„Przed ślubem wystartowaliśmy z budową domu na działce teściów. To był ich spisek, a teraz jestem bez kasy i narzeczonego”

Strapiona kobieta fot. iStock by GettyImages, ViktorCap
„Teściowie planowali to od początku. Miałam być tylko bankomatem, z którego będą wypłacać pieniądze na budowę domu dla swojego synka! A ja głupia dałam się na to nabrać”.
/ 01.12.2023 10:00
Strapiona kobieta fot. iStock by GettyImages, ViktorCap

Kiedyś żyłam w przekonaniu, że ślub to zwykła formalność, która de facto niczego nie zmienia w życiu zakochanych. „Gdy dwoje ludzi łączy uczucie, nic nie może tego zmienić, a papierek to tylko papierek” – myślałam. Teraz dostrzegam sporą lukę w tej tezie. Akt ślubu to także zabezpieczenie, które daje pewną gwarancję ochrony interesów. Szkoda tylko, że musiałam uczyć się na własnych błędach.

Nalegali, żebyśmy wybudowali dom na ich ziemi

– A po co wam mieszkanie? – zapytała matka Karola, gdy pewnego dnia zaczęliśmy rozmawiać na temat naszych planów. – Nie lepiej wybudować swój dom?

– Skąd my na to weźmiemy pieniądze, mamo? – skontrował mój narzeczony. – Sama najlepiej wiesz, że koszty budowy to jeszcze nie wszystko. Ziemia kosztuje majątek i drożeje z miesiąca na miesiąc. Przecież nie wybudujemy się tutaj, u was.

– A niby dlaczego nie? Mamy dużą działkę, więc gdy podzielimy ją na dwie części, nawet tego specjalnie nie odczujemy.

– Dziękujemy za propozycję, ale oglądaliśmy już śliczne dwupokojowe mieszkanko na przedmieściach – wtrąciłam się. Chyba zdecydujemy się na to lub inne w podobnej cenie.

– Śliczne mieszkanko? Nie bądź śmieszna, kochana – nie odpuszczała. – To śliczne mieszkanko zrobi się dla was ciasne, gdy na świat przyjdzie pierwsze dziecko. A jeżeli zdecydujecie się na kolejne, będziecie musieli szukać większego.

Nie mogłam odmówić logiki jej argumentom. Takie mieszkanie jest dobre dla dwóch osób, znośne dla trzyosobowej rodziny, ale dla czteroosobowej? W takiej sytuacji nie ma już mowy o jakimkolwiek komforcie, ale przecież właśnie tak żyje tysiące rodzin w całym kraju. Żeby kupić coś większego, musielibyśmy się zakredytować na 30 lat, albo nawet na dłużej. Nagle propozycja mojej przyszłej teściowej stała się dla mnie wyjątkowo atrakcyjna.

– Byłoby nam bardzo miło, gdybyście zostali naszymi sąsiadami – dodał ojciec Karola. – Pomożemy wam w budowie. Tyle, ile będziemy mogli, zrobimy systemem gospodarczym, resztą zajmą się fachowcy. Zobaczycie, że za piętrowy dom zapłacicie tyle samo, co za ciasną klitkę, którą oglądaliście.

Nie podejrzewałam podstępu

O zamieszkaniu razem zaczęliśmy rozmawiać, gdy oboje nabraliśmy pewności, że łączy nas coś poważnego. Planowaliśmy wynająć jakieś przytulne mieszkanko i odkładać pieniądze na własne cztery kąty. Rodzice Karola nalegali jednak, byśmy zamieszkali u nich. „Jak chcecie odłożyć, skoro wszystkie pieniądze będziecie wkładać w odstępne i rachunki? U nas jest dość miejsca. Dostaniecie dla siebie całe piętro, a my nie będziemy się w nic wtrącać” – zapewniali.

Podchodziłam sceptycznie do tego pomysłu. Mama zawsze powtarzała mi, że młodzi powinni mieszkać oddzielnie. „Gdy pod jednym dachem żyją dwa zupełnie różne pokolenia, nigdy nie wychodzi z tego nic dobrego” – brzmiały jej słowa. Karol był większym optymistą niż ja.

– Przecież lubisz moich rodziców. A może się mylę?

– Nie mylisz się, skarbie. Ja naprawdę ich lubię i chciałabym, żeby tak pozostało. Boję się, że gdy zamieszkamy razem, wszystko się zmieni. Przecież sam znasz takie historie.

– Z nami będzie inaczej – zapewniał.

Przekonywał, przekonywał, aż w końcu przekonał. Mimo że byłam sceptyczna w kwestii przeprowadzki do jego rodzinnego domu, to po czasie musiałam przyznać, że miał rację. Jego rodzice rzeczywiście nie ingerowali w nasze życie. Nie oczekiwali, że będziemy się im z czegokolwiek tłumaczyć i nigdy nie wywierali na nas żadnej presji. Ujmując to w jednym zdaniu, żyło się nam naprawdę dobrze.

Zaręczyliśmy się mniej więcej po dwóch latach od dnia, w którym zamieszkaliśmy razem. Wtedy zaczęliśmy rozmawiać o naszej przyszłości.

– Chyba nie chcesz, żebyśmy do końca życia mieszkali u twoich rodziców? – zapytałam narzeczonego.

– No jasne, że nie! Jeżeli zsumujemy nasze oszczędności, wyjdzie całkiem spora suma. Resztę pożyczymy w banku i kupimy jakieś urocze mieszkanko w ładnej okolicy.

