Schodząc po stopniach ołtarza, czułam się jakbym cofnęła się znad głębokiej przepaści. Poraziła mnie myśl, że na własne życzenie chciałam urządzić sobie piekło.
– Odwróć się – Ewa klęczała przede mną z gorącym żelazkiem w jednej i równiutko złożonym kawałkiem prześcieradła, w drugiej ręce. Posłusznie wykonałam pół obrotu, a przyjaciółka, podkładając zwitek z prześcieradła pod materiał, rozprasowywała kolejną fałdkę na mojej ślubnej sukni.
– Gotowe – uśmiechnęła się z satysfakcją, odstawiając żelazko. – Teraz wygląda, jakby ją na tobie uszyto. – Jeszcze tylko welon...
– Kurcze, myślisz, że welon jest stosowny... Mam 32 lata – zaczęłam.
– Daj spokój – machnęła ręką. – Jest jak najbardziej stosowny, ale świetnie rozumiem, dlaczego go nie chcesz. Sama też bym raczej nie chciała. Tylko, że teściowa ci nie daruje. Wałkowałyśmy to na wszystkie sposoby. Jeszcze ten jeden raz zaciśnij zęby.
„Ten jeden raz..”" – pomyślałam.
O Boże, żeby to był tylko ten raz...
Podejrzewałam jednak, że dyktatura mojej teściowej, no, przyszłej teściowej dla ścisłości, dopiero się zaczyna. Ale za Rafała byłam gotowa zapłacić także tę cenę. Zresztą, płaciłam ją przecież tyle lat... I nareszcie dopięłam swego.
Poznaliśmy się w maturalnej klasie. Jego rodzice właśnie sprowadzili się do naszego miasteczka. Serce mi drżało za każdym razem, kiedy tylko raczył zwrócić na mnie uwagę. Pamiętam, to było spotkanie organizacyjne po uroczystości rozpoczęcia roku szkolnego. Siedziałam w ławce, kiedy wszedł. Spojrzałam.
Może to mocne wrześniowe słońce mnie oślepiło, ale na widok Rafała łzy napłynęły mi do oczu. Tak, to na pewno było słońce, tym niemniej od tej chwili straciłam dla niego głowę, serce i rozum. Tego samego dnia poznałam jego matkę – to była nasza nowa pani od historii. Nie podobała mi się – taka wyniosła paniusia z pretensjami. Ale postanowiłam uczyć się tej historii jak głupia, żeby tylko jej nie podpaść.
Rafał szybko zauważył moje cielęce spojrzenia. Nie, wcale się ze mnie nie nabijał, choć i tego się spodziewałam. Ale bawił się ze mną, jak kot z myszą. To odprowadzał mnie ze szkoły do domu, zapraszał do kina, to na tydzień albo dwa zapominał o moim istnieniu. Oficjalnie nigdy nie byliśmy parą, więc nawet nie mogłam mieć pretensji. I nie miałam. Wystarczał jeden jego uśmiech i wybaczałam mu wszystko.
Pamiętam tę rozmowę tuż po studniówce
Zresztą, właśnie wtedy po raz pierwszy wystąpiliśmy jako para. Przyszliśmy razem i razem tańczyliśmy poloneza. I to wcale nie dlatego, że tak wypadło z losowania, tylko Rafał mnie o to poprosił. Mimo zimy było całkiem ciepło, a do mojego domu spacerkiem szło się ze szkoły może 20 minut. Rafał wziął mnie za rękę.
– Pomyślałaś już, gdzie będziesz mieszkać, jak pójdziesz na studia? – zapytał ciepło.
– Zastanawiam się – mruknęłam.
– Na stancji nie chcę. Pozostaje akademik albo jakaś kawalerka. Tata mówi, żeby nie wynajmować, tylko kupić. Przy okazji będzie lokata kapitału. Mieszkania nie tanieją – odparłam beztrosko.
– Fajnie by było – puścił moją rękę i mocno mnie przytulił. Aż mi się w głowie zakręciło z wrażenia, ale to i tak było nic w porównaniu z tym, co poczułam, słysząc następne pytanie: – Może za jakiś czas moglibyśmy razem zamieszkać?
– Coooo? – stanęłam jak wryta, wpatrując się w niego, jak w istotę z innej planety.
– A co? Nie chcesz? – zapytał. Patrzył mi w oczy, a jego twarz była coraz bliżej i bliżej. – Nie chcesz? – szepnął. – Bo ja chcę. Bardzo – nie licząc jakichś muśnieć w policzek, chyba pocałował mnie wtedy po raz pierwszy.
