Pracowałam w miejskim szpitalu na oddziale ratunkowym już od roku, ale takiego młynu, jak tamtej sobotniej nocy, jeszcze nie mieliśmy. Rozumiałam, że jest karnawał, więc ludzie bawią się częściej niż zwykle, ale cała poczekalnia zapełniona poszkodowanymi na skutek mocno zakrapianych libacji to chyba przesada. Same złamania, zranienia, zatrucia. A teraz karetki wiozły nam jeszcze rannych z wypadku samochodowego. Pewnie kierowca był na gazie…
Dwie nieprzytomne kobiety z wypadku przejęli natychmiast lekarze, polecając nam, pielęgniarkom, zająć się pozostałymi poszkodowanymi. Ja podeszłam do łóżka, na którym leżał trzydziestoparoletni mężczyzna. Był świadomy, miał głowę odchyloną do tylu i straszliwie jęczał. Na udo naprędce założono mu opatrunek, który teraz porządnie nasiąknął już krwią. Zmierzyłam mu tętno.
– Boli, siostro, okropnie boli – jęczał, zaciskając dłoń na moim przegubie.
– Spokojnie – powiedziałam łagodnie. – Zaraz dostanie pan zastrzyk znieczulający i zajmie się panem lekarz. Ja opatrzę panu te rany, które… – dopiero w tym momencie spojrzałam na jego twarz.
Zatrzymałam wzrok na niebieskich oczach, teraz pociemniałych z bólu, na wykrzywionych, wąskich ustach – i zamarłam. To niemożliwe, to nie mógł być on! Tylko mi się wydaje… Upłynęło przecież tyle lat, odkąd ostatni raz go widziałam... Chyba z dziesięć albo nawet więcej.
Olał moją koleżankę, zajął się mną
Przymknęłam na moment oczy, starając się powstrzymać napływające z każdej strony wspomnienia. Ale nie – gdy ponownie spojrzałam na twarz mężczyzny, miałam już pewność, że to jest Glaca. Przytył, zmężniał, dorobił paru zmarszczek, lecz wciąż był bardzo przystojny. Musiałam to przyznać, choć przecież leżał teraz bezradnie na szpitalnym łóżku, a cierpienie fizyczne nie dodawało mu urody. Edward zwany Glacą, kiedyś mój cały świat, moja wielka miłość i zarazem twórca piekła, w które zamienił moje życie. Tyle razy przeklinałam go, życząc mu, żeby dosięgło go wszystko, co najgorsze...
– Auuu, boli jak cholera! – krzyknął, unosząc głowę i rzucając mi wściekłe spojrzenie. – No rusz się, kobieto, zrób coś, żeby przestało! – i opadł na łóżko.
Nie poznał mnie.
Stałam bez ruchu, jak sparaliżowana, i nie czułam nic poza nienawiścią do niego, która w moim sercu odżyła na nowo.
Kiedyś był panem mojego życia, teraz jego życie zależało ode mnie. Miałam udzielić mu pomocy... Temu łajdakowi, najgorszemu człowiekowi, jakiego znam! Wiedziałam, że muszę mu zmienić opatrunek, podłączyć kroplówkę, ale nie mogłam się ruszyć. Jak mogłam go ratować, skoro tyle razy życzyłam mu śmierci?
Edwarda poznałam na dyskotece, jakieś dziesięć lat temu. Przyszedł z moją kumpelką, Elą. Starszy od nas sporo, wysoki, przystojny, od razu wpadł w oko wszystkim dziewczynom. Poczułam się wyróżniona, gdy poprosił mnie do tańca, a potem jeszcze raz. I jeszcze raz… Chciał się bawić tylko ze mną, chociaż przyszedł z inną. Ale mnie to wtedy nie zastanowiło, bo czułam się w jego objęciach, jakbym byłam w siódmym niebie.
– Spotkamy się jutro? – spytał, przysuwając się do mnie coraz bardziej, aż poczułam jego gorący oddech na szyi, zapach jego wody i dobrego alkoholu.
– Wyskoczymy gdzieś razem, znam takie fajne miejsce... – ustami dotknął mojego ucha, a mnie zabrakło tchu.
– A Ela? To chyba twoja dziewczyna? – spytałam, bo przecież nie uszły mojej uwadze zawistne spojrzenia, jakie rzucała w naszą stronę, gdy tańczyliśmy.