Podzieliliśmy się naszymi planami z jego rodzicami i wtedy pojawił się temat budowy. Dokładnie przedyskutowaliśmy zaproponowaną przez nich ewentualność. W końcu oboje uznaliśmy, że to naprawdę dobry pomysł. Przez te dwa lata dali mi się poznać jako ciepli, serdeczni ludzie. Jak mogłabym podejrzewać podstęp?

Okazało się, że byłam elementem ich chytrego planu

Budowa szła naprawdę dobrze. Załatwianiem niezbędnych materiałów zajął się ojciec Karola. Miał znajomego w hurtowni, który był gotowy zejść nieco ze swojej marży. Skrzyknął sąsiadów do pomocy i praca szła jak po maśle.

Gdy zaczęły pojawiać się większe wyzwania, zaangażował firmę swojego brata. Także on zaoferował „stawki dla rodziny”. Mówiąc wprost, ja i Karol nie przyłożyliśmy nawet jednego palca do prac budowlanych. Po naszej stronie leżało jedynie finansowanie tego przedsięwzięcia. Dom był już prawie w stanie surowym i oczyma wyobraźni widziałam już na w naszym gniazdku. Mniej więcej wtedy świat zwalił mi się na głowę.   

To było piątkowe popołudnie. Wróciłam z pracy i już miałam zabierać się za gotowanie obiadu, gdy przyszła do mnie matka Karola.

– Jest mi przykro, ale muszę ci przekazać złe wieści. Złe dla ciebie – powiedziała, nie próbując nawet ukryć satysfakcji w swoim głosie.

– O co chodzi? – zapytałam zaniepokojona.

Musisz się wyprowadzić z naszego domu. Masz czas do poniedziałku.

– Ale jak to? Przecież w naszym domu nie ma jeszcze nawet okien...

– Nie w waszym domu. To dom mój i mojego męża, a wkrótce będzie należał do naszego syna.

Gdy to usłyszałam, niemal podcięło mi nogi. Przez chwile nie wiedziałam, jak się zachować i co powiedzieć.

– Czy to jakiś żart?

– Bynajmniej. Karol już cię nie kocha. Wraca do Olgi, swojej prawdziwej miłości, i to ona zamieszka z nim w nowym domu. Pamiętaj, masz czas do poniedziałku.

Nagle zaczęłam dodawać dwa do dwóch. Przez ostatnie pół roku mój narzeczony zachowywał się dziwnie. Po pracy często wychodził z domu. Tłumaczył się, że musi pomagać przyjacielowi, który wrócił do Polski po latach nieobecności. Nie miałam mu tego za złe, bo doskonale wiedziałam, jaki jest – czuł wewnętrzną potrzebę niesienia pomocy wszystkim, którzy tego potrzebują. Moich podejrzeń nie wzbudził nawet fakt, że mimo moich próśb, nigdy nie zaprosił tego przyjaciela na kolację.

Pomyślałam sobie, że nie mogę tak tego zostawić. Zadzwoniłam do Karola, ale przywitała mnie poczta głosowa. „Jeżeli on nie powie mi tego w twarz, zrobią to jego rodzice” – powiedziałam sama do siebie.

Rzuciłam wszystkie zajęcia, zeszłam na dół, żeby jeszcze raz porozmawiać z jego matką. Na schodach usłyszałam jej rozmowę z moim niedoszłym teściem. „Mówiłam ci, że to świetny pomysł, żeby ściągnąć Olgę z Anglii. Przez pół roku musieliśmy opłacać jej tu mieszkanie i utrzymywać ją, ale opłaciło się. Już wkrótce ten rudzielec zniknie z życia Karolka i naszego”.

Gdy to usłyszałam, prawie się zagotowałam. Oni planowali to od początku. Miałam być tylko bankomatem, z którego będą wypłacać pieniądze na budowę domu dla swojego synka! A ja głupia dałam się na to nabrać.

– Więc to tak? To wszystko było od początku zaplanowane? – wykrzyczałam.

– To nieładnie podsłuchiwać, ale skoro już musisz wiedzieć, tak, zaplanowaliśmy to – odparła arogancko.

– Karol też w tym uczestniczył?

– Mój syn to dobry chłopak, ale nie potrafi lokować uczuć. Ty nie jesteś dla niego odpowiednia. To Olgę zawsze kochał. Nie musiał w tym uczestniczyć, bo wiedziałam, że jak tylko jego ukochana wróci do kraju, dawne uczucia odżyją.

– Nie ujdzie wam to na sucho. Oddacie mi każdą złotówkę, którą zainwestowałam w ten dom.

– O czym ty mówisz? Wszystkie faktury są na nas. To mój mąż budował ten dom. To my podpisaliśmy umowę z wykonawcą. Nie udowodnisz, że dołożyłaś cokolwiek do tej inwestycji.

– To się jeszcze okaże.

Po tych słowach zaczęłam pakować swoje rzeczy. Nie mogłam zostać w tym domu nawet chwili dłużej. Wróciłam do mamy i wszystko jej opowiedziałam. Byłam głupia, że dałam sobą manipulować. Oni grali melodię, ja bezmyślnie tańczyłam. Nie wiedzą jednak, że nagrałam naszą rozmowę. Może nie mam żadnej faktury i umowy, ale w sądzie i tak nie zostawię na nich suchej nitki.

Czytaj także:
„Córka oznajmiła, że nie ochrzci dziecka. Chcę po kryjomu zabrać Stasia do księdza i zmyć z niego grzech pierworodny”
„Uwiodłem dziewczynę mojego syna. Kiedy patrzyłem na jej jędrne, młode ciało, nie mogłem się opanować”
„Mężczyzna jest dla mnie bankomatem, a ja towarem. Lepiej płakać w willi, niż pod mostem”

Redakcja poleca

REKLAMA