Wszystkie wątpliwości w jednej chwili wyleciały mi z głowy.
– No ale... – zaczęłam, gdy już trochę oprzytomniałam – ale przecież ty idziesz do Gdańska. Na prawo – zdziwiłam się.
– Ty chyba też, nie? – zaśmiał się.
– Nie. Ja do Olsztyna, na ogrodnictwo albo na architekturę zieleni. Tak jak planowałam od siódmej klasy podstawówki, kiedy rodzice kupili dom. Cały ogród to od początku do końca moje dzieło – pochwaliłam się.
– Ale mama mówiła... – Rafał wydał mi się jakoś dziwnie zmieszany. – No mówiła, że rozmawiała z tobą i powiedziałaś, że przemyślisz.
– Ach, to... – odetchnęłam z ulgą. Faktycznie.
Nasza pani od historii niedawno uznała, że parę osób z klasy wybiera studia poniżej swoich możliwości. Mnie na przykład, widziała na prawie. Na początku próbowałam jej tłumaczyć, że to mnie nie interesuje, że plany mam już dawno sprecyzowane, ale ona wiedziała lepiej. Dla świętego spokoju powiedziałam więc, że się zastanowię. Już chciałam wytłumaczyć Rafałowi to wszystko, gdy nagle coś mnie powstrzymało. No bo jak to? Miałam mu powiedzieć, że lekceważę jego matkę...
Nie umiejąc ukryć zakłopotania, szybko zmieniłam temat, ale Rafał kilka dni później sam wrócił do tej rozmowy. Teraz byliśmy już oficjalnie parą. Wbrew moim obawom Rafał nie wycofał się z tego, co wydarzyło się między nami w czasie powrotu ze studniówki. Wręcz przeciwnie.
Na każdym kroku podkreślał naszą zażyłość
No i wiercił mi dziurę w brzuchu o to prawo. Że wtedy będziemy razem, że wspólna nauka, mieszkanie i że ogrodnictwo to zawód bez przyszłości.
– Co ty? Pomidory pod folią chcesz hodować? – kpił. – A ta architektura zieleni jeszcze gorsza. Kto dziś ma pieniądze na jakieś fanaberie przy urządzaniu ogrodów? Na chleb z masłem nie zarobisz – tłumaczył.
– Pieniądze nie są w życiu najważniejsze, a mnie prawo nie interesuje – protestowałam nieśmiało.
– A pewnie – zaperzył się. – Dla ciebie pieniądze nie są najważniejsze, bo nigdy ci ich nie brakowało – tym razem był naprawdę zły. – Tatuś z warsztatu wyciąga tyle, że może kupić córeczce mieszkanie, żeby na studiach nie tułała się po wynajętych pokojach...
Zrobiło mi się przykro. Owszem, warsztat samochodowy taty prosperował świetnie i rzeczywiście, to mieszkanie dla mnie było zupełnie realne, ale dlaczego on mówi o tym z taką pogardą? Moja uraza musiała być widoczna, bo Rafał prędko się opanował.
– Nie gniewaj się – złapał mnie za rękę. Próbowałam się wyszarpnąć, ale trzymał mocno. – Nie gniewaj – powtórzył. – Nie wiesz, jak to jest wiecznie bez kasy – zaczął jakoś tak bezradnie.
– Bez kasy? Dlaczego? – nie bardzo wiedziałam co powiedzieć...
– A tak. Wiesz, ile matka zarabia w tej szkole? Ojciec niewiele więcej. Samochód na kredyt, wakacje na kredyt. Nowe dżinsy są czasem problemem.
Aż mi dech zaparło ze zdziwienia. Rafał opowiadał mi, że byli na Teneryfie i w Egipcie. Pokazywał zdjęcia. Ciuchy też nosił wyłącznie markowe. Ja kupowałam czasem coś na bazarze albo w ciuchlandzie. On – nigdy. Kiedyś nawet zrobił mi awanturę, kiedy chciałam go tam zaciągnąć, bo właśnie mieli nową dostawę. Nie zastanawiałam się, skąd jego rodzice mają na to wszystko. Założyłam, że skoro kupują, to ich na to stać.
A teraz on mi mówi, że to na kredyt...
– Słuchaj, ale w takim razie po co ty... – zaczęłam i urwałam. – Możesz przecież znaleźć na wakacje jakąś pracę – powiedziałam po chwili pozornie bez związku.
– Jasne. Na stacji benzynowej za 700 miesięcznie – burknął. – Mówisz jak mój święty braciszek.
– Masz brata? – zdziwiłam się, bo jakoś nigdy o tym nie słyszałam.