Machnął tylko lekceważąco ręką, roześmiał się i rzucił lekko:
– To tylko koleżanka. Za to ty jesteś super… – przycisnął mnie mocno do siebie. – W tobie mógłbym się nawet zakochać…
Ale to ja zakochałam się w Edwardzie. Taką pierwszą prawdziwą miłością, bezgranicznie i na wieczność. Spędzaliśmy razem prawie każdy wieczór, w dyskotekach, na imprezach. Wydawał mi się wtedy taki cudowny… Był bardzo elegancki i zachowywał się jak facet z klasą. Zamawiał dobre wino, zawsze dawał napiwki kelnerom, robił mi drobne prezenty i traktował jak damę. Z każdym dniem podobało mi się to coraz bardziej. A gdy zaprosił mnie do swojej kawalerki, nie miałam żadnych oporów. Właściwie to czekałam na tę noc u niego, a potem modliłam się, aby nigdy się nie skończyła.
To była pierwsza moja noc spędzona poza domem i trochę się bałam, co powiedzą rodzice, gdy wrócę rano i zawalę w tym dniu szkołę. Powiedziałam o tym Edwardowi, ale on tylko się roześmiał.
– Spoko, nic się nie martw – przytulił mnie mocno i dolał mi wina.
Rzeczywiście, mój strach przed rodzicami zniknął, do domu wróciłam jak na skrzydłach. I wcale się nie przejęłam uwagami mamy, jej wymówkami, że przecież za kilka miesięcy matura, że muszę się uczyć, a nie balangować po nocach...
Powiedział mi, że teraz muszę zapłacić...
– I w ogóle gdzieś ty była? – spytała.
– A co to za pytanie? – roześmiałam się. – Mamo, jestem już dorosła i wiem, co robię – wzruszyłam ramionami.
Nikt i nic nie było dla mnie ważniejsze od Edwarda. Spędzałam z nim coraz więcej czasu, miłość do niego zupełnie mnie zaślepiła. Zaniedbałam naukę, przestałam nawet chodzić do szkoły, bo całe dnie spędzałam w jego kawalerce. Ale nie przejmowałam się tym wcale. Alkohol, a może i coś więcej, który mi podawał w naprawdę sporych ilościach, sprawiał, że nie myślałam o tym, co będzie jurto, nie bałam się zawalenia matury ani nawet wyrzucenia ze szkoły. U niego było mi dobrze i tu chciałam zostać już do końca życia.
– Tośka, ty chyba jesteś pijana! – krzyknęła mama, gdy któregoś dnia wróciłam rankiem do domu. – Albo coś brałaś. Dziewczyno, jak ty wyglądasz?!
– Daj mi spokój – odburknęłam, chcąc uciec do mojego pokoju. – To tylko kieliszek wina na wyluzowanie. Potrzebne mi to teraz, przed maturą...
Rzeczywiście, alkohol był mi potrzebny, i to coraz bardziej. Nie wyobrażałam już sobie nie tylko imprezy, ale nawet zwykłego wieczoru bez niego. Żyłam jak w transie. Czasem nie wiedziałam, jaki jest dzień tygodnia, która godzina... Nie reagowałam na telefony mamy. Było mi wszystko jedno. Właściwie to mieszkałam już u Edwarda.
– Wiesz, Tośka, wszystko jest fajnie, ale… – powiedział któregoś dnia, gdy trochę przyćmiona dragami oglądałam telewizję. – Kończy się kasa i przydałoby się, żebyś zaczęła uczestniczyć w kosztach. To wszystko nie jest za darmo – głową wskazał na kieliszki i butelkę wina stojące na ławie. – Trzeba zapłacić…
– O czym ty mówisz? – popatrzyłam na niego ze szczerym zdumieniem.
– Nie udawaj takiej naiwnej! – roześmiał się nieprzyjemnie, zmrużył cynicznie oczy. – A coś ty myślała, że te imprezki, żarcie, drogie winko i drinki, że to wszystko spada z nieba? Otóż nie. Najwyższy czas zapłacić, ja nie jestem opieką społeczną.
– Ale ja nie mam pieniędzy – jęknęłam.
– To akurat wiem – śmiejąc się, szarpnął mnie mocno. – Ale masz coś lepszego niż kasa. Jest taki jeden, nawet dwóch… Mają na ciebie straszną ochotę. Zabawisz się z nimi trochę i kasa będzie.
