebranie go. Na szczęście, pracowałam w domu, więc mogłam natychmiast wskoczyć do auta i pojechać po Ignasia.

Rzeczywiście, mój syn wyglądał jak prawdziwa kupka nieszczęścia i zaraz po powrocie do domu zasnął.

– Mamo, w czoraj nie mogłem bawić się z dziećmi. Pani powiedziała, że jestem chory i musę siedzieć i cekać na Ciebie... – to usłyszałam następnego dnia.

– A... – próbowałam udawać uśmiech. – Czy pani była w tym czasie z Tobą??

– Nie – powiedział cicho i spuścił głowę. 

Moje nogi nagle zaczęły poddawać się, a łzy zaczęły płynąć z moich oczu.

– Mamusiu, a cemu płaczesz? – mój syn delikatnie dotknął mojej twarzy.

– Nie, kochanie, nie płaczę, wszystko jest w porządku, coś mi tylko wpadło do oka... – przytuliłam go mocniej. – Chodź do łóżka. Przygotuję ci kompot, podam ten dobry syrop, a później przeczytamy twoją ulubioną książkę, dobrze?

Tym razem to ja poszłam się spotkać z dyrektorką

– Czy mogłaby mi pani wyjaśnić, dlaczego pani Jola krzyczy na dzieci? – zapytałam wprost.

– Czy ona naprawdę krzyczy? – zareagowała z przesadnym zdumieniem.

– Tak, krzyczy, zmusza dzieci do leżakowania. A do tego mówi Ignacemu, że jeżeli nie będzie jadł, to umrze. Moje dziecko musiało czekać samo, bo potrzebowałam pół godziny na dojazd. I nie tylko ja wiem o tym krzyku – dowiedziałam się o tym od Ignasia, od innych mam, a także od moich koleżanek, które opowiedziały mi o tej sytuacji. Ponoć ta nauczycielka jest z tego znana!

– Proszę pani, czasami nauczyciel musi sięgnąć po głośny ton, aby dzieci nie zaczęły go traktować zbyt lekko. Czy pani nigdy nie podnosi głosu? – zapytała, podnosząc brwi.

– Rzeczywiście, nie robię tego. Dziecko to nie jest przedmiot ani maszyna, której można dyktować co ma robić. To przede wszystkim mały człowiek, z własnymi przemyśleniami, pragnieniami i niechęciami. Nie rozumiem, jak pani, jako pedagog i dyrektor dużej szkoły, może tego nie dostrzegać. Nie jestem naiwną osobą, której wejdzie Pani na głowę, moje dziecko jest dla mnie najważniejsze. Czy powinnam zgłosić to gdzieś wyżej? Zapewne pani ma jakiegoś przełożonego, prawda?

– Porozmawiajmy spokojnie... – dostrzegłam, że jej opór słabnie. – Wyjaśnię sytuację pani Joli, na pewno dojdziemy do porozumienia.

– Miejmy taką nadzieję. Bo na chwilę obecną wydaje się to jak zakup auta. Na początku wszystko jest pięknie, a później prawda wychodzi na jaw. Ignaś jest raczej nieśmiały, ale nie może być tak, że z tego powodu traktowany jest jako ktoś nieważny. Daję na to miesiąc. Jeśli sytuacja się nie poprawi, zgłoszę to odpowiednim instytucjom.

Nieco to pomogło, ale nadal nie potrafiłam zaufać paniom w tym przedszkolu. Nie jestem pewna, być może to już była obsesja, ale zdecydowaliśmy, że po nadejściu Nowego Roku przepiszemy nasze dziecko do przedszkola, które było polecane przez wszystkich naszych przyjaciół.

Rzeczywistość okazała się zupełnie inna, również inaczej zaczął funkcjonować nasz syn. Już bez płaczu szedł do przedszkola, wracał z niego pełen radości, opowiadał o przemiłych ciociach, ciekawych zajęciach i o tym, jak go przytulają, pytają, co lubi, i podają mu smakołyki. Dwa lata mija odkąd podjęliśmy decyzję o zmianie przedszkola i wiemy, że było to najlepsze, co mogliśmy zrobić dla naszego synka. Najważniejsze dla nas jest to, że jest szczęśliwy i bezpieczny. Jak mówi przysłowie, do trzech razy sztuka.

Czytaj także:
„Mój brat odebrał mi wszystko - uczucie rodziców, majątek, żonę i dzieci. Nienawidzę go z całego serca”
„Zostawię miejsce dla zbłąkanego wędrowca. To mój genialny plan, by zasiąść do wigilijnego stołu z kochankiem”
„Poprosiłam siostrę bliźniaczkę, żeby poszła za mnie na randkę. Kawaler się zorientował i najadłam się wstydu”

Redakcja poleca

REKLAMA