– Mam. I wiesz co ten dureń zrobił? Był w czołówce krajowej olimpiady, egzaminy na prawo miał w kieszeni, a poszedł, idiota, na pedagogikę i to taką dla głuchych. Matka prosiła, tłumaczyła, krzyczała, to nie, wiedział swoje. Oszalał chyba. A teraz siedzi w jakiejś Ghanie czy innej Ugandzie i uczy tamtejsze bachory angielskiego. Za darmo, jako wolontariusz.
– O rany, jak fajnie – wyrwało mi się.
– Co w tym niby takiego fajnego? – fuknął. – Idealista pieprzony. No, już dobra – przerwał, widząc moje spojrzenie pełne niesmaku. – Ja w każdym razie zamierzam się dobrze ustawić. I tobie też radzę – powiedział pojednawczo na zakończenie.
Świata poza Rafałem nie widziałam
Zrobił mi wodę z mózgu. Z jednej strony burzyłam się przeciwko Rafała widzeniu świata. Mój podziw budził za to jego starszy brat, Andrzej mu było na imię, dlatego, że robił to co robi i w dodatku umiał się zbuntować. A zaczynałam podejrzewać, że w takiej rodzinie, to może nie być łatwe.
Ale była też druga strona medalu. Nie ma co ukrywać, świata poza Rafałem nie widziałam, a on w kolejnych rozmowach na temat studiów był ostrożniejszy. Już się na mnie nie wydzierał, tylko delikatnie sugerował. Niby bez związku opowiadał historyjki o parach, które się rozleciały, bo jedno było gdzieś tam, a drugie gdzie indziej.
Powoli, powoli mnie przekonywał. W każdym razie papiery złożyłam na oba kierunki, ale terminy egzaminów się pokrywały i wybrałam prawo. Że zrobiłam źle, wiedziałam już w połowie pierwszego semestru. Ale zacisnęłam zęby i postanowiłam wytrwać. Tyle tylko, że po drugim roku zacięłam się i poszłam na drugi fakultet. Zaocznie wprawdzie, ale jednak studiowałam wymarzoną architekturę krajobrazu. Dla zdrowia psychicznego – jak tłumaczyłam Rafałowi. Bo, o dziwo, nasz związek przetrwał. Zamieszkaliśmy nawet razem, chociaż dopiero na drugim roku. Wcześniej się nie zgodziłam, choć Rafał bardzo naciskał.
Tuż przed końcem studiów rodzice zaczęli mnie pytać, kiedy ślub. Wydawało im się to oczywiste. Skoro jesteśmy razem od ponad 4 lat.
– Najpierw dyplom, potem wesele – zacierał ręce ojciec.
Milczałam. Co miałam powiedzieć? Że mój ukochany nigdy ani słowem nie wspomniał o małżeństwie? Raz sama poruszyłam ten temat.
– Nie bądź staroświecka – wzruszył ramionami. – Po cholerę nam ślub. Zresztą, wiesz sama, że kawalerowi łatwiej znaleźć pracę niż żonatemu. Właściciele kancelarii miewają córki – puścił do mnie oko.
Rzuciłam w niego poduszką i ta nasza niby-kłótnia zakończyła się bardzo miło. Ale kilka miesięcy później przekonałam się, że to wcale nie był żart. Rafał dzięki jakimś znajomościom rodziców został przyjęty do naprawdę renomowanej kancelarii. I wtedy między nami zaczęło się psuć...
Długo nie wiedziałam, co się dzieje. Zwalałam winę na nerwy, na stres w nowej pracy. Aż któregoś dnia zobaczyłam go z tą dziewczyną. Była niezbyt ładna i chyba niespecjalnie inteligentna, bo kleiła się do niego na ulicy i głupkowato chichotała. Wieczorem, zapytałam kto to. No i dowiedziałam się. Córka szefa. Trzy dni później Rafał wyprowadził się z mojego mieszkania.
Ledwie się po tym wszystkim pozbierałam. Gdyby nie Ewa... Zamieszkała ze mną, pilnowała, żebym wstawała, jadła, chodziła do pracy... Po kilku miesiącach oprzytomniałam i postanowiłam coś zrobić ze swoim życiem. Nareszcie przyznałam się sama przed sobą, że prawo nadal kompletnie mnie nie interesuje. Zrezygnowałam więc z niego, dokończyłam zaniedbane nieco ostatnio studia zaoczne na architekturze krajobrazu i postanowiłam założyć własną firmę projektującą ogrody.