– Co ty w ogóle mówisz? – w jednej chwili wytrzeźwiałam. – Przecież my jesteśmy razem, kochamy się...
– Tośka, ja ci nie bronię mnie kochać. Tylko prześpisz się z tamtymi – westchnął.
I tak to się zaczęło. Edward używał różnych argumentów, nie wyłączając pięści, aby mnie namówić do tego, czego chciał. Po tych dwóch mężczyznach przyszła kolej na innych... Moje życie zaczęło się składać wyłącznie z alkoholu i obcych facetów. Ale wciąż byłam z Edwardem i to najbardziej się dla mnie liczyło. Nie mam pojęcia dlaczego, ale wierzyłam, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Wiem, byłam koszmarnie głupia, lecz miałam tylko osiemaście lat i głowę pełną ideałów. No i chyba nie za bardzo wiedziałam, co jest dobre, a co złe. To zresztą rzeczy względne, kiedy cały czas chodzi się nawaloną. Coraz bardziej traciłam poczucie rzeczywistości…
Kiedy się kogoś kocha, jest się gotowym poświęcić
Któregoś dnia obudziłam się w obcym pokoju i nie miałam pojęcia, gdzie jestem. Poprzedniego wieczoru wypiłam więcej niż zwykle, Edward nie żałował mi niczego. Zwyczajnie urwał mi się film. Podbiegłam do drzwi, szarpnęłam za klamkę. Raz, drugi, trzeci. Bez skutku. Byłam zamknięta. Zaczęłam krzyczeć, bić pięściami o ścianę, wzywać pomocy, ale dookoła panowała cisza. Wkrótce zabrakło mi sił, moja głowa pękała z bólu, osunęłam się na podłogę. Znowu zasnęłam.
Gdy obudziłam się ponownie, stało nade mną dwóch obcych facetów.
– Od dzisiaj zamieszkasz w tym miejscu i zaczniesz dla nas pracować – powiedział jeden z nich. – Jak będziesz posłuszna, nie stanie ci się żadna krzywda...
– Ale… gdzie ja jestem? – byłam tak słaba, że ledwie mogłam mówić – I gdzie jest mój chłopak? Gdzie Edward?
– On cię do nas przywiózł – odparł ten drugi – Będziesz u nas pracować na jego długi, taką mamy umowę – popatrzył na mnie groźnie. – Chyba że chcesz, żebyśmy się z nim policzyli na poważnie, ale to nie będzie dla niego przyjemne…
– Nie, skądże – szepnęłam, bo przecież kochałam go, a kiedy się kogoś kocha, człowiek jest gotów się poświęcać.
Przyznam, że w pierwszej chwili nie domyśliłam się, jaka to praca, ale szybko się dowiedziałam. Byłam zamknięta w burdelu. Nawet nie w agencji towarzyskiej, tylko we wstrętnym, ordynarnym burdelu. Położonym chyba gdzieś za miastem, bo czasem pozwalano mam wychodzić do ogrodu, otoczonego wysokim murem z kamienia. Właśnie za tym murem, spędziłam następne dwa lata.
Żyłam gdzieś poza rzeczywistością. W świecie, w którym nie ma strachu, bólu, złości, ale nie ma też śmiechu ani szczęścia. Jest tylko obojętność sztucznie wywołana alkoholem. Czasami, w przebłysku świadomości, usiłowałam się bronić, protestować, uwolnić. Jedyną odpowiedzią były razy ochroniarzy. Umieli tak bić, że sprawiali straszny ból, nie zostawiając na skórze żadnych śladów. Żebym mogła od razu wrócić do pracy.
– Pamiętaj, że to twój ukochany cię u nas zostawił – powtarzał mi szef przy każdej okazji. – Jak już spłacisz jego dług, powiemy ci i będziesz wolna... A może wolisz, żebyśmy się do niego dobrali?
Potrząsałam w milczeniu głową. Nie wiedziałam, jak duży był ten dług Edwarda i jak długo miałam tam zostać. O ucieczce nie było mowy, na pomoc rodziny też nie miałam co liczyć.