Przez dwa lata było marnie. Gdyby nie finansowa pomoc rodziców, nie zarobiłabym nawet na jedzenie. Ale potem stanęłam na nogi. Zatrudniłam ludzi i zaczęłam zakładać trawniki i klomby przed siedzibami dużych firm. I to okazał się pomysł na piątkę. Szybko nie byłam w stanie przyjmować wszystkich zleceń, którymi mnie zasypywano.
„Gdyby Rafał to zobaczył” – myślałam często, dumna, że wyszło na moje. Że ten mój „nieżyciowy fijoł” – jak on to nazywał, przynosi całkiem przyzwoite zarobki. Sama na siebie byłam zła o te myśli, o to, że tak wiele rzeczy robię po to, by mu „pokazać”.
To okazało się silniejsze ode mnie
Nadal go kochałam. Owszem, miałam kilka przelotnych związków, ale każdego kolejnego faceta porównywałam z Rafałem. Czasem przez wspólnych znajomych docierały do mnie jakieś wiadomości o nim. Najpierw, że planuje ślub, a potem, że rozstał się z tamtą dziewczyną i z kancelarią jej tatusia także. Zatrudnił się w innej, jeszcze bardziej znanej niż poprzednia i w nowym miejscu pracy też zakręcił się koło córki szefa.
– Ale tym razem się naciął – śmiała się Ewa, opowiadając mi o jego perypetiach. – Przypadkiem znam tę dziewczynę. Ona ma dobrze w głowie i na Rafałka nie poleci. Od razu podejrzewała, że przy jej pomocy chce zrobić karierę.
Wszystko świadczyło przeciw niemu, ale mnie wciąż zaślepiała miłość
– Daj spokój – prosiłam. – On nie jest taki. To przypadek...
– A ty nadal jesteś ślepa, jak kret – Ewka aż prychnęła. – Nadal nic nie rozumiesz? Przez tyle lat nic nie mówiłam, bo byłaś zakochana jak kot w marcu, ale teraz.... Otwórz oczy dziewczyno. Przecież on trzymał się ciebie przez tyle czasu dlatego, że twój ojciec ma pieniądze. Byłaś jego darmowym biletem na życie. A jak trafiło mu się coś, w jego mniemaniu lepszego, puścił cię kantem w trzy sekundy.
Prawie się na nią obraziłam za gadanie takich głupot. Nie ułożyło nam się z Rafałem – w porządku. Ale nigdy nie uwierzę, że przez te wszystkie lata mnie oszukiwał. Kochał mnie. Wiedziałam, że mnie kochał. I wtedy go spotkałam. Niedaleko mojego domu, na ulicy po prostu wpadliśmy na siebie...
– Dorota, chyba wypiękniałaś – stał na przeciwko mnie i uśmiechał się, jak tylko on potrafi. Poczułam, jak zdradziecki rumieniec wypływa mi na policzki. Podszedł bliżej i objął mnie po przyjacielsku, cmoknął w policzek. Nie miałam siły się wyrwać.
– Byłem u kumpla, tu niedaleko i jak wychodziłem, to nawet specjalnie się rozglądałem, czy cię spotkam. Pójdziemy gdzieś na kawę?
– Ttttak, nie, raczej nie, ja... – mamrotałam coś bez ładu i składu.
– Co nie cieszysz się, że mnie widzisz? A może nie masz czasu? Dobra, to chociaż odprowadzę cie do domu.
Doszliśmy do mojej klatki, wszedł ze mną na korytarz, a potem do windy. W głowie czułam kompletny mętlik, nie miałam siły się odezwać. Długo stałam pod drzwiami mieszkania trzęsącymi się rękami szukając w torebce kluczy. Potem nie mogłam trafić nimi do zamka. Rafał w milczeniu wyjął mi je z ręki, otworzył drzwi.
– Mam sobie iść? – spytał nagle bardzo poważnie. – Bo bardzo chciałbym zostać. Już od dawna – szepnął obejmując mnie tak mocno jak dawniej...
Dwa tygodnie przeżyłam jak we śnie, a po tych dwóch tygodniach Rafał poprosił mnie o rękę. Wszystko mi wytłumaczył. Odszedł wtedy, bo po tylu latach czuł potrzebę samodzielnego rozejrzenia się w dorosłym życiu. Tamte dziewczyny? Nie były ważne.
– Ot, przygoda – mówił.
Uwierzyłam
Ślub wyznaczyliśmy w najbliższym możliwym terminie. Mama się cieszyła, że nareszcie ułożę sobie życie, tylko ojciec z powątpiewaniem kręcił głową.