Ten człowiek w niczym mi już nie zagrażał
Już na początku „opiekunowie” kazali napisać mi list do rodziców, w którym wyjaśniałam im, że wyjechałam za granicę do pracy i wkrótce się odezwę. W duchu modliłam się, by rodzice w to nie uwierzyli i mnie szukali. Znali mnie od zawsze, nie zniknęłabym tak bez słowa…
Nie miałam pojęcia, że ludzie w kominiarkach na głowach i w czarnych kamizelkach, którzy pewnego dnia wtargnęli do mojego pokoju, to policja. Uwolniono mnie i tak jak i inne dziewczyny znalazłam się w szpitalu. Gdy zaczęłam trzeźwieć, zaczął się koszmar... Rzucałam się na łóżku pomimo krępujących mnie pasów i wyłam. Czułam się tak fatalnie jak jeszcze nigdy…
Czekało mnie następne piekło w moim życiu. Najpierw odwyk, potem roczna terapia, w tym kilka miesięcy na oddziale zamkniętym. Ale udało mi się, w końcu mogłam wrócić do życia. Gdyby nie rodzina, zwłaszcza mama, która była przez ten czas wielkim wsparciem dla mnie, nie wytrzymałabym. Wylądowałabym pewnie gdzieś na ulicy, robiąc jedyne, co umiałam robić....
Starałam się nie myśleć o Edwardzie. Moja miłość zamieniła się w nienawiść, tak straszliwą, że czasem obawiałam się samej siebie. „Jeśli kiedyś go spotkam, zabiję” – myślałam. Za to, co zrobił z moim życiem i kim przez niego się stałam.
Ale nie spotkałam Edwarda. Może aresztowali go jak innych z tego burdelu? Dopiero gdy alkohol na dobre zniknął z mojego życia, stało się dla mnie jasne, że nigdy mnie nie kochał, a był jedynie naganiaczem, handlarzem żywym towarem. I na pewno nie miał żadnego długu – to raczej oni zapłacili mu za mnie.
Wróciłam do rodziców. Zdałam zaocznie maturę, potem skończyłam szkołę pielęgniarską. Znalazłam pracę w miejskim szpitalu. Lecz po dwóch latach życia w piekle nie mogłam spojrzeć na żadnego mężczyznę inaczej niż z odrazą.
Teraz Edward leżał tu, przed mną, półprzytomny z bólu, zdany na moją łaskę lub niełaskę. Pracowałam na oddziale pogotowia, gdzie moją powinnością było ratowanie ludzkiego życia, a jednak jemu wciąż życzyłam śmierci.
– Niech siostra coś zrobi, szybko! Ja już nie wytrzymam – Glaca patrzył na mnie, ale wciąż mnie nie poznawał.
No tak, przez ten czas przybyło mi ciała i kompletnie zmieniłam fryzurę… Stałam jak sparaliżowana, nie mogłam się poruszyć, nie mogłam nic zrobić.
– Co się z tobą dzieje?! – do rzeczywistości przywołał mnie ostry głos lekarza. – Kroplówka jeszcze nie założona?! Przecież ją zleciłem już kilka minut temu! Dziewczyno, weź się do roboty, ranny nie może czekać. Jak już zmienisz opatrunek, zawieź go na rentgen. Pośpiesz się!
– Dobrze, doktorze – wyszeptałam.
Byłam mu wdzięczna za te słowa, one przywołały mnie z powrotem do sali oddziału ratunkowego. Wiedziałam już, co mam robić, byłam przecież dobrą pielęgniarką. Pochyliłam się nad Glacą.
– Ukłuję teraz pana, muszę założyć wenflon – powiedziałam. – Trochę zaboli, ale tylko przez chwilę...
Wbiłam igłę w ciemnoniebieską żyłę. A potem podłączyłam kroplówkę, zgodnie z zaleceniem lekarza. Byłam na swoim miejscu w życiu, stałam tu pewnie i mocno, a ten, którego zaraz miałam opatrzyć, w niczym mi już nie zagrażał.
Czytaj także:
„Partner był o mnie chorobliwie zazdrosny i zmienił moje życie w piekło. Po latach dałam mu drugą szansę”
„Uciekając od biedy trafiłam do agencji towarzyskiej. Dopiero wtedy moje życie zamieniło się w piekło”
„Sądziłam, że to moja wina, że mąż zgotował mi piekło na ziemi. Byłam na tyle słaba, że nie umiałam nawet dać mu potomka”