– Mam nadzieję, że wiesz, co robisz – powiedział.
A teraz stałam w swoim pokoju, w ślubnej, wyprasowanej przez Ewę kiecce i czułam jakiś dziwny niepokój. Ewa zbiegła po coś na dół, a ja zostałam sama z moimi myślami.
– O co mi chodzi? – zastanawiałam się, podchodząc do okna. Było otwarte i z pokoju obok usłyszałam jakieś głosy. A tak – tam był Rafał z Andrzejem, marnotrawnym bratem, który zaledwie wczoraj przyleciał z tej swojej Afryki czy skądś tam. Wychyliłam się, żeby do nich zawołać...
– Eee tam, nie usłyszy, przed chwilą zeszła z Ewą na dół – dotarły do mnie wypowiadane przez Rafała słowa. Zdrętwiałam. Niby nic takiego, ale ten ton... Zimny jakiś i niemal pogardliwy. Po prostu mnie zmroziło.
– Nie powinieneś tego robić – rozpoznałam głos Andrzeja.
– Nie baw się w głos sumienia, dobra? – to znowu był Rafał. – Chcę się ustawić i zrobię to. Pieniądze jej starego są równie dobre, jak każde inne – słysząc to dosłownie zamarłam. Usłyszałam dwa szybkie kroki i łomot, jakby uderzenie, potem przekleństwo Rafała, trzaśnięcie drzwiami i szybkie kroki po schodach. Stałam jak słup. A więc to tak? To tylko o pieniądze chodzi...
– Dorotko, już czas – mama uchyliła drzwi mojego pokoju. – Stało się coś? – spytała. – Masz taką dziwną minę.
– Nie, nie. Nic – odparłam, czując w głowie dziwny mętlik. – Co ja mam zrobić, o Boże, co ja mam zrobić. Ale... może to wcale nie tak. Może coś źle zrozumiałam. Na pewno.
Gdybym tylko miała chwilę, żeby spokojnie wszystko przemyśleć... Automatycznie, jak robot, zeszłam na dół. Na widok Rafała uśmiechnęłam się, ale w głowie wciąż kołatało mi to jedno pytanie: Co robić? Po drodze do kościoła nie odezwałam się ani słowem. Kiedy wysiadaliśmy z samochodu, Andrzej nagle pochylił się do mnie.
– Nie rób tego – szepnął.
Niewiele pamiętam z następnych trzydziestu minut. Ksiądz coś mówił. Wstawałam, siadałam, klękałam. Łzy napływały mi do oczu. Tyle lat marzyłam o tej chwili, a teraz?
– Czy ty Rafale... – pytał ksiądz.
Szumiało mi w uszach. Jeszcze odpowiedź Rafała. Potem pytanie do mnie i moja odpowiedź... Potem przysięga:
W kościele panowała martwa cisza
„W zdrowiu i w chorobie, póki śmierć was nie rozłączy...”
– Tak. Chcę – usłyszałam mocny głos Rafała. Spojrzałam na niego. Był taki przystojny. Może nawet piękny. Uśmiechał się do mnie, ale oczy... Pierwszy raz pomyślałam, że te niebieskie oczy, które śniły mi się tyle razy są zimne...
– Czy ty Doroto... – ksiądz zwrócił się do mnie. Nie słuchałam go. Spojrzałam w bok, tam gdzie stali świadkowie. Andrzej wpatrywał się we mnie z wyraźną troską. Spojrzałam mu prosto w oczy. Nie uśmiechnął się, nawet nie mrugnął, tylko jego głowa poruszyła się leciutko najpierw w prawo, potem w lewo. Wiedziałam, co chce powiedzieć.
– Nie – usłyszałam swój zdecydowany, mocny głos. – Na pewno nie – powtórzyłam. Puściłam ramię zdumionego Rafała i pewnym krokiem zeszłam po stopniach ołtarza.
W kościele panowała martwa cisza.
I nagle ktoś w pierwszej ławce poderwał się na równe nogi. Zanim tam doszłam, stał już na samym środku kościelnej nawy. Ojciec.
– Chodź, mała. Zawiozę cię do domu – powiedział...
Czytaj także:
„Moja matka doprowadza mnie do szału. Wzięłam to niewdzięczne babsko pod swój dach, a ona ciągle marudzi”
„Przysięgałam sobie, że nigdy nie będę taka, jak moja siostra. Z czasem okazało się, że jestem jeszcze gorsza”
„Już 40 lat minęło od tamtej nocy, a ja wciąż o niej myślę. On nie pamięta mojego imienia, a ja żyję tylko tą chwilą”